W POSZUKIWANIU ELDORADO
"ZBLIŻCIE SIĘ TUTAJ, RYCERZE-JAGUARY (...) PO RAZ WTÓRY PONOĆ PRZYBYŁ NA ZIEMIĘ NASZ PAN. WYJDŹCIE MU NAPRZECIW, WYJDŹCIE I SŁUCHAJCIE: NASTAWCIE DOBRZE USZU NA TO, CO ON WAM POWIE (...) ODDAJCIE CZEŚĆ NASZEMU PANU, NASZEMU BOGU. POWIEDZCIE MU: "PRZYSYŁA NAS TU TWÓJ NAMIESTNIK MONTEZUMA. OTO, CO CI DAJE, ABY UCZCIĆ TWÓJ POWRÓT DO DOMU, DO MEKSYKU"
ŚWIADECTWO OJCA BERNARDINA DE SAHAGUNA
SPISANE POD NAZWĄ "ZEZNANIA ROZMÓWCÓW SAHAGUNA" NA PODSTAWIE WCZEŚNIEJSZYCH PRZEKAZÓW, PRZEZ JEGO INDIAŃSKICH UCZNIÓW W TLATELOLCO
(ok. 1555 r.)
(ok. 1555 r.)
Rok 12-Dom był rokiem strasznym i niepokojącym. Na niebie ukazał się wówczas kłos ognisty przypominający płomień, który rzucał płomienne krople, rozbryzgujące się po niebie, niczym wielkie sztylety dźgające rozgwieżdżony firmament. Bowiem płomień ów widoczny był głównie w nocy i nad ranem, w południe zaś, blask słońca mocno go zakrywał, przez co widać było jedynie niewielki odblask. Mimo to przerażenie wielkie ogarnęło ludzi, chwytali się oni za głowy, "uderzali się po ustach", "głośno krzycząc, jęcząc i zawodząc na znak wielkiego strachu". Przerażony był także boski tlatoani, który długo w milczeniu przypatrywał się owemu niezwykłemu zjawisku, zastanawiając się co to takiego może być i jakie niesie to dla jego państwa zagrożenia. Niezwykły płomień widoczny był na niebie przez cały rok, aż do nastania Roku 13-Królik, kiedy zniknęło. W międzyczasie miały miejsce również i inne niepokojące wydarzenia, które mocno przeraziły boskiego tlatoani i wszystkich ludzi. Oto bowiem w dzielnicy Tlatelolco wybuchł pożar wielkiej świątyni boga Huitzilopochtli (Kolibra Lewej Strony), mimo że nikt nie podłożył pod nią ognia. W jednej chwili cała budowla stanęła w ogniu, a płomienie buchały tak wielkie, że nie dało rady ich ugasić (ci zaś, którzy tego próbowali, na polecenie władz, zostali albo spaleni, albo mocno poparzeni). Budynek zawalił się w gruzy w ciągu kilku chwil, co również mocno zaniepokoiło boskiego tlatoani. Rozpoczął się zatem cykl niepokojących wydarzeń, które znamionowały jakąś bliżej nieznaną katastrofę, nadciągającą zarazę, klęskę głodu, chorobę, suszę, powódź, nadciągające straszne wojny?
Lata, począwszy od 12-Dom(u), był ciągiem niewytłumaczalnych zdarzeń, nad którymi myślano w pałacu boskiego tlatoani w stolicy imperium ludu zwanego Mechicas ("Meszi;kas") - w Tenochtitlan.
"PANIE I KRÓLU NASZ, JEST PRAWDĄ ŻE ZJAWILI SIĘ JACYŚ NIEZNANI LUDZIE, ŻE PRZYBYLI NA BRZEG WIELKIEGO MORZA (...) CIAŁA MAJĄ BARDZO BIAŁE, BIELSZE OD NASZYCH CIAŁ I WSZYSCY MAJĄ DŁUGIE BRODY, A WŁOSY SPADAJĄ IM NA USZY"
Przeraził się Montezuma II - boski tlatoani ludu Mechicas, władający ze swej wielkiej stolicy w Tenochtitlan. Spływały doń bowiem informacje z różnych miejsc, świadczące o przedziwnych, niewytłumaczalnych zdarzeniach, które niechybnie przepowiadały nadejście jakiejś katastrofy, ale... jakiej? Odpowiedź na to pytanie należało poznać szybko, aby przygotować się na to, co bogowie zechcą obdarzyć ludzkość. Czyżby przepowiadały nadejście nowego okresu głodu i suszy, takiego jaki miał miejsce prawie 65 lat wcześniej, za panowania przodka Montezumy II - jego imiennika Montezumy I Ilhuacaminy, który był zmuszony oświadczyć swym poddanym: "Wszystkie zapasy się wyczerpały (...) Pozostaje tylko stwierdzić, że Pan Niebios życzy sobie, aby każdy z was szukał własnego rozwiązania". Czy znów lud Mechicas ma sprzedawać w niewolę własne żony i dzieci, aby przeżyć? Te myśli niewątpliwie musiały niepokoić Montezumę II, ale obecnie sytuacja była już nieco inna, niż 65 lat temu. Obecnie Imperium ludu Mechicas, zwane po prostu Aztekami, dominowało nad ogromnym obszarem lądu, nie mając w zasadzie żadnego większego wroga, który byłby w stanie zrównać się z nimi liczebnością w boju (no, może poza ludem Tarasków z Michoacanu, ze stolicą w Tzintzuntzan, ale konfrontacja z nimi była w dużej mierze uśpiona i wyznaczone zostały strefy wpływów obu potęg). Twarz Montezumy na chwilę się rozpromieniła, gdy w myślach zaczął sobie przypominać całą historię swego ludu, jaką poznawał będąc jeszcze chłopcem.
Przybyliśmy tutaj z kraju Aztlan, pięknej krainy - Miejsca Czapli, na wyraźne polecenie naszego boga - Kolibra Lewej Strony (Huitzilopochtli), któy obiecał naszym przodkom nowe, żyzne ziemie pod osiedlenie. Bóg obiecał również, że uczyni ich panami nad wszystkimi innymi ludami i da im moc tak wielką, jakiej nie znała żadna potęga przed nimi. Jedyny warunek był taki, że lud Mechicas miał stać się posłuszny swemu bogu i we wszystkim wypełniać jego przykazania i wolę. Objawił się im poprzez kamienną głowę, która wydawała z siebie dziwny, świszczący dźwięk. Kapłani naszego plemienia, którzy jeszcze wówczas nie mieli ani takiej pozycji, ani znaczenia jakie posiadają obecnie, przepowiedzieli iż kamienna głowa Kolibra Lewej Strony, żąda, aby zabrano ją w podróż, a gdy tylko lud Mechicas będzie przy niej trwał, ona wskaże mu miejsce pod przyszłe osiedlenie, w cudownej ziemi obiecanej, w której oni i ich potomkowie będą żyli, niczym we wspaniałym boskim ogrodzie. Tak też się stało, kamienna głowa została zabrana, a lud Mechicas opuścił swoje dotychczasowe siedziby, na dalekiej północy w kraju Aztlan (prawdopodobnie rejon Wielkich Równin, a może nawet ziemie w rejonie parku Yellowstone). Wszyscy bowiem jesteśmy Synami Psów, czyli potomkami wielkiego ludu Cziczimeków, przybyłego na ziemię w niepamiętnych czasach bogów. Dzieje Cziczimeków toną w mroku niepamięci, ale nasze dzieje są już opisane. Co prawda w czasach panowania Itzcoatla, wiele dzieł zniszczono, ale sądzę że uczyniono tak, jak powiadają kapłani: "Nie należy dopuszczać, by wszyscy poznać te rysunki mogli. Ci, co do stanu poddanych należą, zgubić by się w tym gotowi (...) bowiem wiele tam kłamstw się zawiera i wiele ludzi bogami tam zwano". Usunięto wówczas z administracji wszystkich, pochodzących ze stanu macehualtin (czyli z ludu), a pozostawiono u władz jedynie tych, wywodzących się z pipiltin (arystokracji), od tej chwili nasze społeczeństwo stało się prawdziwym rządem ludzi kompetentnych.
Ale nim do tego doszło, lud nasz, po opuszczeniu praojczyzny w Aztlan (1111 r.), podążał na południe. Nie była to wcale łatwa podróż, jako że wszędzie napotykano przeszkody. Wreszcie dotarli do krainy, zwanej Chicomoztoc ("Siedem Grot"). Nie była to co prawda wymarzona ziemia dla Mechicas, ale żyło się nam tam dobrze. Kraj co prawda nie był bezpieczny, gdyż pełno w nim było: "dzikich bestii: niedźwiedzi, tygrysów, pum, węży", ale i tak przodkowie nasi uznali ten kraj za swoją nową ojczyznę. Niestety, przy popełnili wówczas świętokradztwo, ścinając przez przypadek święte drzewo boga Huitzilopochtli. Kapłani obwieścili więc naszym przodkom, że bóg ześle na nas karę za ten grzech i przez pokolenia błądzić będziemy w nieznanych krajach, staniemy się popychadłem dla innych ludów, ubóstwo będzie częścią naszego życia, poniewierani i wyszydzani będziemy. Ale bóg nas nie opuści, karę musimy przyjąć, ale przyjdzie dzień, że ten sam bóg wskaże nam miejsce cudowne, które uczyni nas najmajętniejszymi wśród wszystkich ludów i postawi nas tak wysoko, jak jeszcze nie było to udziałem żadnego plemienia. Kraina Chicomoztoc nie była naszą ziemią obiecaną, musieliśmy więc ją opuścić, gdyż taka była wola boga. Wciąż kierowaliśmy się ku południowi, w tym czasie podrosło już trzecie pokolenie, od czasu opuszczenia przez nas kraju Aztlan. W trakcie naszej wędrówki, miało również miejsce pewne zdarzenie, które zmieniło nasze dzieje na zawsze. Natknięto się mianowicie na leżące na kaktusach, trzy ciała, z rozprutymi klatkami piersiowymi, pozbawionymi serc. Uznano że jest to znak od boga, który w taki właśnie sposób pragnie by składano mu ofiary... ofiary z ludzi. Lecz nim do tego doszło, długa była jeszcze droga naszych przodków do ziemi obiecanej przez Kolibra Lewej Strony.
Wreszcie dotarliśmy (ok. 1163 r.) do kolejnego kraju, w którym dobrze byłoby się osiedlić - do Coatepec, leżącego niedaleko potężnej Tuli, stolicy imperium walecznych wówczas Tolteków. Był to kraj zasobny w żywność, szczególnie gdy podbudowano tamy na pobliskiej rzece. Niedługo jednak przodkowie nasi mogli się cieszyć tym urodzajem, jako że bóg Huitzolopochtli był niezadowolony z nowego miejsca zasiedlenia. Przez kapłanów obwieścił więc ludowi swojemu, czego od niego oczekuje - mianowicie, zniszczenia grobli i opuszczenia urodzajnej ziemi. Mieliśmy cierpieć głód, a nie opływać w dostatki, taka była wola boga - tak też się stało. Naczelnicy nasi pod przewodem kapłanów, zniszczyli tamy i znów ruszyliśmy na południe. W tym samym czasie miała miejsce wielka inwazja Cziczimeków z północy na Imperium Tolteków. Spłonęła sławna Tula (1168 r.), której władcy okazali nam łaskę i pozwolili zasiedlić Coatepec. Zgodnie z przepowiednią boga, znów wiec staliśmy się wyrzutkami, bez ziemi i ojczyzny. Kolejne stulecie było prawdziwym koszmarem, staliśmy się wyrzutkami, nigdzie nie pozwalano nam osiąść na dłużej, przepędzano nas, niczym złoczyńców, najzwyklejszych rzezimieszków. W tym czasie jednak (przepędzani z miejsca na miejsce), dotarliśmy już do Jeziora Texcoco, na którym dziś wznosi się nasza stolica. Zasiedliliśmy dawną toltecką twierdzę w Chapultepec (1299 r.).
"TRZYMAJCIE ARKEBUZY W POGOTOWIU, TE DZIKUSY TYLKO CZEKAJĄ ŻEBY NAS POŻREĆ!", "PEWNIE! TO LUDOŻERCY - JEDZĄ LUDZKIE MIĘSO!", "A WIDZIELIŚCIE TE ICH DEMONY - JEZU CHRYSTE, MIEJ NAS W SWEJ OPIECE"
OPINIE ŻOŁNIERZY HERNANA CORTEZA,
WKRACZAJĄCYCH PO RAZ PIERWSZY DO TENOCHTITLANU
8 LISTOPADA 1519 r.
Ale ten krok spowodował, że ci, którzy kontrolowali zachodnią cześć Jeziora Texcoco - lud Tepanaków z Azcapotzalco (jedno z najpotężniejszych plemion w dolinie Texcoco), zmusili nas byśmy płacili im daninę, za prawo do zasiedlenia Chapultepec. A ponieważ zbiory nie zawsze były dobre, przeto nie zawsze też byliśmy w stanie wywiązać się z owych narzuconych nam zobowiązań, co spowodowało że Tepanekowie (i ich sojusznicy), napadli na Chapultepec (1315 r.) i nas stamtąd przepędzili. Wróciliśmy jednak ponownie do Chapultepec (1316 r.), ale znów na krótko, bo Tepanekowie nie zamierzali odpuścić i ponownie (1319 r.) na nas napadli i zmusili do ucieczki. Znów stali się bezdomnymi, błąkającymi się wyrzutkami. Przybywali do kolejnych władców, z prośbą o możliwość zasiedlenia części jego terytorium, w zamian za coroczną daninę z tych ziem, niestety, wszędzie byli przepędzani i wykpiwani. Wreszcie pojawili się na dworze władcy potężnego miasta południa Jeziora Texcoco, Culhuacanu - Coxcoxtli. Ten wyraził zgodę na zasiedlenie przez lud Mechicas części jego ziem, ale tych leżących na zachodzie, w Tizaapanie. Była to jałowa kraina, pełna wulkanicznych skał, nieprzyjazna i zasiedlona przez... stada węży. Było ich tam mnóstwo, a Coxcoxtli spodziewał się że owe węże zjedzą lud Mechicas, gdyż jak miał się wyrazić: "Nie są to prawdziwi ludzie, tylko złoczyńcy i może tam zginą". Jednak lud nasz nie zginął na tej jałowej pustyni, wbrew nadziejom naszych wrogów, przetrwaliśmy. Jak to się stało? Wygraliśmy pojedynek o życie z tamtejszymi wężami i to nie my ich, ale oni naszym stali się przysmakiem (gotowanym przy ognisku). Wkrótce też kraina Tizaapan została całkowicie uwolniona od węży.
Wywarło to na władcy Culhuacanu wielkie wrażenie i zezwolił on, na prowadzenie handlu i zawieranie małżeństw pomiędzy ludem Mechicas a Culhuacanami. Mechicanie uczestniczyli też w wyprawach wojennych Culhuacanu, jako najemnicy (np. w wojnie z Xochimilco). Ta wzajemna swoista synergia, trwała jednak krótko, bowiem już w roku 1325 Mechicas (Aztekowie) dopuścili się okrutnej zbrodni, oficjalnie na żądanie swego boga Huitzolopochtli. Zapowiedzieli oni bowiem że ich bóg pragnie posiąść ludzką żonę, która dzięki temu otrzyma nieśmiertelność i nieprawdopodobną cześć, jaką będzie obdarzana tu, na ziemi. Do tego zadania zgłosiła się córka culhuacańskiego wielmoży, wywodzącego się z królewskiego rodu - Achitometla. Dziewczyna, która myślała że bóg naprawdę posiądzie ją za swą małżonkę, została najpierw zabita przez kapłanów Huitzolopochtli obsydianowym nożem, a następnie... ściągnięto z niej skórę, w którą ubrał się jeden z kapłanów. Grozy tej całej sytuacji dopełnił fakt, iż na ceremonię "zaślubin" kapłani Mechicas zaprosili... ojca zabitej dziewczyny. Tego było już za wiele, Achitometl zapragnął zemsty i dopiął swego, w owym 1325 r. Mechicanie (Aztekowie) zostali wypędzeni z kraju Tizaapan i uznani zostali za bandytów. Uciekając przed zemstą Culhuacanów, dotarli wpław na pewną wyspę, leżącą na Jeziorze Texcoco. Tam ukryli się wśród trzcin i sitowia i tak przetrwali tę ciężką noc. Nad ranem jednak, gdy miano ruszać w dalszą drogę, kobiety z ludu Mechicas zbuntowały się. Zapowiedziały że nigdzie nie pójdą, póki nie nakarmią swoich dzieci, prosiły więc swych mężów, aby znaleźli jakiś pokarm, albo pozwolili im i ich dzieciom tutaj, na tej wyspie umrzeć z głodu.
Poradzono się więc kapłanów (którzy byli prawdziwymi naczelnikami plemienia), co dalej czynić, czego od nich pragnie bóg i dlaczego skazuje ich na tak wielkie cierpienia? Kapłani odpowiedzieli że wolą boga jest, by szukali takiego miejsca, gdzie znajdą orła siedzącego na kaktusie - jeśli je znajdą, to właśnie będzie ich ziemia obiecana. Ruszono więc w głąb wyspy w poszukiwaniu znaku od boga. Wyspa nie była zbyt bogata w zwierzynę, udało im się upolować jedynie kilka królików i trochę ptactwa, wciąż jednak poszukiwali owego boskiego orła. I gdy już mieli wracać do swych kobiet, nie napotkawszy znaku, nagle na pobliskim kaktusie przysiadł orzeł, który w szponach trzymał węża (dziś jest to godło Meksyku). Uznano to za znak boga i z radością wrócono aby obwieścić pozostałym dobrą nowinę - zostajemy na wyspie, to właśnie jest nasza ziemia obiecana, to tutaj zbudujemy nasze miasto. Teren jednak w żadnym razie nie przypominał "ziemi obiecanej". Była to bowiem bagnista, porośnięta trzcinami i uboga w zwierzynę ziemia - to właśnie bóg miał im obiecać po ponad dwóch wiekach tułaczki? Nie było jednak innego wyjścia, zaczęto więc stawiać prowizoryczne chaty z trzciny, a nad całością prac przejął pieczę jeden z kapłanów (prawdopodobnie jeden z 13 władających plemieniem kapłanów), - niejaki Tenoch (lub Tenochtli). To właśnie od jego imienia owe miasto wśród bagien, zbudowane z trzciny zaczęto nazywać Tenochtitlanem. Miało to miejsce właśnie Roku 2-Dom(u) (1325 r.).
"GDY ZOBACZYLIŚMY WSZYSTKIE TE MIASTA NA LĄDZIE ORAZ TE PROSTE I RÓWNE TRAKTY NA GROBLACH PROWADZĄCE DO MEKSYKU (TENOCHTITLANU) BYLIŚMY ZDUMIENI (...) TE MIASTA, PIRAMIDY I BUDOWLE WZNOSZĄCE SIĘ NAD WODĄ - WSZYSTKO BUDOWANE Z KAMIENI - WYDAWAŁO SIĘ JAK CZAROWNA WIZJA Z BAŚNI O AMADISIE. I RZECZYWIŚCIE, NIEKTÓRZY NASI ŻOŁNIERZE PYTALI, CZY TO WSZYSTKO NIE JEST SNEM".
BERNARD DIAZ del CASTILLO
W SWEJ RELACJI (z ok. 1562 r.) O WEJŚCIU HISZPAŃSKICH ŻOŁNIERZY DO TENOCHTITLAN - 8 PAŹDZIERNIKA 1519 r.
ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND
NEVER WILL APPLY TO POLAND
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz