Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 22 lutego 2021

SAFARI

OPOWIADANIE BDSM (18+)

 
 

 
 
DZIŚ ZAPRASZAM NA KRÓTKI EROTYK O TEMATYCE BDSM, KTÓRY OSTATNIO ZNALAZŁEM. MA ON JUŻ PONAD DWADZIEŚCIA LAT (JEŚLI NIE WIĘCEJ) I PRZEDSTAWIA XIX-wieczne ZABAWY ANGIELSKICH DAM I GENTLEMANÓW. TEMATYKA NIECO ODMIENNA OD DOTĄD PREFEROWANEJ PRZEZE MNIE, ALE SĄDZĘ ŻE CZASEM WARTO WPROWADZIĆ TEŻ NIECO ODMIANY DO TEMATYKI BDSM. OCZYWIŚCIE TEKST JEST PRZEZNACZONY JEDYNIE DLA OSÓB POWYŻEJ 18 ROKU ŻYCIA. ZAPRASZAM DO LEKTURY.
 
 
 

 
 
 Ściemniało się, kiedy powozy zajeżdżały już pod niewielki pałacyk lady Heleny. Mgła spowiła cały Londyn i uczestnicy wieczornego "przyjęcia" nie musieli specjalnie zabiegać o anonimowość. Lord Browningam i baron Mallony przybyli jako ostatni. Ubrane w niepokojąco seksowne, kuse spódniczki służące wskazały im drogę do przebieralni.

- Panowie muszą wylosować koperty. Zostało ich wprawdzie niewiele, ale jak wiadomo, kto późno przychodzi sam sobie szkodzi - pokojówka zwróciła się do obu mężczyzn niemal rozkazującym tonem.

Na spotkania u lady Heleny należało bowiem stawiać się punktualnie.

- Pan będzie łaskaw mi przypomnieć, mój drogi, co jest tematem dzisiejszej zabawy - zapytał baron, cedząc słowa przez cygaro trzymane w ustach.

- Safari - flegmatycznie odparł lord, zdejmując cylinder. 

Wkrótce obaj dołączyli do pokoju, w którym czekały przygotowane stroje. Pokojówka bez słowa wskazała im szafę i podała każdemu kopertę.

- Lady spodziewa się panów o północy. Przyjdę po panów pięć minut wcześniej - stwierdziła chłodno i wyszła.

- Baran - przeczytał niespiesznie baron Mallony.

Sięgnął po oznaczony w szafie wieszak i zdjął z niego skórę zwierzęcia, w którą, jak wynikało z instrukcji, miał się przebrać. "Zabronione jest używanie jakiejkolwiek garderoby oprócz tej przydzielonej. Regulamin ściśle określa sposoby poruszania się i wydawania dźwięków".

- Beeeee i na czworakach - przeczytał z pewnym zdziwieniem baron. - A co pan wylosował, lordzie Browningam?

- Osioł - odparł lord z godnością. - Swoją drogą ciekawe co wylosowali inni.

Dżentelmeni z właściwą sobie skrupulatnością przyodziali się w przygotowane skóry. Były to autentyczne skóry z rzemieniami, które zawiązali sobie na brzuchach tak, że trudno było ich poznać. Trochę kłopotów przysporzyło odpowiednie nakrycie głów, szczególnie, że jeden musiał zamocować kręcone rogi, a drugi przydługie uszy. Jednak plecionka rzemieni sprawiła się znakomicie. Oba wdzianka miały cechę wspólną, zupełnie nie zakrywały przyrodzenia. Długi i chudy penis lorda dyndał pomiędzy udami, a masywny, za to krótki "zaganiacz" pulchniejszego barona wystawał spomiędzy ud w miarę nieruchomo i na swój sposób dostojnie. Oba porzuciły stan spokojnego zwisu, kiedy drzwi otworzyły się i stanęła w nich jakże odmieniona służąca z pejczem w dłoni.

- Na kolana! - wrzasnęła, kiedy obaj stali odziani w skóry.

Dziewczyna miała na sobie bryczesy założone na gołe ciało i długie buty do jazdy konnej. Krągłe nagie piersi sterczały swobodnie, strzelając ku górze różowością sutków. Te zaś kontrastowały z bielą zawiązanej pod jej szyją apaszki. Upięte wysoko włosy schowała pod ładnym kapeluszem, jakie damy zakładały przed poranną przejażdżką na koniach. Tajemniczości dodawał element z balu dla przebierańców - maska zakrywająca pół twarzy. Obaj dżentelmeni przyjęli pozycje wyjściowe.
 
- Dać głos! - rozkazała.
 
- Iooo, ioooo - zawył żałośnie lord Browningam. 
 
Wysoki ton jego głosu zderzył się z ponurym i niskim "beeee" barona.
 
- Baran dobrze, osioł ma poprawkę! Jeszcze raz - ponagliła kopniakiem osiołka.
 
Trzecie podejście w pełni usatysfakcjonowało niewiastę i kilkoma kopniakami zagoniła ich do drzwi.
 
- I lepiej, żeby fiuty wam stały - ostrzegła.
 
 
W ogromnym salonie było mnóstwo zieleni, piękne doniczkowe filodendrony i agawy, roślinność egzotyczna i bardziej popularna. Pomiędzy kwietnymi okazami stały fotele i kanapy. Tu i ówdzie kręciły się "animalne" postaci. Baron natknął się w swej wędrówce na prosiaka, zebrę i strusia, lord natomiast miał możliwość ukłonić się kozie i kucykowi. Dalszych znajomości nie mogli zawrzeć, gdyż siatka rzemieni bardzo krępowała ruchy, a im dłużej czynili wysiłki, by przemieszczać się po salonie lady Heleny, tym bardziej było im gorąco, a pot rozgrzanego ciała tworzył nieprzyjemną mieszankę zapachową z niewyszukanym aromatem skór. 

Nagle zabrzmiał gong i silny powiew zgasił wszystkie świece. Wokół zabrzmiały strzały z bata, kwik, pisk i skowyt. Baron odruchowo rzucił się do ucieczki i schował za eukaliptusem. Stamtąd starał się ogarnąć sytuację, ale zdołała tylko zobaczyć, jak szczupła postać w sukni balowej wskakuje na grzbiet kucyka. Dopiero, gdy ujrzał szamoczącego się w ciemnościach osła pojął, że gong zapoczątkował polowanie. Nie znał dokładnie reguł gry, ale rzucił się do ucieczki ku światłu, gdyż ufał, że oznacza ono wyjście. I rzeczywiście wątły ogień świecy był tuż za drzwiami. Dał susa na czworakach i już dosięgał schodów, gdy poczuł na szyi zaciskającą się pętlę. Już miał krzyknąć jakieś przekleństwo, kiedy uświadomił sobie, że złamanie reguł gry może mieć dla niego przykre konsekwencje, włącznie z wydaleniem z klubu. Gwałtowne szarpnięcie spowodowało, że przystanął bez tchu. Ten moment zadecydował, że nie mógł już umknąć łowczyniom. 
 
Jedna z nich dosiadła go i po krótkiej szamotaninie przygwoździła kolanem do podłogi. Zabeczał jeszcze żałośnie i już całkowicie ujarzmiony delektował się widokiem pięknej młodej damy. Ta objęła go silnymi udami wokół szyi i starała się odciąć mu dopływ tlenu, aby wierzchowiec nieco osłabł i dał się podporządkować. W końcu baron opadł z sił, a ona siedziała mu na karku.
 
- Iaaaaaa! - zawyła triumfalnie lady w aksamitnej sukni, zupełnie nie pasującej do safari.
 
W niecałe pół godziny od rozpoczęcia zabawy tumult ucichł. Jedynie tu i ówdzie rozlegały się chichoty rozochoconych niewiast.
 
- Czy każda ma swojego zwierza? - zapytała postać z oślego grzbietu. 
 
Kilka głosów potwierdziło koniec polowania.
 
Teraz ponownie zapaliły się światła świec i oczom pojmanych ukazały się panie w finezyjnych kreacjach, podkreślających ich wdzięki. Wszystkie miały odkryte piersi i maski zasłaniające twarz. Wkrótce ta w sukni (baron od razu poznał w niej lady Helenę) zapowiedziała odtajnienie zdobyczy.
 
- Moje drogie, każda z was będzie mogła zrealizować swą najbardziej wyuzdaną fantazję seksualną ze zwierzem, którego upolowała. 
 
Hrabina Howkey schwyciła niejakiego milorda Tempseya, a własnością księżnej von Krantz stał się markiz de la Plotteau. Obie panie zażyczyły sobie seksu od tyłu. Wypięły swe apetyczne zadki i kazały posuwać się w kakaowe szparki. Opieszałość mężczyzn była karcona razami pejczy. Egzekutorkami były służące, które wymierzały razy na znak niezadowolonych z "miłosnych uniesień" dam. Reszta pań przyglądała się ceremonii z zainteresowaniem. Były oklaski, okrzyki aplauzu. Pośladki obu jurnych zwierzaków świeciły czerwienią, a biodra ruszały się ze zdwojoną energią. Kiedy obaj opadli bez czucia w członkach, panie wciąż nie były usatysfakcjonowane. Księżna chwyciła nawet sflaczałego "zaganiacza" i zaczęła go ssać z ogromną mocą. Wobec braku zadowalających efektów tych praktyk, gremium zainteresowało się następną zwyciężczynią. 
 
Baronowa Brisley uznała za stosowne wychłostać swego milusińskiego, który udawał strusia i walczył tak zaciekle, że złamała sobie paznokieć. Sama chwyciła sporego bykowca i wysmagała blade ciało księcia Józefa. Następnie rzuciła go na sofę i usiadła mu na twarzy.
 
- Liż, padalcze! - rzekła pieszczotliwie i Józef rad nierad wbił język w jej kobiecość.
 
Ona zaś chwyciła w dłonie swe sutki i tarmosiła je, aż orgazm przeszył jej młode ciało.
 
Następne damy nie miały oryginalnych pomysłów. Świstały baty lał się mocz w gardła niewolników, a języki samców osuszały wargi sromowe. Baronowi przypadło w udziale wypić siki hrabiny Koopsel, która schwyciła go przy schodach. Owa osiemnastoletnia dama nie miała żadnych skrupułów przy zacinaniu go trzcinką po fiucie, aby zmusić go do szybszego lizania. Nie narzekał, bo lord-osioł dostał kilka kopów w jaja, zanim niezadowolona z jego wysiłków lady Helena postanowiła, żeby wylizał jej pupę i na nic więcej nie pozwoliła. 
 
W końcu, aby zadośćuczynić wymogom orgii, panie urządziły konkurs na najbardziej długodystansowy okaz "zwierza". Położyły wszystkich panów na podłodze i na znak lady Heleny miały ich jednocześnie ujeżdżać w takt muzyki. Zwycięzca miał wygrać tydzień w sypialnie uroczej gospodyni.
 
Baron delektował się urokami swojej hrabiny, lecz jej ciasna cipka nie wróżyła mu dobrze w rywalizacji. "Przecież ta szpara wyśle mnie dwa razy szybciej, niż rozruchana na wszystkie strony pizda księżnej von Krantz" - pomyślał baron. I rzeczywiście, hrabina wybiła z niego strumień spermy tuż po drugiej w nocy. Lord szczytował natomiast o 1:55. Obu przyjaciołom rezultat rywalizacji nie przysporzył sławy. Szczęściem obie damy, a szczególnie czcigodna gospodynie Helena zdążyły już szczytować i obeszło się bez dodatkowych fochów. Na finiszu zostały dwie panie. Księżna, której sflaczałe cycki na tyle studziły namiętność Tempsey'a, że ten mógł ją posuwać jeszcze dobry kwadrans, oraz baronowa Brisley, które wyjałowiła uprzednio na tyle swego strusia, że ten wciąż nie mógł zorganizować choćby milimetra spermy, którym wystrzeliłby w jej płeć. 
 
Znudzona przedłużającym się maratonem Helena zaczęła przysypiać, gdy zza filodendrona wyskoczył czarno-biały prosiak i z rykiem dopadł do jej cycków. Wszyscy zapomnieli o księciu Mortimerze, który wprawdzie nie mógł przybyć osobiście, ale w ostatniej chwili w zastępstwie przysłał pojmanego w Afryce czarnoskórego wodza Zulusów. Miała się nim zająć jedna ze służących, ale dziewczyna słabo rachowała i wyszło jej, że gości jest akurat tyle, by każda pani mogła mieć jednego pana. Wódz Zulusów nie patyczkował się z kobietami i swoim ogromnym penisem zaatakował odbyt lady Heleny. Zrobił to na tyle skutecznie, że przygwoździł ją ogromnym organem do fotela. Niewiasta słynąca z wiecznie niezaspokojonych żądz i ogromnego temperamentu, darła się wniebogłosy.

- Rozerwiesz mnie szaleńcze! Auuuu!

Jednak słaba znajomość angielskiego wśród ludów kolonialnych nie pozwoliła ocalić pupy lady Heleny. Zulus zerżnął ją tak dokładnie, że zwieracze Heleny nie mogły się zewrzeć przez najbliższy tydzień, więc Tempsey, z którego księżna niczego więcej nie wycisnęła tej upojnej nocy, przełożył odebranie nagrody na następny miesiąc. Natomiast czarnoskóry reprezentant księcia Mortimera wcisnął, bez pytania o zgodę i bez żadnych ceregieli, swe ogromne "berło" w odbyty jeszcze kilku kolejnych pań, które wymęczone, nie były już w stanie nawet uciekać, gdy ten dopadał je po kolei, niczym szmaciane lalki. Wszystkie przypłaciły to naderwaniami, licznymi odleżynami, a także obtarciami i przymusową absencją seskualną przez najbliższe kilka tygodni. Owe safari zakończyło się jednak sukcesem.
 
 
 KONIEC
 

 
 
😉
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz