CZYLI TURYSTYKA OD STAROŻYTNOŚCI
PO WSPÓŁCZESNE CZASY
TOTALITARNYCH OBOSTRZEŃ
PANDEMICZNYCH
II
PODRÓŻ MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO
DO EGIPTU
(Marzec - Kwiecień 1932 r.)
Cz. I
"NA CZTERDZIEŚCI WIEKÓW TEŻ WARTO POPATRZEĆ. WIDZĘ, ŻE NA PEWNO ROZEGRAM TĘ BITWĘ POD PIRAMIDAMI"
MARSZAŁEK JÓZEF PIŁSUDSKI
(o planach wyjazdu do Egiptu)
- Gdzie wy tu kręcicie, żeby było ciszej?
- Tutaj.
Przekręciłem kontakt i muzyka ścichła.
- No, Bogu dzięki, ja myślałem, że ten hałas nigdy się już nie skończy.
Marszałek nie wtajemniczał się w technikę funkcjonowania aparatu radiowego i nigdy nie miał ochoty przy nim manipulować. Pewnego razu nawet powiedział, że Jemu wystarczy wiedzieć, że gdy wyciągnie kontakt z gniazda w ścianie, to radio ucichnie. Było już po dziewiątej. Marszałek zjadł kolację i poszedł do gabinetu. Jego dzień pracy jeszcze się nie skończył; o godzinie wpół do jedenastej miał przyjść na konferencję Aleksander Prystor jeden z dwóch czy trzech ludzi w Polsce, którzy do Marszałka mówili "ty". (...) Radio już nie grało, w pokojach naszych panowała niczym niezmącona cisza, zawsze wywołująca we mnie pewien niepokój i chęć zakłócenia jej. Gdy później zauważyłem, że ta martwota godzin nocnych była niemiła również Marszałkowi, zakłócałem ją w różny sposób, aby się jej pozbyć, aby tylko nie dzwoniła w uszach swego ponurego marsza. (...) Około pierwszej wziąłem notes i ołówek i poszedłem do Marszałka.
- Co pan Marszałek każe zrobić na jutro?
Marszałek odsunął pisma ilustrowane i oparł się wygodnie o poręcz fotela.
- Tak - zaczął - jutro będę miał dzień pracowity. Ziuk będzie pracował jak wół. Ziuk - wół!
Nigdy nie omieszkałem skorzystać z okazji, aby nie podkreślić konieczności odpoczynku. Toteż i teraz odezwałem się:
- Warto by panie Marszałku pomyśleć o urlopie. Ta Carmen Sylwa nie bardzo się udała, a jednym ciągiem pracować nie idzie.
Marszałek stuknął papierosem o stolik i zapatrzył się gdzieś w sufit. Przez chwilę myślałem, że nie zwrócił wcale uwagi na moje słowa, ale gdy ja tak sądziłem, odezwał się niespodziewanie:
- Tak, tak, wy leniuchy tylko myślicie o urlopach. Rozwalić się na szerokiej kanapie z pełnym brzuchem, to wam tylko w głowie (...).
Oto fragment Pamiętnika adiutanta Marszałka Józefa Piłsudskiego - kapitana Mieczysława Lepeckiego, opowiadający o wydarzeniach sprzed wyprawy do Egiptu - o której to właśnie teraz zamierzam napisać. Bowiem po urlopie, jaki Marszałek spędził w Funchalu na Maderze, wyjechał on na krótki odpoczynek do rumuńskiego miasteczka - leżącego nad Morzem Czarnym - Carmen Sylwa. Odpoczynek ten nie był jednak udany, z uwagi na brak dobrej pogody (prawie cały czas padał deszcz, było chłodno i wiał silny wiatr) i właściwie całą pobyt w Rumunii Marszałek spędził albo w wynajętej willi (Carmen Sylwa), albo też w ambasadzie (Bukareszt). Gdy więc Józef Piłsudski opuszczał Rumunię, wsiadając do swojej salonki w pociągu, rzekł krótko: "Uff! Jak dobrze, człowiek znowu u siebie", po czym dodał: "Trzeba przyznać że urlop mi się nie udał". Wówczas kapitan Lepecki zasugerował, że może by warto wybrać się na urlop do jednego z krajów na Południu, gdzie jest więcej słońca i lepsza pogoda i wówczas właśnie Marszałek sam zasugerował: "Teraz, myślę o Egipcie. Może byłoby tam lepiej" i dodał: "Na czterdzieści wieków też warto popatrzeć. Widzę, że pewno rozegram tę bitwę pod piramidami". Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że kapitan Lepecki odnotował, iż gdy pociąg przekroczył granicę polsko-rumuńską, on - jako adiutant Marszałka poczuł się w obowiązku poinformować swego szefa iż: "Jesteśmy już w Polsce". Jak pisze dalej Lepecki: "Marszałek uśmiechnął się. - W Polsce - wyrzekł w zamyśleniu - Czy wy rozumiecie co dla was znaczy, że możecie tak sobie od niechcenia powiedzieć: w Polsce. Nie w Priwisliniu, Galizien, Posen, lecz w Polsce. Pomyślcie tylko: wszystko tu polskie, własne. I ta kolej, i ten wagon, i szyny, i cały ten kraj naokoło. Jak wy myślicie, może to sen? Może my teraz sobie śpimy smacznie, a jutro ockniemy się i będziemy musieli zamyśleć się porządnie nad tym, jak przemycić się z Priwislinia do Galizien?"
Kolejna wielka podróż Piłsudskiego, była nie lada wyzwaniem dla jego współpracowników i ludzi zajmujących się Jego ochroną, tym bardziej że Marszałek miał prawdziwą alergię na wszelkie próby przydzielenia Mu bezpośredniej ochrony i należało tak poczynić, aby ochronić go, ale tak, żeby On sam o tym nie wiedział. Ostateczna decyzja o wyjeździe zapadła w lutym 1932 r., a Marszałek osobiście wybrał - jako miejsce pobytu - miasto Heluan. Minister (jeszcze wówczas wiceminister) spraw zagranicznych - Józef Beck, niezwłocznie posłał do Heluanu radcę Dubicz-Penthera, aby ten wszystko przygotował i ustalił ceremoniał powitalny z rządem egipskim. Na miejscu był już dyrektor wydziału wschodniego Ministerstwa Spraw Zagranicznych - Tadeusz Kobylański (wcześniejszy adiutant Marszałka) i obaj panowie dokonali wyboru willi, w której miał zatrzymać się Marszałek. Plan podróży opracował oczywiście kapitan Lepecki i polegał on na przyjechaniu pociągiem do rumuńskiej Konstancy nad Morzem Czarnym (z ominięciem Bukaresztu), a następnie drogą morską na statku "Romania" wprost do Aleksandrii (z postojami w Konstantynopolu i Pireusie). Aleksander Prystor (na którego Marszałek mawiał "Ala") zaproponował - ze względu na stan zdrowia Marszałka - wykupić dla Niego całą pierwszą klasę na statku, ale ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu. Postanowiono za to wysłać do Konstantynopola polski okręt, który miał pilotować rumuński statek, płynąc w bliskiej od niego odległości - tym okrętem był transportowiec "Niemien", który miał na pokładzie załogę wojskową z wyjątkiem kapitana marynarki handlowej. Marszałkowi w podróży miał towarzyszyć zarówno kapitan Lepecki, jak i doktor Woyczyński (który był również obecny w podróży na Maderę), a także małżonka doktora - Ludwika Woyczyńska (potem okazało się, że Ludwika Woyczyńska była sowieckim agentem). Udało się również zainstalować w pobliżu Marszałka (w najgłębszej tajemnicy) czterech ochroniarzy, czyli kapitana Bolesława Ziemiańskiego (szefa osobistej ochrony Marszałka) i trzech jego ludzi.
Termin wyjazdu wyznaczony został na 23 lutego, ale ponieważ Marszałek pragnął jeszcze przyjąć u siebie w Belwederze delegację Legionu Młodych (tę piłsudczykowską organizację założył w 1utym 1930 r. Adam Skwarczyński i miała ona pełnić rolę bezpiecznika, który zapobiegałby dołączaniu młodzieży na uczelniach wyższych do organizacji narodowych lub socjalistycznych. Mimo to Piłsudski nigdy nie traktował Legionu Młodych, jako przybudówki mającej kształcić młodzież w duchu Legionów Polskich i tradycji piłsudczykowskich, zawsze bowiem miał alergię na wszelkie tego typu organizacje odgórnie zakładane i nie traktował ich poważnie). Trójka przedstawicieli Legionu Młodych Stefan Mrożkiewicz, Leon Stachórski i Eugeniusz Lagiewski) złożyła wizytę w Belwederze, dnia 22 lutego 1932 r. i wręczyła Marszałkowi dyplom honorowy swojej organizacji. Data wyjazdu do Egiptu śladami piramid i "czterdziestu wieków" Bonapartego, wyznaczona została oficjalnie na 1 marca. Tego dnia na Dworcu Wschodnim w Warszawie, Marszałka i jego towarzyszy żegnało spore grono polityków (w tym wszyscy ministrowie) i wojskowych. Była tam obecna również - wraz z córkami - Pani Marszałkowa Aleksandra Piłsudska. Gdy pociąg przyjechał, Marszałek wszedł do swojej salonki i machając do żony i córek z okna, rozpoczynał swoją drugą wielką podróż od czasu Odrodzenia Polski w 1918 r. i zwycięstwa nad bolszewizmem w 1920 r. Teraz pociąg mknął po torach ku Konstancy, gdzie już oczekiwał rumuński statek pasażerski "Romania", mający zabrać Marszałka i jego gości do Heluanu w Egipcie. Cóż, Marszałek, który bardzo cenił Napoleona Bonaparte, pragnął zapewne odwiedzić kraj, w którym ten rozpoczął swój "skok po władzę" we Francji i który w bitwie pod Piramidami wypowiedział swe słynne słowa: "Żołnierze, z tych pomników patrzy na Was czterdzieści wieków" (słowa te wypowiedział w lipcu 1798 r.).
CDN.
PS: Chciałbym jeszcze dodać, że przeraża mnie poziom moskiewskiego dziadostwa, prezentowany w tej wojnie "NA" Ukrainie (a nie "w" - jak ostatnio piszą jakieś spier...ny umysłowe, nieprawdopodobnie kalecząc polski język, czego nie da się słuchać). Ruscy porzucają swój sprzęt, albo sami oddają swoje czołgi i siebie w niewolę, albo też po prostu uciekają, dezerterują i... wracają do domu. A poza tym logistyka w moskiewskiej armii Putina realnie nie istnieje, a żołnierze są albo głodni (co zmusza ich do rabowania sklepów), albo zastraszani przez formacje tyłowe (do tej pory tę rolę pełnili Kadyrowcy, ale teraz po masakrze tych oddziałów, dokonanym przez Armię Ukrainy - nie mam pojęcia kto teraz pełni tam rolę wojennego kapo?), lub swych własnych dowódców (poddający się żołnierze mówią np. o tym, że dowódcy - siedzący w bezpiecznym miejscu i nieangażujący się bezpośrednio w ten konflikt - straszyli żołnierzy że ich zastrzelą, jeśli ci zawrócą lub spróbują uciekać, co też pokazuje poziom morale moskiewskiej armii Putina. Zresztą w ogóle poziom niekompetencji i dziadostwa przekracza wszelkie możliwe wskaźniki, a to powoduje, że na naszych oczach z ogromnym hukiem upada mit wielkiej i niezwyciężonej armii Rassij. Ja dokładnie pamiętam, jak kilka lat temu (jeszcze przed pandemią wirusa, którego obecnie już nie ma - wyparował? A może wirus Putin zabił koronawirusa? Ciekawe - prawda, ciekawe jak jesteśmy okłamywani i nabijani w butelkę przez ludzi, którzy liczą tylko kasę a ludzkie życie mają w pogardzie - ale nie o tym dzisiaj) rosyjski pisarz i dysydent - Wiktor Suworow stwierdził, że po dokonaniu inwazji na jakikolwiek sąsiedni kraj, ruskie wojsko najpierw rozkradnie co tylko się da, unikając bezpośrednich walk, a potem... rozejdzie się do domów. Doskonale pamiętam tych wszystkich mędrków, którzy wówczas równali Suworowa z błotem, zaświadczając o wielkości i sile rosyjskiego wojska. Pamiętam to doskonale, ba, powiem więcej, kilka dni przed inwazją moskiewskich morderców i złodziei na Ukrainę, w Gazecie Wybiórczej Wyborczej ukazał się tekst, zatytułowany (cytuję z pamięci): "Dziś rosyjskie wojsko to nie karabiny na sznurkach i brak obuwia, to armia skali światowej". I co? Gdzie jest ta armia "światowej skali", bo może ja nie dowidzę? To, co jest na Ukrainie, to prawdopodobnie jedne z najlepszych oddziałów Putina, i co? Gdzie jest ta skala - pytam się "czerwoniaków" (zawsze mnie zastanawiało to czerwone logo przed napisem "Gazeta Wyborcza") od Michnika. A może cofniemy się w czasie do 2013 i 2014, gdy dziennikarze TVP dostawali orgazmu, pokazując urywki z "parady zwycięstwa" w Moskwie (pamiętam zrobili taką specjalną kampanię, jak to sowieciarze pucują sobie buty i zapinają mundury, aby pięknie prezentować się na owej paradzie - i patrząc na to, miałem odruch wymiotny). Kto więc miał rację? Suworow, czy ci pożal się boże analitycy i specjaliści opowiadający androny o wielkości i niezwyciężoności ruskiej armii (w zasadzie nie powinienem używać słowa "ruskiej" gdyż to są moskale a nie Rusini. Rusini są Rzeczpospolitanami, jednak dla pewnego kontekstu i lepszego zrozumienia posłużyłem się tą nazwą).
Spójrzmy bowiem - przecież Rosja w całej swojej historii nigdy nie wygrała żadnej wojny! (a swoją drogą - gdzie jest pan Jabłonowski vel Olszański, piewca moskiewskiego dziadostwa? Jeszcze siedzi w ciupie, czy już go wypuścili?). Jeśli przyjrzymy się na spokojnie, to dostrzeżemy, że żadna wojna nigdy nie została wygrana przez twór (a raczej geopolityczną anomalię) zwany Rosją. Ktoś się może jednak oburzy - jak to, a II Wojna Światowa (zwana w kacapi Wielką Wojną Ojczyźnianą), a Wojna z Napoleonem, a Trzecia Wojna Północna ze Szwecją? Przez długi czas też tak myślałem, ale po głębszym zastanowieniu się, doszedłem do wniosku że wojny te Rosja wygrała tylko i wyłącznie dzięki wsparciu Zachodu. Spójrzmy bowiem na wielkie konflikty prowadzone przez Rosję (tzw. "zwycięskie"). II Wojna Światowa - chluba mitu ruskiego miru - wygrana została tylko i wyłącznie dzięki wsparciu USA i dostawom, które przez Ocean Atlantycki i Morze Norweskie wpływały na Morze Białe do Murmańska i Archangielska. Hitler doskonale był przygotowany do kampanii rosyjskiej i spodziewał się, że Związek Sowiecki padnie w ciągu miesiąca, może dwóch (stwierdził nawet że cała ta konstrukcja jest tak przegniła, że wystarczy tylko kopnąć w drzwi, a sama się rozpadnie). I wcale się nie przeliczył, bo Związek Sowiecki rzeczywiście po dwóch miesiącach wojny 1941 r. był już trupem (Stalin przecież otwarcie przyznał że to, co zbudował Lenin oni spieprzyli). Hitler triumfował (do niemieckiej niewoli poddawały się całe sowieckie armie, co było czymś wcześniej niespotykanym w historii wojskowości), był całkowitym zwycięzcą, a zajęcie Moskwy i dojście do Uralu i Kaukazu było tylko kwestią najbliższych dogodni a może dni. I wówczas stało się coś niesamowitego - tego leżącego już na ziemi we własnej krwi moskiewskiego trupa, nagle podłączono do amerykańskiej kroplówki podtrzymującej życie (ten proces trwał latami, od co najmniej 1930 r. ale szczególnie intensywny i widoczny był po ataku hitlerowskich Niemiec na Rosję). Hitler tego nie przewidział, a ponieważ sam był debilem - upatrującym siły w swej antyludzkiej ideologii - przeto nie potrafił sformułować żadnego pozytywnego przekazu dla Rosjan i innych narodów, z których wówczas składała się sowiecka anomalia. W starciu z Ameryką i jej gospodarką (która była nieporównywalna z tym, co mamy dziś za Oceanem) Hitler nie miał szans, tym bardziej że mordował Rosjan tak samo, jak Stalin. W takim wypadku zwykły Ruski, zaopatrzony w amerykański sprzęt i broń (nawet sławne sowieckie czołgi T-34 z "Rudym 102" na czele, produkowane były na licencji i komponentach dostarczanych z USA) wolał iść bronić ojczyzny i chwalebnie zginąć, niż czekać aż zabije go nazistowskie komando. Cała II Wojna Światowa, zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie, została wygrana tylko i wyłącznie dzięki Stanom Zjednoczonym.
Tak samo było podczas Wojen Napoleońskich, ze niesławną kampanią 1812 r. Gdyby nie pieniądze płynące z Londynu na wzmocnienie rosyjskiej armii, carska Rosja Aleksandra I rozpadłaby się jak domek z kart po uderzeniu Wielkiej Armii napoleońskiej. Napoleon tez popełnił błąd, gdyż wiedząc że Rosja jest wspierana przez Brytyjczyków, postanowił zająć Moskwę, tym samym wydłużając swoje linie i zmuszając intendenturę do znacznie dłuższych i trudniejszych marszy, co ostatecznie zakończyło się katastrofą (pomimo zajęcia samej Moskwy). Gdyby Cesarz posłuchał wówczas rad księcia Józefa Poniatowskiego i miast na Moskwę, skierował się na Ukrainę, odcinając tę ziemię od Rosji, kampanię by wygrał i rzucił Rosję na kolana (wielokrotnie pisałem już na ten temat, teraz jedynie powtórzę, że pojawienie się sił francusko-polskich na Ukrainie, spowodowałoby powszechną mobilizację Rzeczpospolitan, a to skutkowałoby znacznym powiększeniem Wojska Polskiego (które w kampanii 1812 r. liczyło prawie 100 000 żołnierzy), a tym samym Wielką Armię Napoleońską, która w starciu z nadchodzącymi wojskami Kutuzowa (A Moskale. o ile mogli pozwolić sobie na utratę samej Moskwy, o tyle w żadnym razie nie mogli dopuścić do oderwania Ukrainy i odbudowy dawnej Rzeczpospolitej i pierwsi by zaatakowali) i rozbiliby je w puch. Rosja padłaby na kolana, a car prosiłby Napoleona o pokój i łaskę. Niestety, brytyjskie pieniądze i pragnienie zajęcia miasta-symbolu (bez żadnego znaczenia strategicznego) okazało się silniejsze i w efekcie kampania 1812 r. a co za tym idzie te, które po niej nastały - okazała się porażką dla Polski i Francji.
Podobnie było w czasie Wojny Północnej za czasów Piotra Wielkiego, gdy po stronie Moskwy stała Dania, Norwegia, Saksonia, potem Prusy, Hanower i (wbrew swojej woli - wciągnięta do wojny przez króla Augusta II Mocnego, co to w swych rękach łamał podkowy, zginał pręty i sam przesuwał wielkie działa armatnie) Rzeczpospolitą. Gdyby nie wyczerpanie Szwecji w wojnach w Polsce i Saksonii, Rosja zostałaby pobita, tak, jak stało się to w bitwie pod Narwą w 1700 r. Ale za czasów Piotra I (podobnie jak za Stalina USA) Rosję do wojny przygotowywały Niderlandy i Wielka Brytania, budując od podstaw tamtejszą armię i flotę. Bez tego ruski mir skończyłby tak, jak kończył zawsze - czyli przegrany, pokonany i odepchnięty ku azjatyckim stepom. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz