Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 3 kwietnia 2022

"JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. XVI

CZYLI, JAK TO W POLSCE

NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?

  



BATORY - KOSZMAR MOSKALA

Cz. II


 
 Lwów witał nowego króla wystrzałami armatnimi, bębnami, muzyką, biciem w kościelne dzwony i iluminacjami takimi jak puszczanie sztucznych ogni, co wydawało się (jak pisał Franciszek Jaworski): "jakoby Lwów cały stanął w ogniu". Następnego ranka po przybyciu króla Stefana Batorego do miasta - a była to niedziela 8 kwietnia 1576 r., do komnat królewskich na Niższym Zamku udała się delegacja mieszczan lwowskich, przynosząc królowi w darze beczkę wina z Krety ("za 90 złotych polskich" - jak skrzętnie odnotował Franciszek Jaworski), oraz dwa pięknie zdobione skrzynie, wypełnione świeżymi rybami. Podobne prezenty otrzymali również panowie z osobistej świty króla i ci, którzy mu bezpośrednio od granicy towarzyszyli w podróży. Do Lwowa w tym czasie przybyli również przedstawiciele Kozaków zaporoskich - formacji stworzonej jeszcze przez króla Zygmunta II Augusta (uniwersał z 20 listopada 1568 r. obiecywał  Kozakom wynagrodzenie: "wszędzie przy zamkach naszych znajdzie się dla was służba, za którą każdy z was otrzyma od nas zapłatę", a jednocześnie nakazywał trzymać się z daleka od poddanych sułtana i chana, gdy ci chcą żyć w przyjaźni z Rzeczpospolitą), choć formacja ta tak naprawdę postała samoczynnie bez niczyjej władzy i woli, ot, po prostu Ukraina (a o tych ziemiach mówimy), a szczególnie jej południowo-wschodnie rubieże od Czerkas i Czehrynia - była tak naprawdę ziemią niczyją, dokąd (od jeszcze XV wieku) zbiegali tam najróżniejsi łotrzykowie, którzy popełnili jakoweś przestępstwo i w obawie przed karą (a kary w tamtych czasach były niezwykle srogie, nie licząc przesłuchań - jeśli obwiniony nie przyznawał się do winy, bo nie można było przecież skazać niewinnego. Ale metody śledztwa były niezwykle prostackie i po prostu tych ludzi poddawano torturom, a po jakimś czasie nawet niewinni się przyznawali do win niepopełnionych, a wówczas można już było ze spokojem sumienia skazać ich na karę śmierci). Ziemia ukrainna była niezwykle piękna, obfita w liczne lasy w których było mnóstwo zwierzyny, w rzekach mnóstwo ryb i ptactwa wodnego - istna kraina obfitości, tym bardziej, że ziemie te były praktycznie bezludne, jako że na południe od Dniepru  leżały tereny Chanatu Krymskiego, który uniemożliwiał skuteczną kolonizację ziem południowo-wschodniej Ukrainy i jedynie ci, którzy umieli posługiwać się bronią i butnie rzucali wyzwanie śmierci - mogli przetrwać na tych ziemiach, żyjąc jednak ciągle pod zagrożeniem tatarskim. Stąd też sami dokonywali podobnych rajdów na tereny Chanatu i na miasta tureckie w Anatolii czy Bułgarii, a czasami nawet dokonywali ataków na sam Konstantynopol. Mogli sobie na to pozwolić, bowiem na ziemiach na których żyli, prawo nie obowiązywało i dopiero gdy buntowali się przeciwko władzy zwierzchniej Rzeczpospolitej, dopiero wówczas wojska koronne wkraczały na te ziemie i karały buntowników. Jednak wymuszenie na nich trwałego posłuszeństwa i rezygnacji z dokonywania łupieskich rajdów na ziemie Tatarów i Turków, było wręcz niemożliwe (podobnie zresztą Turcy Osmańscy mieli kłopot z Tatarami, których nie byli w stanie zmusić do zaprzestania najazdów na Litwę czy Ruś).

Przedstawicielami Kozaków rejestrowych (a pierwszy rejestr kozacki opracował w 1572 r. hetman polny koronny - Jerzy Jazłowiecki. Ten pierwszy rejestr składał się z 300 Kozaków, którzy dzięki temu zostali wpisani w "poczet kozacki" i otrzymywali zapłatę za swoją służbę królowi i hetmanowi - bo tylko im bezpośrednio podlegali z wyłączeniem wojewodów i starostów - w wysokości 2,5 złotego rocznej pensji), czyli tych, którzy witali króla Batorego we Lwowie, byli: Iwan Siewierny, Marek Winnicki, Chwedor Zachwostny i Siemion Pachowski. Król odbył z nimi rozmowę, po czym każdemu z nich ofiarował po 15 florenów (zapewne już wówczas zamyślał o wojnie z Moskwą, a do tego pomocni byliby mu właśnie Kozacy). Kozacy zjawili się przed królem, prosząc go, aby ten odnowił rejestr Zygmunta Augusta z 1572 r. który praktycznie po jego śmierci (w tym samym roku) przestał istnieć. Co prawda w 1575 r. książę Bohdan Różyński z Wołynia starał się na własną rękę odnowić rejestr (ze względu na najazd tatarski, który zawsze był prawdziwą katastrofą dla ziem Ukrainy, Polesia, Rusi Czarnej, Podola, Wołynia, Rusi Czerwonej a niekiedy nawet i Małopolski - gdzie poszczególne tatarskie czambuły również potrafiły dotrzeć. Tatarzy bowiem byli lądowymi piratami, których całe istnienie sprowadzało się do ciągłych napadów na okoliczne kraje i uprowadzania stamtąd lokalnej ludności, która była potem ładowana na statki w Kaffie - część zaś kierowano na targ niewolniczy w Bakczysaraju na Krymie - i wysyłano na Wielki Targ do Konstantynopola. Wielu spośród uprowadzonych ludzi - a liczebność jasyru wahała się różnie, w zależności od szczęścia i od tego, czy Tatarów nie doścignęła polska pogoń, a ponieważ szlachta w takiej sytuacji dość szybko formowała się w pospolite ruszenie, to jednak nie zawsze udawało się jej doścignąć przeciwnika, lub też znosiła zaledwie kilka czambułów, podczas gdy inne w tym czasie już się wycofywały wraz z jasyrem - ginęło po drodze, inni umierali na statkach, gdy stłoczeni obok siebie niczym sardynki w puszce, nie byli w stanie nawet się poruszyć - spali i załatwiali się na stojąco, w jednym miejscu, tym bardziej gdy podróż trwała długo, np. parę tygodni). 

Najchętniej Tatarzy porywali dziewczęta i młode ładne kobiety, które nazywano "białym jasyrem" (od koloru chusteczek, które owym dziewczętom zawiązywano na głowie), a także młodych mężczyzn, którzy po przejściu na islam byli obrzezani i trafiali do elitarnego korpusu "dzieci sułtana" - czyli do janczarów (gdzie czyniono z nich fanatycznych wojowników islamu); inni trafiali na budowy i do kamieniołomów w całym Imperium Osmańskim, gdzie warunki były koszmarne - w dzień praca ponad siły w pełnym słońcu, nocą zamykani byli w ciemnych i wilgotnych podziemiach twierdz, a ich posiłek składał się najczęściej ze zwykłej padliny, na której często było już robactwo. Ci jednak mogli mimo wszystko uważać się za szczęściarzy, bowiem najgorzej mieli ci spośród uprowadzonych jeńców, którzy trafiali na galery. To była większa męka niż praca w kamieniołomach, gdyż owi niewolnicy (na ogół było ich 300 na jednej galerze, przykuci żelaznym łańcuchem do wioseł i siedzący obok siebie na 25-30 ławkach umieszczonych w poprzek pokładu i rozdzielonych od siebie niedużym przejściem) praktycznie nie wstawali od wioseł, całe dnie spędzając w postaci siedzącej (już sobie wyobrażam jakie się tam tworzyły rany odleżynowe) i czasem tylko po dotarciu do portu, wykorzystywano ich jako tragarzy do przeniesienia towarów na ląd, lub na okręt. To była niewola mężczyzn i chłopców, zaś dziewczęta i kobiety trafiały do serajów, albo jako nałożnice sułtana, chana i ich wielmożów, albo też (te mniej ładne, lub też murzynki, które w większości przeznaczano do roli niewolnic dla kobiet sułtana i jego dzieci - które mogły dowolnie je bić i zabijać w zależności od kaprysu) jako służące w pałacach lub haremach. Nierzadko zdarzało się, że służącymi (np. w Pałacu chana na Krymie) bywały szlachcianki, uprowadzone z Rusi, Wołynia, Podola czy Ukrainy. Nic więc dziwnego, że Kozacy podejmowali wyprawy odwetowe na ziemie Chanatu i na tereny Imperium Osmańskiego, zmuszając niekiedy sułtana i jego harem do ucieczki (tak jak to było podczas wyprawy z 1615 r.). Lepsza była bowiem walka z wrogiem, który uprowadzał ludność w niewolę, niż żałobne pieśni, których jednak na Ukrainie wówczas nie brakowało, a jedna z nich brzmiała tak:


"W niedzielę świętą to nie orły siwe zakrzyczały,
A to biedni niewolnicy w niewoli ciężkiej zapłakali,
Ręce ku górze wznosili, kajdanami zadzwonili,
Pana miłosiernego prosili i błagali:
"Ześlij nam Panie z nieba drobny deszcz,
A z niżu bujny wiatr!
A niechajby i nawet na Morzu Czarnym wzniosła się bystra fala!
A niechajby i nawet kotwice wyrwała z tureckiej galery!
Bo dość nam już turecka bisurmańska galera dokuczyła:
Kajdany żelazne w nogi nam się wryły,
Białe ciało kozacko-mołojeckie aż do kości żółtej przepaliły".
(...) Wywiedź, Panie wszystkich niewolników biednych
Z ciężkiej niewoli tureckiej,
Z galery bisurmańskiej
Na ciche wody,
Gdzie jasne gwiazdy,
Gdzie kraj wesoły,
Gdzie naród chrzczony,
Do miast chrześcijańskich!"




Śpiewano też piękną "Pieśń żałobną do gołąbka", w której chrześcijański niewolnik (Kozak) płacze nad swoim niewolniczym losem i prosi napotkanego gołębia, aby ten zaniósł jego żale do kraju rodzinnego z którego go uprowadzono, do jego "ojca i matusi" i niech zaniesie im prośbę by pamiętali o dziecku, które teraz cierpi w bisurmańskiej niewoli i nigdy ich już nie ujrzy (choć z pieśni przebrzmiewa też i nadzieja na wyzwolenie z rąk innych Kozaków). Tak więc Kozacy spodziewali się opieki królewskiej i odnowienia rejestru (rejestr księcia Bohdana Różańskiego nie był uznawany, tym bardziej, gdy książę poległ w 1576 r., gdy przy nim wybuchła mina podczas ataku na tatarską twierdzę Asłan-gorodok, leżącą nad Dnieprem), a król im to teraz nieoficjalnie obiecywał. Pobyt króla Stefana Batorego we Lwowie nie przebiegał jednak tylko sielankowo i radośnie, było też kilka nieprzyjemnych incydentów, które jednak zostały zatarte i  zapomniane, a do nich należały nieustanne pojedynki gwardii miejskiej z hajdukami królewskimi na ulicach miasta. Król starał się temu zaradzić, ale miał związane ręce, gdy wojsko poczęło domagać się zaległego żołdu. Nie mając wyjścia, wypłacił żołnierzom wszystko co wówczas przy sobie posiadał, czyli 39 tys. złotych polskich (dla ok. 2 200 żołnierzy) i obiecał że resztę wypłaci im po dotarciu do Krakowa oraz swojej koronacji na króla. Żołnierze jednak odmówili przyjęcia tej propozycji i zażądali wypłacenia im pełnej kwoty żołdu i wówczas dała o sobie znać porywczość nowego króla, który nie mogąc ich przymusić do posłuszeństwa, postanowił... rozwiązać kwartę (czyli wojsko kwarciane) po przybyciu do Krakowa i tak też się stało (co niestety pozbawiło obrony Podole, Ruś i Wołyń, ale Batory liczył tu na poczty magnackie i w ostateczności na szlacheckie pospolite ruszenie, a nawet na umowy z popierającymi go Turkami, którzy mieli powstrzymać Tatarów od najazdów). Kolejny afront spotkał Batorego w Gródku, którego bramy zastał zamknięte z polecenia wojewody podolskiego - Mikołaja Mieleckiego, który "ani go przywitał, ani się z nim zobaczyć nie chciał" i król musiał jechać dalej. 

W Medyce zaś - gdzie Batory na krótko się zatrzymał - sędzia ziemi przemyskiej Walenty Orzechowski poinformował go iż najzacniejszym w Polsce jest być szlachcicem, które to miano przynależy do ludzi "szlachetnie wolnych", sprawujących rzeczywistą władzę w kraju i zapewniał nowego króla, że jeśli ten będzie rządził zgodnie z prawem, zgoda tronu i narodu będzie zapewniona. Poza tym wykładał ów Orzechowski, że naród polski "szlachtą stoi" i że narodu są w kraju liczne zastępy (rzeczywiście 10 proc. populacji ówczesnej Rzeczpospolitej należała do szlachty, co było ewenementem w Europie, gdyż np. w takiej Francji jeszcze w końcu wieku XVIII było zaledwie 1 proc. szlachty. Z ówczesną Polską mogła wówczas rywalizować jedynie Hiszpania, gdzie donów i grandów też było sporo). Dalej perorował Orzechowski, że w Rzeczpospolitej król może liczyć na szacunek do swej pozycji i statusu, wynikły jednak nie ze strachu przed monarchą, a właśnie z idei partnerstwa tronu i narodu (czyli król panuje, ale rządzi tylko i wyłącznie w porozumieniu ze szlachtą i magnaterią, czyli z sejmem i senatem). Nie było też w Polsce nigdy żadnych zamachów na osobę króla (zapomniał o tym Henryk Walezy, który gdyby nie uciekł z Polski i nie wyjechał do Francji, dożyłby tutaj sędziwej starości i nikt by go nie zamordował), nigdy też król nie został obalony lub zabity (co prawda były dwa nieudane próby zamachów na osobę monarchy - pierwszy w maju 1523 r., gdy ktoś oddał niecelny strzał do przechadzającego się po pałacowych krużgankach Wawelu - Zygmunta I Jagiellończyka; zaś drugi raz miał miejsce w listopadzie 1620 r., gdy do wychodzącego z bazyliki św. Jana w Warszawie podszedł chory psychicznie szlachcic - Michał Piekarski i uderzył króla Zygmunta III czekanem w głowę. Został oczywiście za to skazany na tortury i śmierć przez rozerwanie końmi, a potem mówiło się w Polsce, gdy ktoś głośno krzyczał, że" "drze się, jak Piekarski na mękach". Tak więc w Polsce nigdy nie zamordowano żadnego króla, ale należy dodać gwoli sprawiedliwości, że również w Niemczech nigdy nie było żadnego królobójstwa). Król Stefan Batory odpowiedział Orzechowskiemu iż: "Bóg mnie tu powołał, bym dokonał rzeczy ku podziwowi całego chrześcijaństwa", po czym wyraził przekonanie, że waśnie na Rusi ustąpią i cytując Sallustiusa stwierdził: "Zgodą rosną małe sprawy, niezgodą choćby największe upadają".




Dalsza trasa królewskiego przejazdu wiodła przez Wiśniowiec (gdzie ród Herburtów podjął króla-elekta wspaniałą ucztą), Przemyśl oraz Jarosław (gdzie wojewoda sandomierski - Jan Kostka też zorganizował przyjęcie powitalne). Wreszcie ze Śniatynia 17 kwietnia królewski orszak zajechał do Mogiły, gdzie król rozpoczął kilkudniowy odpoczynek w tamtejszym klasztorze (głównie król-elekt spędzał dni na polowaniach w okolicznych lasach, tam też na krótko zapadł na zdrowiu, gdy przeziębił się polując podczas deszczu i chłodnego wiatru). Do Krakowa Stefan Batory wjechał dnia 22 kwietnia 1576 r. w drugi dzień Świąt Wielkiejnocy. W tym czasie w Krakowie od 31 marca obradował sejm (zwołany przez króla, gdy ten tylko przekroczył polską granicę). Powitanie nowego monarchy odbyło się już przed bramą św. Floriana na przestronnym polu pod Krakowem, gdzie powitał go przemową biskup kujawski - Stanisław Karnkowski. Stawiło się też 28 senatorów oraz liczni magnaci i szlachta. W promieniach jasnego słońca (w bardzo ciepły dzień, jak twierdzą kronikarze) stały poczty Jana Tęczyńskiego, Bernarda Maciejowskiego, Stanisława Górki i kilku innych wielkich panów, odziane w zbroje, złocenia, czapki przyozdobione kitami piór, w lamparcich skórach, w złotogłowiu - pięknie prezentowali się na powitaniu nowego monarchy, z którym naród wiązał swoje nadzieje na szczęśliwą przyszłość. Król wjechał przez bramę św. Floriana przy akompaniamencie muzyki z bębnów, fletów trąb i piszczałek, a także w towarzystwie setek połyskujących w słońcu, wspaniale przystrojonych żołnierzy ze swoich i magnackich pocztów. Batory jechał na ciemnym rumaku, ubrany w purpurową szatę podbitą sobolami (na wzór węgierski), w brunatnych spodniach i żółtych butach. Wjazd Batorego do Krakowa był prawdziwie olśniewający i trwał aż pięć godzin. Ludność miasta mogła przyglądać się nie tylko wspaniale przyodzianym żołnierzom a także ich broni (miecze, halabardy, arkebuzy), ale również podziwiano trzy wielbłądy, które jednak wprawiły mieszczan w mniejsze wrażenie, niż prowadzący je ludzie - afrykańscy murzyni (powiadano sobie później, że król Batory sprowadził ludzi o czarnych twarzach). Król zsiadł z konia i osobiście podał rękę każdemu z senatorów, a gdy wreszcie orszak królewski wjechał do miasta i gdy ucichły powitalne armatnie salwy, Batory zsiadł z konia i wszedł do Katedry Wawelskiej by się pomodlić. Ściemniało się już, gdy zawitał na Zamek, a tam powitała go jego przyszła małżonka - królewna Anna, która teraz miała panować w kraju na równi ze Stefanem, swym mężem (podobnie, jak prawie dwieście lat wcześniej królowa Jadwiga i książę Litwy - Jogaiła, czyli Władysław Jagiełło). Anna oczekiwała Batorego w otoczeniu swych dam dworu i licznych żon magnatów. 

Nie wiadomo jak przebiegło to powitanie, ale należy pamiętać że królowa Anna liczyła już sobie 52 lata i była o dziesięć lat starsza od swego małżonka, a poza tym była po prostu brzydka (cierpiała na opuchliznę twarzy), nic więc dziwnego, że Henryk Walezy unikał jej jak tylko mógł. Batoremu zapewne też się nie podobała (potem mawiano, że król uciekał od królowej na ciągłe wojny). Natomiast Batory wywarł pozytywne wrażenie na obecnych, w tym na samej królowej Annie (jak bowiem pisał Świętosław Orzelski, król-elekt był: "budowy ciała osadnej, kształtnej i mocnej, rysy twarzy miał piękne i wyraziste, ręce żylaste. Jednym słowem wszystko w nim tchnęło krzepkością i zdrowiem". Koronacja królewska "młodej pary" wyznaczona została na 29 kwietnia, jednak szybko okazało się, że pojawiły się nieprzewidziane przeszkody związane z koronacją Stefana Batorego, a poza tym okazało się że rządzenie Polską nie będzie mimo wszystko takie łatwe, jak to się wcześniej Batoremu wydawało, gdyż przepełnia ją nieprawdopodobna wręcz idea wolności, która objawia się w niechęci do wszelkich tajnych związków lub jakichkolwiek działań, które nie są jasne i przejrzyste dla narodu. Dlatego też sejm już 24 kwietnia odmówił Batoremu zgody na wybranie deputacji do królewskiej rady sekretnej (otwarcie poinformowano Batorego że w polskiej tradycji parlamentarnej nie ma miejsca dla tajnych rad i każdy poseł ma prawo i obowiązek o wszystkim wiedzieć - a szczególnie musi być wtajemniczony w plany królewskie - tak, aby mógł zdać relację przed swymi wyborcami), to też nieco zniesmaczyło Batorego, który potem wypowie swoje sławne słowa: "Jestem waszym królem prawdziwym, a nie malowanym!". 

  


 
 CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz