Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 5 stycznia 2025

ZJEDNOCZENIE PRUS I INFLANT Z POLSKĄ - Cz. XI

POCZĄWSZY OD PIERWSZEGO SPORU POLSKO-KRZYŻACKIEGO (1309-1310), AŻ PO WŁĄCZENIE INFLANT DO RZECZPOSPOLITEJ (1558-1561)





KONRAD I MAZOWIECKI 
Cz. XI





 Dla wielkomorawskiego państwa Mojmira, konflikt jaki wybuchł w Cesarstwie (czy też w Królestwie Franków) był jak najbardziej na rękę. W końcu zawsze oznaczało to zmniejszenie zależności od zewnętrznej protekcji, a także uniemożliwienie militarnego wsparcia obalonego wcześniej przez Mojmira (833 r.) księcia Nitry - Prwiny. Kraj Wielkich Moraw zyskał kilka lat spokoju i wewnętrznej niezależności, gdyż synowie zmarłego w czerwcu 840 r. cesarza Ludwika I Pobożnego, zainteresowani byli przede wszystkim walką z samymi sobą, walką o władzę zarówno nad całym terytorium państwa, jak i nad utrzymaniem poszczególnych dzielnic. Jako pierwszy do boju ruszył najstarszy syn Ludwika - Lotar król Italii. Miał już bowiem 45 lat i przez dłuższy okres swego życia starał się wyegzekwować ojcowską przysięgę (złożoną w roku 817) iż to on właśnie będzie następnym władcą zjednoczonego Cesarstwa. Problem z dotrzymaniem przysięgi zaczął się w roku 823, gdy Ludwikowi Pobożnemu urodził się czwarty syn (lecz pierwszy ze związku z drugą żoną - Judytą) Karol. Od tej chwili zaczęły się kłopoty Lotara, który kilkukrotnie występował przeciwko ojcu zbrojnie, ale zawsze te jego wystąpienia kończyły się porażką i chcąc nie chcąc musiał wracać do swojego włoskiego królestwa, które stawało się dla niego zarówno bazą wypadową, jak i doskonałym centrum operacyjnym i mobilizacyjnym. Teraz wszystko miało się zmienić -  wyznaczając swego najstarszego syna, 15-letniego Ludwika (zwanego Młodszym) na króla Italii (czy też raczej wicekróla, pełniącego władzę w jego imieniu i pod jego nieobecność), Lotar ruszył po koronę cesarską do Akwizgranu (tytuł królewski Ludwika Młodszego jest dyskusyjny. Wiadomo że został koronowany dopiero w roku 844 w Rzymie, ale w oficjalnej tytulaturze wymieniany jest jako król już od roku 839. Choć nie ma oczywiście co do tego żadnych podstaw, to wydaje się że tytuł ten został mu przyznany jeszcze przez dziadka - Ludwika Pobożnego na zjeździe w Wormacji właśnie w 839 r., w czasie którego miał pojednać się ze swym synem Lotarem - pojednanie to było jednak wybitnie dyskusyjne i już w kilka miesięcy później Ludwik przygotowywał się do kolejnej wojny ze swym pierworodnym. Nie doszło do niej tylko dlatego, że Ludwikowi się zmarło).



Gdy więc 15-letni Ludwik zasiadł na tronie w Pawii, jego ojciec ruszył na północ, za Alpy, kierując się przeciwko swym braciom, którzy za wszelką cenę starali się utrzymać swoje domeny. Po drodze pod jego sztandary uciekali możni frankońscy, duchowieństwo i najbliżsi towarzysze jego ojca, m.in.: arcybiskupi Moguncji - Otgar, Trewiru - Hetti, Bisanz - Amalwin i Ebo z Reims, biskupi Leodium, Toul, Wormacji, Lozanny, Padebornu i Chur. Ogromnym wzmocnieniem było wsparcie, jakie udzielił mu jego wui, biskup Metzu - Drogo (osobisty kapelan Ludwika Pobożnego - swego brata). Wydawało się że z takim wsparciem, oraz z dywersją na tyłach młodego Karola rezydującego w Akwitanii (dywersji tej dokonywał jego rówieśnik, 17-letni Pepin, syn zmarłego w grudniu 838 r. Pepina - drugiego syna Ludwika Pobożnego. Tak więc choć obaj byli rówieśnikami, w rzeczywistości Karol był wujkiem Pepina). Ten bowiem został pozbawiony ojcowizny i domagał się przynajmniej połowy Akwitanii, która przez 24 lata była domeną jego ojca, a którą po jego śmierci zajął Karol i gdzie też rezydowała jego matka - Judyta. Lotar na początku skierował się przeciwko swemu bratu Ludwikowi (potem otrzyma przydomek "Niemiec"), który zarządzał domenami Alemanią, Bawarią i Saksonią, ale ten zagrodził mu drogę z kontyngentami Franków i Sasów nad rzeką Men. Lotar nie miał teraz ochoty na rozprawę militarną z przygotowanym do bitwy przeciwnikiem, dlatego też nie zdecydował się na przekroczenie rzeki i zawrócił. Uznał że łatwiej pójdzie mu przejęcie prowincji południowych (głównie Akwitanii) a także Neustrii (stolicą tej prowincji był Paryż). Ruszył więc na Paryż. Po drodze przyjmował oczywiście wiernopoddańcze hołdy możnych i duchowieństwa, a w pałacu Ver pod Paryżem, wystawiał już oficjalne dokumenty jako cesarz. Spotkał się tam również ze swoją ciotką Rothildą, ksienią klasztoru w Faremoutier, którą zamknął tam jeszcze jego ojciec Ludwik Pobożny, gdyż Rothilda była nazbyt niechętna i jego decyzjom (zabronił jej więc wychodzenia za mąż i kazał wstąpić do klasztoru). Teraz od swego bratanka uzyskała ona potwierdzenie osobistych praw do fundacji Faremoutier. Następnie ruszył na południe, przeciwko Karolowi, a ich wojska spotkały się nad Loarą. Ponownie do bitwy nie doszło, bracia raczej się porozumieli że pozostawiają swoje domeny, a Karol uznaje cesarską władzę Lotara. Jednak przysięga czy to książąt czy możnych w tamtym czasie była (jak to pisał Muhlbacher) "tania jak ożyny".

Lotar wrócił do Akwizgranu, gdzie przygotowywał się do ostatecznej konfrontacji z Ludwikiem Niemcem, swojej koronacji cesarskiej, a także poświęcał czas na wielkie wydarzenia modlitewne (St. Denis, St. German). Wielkanoc roku 841 była niezwykle uroczysta i to zarówno w Akwizgranie, w Paryżu, w Rouen czy w Trewirze. A potem znowu zaczęto werbować do armii wieśniaków, żeby wykrwawiali się w imię prywatnej wojenki książąt i możnych.  Już wiosną 841 r. wszystko ponownie się posypało, wcześniejsze układy, spotkania i umowy okazały się już nie istniejące, a bracia ponownie rzucili się sobie do gardeł. Karol z Akwitani miał ciągły problem z Pepinem, Ludwik starał się nie dopuścić Lotara za Ren, a Lotar pragnął usunąć obu swoich braci i Pepina, oraz koronować się na cesarza w Akwizgranie. Karol udał się więc do Orleanu, gdzie wymusił przysięgę wierności na tamtejszym hrabim - Warynie, potem przybył do Bourges, ale tamtejszy książę Septymanii - Bernard nie chciał porzucić Pepina. Lotarowi też poszło w miarę dobrze na początku. Stanął nad Renem (przeciwko swemu bratu Ludwikowi Niemcowi), lecz do bitwy ponownie nie doszło, gdyż agenci Lotara namówili dowódców oraz żołnierzy do przejścia na stronę przyszłego cesarza (argument aby nie przelewać niepotrzebnie krwi chrześcijańskiej okazał się jak najbardziej trafny). Armia Ludwika posypała się więc w mgnieniu oka, a ten musiał uratować się ucieczką. Zbiegł do Bawarii (nie zrezygnował jednak Z dalszej walki, dalej przygotowywał się do konfrontacji z bratem i zbierał armię). Lotar (jak wielu przednim i wielu po nim) myślał że w tym momencie złapał Pana Boga za nogi, że już jest cesarzem, że w zasadzie już zwyciężył. Ilu takie myślenie doprowadziło do klęski i upadku - trudno zliczyć. Obaj bracia Karol i Ludwik połączyli teraz siły wchodząc w sojusz przeciwko Lotarowi i Pepinowi. Po uporaniu się z księciem Septymanii, wojska Karola ruszyły na Paryż (który został zajęty), a następnie przekroczyły Sekwanę. W tym czasie 13 maja 841 r. w kotlinie Ries wojska Ludwika Niemca rozbiły siły księcia Austrazji - Adalberta (zwolennika Lotara), zajmując Lotaryngię (wschodnią Austrazję). Lotar został teraz wzięty w dwa ognie. Z południa szła bowiem armia Karola (który ze względu na dość szybką utratę włosów na głowie przejdzie do historii jako "Łysy" - chociaż wówczas mając 18 lat jeszcze tego nie doświadczył), a ze wschodu armia Ludwika Niemca. Obie armie połączyły się ze sobą pod Auxerre, a wkrótce potem przybyła tam i armia Lotara.




Na początku (jak to w zwyczaju było "chrześcijańskiego ludu"), zaczęto sobie wysyłać poselstwa, deklarując że rozlew krwi nie jest miły Bogu. Poza tym Ludwik i Karol przypominali Lotarowi o swojej pozycji jako braciach (co oznaczało że mieli prawo do swoich własnych domen), ten zaś niby potwierdzał - deklarując się oczywiście na Stwórcę, ale w rzeczywistości czekał tylko dogodnej chwili do ataku. Gdy 24 czerwca 841 r. do jego obozu dotarła informacja o przybyciu z południa armii Pepina, był już zdecydowany rozpocząć bitwę. Zaczęła się ona rankiem dnia następnego i głównie polegała na zmaganiach konnicy (zresztą konnica była najsilniejszym taranem przełamującym armii frankońskiej), oczywiście wojowników tych nikt nie dotował, sami musieli zakupić konia i oręż. Bitwa jaka miała miejsce pod Fontenoy (nieopodal Auxerre w środkowej Francji) została określona zarówno przez współczesnych jak i potomnych jedną z najkrwawszych bitew w historii dynastii Karolingów (są też tacy, którzy twierdzą że była najkrwawszą). Dziejopis Regio z Prim pisał: "W tej bitwie zostały zmiecione siły Franków, a ich słynna odwaga tak osłabiona, że nie byli zdolni nie tylko do rozszerzania granic królestwa, ale nawet do ich obrony". Walczący wówczas w armii Pepina kronikarz Nithard (autor słynnych, choć tak naprawdę u nas praktycznie nieznanych "Historiae") stwierdził lakonicznie: "To była wielka bitwa", po czym dodał: "takiej rzezi nikt u Franków nie pamiętał". Natomiast walczący w armii Lotara Angilbert zapisał: "Niech ani rosa, ani ulewa, ani deszcz nie padają nigdy na łąki, na których polegli najbardziej zaprawieni w boju wojownicy, opłakiwani przez swych ojców, matki, braci, siostry i przyjaciół. (...) Patrzyłem na dolinę ze szczytu wzgórza, kiedy waleczny król Lotar odpierał swych wrogów i przeganiał ich na drugi brzeg strumienia. Podobnie, po stronie Karola i Ludwika, pola są białe od lnianych szat poległych niczym jesienią i często są białe od ptaków. Ta bitwa nie jest godna uwiecznienia melodyjnym śpiewem. Niech wschód, południe, zachód i północ opłakują wszystkich, którzy tak zginęli", po czym dodawał jeszcze: "Nigdy gorsze mordowanie, nigdy nawet na Polu Marsowym. Nigdy dotąd zasady chrześcijan nie zostały tak naruszone przez krwawą łaźnię". Roczniki Fuldajskie również piszą o: "Krwawej łaźni po obu stronach, jako że nasze czas nie pamiętają dotąd takich strat w narodzie frankijskim". Samych żołnierzy Lotara polec w tej bitwie miało aż 40 000. Nie wiadomo czy liczby te nie są zawyżone, wydaje się że trochę tak, aczkolwiek straty musiały być naprawdę imponujące, skoro po zwycięstwie armie Karola i Ludwika nie były w stanie podjąć pościgu za uciekającym Lotarem i Pepinem. Odnieśli zwycięstwo, ale było to zwycięstwo pyrrusowe, jeszcze jedno takie zwycięstwo, a straciliby armię całkowicie. Biskupi oczywiście lamentowali nad poniesionymi stratami, ale należy pamiętać że przede wszystkim skupiali się na fakcie, iż przelana została krew chrześcijańska i frankijska, gdyż jak dotąd mordowano i najeżdżano czy to Słowian, czy Awarów, czy Bretończyków, Basków czy nawet tych z Emiratu Kordobańskiego - wszystko było ok. Tutaj po prostu miecz został użyty przeciwko swoim i dlatego był lament.




Wydawało się że po takiej rzezi nastanie wreszcie pokój, ale nic takiego nie nastąpiło, tym bardziej że żaden z braci nie chciał ustąpić. Lotar zbiegł i zamknął się w Akwizgranie, Karol i Ludwik byli za słabi aby go ścigać, Pepin zaś wycofał się do Akwitanii. Ale pojawiło się jeszcze jedno niebezpieczeństwo, zewnętrzne. Pewnego bowiem ranka latem 841 r chłopi znad brzegów Sekwany ujrzeli płynące rzeką czarne łodzie o charakterystycznych kwadratowych żaglach. Wkrótce okazało się że to jeden z wodzów Wikingów o imieniu Harald Klak przybył tutaj ze swymi ziomkami, aby palić, rabować, niszczyć, gwałcić i mordować. Zaatakował miasto Rouen i wkrótce je zdobył (ponoć przybyli tam do niego posłowie Lotara z propozycją sojuszu, ofiarowując mu w zamian za militarną pomoc wszelkie dobra i skarby jakie znajdzie na swojej drodze, łącznie z ludźmi, których uprowadzi w niewolę). Miasto zostało spalone, ludność po części wymordowana, po części uprowadzona w niewolę (szczególnie okrutnie potraktowano siostry zakonne z tamtejszego klasztoru, gwałcąc je zbiorowo, a następnie uprowadzając w niewolę do Skandynawii). Następną na liście Haralda Klaka była osada Fontenelle, gdzie postąpiono dokładnie tak samo, po czym obładowani ludźmi i dobytkiem odpłynęli Wikingowie ku krajom Normanów. Tak więc sojusz Lotara z Haraldem Klakiem okazał się niewypałem (ponoć oddał Wikingom do zasiedlenia wyspę Walcheren). Jak to jest, że tak bardzo pobożny władca jakim był Lotar, który organizował cykliczne publiczne msze, który modlił się kilka razy dziennie i leżał krzyżem w kościele, bez mrugnięcia okiem oddał pogańskim Wikingom chrześcijańskich mieszkańców miasta Rouen i innych, których uda im się zdobyć. Gdy to jednak nie wypaliło, wzniecił powstanie Sellingów w Saksonii przeciwko swemu bratu Ludwikowi Niemcowi. Sellingowie to byli po prostu ubodzy lub średniozamożni chłopi, aczkolwiek wolni -  zmuszeni w czasach Karola Wielkiego do przyjęcia chrześcijaństwa. Z czasem, gdy feudalna rzymsko-frankijska Europa zaczęła wdzierać się do Saksonii, ich ziemie były przejmowane przez możnych, a często przez biskupów, lub też oddawane klasztorom i kościołom. To powodowało u nich niechęć do chrześcijaństwa i nawrót do pogańskich wierzeń przodków, aczkolwiek praktykowanych w tajemnicy. I teraz, ów niezwykle pobożny król Lotar zaproponował im podjęcie walki o wolność, a nawet... powrót do pogaństwa. Wszystko w imię walki o władzę i wewnętrznej niechęci do rodzeństwa. Sellingowie rzeczywiście powstali, aczkolwiek - jak to zwykle bywa - niedoświadczeni w walkach chłopi, słabo uzbrojeni, musieli ulec zaciężnym wojskom Ludwika Niemca (841/842). 14 najważniejszych przywódców buntu kazał Ludwik powiesić, 140 wybranych ściąć, reszta zaś została uśmiercona w najbardziej bestialski sposób - najczęściej w wyniku poćwiartowania jeszcze za życia.




Wikingowie nie wypalili, powstanie Sellingów również, więc teraz Lotar zaczął słać listy do Karola, namawiając go do zmiany stron i obiecując, że wówczas nie tylko zachowa Akwitanię, ale również on - czyli Lotar, osobiście każe uwięzić i odeśle Karolowi Pepina, aby ten mógł zrobić z nim na co tylko przyjdzie mu ochota. Karol jednak odmówił sojuszu z Lotarem i pozostał wierny Ludwikowi Niemcowi. Odpowiedź młodszego brata nie spodobała się Lotarowi, tak więc nakazał on ponownie - stojąc obozem w Diedenhofen - ściągać okolicznych chłopów i werbować z nich nową armię, która miała przekonać Karola do zmiany zdania. Ten stał wówczas w Paryżu. Paryż zaś (dawna galo-rzymska Lutecja), znacznie się zmienił w tym czasie. To znaczy w zasadzie już od rządów Karola Wielkiego miasto znacznie się rozbudowało, (szczególnie zaczęto wznosić w nim szereg nowych kościołów), chociaż sam Karol Wielki bardzo rzadko tutaj przebywał (jedyna informacja o jego pobycie w Paryżu przypada na Boże Narodzenie 775 r. gdy przybył na otwarcie kościoła St. Denis pod przewodnictwem opata Fulrada, który realnie wówczas rządził miastem. Ten wysoki - jak twierdzą źródła - przystojny mężczyzna, o gładko ogolonej brodzie i długich jasnych wąsach, wizualnie był połączeniem dawnego Gala i Franka. Z jego zaś postawy emanowała dostojność. Wydaje się że to właśnie pod przewodnictwem opata Fulrada miasto Paryż powiększyło się o szereg nowych kościołów i rozbudowało o nowe domy dla ludności. Ale nawet on, który często przebywał w mieście, uwielbiał spędzać pozostałe dni w swojej posiadłości ziemskiej w Plessis - o którą się spierał z biskupem Paryża. Zresztą możni frankońscy nie lubili siedzieć w miastach i jak tylko mogli, uciekali na wieś, do swoich latyfundiów, gospodarstw i posiadłości, gdzie żyło im się znacznie wygodniej niż w Paryżu czy Akwizgranie). Najmłodszy z synów Ludwika Pobożnego - Karol, przebywając w Paryżu, mieszkał w pałacu przerobionym z dawnego rzymskiego pałacu cezarów na wyspie Ile de La Cité (dziś 4 dzielnica Paryża i pierwotne miejsce powstania galijskiej Lutecji). Nieopodal stał, założony ponad sto lat wcześniej przez św. Laudry'ego szpital dla biedaków, zwany "Domem Boga" ("Hôtel Dieu"). Tam zaś, gdzie dzisiaj znajduje się odbudowana Katedra Notre-Dame, przy południowym jej froncie (oczywiście nie muszę dodawać że w tamtym czasie nie istniała) stał klasztor św. Eloya, skąd 300 tamtejszych zakonnic codziennie rozsiewało po ulicach miasta "zapach Jezusa Chrystusa". Dodam jeszcze że więzienie paryskie mieściło się tuż przy północnym murze, a północny mur sięgał wówczas mniej więcej do dzisiejszej ulicy Rivoli (prawdopodobnie w okolicy dzisiejszej stacji metra Louvre-Rivoli).


 LUTECJA 
(ok. 200 r.)



Tak więc Lotar zebrał armię i ruszył na Paryż. Przerażony Karol słał posłańców do Ludwika z prośbą o jak najszybszą pomoc, ale realnie armia którą zebrał Lotar nie była w stanie zdobyć miasta i gdy tylko pokojowe propozycje Lotara przejścia Karola na jego stronę znów spotkały się z odmową, porzucił on oblężenie Paryża i ruszył do Le Mans, po drodze plądrując, paląc, zmuszając możnych do przysięgi na wierność, a chłopów siłą wcielając do swej armii (według kronik z St. Bertin Lotar zmuszał do złożenia przysięgi nawet mniszki z mijanych przez siebie klasztorów). Natomiast po odejściu Lotara spod Paryża, wyjechał stamtąd również Karol, aby spotkać się z Ludwikiem w Strasburgu (dawnym rzymskim Argentoratum). Tam też 14 lutego 842 r. potwierdzili oni wzajemny sojusz, składając słynne przysięgi strasburskie (Ludwik złożył przysięgę w języku romańskim, natomiast Karol w germańskim, a mówiąc ściślej pierwszy w starofrancuskim, a drugi w starogórnoniemieckim). Co prawda zromanizowani Frankowie pogardzali językiem germańskim ("lingua theodisca"), gdyż nie istniała nawet właściwa gramatyka tego języka, a jeden z frankońskich mnichów o nieznanym imieniu, zanotował: "Jakże zaniedbana jest ta barbarzyńska mowa, prosta i nienawykła podawać się cuglom gramatyki". Mimo to złożenie przysięgi w obu językach wówczas już dominujących w jednym państwie, było oczywistą polityczną deklaracją, która nie mogła zostać niezauważona przez książąt i możnych, częściej posługujących się językiem romańskim, ale czytających i piszących po łacinie. Dla zwykłego poddanego wielkiego Cesarstwa Frankońskiego, nie miało znaczenia to, ile tutaj mieszka ludów i jakimi językami one mówią. Mało tego, taki zwykły chłop frankoński, italski czy sasko-bawarski, on nie rozumował nawet w kategoriach królów czy cesarzy, bo dla niego ci ludzie byli niedostępni. Dla niego jedynym panem i władcą jego świata (tego w którym on prosperował) był możny szlachcic, z którym miał mniejszy lub większy kontakt. To on zlecał mu prace rolne, on również werbował go do królewskich i cesarskich armii. Cesarz czy król był jak duch, mówiło się o nim, ale nikt go nie widział (a przynajmniej nieliczni mieli taką możliwość). Zresztą opowieść o dziejach czy to Cesarstwa, czy to rodzących się już wówczas (bardzo powoli) państw narodowych (czego efektem była chociażby przysięga strasburska, wygłoszona w dwóch językach), była opowieścią możnych i władców. Natomiast prości ludzie, zwykli chłopi, ci, którzy swoją pracą powodowali że tamci nie umarli z głodu (zanim wycięli się w bitwach) i mogli paradować w czystych, pięknych strojach, oni są zupełnie nieobecni na kartach historii - szczególnie tego okresu. O niczym nie decydują, nic nie mogą, po prostu ich nie ma. Czasem tylko jakiś cień ich obecności pojawia się w oddali, ale szybko znika i wszystko wraca do normalności, czyli nienormalności, w której możni uważają się za bogów, a całą resztę za podludzi. Niestety, jak popatrzymy na niewybieralne w sposób demokratyczny gremia Unii Europejskiej  - które chcą decydować o tym, w co mamy wierzyć, jak żyć, z kim sypiać, a nawet czy wolno nam podróżować i co jeść, to musimy dojść do przekonania, że nic się nie zmieniło od tamtych czasów.




Po złożeniu owej przysięgi, obaj bracia wyruszają na Akwizgran, skąd wycofał się Lotar - zabierając stamtąd skarbiec. Tam też ogłaszają Lotara niegodnym dalszego przewodzenia i sprawowania władzy, a następnie przystępują do podziału Cesarstwa na dwie części - pomiędzy siebie (W tym celu wyznaczonych zostaje 12 komisarzy, którzy mają określić jakie ziemie komu mają przypaść). W tym czasie 2 kwietnia 842 r. w Troyes Lotar uroczyście świętował Wielkanoc. Dowiedziawszy się zaś o potwierdzonym sojuszu Ludwika i Karola, zajęciu Akwizgranu i podziale państwa na dwie części, Lotar doszedł do przekonania, że nie będzie w stanie zrealizować swojego pierwotnego planu, czyli przejąć pełną władzę cesarską nad całością ziem swego ojca i niestety musi iść na kompromis z braćmi, aby nie stracić wszystkiego. Wysłał więc swoich posłów do akwizgramu z propozycją zgody, i podziału państwa nie na dwie a na trzy części. Bracia - chodź z wahaniem - ostatecznie się na to zgodzili, a pierwsze rozmowy rozpoczęły się w czerwcu 842 r. w Macon (a w zasadzie w leżącym zaledwie 14 km na południe od Macon przybytku).


CDN.
 

piątek, 3 stycznia 2025

MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. X

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 
1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





SOWIECI NIE WCHODZĄ
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)






DLACZEGO DOSZŁO 
DO WOJNY 
Cz. VI



 Wydaje się, że wojnę odbierano w Warszawie jako bardzo bliską już w marcu 1939 roku. Spodziewano się wówczas może nie tyle "przekroczenia granicy na całej jej długości", co akcji na mniejszą skalę.  Wielce prawdopodobny był pucz w Gdańsku -  potrojono więc obsadę Polskiej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, oraz zmobilizowano formacje, które stały się następnie podstawą polskiego Korpusu Interwencyjnego (mającego interweniować w Gdańsku). Zakładano też ataki zbrojne z terenu III Rzeszy - być może przypominające "powstanie" Niemców sudeckich, stanowiące przykrywkę do konferencji w Monachium. Wzmocniono zatem nadgraniczne garnizony Wojska Polskiego. Wreszcie ze wschodu Polski skierowano dywizje na teren północnego Mazowsza (łącznie w pierwszym etapie wojny Polska zamierzała zmobilizować 39 dywizji piechoty, 11 brygad kawalerii oraz dwie brygady pancerno-motorowe. Realnie jednak ze względu na szybkie posuwanie się Niemców, nie udało się tego osiągnąć i łącznie zmobilizowano 40 dywizji pierwszego i drugiego rzutu - rezerwowa Armia Prusy, reszta była albo w trakcie formowania, albo po prostu jeszcze ten proces się nie rozpoczął). Tamtędy właśnie prowadziła najkrótsza droga z Prus Wschodnich do Warszawy. Przy "sprzyjających okolicznościach" możliwy był bowiem coup de force, podczas którego zmotoryzowane jednostki niemieckie w ciągu kilku godzin dotarły by do Warszawy i obaliły polski rząd.

Czym właściwie były te "sprzyjające Niemcom okoliczności"? Przede wszystkim był to brak oporu militarnego ze strony ofiary. Nie było go ani w Austrii, ani w Czechosłowacji, ani na Litwie kowieńskiej. Warto zauważyć, że w związku ze "sprzyjającymi okolicznościami" atakowano te państwa według szkieletowych planów operacyjnych, bowiem niemieckie sztaby nie zakończyły nad nimi pracy. Tę "sprzyjającą okoliczność" Warszawa wyeliminowała 23 marca, ogłaszając mobilizację alarmową. Oczywiście także i Austria, i Czechosłowacja, mobilizowały swoje wojska do odparcia Niemców, jednak Berlin potrafił wyperswadować ich rządom stawianie oporu poprzez doprowadzenie do osamotnienia tych państw na arenie międzynarodowej. To jednak nie udało się w stosunku do Polski (nasz Naród nie był bowiem gotowy na jakąkolwiek formę podległości, czy to wobec Niemiec czy wobec Związku Sowieckiego. Panowała bowiem bardzo silna wiara w potęgę Wojska Polskiego i fakt, że jesteśmy w stanie nawet osamotnieni rozbić Niemców - tym bardziej że nasza generalicja uważała {niestety błędnie} że Niemcy nie mają dobrej kadry oficerskiej, że niemieckie czołgi są w większości na pokaz, a tak naprawdę zbudowane są z kartonów i papieru. Oczywiście były meldunki pokazujące rozbudowę armii niemieckiej, ale te meldunki nie trafiały do szeregu społeczeństwa, gdyż nie mogły tam trafić. Dziś możemy się śmiać z haseł: "Silni, Zwarci, Gotowi", albo: "Nie oddamy nawet guzika od munduru", ale w tamtym czasie Polacy po prostu byli o tym święcie przekonani. Z drugiej wszakże strony, jeżeli weźmiemy jak bardzo nadmuchaną była Armia Francuska, jak zwano ją "Najsilniejszą armią świata", - gdzie takową nie była, ba mało tego, Francja wygrała I Wojnę Światową psim swędem, bowiem bez wsparcia Brytyjczyków i Amerykanów - a po części również Belgów - poniosłaby druzgocącą klęskę w tej wojnie. Jeżeli zestawimy to z Armią Brytyjską - która posiadając olbrzymie kolonie była bardzo słaba, a we wrześniu roku 1939 Brytyjczycy mieli możliwość wystawić i wysłać do Francji tylko 4 dywizje, piąta była gotowa dopiero w listopadzie tego roku, a łącznie Wielka Brytania mogła wystawić 50 dywizji do końca roku 1940 - z czego 32 brytyjskie i 18 kolonialnych. Gdyby więc Hitler zaatakował Francję - tak jak planował w listopadzie 1939 r. - to do grudnia, do Nowego Roku byłoby po wojnie i zapewne wówczas Wielka Brytania przystałaby na "wielkoduszną" propozycję Hitlera zakończenia stanu wojny i zawarcia sojuszu dzielącego strefy wpływów w Europie i na świecie. Tak więc gdy na to wszystko spojrzymy chłodnym okiem, to wychodzi na to, że nasza armia wcale nie była taka zła, jak nam próbowali to wmówić komuniści i ludzie preferujący pedagogikę wstydu).


FRAGMENT FILMU
"JUTRO IDZIEMY DO KINA"

(0:10 - "Będzie wojna? 
"Tak mówią, ale nawet jeśli to i tak ich pogonimy!")
{Takie właśnie było przekonanie ogromnej części społeczeństwa polskiego latem 1939 r. Oczywiście nie uważam tego za złe, a wręcz przeciwnie - chociaż bez wątpienia klęska wojenna była traumatycznym przeżyciem dla wielu ludzi, którzy wcześniej myśleli o naszej niezwyciężoności podobną traumatycznym przeżyciem była przecież klęska Francji w czerwcu 1940 r. A poza tym pokolenie wyrosłe na tradycji "Legunów", na tradycji powstań niepodległościowych oraz wielkich wiktorii wojennych czasów dawnej Rzeczpospolitej, było tak zdeterminowane prowadzić tę wojnę do ostatecznego zwycięstwa, że pierwsza klęska wcale ich nie zniechęciła. Potem w czasie II Wojny Światowej wszędzie gdzie tylko pojawił się żołnierz niemiecki, czuł za plecami oddech żołnierza polskiego).





Sojusze Rzeczypospolitej zostały potwierdzone jeszcze w kwietniu, a kropkę nad "i" postawiono 5 maja w Sejmie (powiedzmy sobie szczerze, my przygotowywaliśmy się do innej wojny, niż chociażby szykowali się do niej Brytyjczycy czy Francuzi. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę że ta wojna może potrwać nawet parę lat - w najgorszym scenariuszu, w najlepszym co najmniej do połowy roku 1940. Tylko że Brytyjczycy {a także i Francuzi} szykowali się do wojny koalicyjnej, do wojny, która zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie będzie absorbować Niemcy po równo. Dlatego Wielka Brytania w roku 1939 złożyła deklarację nienaruszalności granic nie tylko dla Polski, ale również dla Jugosławii, Rumunii, potem Grecji a także Turcji. Mało tego, wojna koalicyjna na Wschodzie przeciwko Niemcom, to była wojna Polski i Związku Sowieckiego {tak jak na Zachodzie była to wojna Wielkiej Brytanii i Francji}. I tutaj pojawiał się pierwszy zgrzyt, gdyż wojna koalicyjna Polski ze Związkiem Sowieckim przeciwko Niemcom w ogóle nie wchodziła w rachubę, gdyż oznaczałaby de facto wpuszczenie Armii Czerwonej na terytorium Rzeczpospolitej - bowiem związek sowiecki nie posiadał wspólnej granicy z Niemcami - a jak wiemy, tam gdzie stopę swoją położy sołdat Krasnej Armii, tam jest już ziemia sowiecka -przynajmniej tak to określano w oficjalnych deklaracjach sowieckich. Dla nas wpuszczenie Czerwonej Armii było nie do zaakceptowania, to nie było w ogóle brane pod uwagę. Mało tego, myśmy naciskali na Bukareszt, aby i oni nie godzili się na brytyjską propozycję wpuszczenia Armii Czerwonej na terytorium Rumunii. Myśmy po prostu chcieli być jedynym aliantem Wielkiej Brytanii i Francji na Wschodzie, bez Związku Sowieckiego).




Minister spraw zagranicznych Józef Beck wygłosił wówczas przemówienie, w którym jasno i zdecydowanie ogłosił wolę stawiania oporu najeźdźcy. Przemówienie było skierowane nie tyle do narodu polskiego, i nie tyle nawet do Adolfa Hitlera, ile do sojuszników. Zamykało im to drogę do rozwiązania konfliktu polsko-niemieckiego kosztem Polski. Przyniosło pożądany rezultat: "sprzyjające Niemcom okoliczności" nie nastąpiły, napięcie wojenne zmalało. Zmalało, ale nie zniknęło. W Warszawie, równie dobrze jak w Berlinie - a także i w innych stolicach - zdawano sobie sprawę, że wojna może wybuchnąć na przełomie sierpnia i września: po zbiorach, a przed jesienną pluchą. Albo po zimie - wiosną 1940 roku. Nie można było jednak utrzymywać armii - i państwa - w stanie permanentnej mobilizacji, doprowadziłoby to bowiem do załamania gospodarki. W ciągu kilku miesięcy nie można było też wzmocnić Wojska Polskiego w sposób systemowy, zdecydowano zatem, że uzbrojenie zakupione u Francuzów i Brytyjczyków -  przede wszystkim sprzęt pancerny i lotniczy - dotrze do Polski tak, żeby wojsko zostało wzmocnione przed wiosną następnego roku. Podobne kroki poczyniły zresztą i Paryż, i Londyn - ich armie miały być dużo silniejsze w 1940 roku.

(Zgodnie z defensywnym planem wojennym, jaki obowiązywał w Armii Francuskiej, Francję miała przed niemieckim uderzeniem osłonić - budowana ogromnym kosztem - linia umocnień nadgranicznych w Alzacji i Lotaryngii, zwana Linią Maginota {swą nazwę wzięła od nazwiska francuskiego ministra wojny André Maginota}. Budowana była w latach 1929-1934, a do roku 1939 intensywnie rozbudowywana. Głównym pomysłodawcą linii Maginota był francuski bohater wojenny znad Verdun {do historii przeszły jego słynne słowa, gdy lornetką obserwował niemieckie okopy i stwierdził: "Tędy nie przyjdą"}, Philippe Pétain. Oczywiście nie jest prawdą myślenie że Linia Maginota miała być linią umocnień, które miały skutecznie ochronić Francję, nie! Nawet sami Francuzi budując te potężne nadgraniczne umocnienia wiedzieli, że nie będą one w stanie długo zatrzymać Niemców. Po co więc to wszystko było? Odpowiedź jest bardzo prosta, aby zyskać czas. Znacznie lepiej rozbudowywać armię oraz formować kolejne jednostki będąc schowanym za umocnieniami, których przez długi czas wróg nie będzie w stanie pokonać {w najlepszym przypadku sądzono że nie uda się to nawet kilka lat, w najgorszym - co najmniej kilka miesięcy}. Francuzów przed uderzeniem na Niemcy w roku 1939 powstrzymywał jeszcze jeden aspekt {inna sprawa, że Belgia już w 1936 r. ogłosiła neutralność, czyli odpadał jej północny aliant; ale w tym przypadku sądzono że gdy wojna wybuchnie Niemcy i tak złamią neutralność Belgii, więc naturalnie wejdzie ona do wojny, tak, jak w roku 1914. Swoją drogą umocnienia Linii Maginota kończyły się właśnie tuż nad granicą z Belgią, czyli Francuzi - wydając krocie na ten system umocnień - nie brali pod uwagę że Niemcy mogą uderzyć na nich od północy, tak, jak miało to miejsce w sierpniu 1914 r., a wówczas wyjdą na francuskie tyły i zmuszą oddziały stojące za Linią Maginota do kapitulacji - porażający tok myślenia} Francuzów paraliżował po prostu strach przed wojną. To była prawdziwa endemiczna obawa, podbudowana traumatycznymi przeżyciami z okopów I Wojny Światowej i tego, jaki ślad pozostawiła ona na żołnierzach tamtej Wojny. Francuzi byli bowiem trochę tak jak wykastrowany galijski kogut, który już nawet nie pieje, a jedynie złowieszczo macha skrzydłami).




W płaszczyźnie politycznej pozostawało więc opóźnić działania III Rzeszy. Postanowiono wykorzystać do tego Związek Sowiecki, mocarstwo niegdyś silne i wrogie Europie, ale w 1939 roku słabe i przyjazne (z tym się nie zgodzę, Związek Sowiecki w 1939 r. był silniejszy niż w roku 1920, a nawet w roku 1930. Zawdzięczał to oczywiście konsekwentnej rozbudowie i modernizacji - oczywiście głównie skupionej na ilości, a nie jakości, co powodowało że choćby ogromna część sowieckich czołgów realnie nie nadawała się do użytku, gdyż była większym zagrożeniem dla obsługujących je załóg, niż dla wroga. Ale nie zmienia to faktu, że Związek Sowiecki czasów Stalina przeszedł konsekwentną industrializację na zachodnią modłę. Mało tego, w Sowiety {podobnie zresztą jak w III Rzeszę hitlerowską} pompowano ogromne pieniądze, a zachodni specjaliści {główni amerykańscy} budowali tam tamy, fabryki i modernizowali sprzęt Armii Czerwonej. Gdy podczas wielkich manewrów w roku 1935 oczom zachodnich obserwatorów ukazały się wojska powietrznodesantowe, "wypluwające" z samolotów niezliczoną liczbę żołnierzy, niektórzy z oficerów holenderskich i belgijskich stwierdzili, że same te wojska byłyby w stanie zająć ich kraje w ciągu góra dwóch dni. Oczywiście to też wszystko było na pokaz. Armia Czerwona była osłabiona potężnymi czystkami stalinowskimi z drugiej połowy lat 30-tych {chociaż akurat Wiktor Suworow twierdzi, że te czystki wyszły Armii Czerwonej na dobre, gdyż Stalin zabijał oficerów, którzy co prawda mieli już doświadczenie wojenne, ale byli oficerami poprzednich wojen, a przez to byli mocno zacofani. Ich tok myślenia pozostawiał wiele do życzenia i nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Stalin powołał na to stanowisko oficerów miernych i sobie całkowicie podporządkowanych, to jednak byli to oficerowie szkoleni już według nowego modelu walki. Ja akurat nie zgodzę się z tym twierdzeniem. Trzeba bowiem pamiętać że w armiach wielu krajów znajdowali się oficerowie, którzy postulowali znaczną modernizację własnych sił zbrojnych, a byli to przecież żołnierze poprzedniej Wielkiej Wojny. We Francji był to chociażby pułkownik de Gaulle, u nas Władysław Sikorski pisał również o modernizacji wojska (chociaż ja osobiście nie czytałem tego, więc się nie odniosę, poza tym mówcie co chcecie, ale za tym gostkiem nie przepadam) natomiast Franz Halder bardzo lubił czytać taką literaturę. Kazał sobie tłumaczyć owe książki na niemiecki i dokładnie je czytał, wertując co też w danym kraju komu i jak "leży na wątrobie", kto planuje jaką modernizację i co należy usprawnić w pierwszej kolejności. Wydaje się że w Armii Czerwonej zwolennikiem chociażby broni pancernej był również wielki przegrany roku 1920, marszałek ZSRS Michaił Tuchaczewski, którego Stalin kazał zamordować w roku 1937).




O słabości zadecydowała wielka czystka, załamanie gospodarcze oraz klęski dyplomatyczne. Zmiana nastawienia polegała m.in. na porzuceniu republikańskiej Hiszpanii i poparciu walki Zachodu z imperialistyczną Japonią. Moskwa stawała się atrakcyjnym, szukającym porozumienia partnerem, podjęto więc z nią rozmowy. Negocjowali przede wszystkim Brytyjczycy. Być może - jak chce wielu komentatorów - to oni stanowili aktywniejszą część aliansu (u nas nie zdawano sobie do końca sprawy, jak bardzo od decyzji Londynu uzależniony był Paryż. Wygląda na to, że Francuzi realnie nie byli w stanie ani zdecydować się na wypowiedzenie wojny, ani też na zawarcie sojuszu bez jasnej decyzji Londynu. Także 3 września 1939 wypowiedzieli wojnę Niemcom dopiero kilka godzin po tym, jak uczynili to Brytyjczycy. To też pokazuje że Francuzi wcale nie byli żadną wielką militarną potęgą i za każdym razem oglądali się na sojuszników, głównie zaś na Brytyjczyków). Francja była rzekomo bierna z przyczyn politycznych i niechętna jakiejkolwiek aktywności (o  powodach tego stanu "odrętwienia" opowiedziałem wyżej). Na pewno zaś Londyn - w przeciwieństwie do Paryża - nie dysponował silną armią, więc jedynym środkiem nacisku była dyplomacja. Stosunek zaś Warszawy do rozpoczętych 15 czerwca w Moskwie negocjacji był ambiwalentny: z jednej strony chciała wzmocnienia sojuszu antyniemieckiego, z drugiej strony obawiała się sowieckiego zagrożenia. I słusznie (Związek Sowiecki pragnął bowiem permanentnej rewolucji, z tym że w przeciwieństwie do roku 1920 gdy tworzono rewkomy i popierano lokalne partie komunistyczne w ich dążności do przejęcia władzy w danym kraju, tak w 1939, 1940 a nawet 1945 miano tego dokonać siłami Armii Czerwonej. Stalin chciał mieć bowiem kontrolę nad całym obszarem opanowanym przez komunizm, chciał być jedynym carem, panem i Bogiem).


FRAGMENT SOWIECKIEGO PROPAGANDOWEGO FILMU 
"UPADEK BERLINA
(1949)



Początkowo rozmowy dotyczyły bezpieczeństwa państw bałtyckich, które niedawno podpisały z III Rzeszą traktat o nieagresji. Moskwa odczytywała to jako przygotowania do niemieckiej agresji na ZSRS i chciała jej dać odpór. Była bliska uzyskania zgody Paryża i Londynu na okupację Estonii, Łotwy i Litwy w razie niemieckiego ataku zbrojnego. Wówczas zażądała zgody także na okupację tych państw w razie przyjęcia przez ich rządy stanowiska wrogiego Sowietom, a przyjaznego Niemcom, co w praktyce oznaczało zgodę na zajęcie ich przez Armię Czerwoną według własnego uznania. Na to ani Paryż, ani Londyn zgodzić się nie mógł. Szczególnie że stanowcze weto postawiła Warszawa, w miarę lojalnie informowana o przebiegu rozmów: po zgodzie na wejście do państw bałtyckich wbrew ich woli, mogła nastąpić taka sama zgoda wobec Polski. Pod koniec lipca leniwie toczące się rozmowy polityczne zostały jako bezowocne przerwane, rozpoczęto rozmowy wojskowe.


CDN.