Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 15 lutego 2021

NOWY ALEKSANDER - Cz. I

 OSTATNIA NADZIEJA HELLADY.

CZŁOWIEK, KTÓRY PRZYĆMIŁ 

SŁAWĘ HANNIBALA   

  

 
 
 

KRÓL - WYZWOLICIEL

 
 
 
  
 Gdy mgły przybrzeżnych wód Magnezji zaczęły powoli opadać, na horyzoncie ukazały się, z początku niewyraźne sylwetki - przypominające nieco zjawy błąkające się po nieszczęsnych Polach Asfodeli - jakichś galer zmierzających w tym kierunku. Gdy wiatr jeszcze bardziej rozgonił nocne chmury, a na niebie wzeszło poranne słońce, wygląd tych okrętów stawał się wyraźniejszy, jednak wciąż nie było wiadomo kim są płynący w kierunku środkowej Hellady przybysze. Czyżby byli to etolscy piraci? Nie, chyba nie, na tych wodach rzadko się teraz pojawiali, szczególnie o tej porze roku. Kim więc byli przybysze konsekwentnie zmierzający w kierunku portów Magnezji? Gdy światło Heliosa ostatecznie rozproszyło mroki nocy, a sylwetki okrętów zbliżył się na odległość ludzkiego oka, można było wreszcie dostrzec odwrócone kotwice na tarczach zaokrętowanych żołnierzy. Teraz wszystko było już jasne - to flota Antiocha III, wielkiego króla z rodu Seleucydów, władającego ogromnym azjatyckim imperium rozciągniętym na ziemiach od Indusu po Lidię, Frygię i Troadę. Dlaczegóż jednak ów Wielki Król zmierza do Grecji? Odpowiedź na tak zadane pytanie, była dość prosta - ponieważ pragnie wyzwolić Greków z narzuconego im obcego jarzma. Och, jakże wielkie szczęście mieli ci Hellenowie, tylu już wodzów i królów pragnęło ich wyzwolić, i jak dotąd nikomu jeszcze to się nie udało. Prawie nikomu, gdyż cztery lata wcześniej (196 r. p.n.e.), na igrzyskach na Istmie korynckim, urządzanych ku czci władcy mórz - trójzębnego Posejdona - już pewien wódz i polityk ofiarował Hellenom wolność, a zwał się Tytus Kwinkcjusz Flamininus i nie tylko nie był Hellenem, ale nie płynęła w nim żadna, nawet przerzedzona krew greckich przodków. Był rodem z Miasta Wilczycy, dumnym Rzymianinem, przedstawicielem narodu, który coraz częściej zaczął narzucać okolicznym ludom prawa i obowiązki, rzadziej jednak przyznając im jakiekolwiek przywileje czy tym bardziej wolności. Jednak mimo swego barbarzyńskiego pochodzenia, był to człek o duszy Hellena, rozmiłowany w greckiej kulturze, religii i tradycji i może właśnie dlatego w czasie owych Igrzysk Istmijskich ofiarował wszystkim Grekom wolność. Nim jednak Rzymianie przeszli od słów do czynów, upłynęły kolejne dwa lata, jednak ostatecznie pobili oni macedońskiego tyrana - Filipa V (jego okrucieństwa słynne były w całej Grecji) i obdarzyli Hellenów upragnioną i wyczekiwaną od prawie sześciu pokoleń wolnością. 
 
Teraz jednak okazało się, że tamta deklaracja Flamininusa nie miała żadnego znaczenia, że nie była prawdziwa i nie została uznana. Sposobność po temu dali Etolowie, którym nie podobał się pokój, zawarty z Filipem i swe niezadowolenie wyrazili już publicznie w obecności rzymskich posłów na kongresie w Termach etolskich (196 r. p.n.e.). Żądali oni bowiem przywrócenia im Farsalosu, Leukady i kilku innych, mniejszych miast, jakie pierwotnie Rzymianie obiecali im oddać za pomoc udzieloną w wojnie z Filipem macedońskim. Swe żale powtórzyli oni na zwołanym przez Flamininusa w Koryncie, kongresie delegatów wszystkich sprzymierzonych greckich polis (195 r. p.n.e.), lecz nie uzyskali większej aprobaty dla swych planów i w efekcie zostali potępieni przez przedstawicieli innych miast i związków (jak choćby przez stratega Związku Achajskiego - Arystajnosa, który raczył stwierdzić: "Oby Zeus Najlepszy i Najpotężniejszy i mająca w swej opiece miasto królowa Hera Argiwska, nie dopuścili do tego, by miało się ono znaleźć między tyranem lacedemońskim a rozbójnikami etolskimi jako przedmiot łupu (...) Dlatego też prosimy was, Rzymianie, żebyście i Argos wydarli z rąk Nabisa, i takie ustanowili w Grecji stosunki, byście opuszczając ją zapewnili jej spokój również od rozboju Etolów"). To ostatecznie przelało czarę goryczy i Etolowie z sojuszników Rzymu, stali się Rzymian zaprzysięgłymi wrogami, licząc teraz na to, że właśnie potęga Wielkiego Króla ze Wschodu zdoła wypędzić tych barbarzyńców z helleńskiej ziemi. Tymczasem (od wiosny 196 r. p.n.e.) król Antioch przebywał w Lizymachii. To sławne niegdyś miasto, założone (309 r. p.n.e.) przez Lizymacha, jednego z wodzów Aleksandra Wielkiego, króla Traków i Macedończyków - leżało teraz w ruinie. Zdobyte i spalone kilkanaście miesięcy wcześniej przez trackich najeźdźców, wyludnione i ograbione, przedstawiało niezwykle ponury widok. Domy spalone, świątynie zbezczeszczone i zasiedlone przez drób, kozy i nietoperze, w niczym nie przypominało miejsca przynależnego nieśmiertelnym bogom. Antioch czym prędzej zabrał się do odbudowy tego miasta, osobiście nadzorował projektowanie murów obronnych i nawet zaangażował się w wykup z niewoli dawnych mieszkańców Lizymachii, oraz polecił zgłaszać się wszystkim, którzy niegdyś tu mieszkali, a teraz z popłochu rozproszyli się po ogromnym jego imperium.
 
 
 

 
Tam też odwiedzili go czterej rzymscy posłowie: Lucjusz Korneliusz, Publiusz Lentulus, Lucjusz Terencjusz i Publiusz Williusz z zamiarem powstrzymania królewskich planów przedostania się do Tracji i jego interwencji w sprawy Egiptu. Antioch wyraził zdumienie że Rzymianie w ogóle zajmują się sprawami Azji, mówiąc iż on nie pyta: "Co naród rzymski robi w Italii". Twierdził również, iż ma prawo do ziem w Tracji i miast Chersonezu, gdyż były to ziemie Lizymacha, który został pobity (pod Kuropedion w 281 r. p.n.e.) przez jego pra-pra-dziada - Seleukosa I Nikatora, także są to także i jego ziemie, i nikomu nic do tego. Ostatecznie zrażony przepytywaniem go przez posłów z Lampsakos i Smyrny, wzburzony król rzekł: "Przestań tyle gadać! Nie wobec Rzymian, lecz wobec Rodyjczyków mogę roztrząsać z wami sprawy sporne", po czym zakończył audiencję. Rzymianie też dali za wygraną i na razie odpuścili, zaś Antioch już w roku następnym (195 p.n.e.) znów był w Tracji, gdzie spotkał - szukającego go najpierw w syryjskiej Antiochii a następnie w Efezie - zbiegłego ze swojej ojczyzny, kartagińskiego wodza Hannibala. W tym też czasie, po zakończeniu wojny z tyranem Sparty - Nabisem (195 r. p.n.e.) w Rzymie zaczęło narastać poczucie zagrożenia. Antioch był już zbyt potężny, a umocniwszy się po dwóch stronach Hellespontu, kontrolował teraz ziemie trackie i małoazjatyckie, oraz drogę morską na Morze Czarne. Jego armia była duża i silna, a on, opromieniony sławą "zdobywcy Wschodu", zyskał również nabytki w posiadłościach egipskich Lagidów w Tracji, Cylicji i Karii, oraz szykował się do zajęcia całej Syrii. Poza tym tyran Nabis (któremu, pomimo klęski, pozwolono władać Spartą i nie nalegano na powrót do miasta arystokratycznych wygnańców, których ten wcześniej zmusił do ucieczki) również upatrywał w Antiochu nadziei na przegnanie Rzymian z Hellady i poskromienie butnych Achajów, lecz największą bolączką Rzymian, stało się nawiązanie przez Antiocha kontaktów ze "śmiertelnym wrogiem narodu rzymskiego" - Hannibalem Barkasem. Mimo to, wciąż starano się robić dobrą minę do złej gry i przez kolejne dwa lata patrzono na to przez place (Antioch też nie był chętny do wojny z Rzymem i choć przyznawał Hannibalowi rację, iż do takiej wojny z pewnością kiedyś dojść musi, to jednak wciąż starał się przekonać senat, że jego działania w Tracji nie są wymierzone przeciw stabilności politycznej Hellady). Rozmowy (posłów Antiocha wysyłanych do senatu, jak i Rzymian przybywających do Lizymachii) jednak szły coraz bardziej opornie, a jedna i druga strona nie tylko wzajemnie sobie nie ufała, ale wręcz zaczęła odczuwać do siebie irytację i zmęczenie (w 193 r. p.n.e. gdy do Lizymachii ponownie przybył Williusz, Antioch nawet go nie przyjął, otrzymawszy wcześniej wiadomość o śmierci w Mezopotamii swego ukochanego syna, następcy tronu - Antiocha. Z żalu zamknął się więc we własnych komnatach i nie chciał nikogo widzieć, zaś Williusz - zdając sobie sprawę że niczego nie uzyska, czym prędzej stamtąd wyjechał. Potem spotkał się jeszcze z wysłannikami króla: Meniposem, Hegezjanaksem i Lizjaszem - nic konkretnego jednak nie uzgodniono). Tak więc naród rzymski był na najlepszej drodze do wojny z hellenistycznym dynastą, władającym zlepkiem tak wielu ludów, iż doprawdy trudno stwierdzić który tam rzeczywiście wówczas dominował. 
 
Wielu Greków też zaczęło się powoli budzić z euforycznego snu (w jaki popadli na Istmie korynckim) o bezinteresownych, rzymskich dobroczyńcach-wyzwolicielach. Coraz częściej zaczęto dostrzegać wiele sprzeczności, chociażby takich, iż co prawda wojska rzymskie zostały ostatecznie (po wielu staraniach) z Grecji wycofane (194 r. p.n.e.), ale Rzym wcale nie przestał "opiekować" się Grecją, traktując ją wręcz jak swoją nieoficjalną prowincję. Flamininus zaś - choć rozmiłowany w greckiej kulturze i religii, tak naprawdę wcale nie rozumiał Greków. Nie pojmował umysłowości Hellenów i naprawdę sądził, że po tylu "dobrodziejstwach" okazanych im przez Rzym, ci wreszcie zaczną zgodnie żyć w wyznaczonych im politycznych ramach pod swoistą rzymską opieką. Nie rozumiał (albo nie chciał zrozumieć), że dla Greków - bez względu jak bardzo mogły ich radować piękne słowa i deklaracje o wolności wszystkich Hellenów (na Istmie, po owej deklaracji wolności, tłumy Greków ruszyły w stronę Flamininusa aby choć dotknąć poły jego płaszcza, choć usłyszeć jego głos, będąc niczym zahipnotyzowani, i to do tego stopnia, że w zasadzie same igrzyska przestały ich w ogóle interesować), Rzymianie byli przede wszystkim barbarzyńcami, obcym ludem, nie mającym zupełnie jakichkolwiek związków z "narodem wybranym" przez bogów - za jaki wówczas uważali się Grecy. Nic więc dziwnego, że ich radość i wdzięczność do Rzymian bardzo szybko się wypalała. Poza tym w Grecji było wiele zadawnionych antagonizmów i to nie tylko pomiędzy poszczególnymi miastami czy związkami miast, ale również pomiędzy grupami społecznymi (np. zamożni Grecy obawiali się co prawda tyranii króla Filipa V z Macedonii i jego dość okrutnych metod, ale jednocześnie bardziej niepokoiła ich wizja rewolucji społecznej i próba wybicia się biedoty do władzy w poszczególnych miastach w ramach ustroju demokratycznego. Dlatego też zwalczali takich polityków, jak Nabis, który ich kosztem pragnął wyrównać niesprawiedliwość względem najuboższych Greków. Ci ostatni zaś polityką w ogóle się nie interesowali i chcieli po prostu najeść się do syta, wykarmić swoją rodzinę oraz zabezpieczyć dla siebie jakieś "lokum". Dlatego też ich głosy w systemie demokratycznym mogłyby być po prostu kupowane przez ambitnych polityków o tyrańskich zapędach). Rzymianie w Grecji woleli oprzeć się na lokalnych, zamożnych elitach, kosztem ludu, gdyż łatwiej im było kontrolować jednego człowieka lub też grupę arystokratów, niż wszystkich mieszkańców, zebranych na głosowaniu. Dla biedoty zaś w tej sytuacji Rzymianie przestali być już jakimikolwiek dobroczyńcami czy wyzwoleńcami, a coraz częściej zaczynali być postrzegani jako ciemiężyciele i okupanci, a miłość Flamininusa do Grecji w niczym tu Rzymianom nie pomagała.Tak oto najbiedniejsi Grecy zaczęli wyglądać Antiocha - jako swego prawdziwego obrońcy i wielkiego Króla Królów.
 
 

 
Poza tym Etolowie jawnie już opowiadali się za Antiochem, będąc źli na Rzymian, iż ci nie docenili ich zwycięstwa nad Macedonią i nie przyznali wielu ziem o które ci wcześniej się starali. Zaledwie więc w kilkanaście miesięcy po opuszczeniu Grecji przez rzymskie legiony, cała Hellada ponownie gotowała się niczym garnek rozgrzanej zupy pod przykryciem. Senat zamierzał więc ponownie wysłać tam wojsko, ale Flamininus - który dał Grekom słowo że Rzymianie wycofają się na stałe - aby ocalić swój honor, postanowił wybrać się do Grecji (z poręczenia senatu) jako obserwator i doradca, mający rozładować wzburzone nastroje (192 r. p.n.e.). Niestety, prawie nikt nie chciał tam z nim rozmawiać, a największa przykrość spotkała go ze strony ludzi, którzy jemu właśnie zawdzięczali władzę - czyli elit miasta Demetrias w Magnezji. Miasto to wcześniej podporządkowane było królowi Filipowi V z Macedonii i zarządzane przez lokalnych demagogów, wykorzystujących lud do walki z arystokracją. Flamininus po swym zwycięstwie pod Kynoskefalaj (197 r. p.n.e.) usunął demagogów z Demetrias i zwrócił miasto dotychczasowej arystokratycznej elicie (która wcześniej musiała uciekać przed Filipem). Gdy więc teraz Flamininus przybył do Demetrias, w mieście już gruchnęła plotka (prawdziwa, choć nie było jeszcze żadnych uzgodnionych postanowień z tym związanych) jakoby Rzymianie ponownie planowali oddać miasto pod władzę Filipa V (w sytuacji szykującej się na horyzoncie konfrontacji militarnej z Antiochem, kupienie sobie "przyjaźni" Filipa za Demetrias, było postrzegane w senacie za niewielki koszt, jaki przyszłoby Rzymianom zapłacić). Gdy więc Flamininus zjawił się na radzie Magnetów w Demetrias, powszechne oburzenie tymi planami zaczęło rozgrzewać elity. Rzymianin nie mógł co prawda potwierdzić tych plotek, ani też im zaprzeczyć, ale starał się przekonać Magnetów, iż to dzięki niemu i Rzymowi Demetrias zyskało przywileje, o jakich inni Grecy mogliby tylko pomarzyć. Przywódca arystokratów w Demetrias - Eurylochos (notabene mianowany wcześniej przez Flamininusa) powiedział wówczas wprost, iż Magneci nie pozwolą ponownie zniewolić i są gotowi na wszystko, dodał również że i tak wolność już jest pozorna, gdyż we wszystkim muszą słuchać Rzymian. Flamininus stał tam jak osłupiały i nie wiedział co powiedzieć, po raz pierwszy bowiem tak dobitnie doświadczył prawdziwej greckiej wdzięczności, a jego literacki filohellenizm został teraz w praktyce brutalnie sprowadzony na ziemię. Podniósł on jedynie ręce do góry biorąc bogów na świadków swych dobrych wobec Hellady intencji. Widząc te modły, Magneci oprzytomnieli i poczęli się doń przyłączać, jednocześnie deklarując że wiedzą dobrze jakich dobrodziejstw doświadczyli od Rzymian, nie chcą jednak być traktowani jak niewolnicy, których się sprzedaje, gdy przestaną być już użyteczni. Flamininus ponownie dał im słowo, że Rzym wciąż będzie nad nimi czuwał i nie da im zrobić żadnej krzywdy i tym samym rozładował napięte nastroje (większość Magnetów otrzeźwiła skarga Flaminina do bogów i uświadomili sobie wówczas, że Rzymianie wciąż są blisko, a Antioch daleko - zdrowy rozsądek jasno i bezdyskusyjnie wyznaczał więc kierunek działania). Jedynie Eurylochos wyjechał z miasta i udał się do Etolii.
 
W tym samym czasie do Lizymachii (w której Antioch coraz bardziej czuł się jak u siebie w Antiochii czy też w Seleucji nad Tygrysem - dwiema stolicami Zachodu i Wschodu w Imperium Seleucydów, ściągnął tam nawet własny harem oraz skarb) przybył poseł Związku Etolskiego - Toas. Uzgodnił tam z królem przybycie do Grecji niezliczonych zastępów wojsk Antiocha i wsparcie Hellenów królewskim złotem. Niezwyciężona falanga, konnica i przede wszystkim słonie bojowe (prawdziwa pancerna broń starożytności), ściągnięte aż znad granicy z Indiami, to wszystko robiło wielkie wrażenie na Etolach. Flamininus próbował jeszcze zażegnać wojnę, przybywając (na zaproszenie Etolów, przekazane przez Ateńczyków) na kongres Związku Etolskiego do Naupaktos, jednak jego patetyczna mowa nikogo już tam nie ruszała i gdy tylko skończył, natychmiast padła propozycja, aby poprosić Wielkiego Króla o przybycie do Grecji i "zaopiekowanie" się Hellenami. Flamininus zażądał wówczas, aby oficjalnie wręczono mu tekst tego"zaproszenia" na piśmie, na co strateg Związku Etolskiego - Damokritos odparł wprost, iż ma teraz ważniejsze sprawy na głowie, ale tekst uchwały z pewnością Flamininusowi doręczy, gdy... stanie obozem nad brzegiem Tybru. Było to jawne upokorzenie rzymskiego posła, tym bardziej że inni Etolowie zaczęli krzyczeć w jego stronę: "Król Antioch ma tyle złota, że ten twój Rzym kupi sobie w prezencie, bez wyciągania miecza". Wojna stawała się nieunikniona. Ostatnią misją jej zażegnania, była jeszcze podróż pogromcy Hannibala - Publiusza Korneliusza Scypiona na Wschód. W Efezie spotkał się on z Hannibalem - który wówczas występował w roli doradcy i pełnomocnika króla Antiocha III. Obaj panowie wdali się ze sobą w pogawędkę, wspominając dawne czasy. Scypion miał się wówczas spytać Hannibala, kto według niego jest największym wodzem w dziejach, na co ten stwierdził krótko: "Aleksander, Pyrrus i ja". Wówczas Scypion (zawiedziony zapewne że o nim samym nie wspomniał) zapytał: "A gdybym to nie ja ciebie, a tym mnie zwyciężył dziesięć lat wcześniej pod Zamą", "Wówczas" - odparł Hannibal - "postawiłbym siebie nie na trzecim, a na pierwszym miejscu!". Wojna stała się faktem i właśnie teraz eskadra okrętów Antiocha III z Efezu, zmierzała do brzegów Magnezji, z niecierpliwością wyczekiwana tam przez Etolów i wszystkich Hellenów, którym rzymskie "wyzwolenie" ciążyło coraz bardziej. Niestety, szybko Etolowie rozczarowali się Antiochem, a może to on jeszcze szybciej rozczarował się Etolami. W każdym razie wojna trwała i Rzymianie ponownie musieli wysłać swe wojsko do Grecji. Ale nie wyprzedzajmy jeszcze faktów i cofnijmy się na razie w czasie do początków życia tego 50-letniego, co prawda twardo stąpającego po ziemi, ale - jak większość ludzi - podatnego na komplementy, wyróżnienia i tytuły człowieka. Przyjrzyjmy się więc jak wyglądał hellenistyczny świat, gdy królowa Laodika urodziła tego ślicznego bobasa, a ojciec - Seleukos II - nadał mu imię Antiocha. Cofnijmy się zatem równo o pięćdziesiąt lat wstecz, do 242 r. p.n.e. gdy Hannibal miał zaledwie pięć lat, a Scypion i Flamininus jeszcze się nie narodzili. Przenieśmy się do ostatnich dziesięcioleci greckiego świata, nim rzymska wilczyca bez reszty wszystko dla siebie zagarnie.   
 
 
 

 
 
CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz