Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 3 stycznia 2023

PREZYDENT!

Z DZIEJÓW

PRIWISLENIJE





"JESTEM STARYNKIEWICZ, PREZYDENT MIASTA. PO POLSKU NIESTETY NIE MÓWIĘ, ALE ROZUMIEM. RACZ PAN WIĘC W ROZMOWIE NASZEJ UŻYWAĆ SWOJEGO JĘZYKA"

SOKRATES STARYNKIEWICZ W ROZMOWIE Z PUBLICYSTĄ ALEKSANDREM ŚWIĘTOCHOWSKIM





 Był to jeden z największych prezydentów Warszawy, a właściwie jeden z dwóch największych prezydentów tego miasta i można go porównać tylko do wielkiego Stefana Starzyńskiego (prezydenta Warszawy w latach 1934-1939), obaj bowiem zasadniczo odmienili oblicze stolicy Polski. Starzyński uczynił z Warszawy nowoczesną metropolię na miarę drugiej połowy XX wieku, zaś Starynkiewicz wprowadził miasto z XVIII bezpośrednio w XX wiek.

Sokrates Starynkiewicz, niesamowity Rosjanin, prawdziwy Warszawiak z serca i umysłu, został prezydentem miasta w listopadzie roku 1875. Miał wówczas 55 lat. Wcześniej służył w armii i brał udział w stłumieniu Powstania Węgierskiego z lat 1848-1849 (Moskwa wsparła wówczas Austrię Habsburgów w stłumieniu węgierskich marzeń o wolności i niepodległości). Następnie pełnił urząd zastępcy kancelarii gubernatora Noworosyjskiego i Besarabskiego - hrabiego Pawła Kotzube, a jeszcze wcześniej zarządzał dobrami jednego z najbogatszych ówcześnie ludzi Imperium Rosyjskiego - księcia Anatola Demidowa Sandonato (powiększając jeszcze jego majątek o kilkaset tysięcy rubli rocznie, co spowodowało że Sandonato nie chciał Starynkiewicza od siebie wypuścić). Jednocześnie sam Starynkiewicz żył bardzo skromnie i to zarówno wtedy, jak i potem, gdy był już prezydentem Warszawy  (utrzymywał się jedynie z pensji). Był kryształowo uczciwym człowiekiem (i tutaj przypomina mi się sławetna trójca: Piłsudski, Sławek, Prystor, czyli grupa wyjątkowo uczciwych - i to wręcz do przesady, przyznam się szczerze że ja chyba aż tak powsciągliwie i ubogo nie potrafiłbym żyć - ludzi. Zresztą w owej tak postponowanej przez endeków i komunistów tzw. "grupie pułkowników" było większość takich właśnie ludzi, ale ci trzej byli uczciwi aż do przesady. Marszałek Piłsudski nie pobierał pensji za pełniony przez siebie urząd Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych i miał tylko dwa niewielkie dworki - jeden ofiarowany mu przez społeczeństwo w Sulejówku, a drugi w Druskiennikach nad granicą z Litwą, który otrzymał jako żołnierz po zwycięskiej Wojnie z Bolszewikami w 1920 r. w ramach zagospodarowania wyludnionych terenów przez osadników polskich. Utrzymywał się więc właściwie tylko z wykładów, książek i ewentualnie darowizn i gdy umierał w maju 1935 r. niewiele pozostawił żonie i córkom. Jego dewizą było bowiem stwierdzenie iż nie ma prawa obciążać odrodzonego państwa swymi prywatnymi potrzebami - i to tego samego państwa, którego był jednym z największych wskrzesicieli. W ślady Marszałka poszedł Walery Sławek. Ten pułkownik Wojska Polskiego, marszałek sejmu i premier, mieszkał w małym, dwupokojowym mieszkaniu i miał problem z jego opłaceniem, a w końcu został zmuszony do jego opuszczenia na krótko przed swą śmiercią w kwietniu 1939 r. Zaś Aleksander Prystor - pułkownik Wojska Polskiego i premier, mieszkał wraz z żoną w drewnianej chacie, a jego całym majątkiem był koń. Takie to były postawy, tacy ludzie - dziś wręcz jest to nieprawdopodobne).


OD LEWEJ: WIENIAWA, PIŁSUDSKI, PRYSTOR, STACHIEWICZ



Warszawa długo czekała na takiego prezydenta, jakim był Sokrates Starynkiewicz. Miasto to zostało nieformalną stolicą Rzeczypospolitej w 1611 r., ale nigdy nie dorównało Krakowowi. Warszawa wcześniej (do 1526 r.) była siedzibą książąt mazowieckich i byla małym, słabo zaludnionym i... brudnym miastem. Stan ten praktycznie (z niewielkimi zmianami) utrzymał się aż do połowy XIX wieku. Wówczas stało się to szczególnie uciążliwe, biorąc pod uwagę jak rozwijały się miasta takie jak Wiedeń, Berlin, Rzym nie mówiąc już o Paryżu czy Londynie. Tam powstawały nowe ulice, promenady, jeździły elektryczne tramwaje, było metro a ulice oświetlano lampami elektrycznymi. Warszawa w drugiej połowie XIX wieku, wciąż jeszcze przypominała miasto z wieku XVIII. Nie było kanalizacji, ulice wciąż pokryte były "kocimi łbami", jeździły tramwaje konne a miasto miało oświetlenie gazowe. Nie dość na tym. Z powodu braku kanalizacji, jak pisał do cara Aleksandra II Paweł  Kotzube: "Nieczystości wyciekają z podwórek na ulice odkrytymi rynsztokami, wydzielając paskudne zapachy, a potem wpadają do kanałów odpływowych, zbudowanych w większości z drewna w dawnych czasach, bez jakiegokolwiek planu. Kanały te znajdują się w całkowicie niezadowalajacym stanie: gnija, często się zapadają i nieustannie są zapychane. Na dodatek kanały te nie odprowadzają wód powierzchniowych, które powodują wilgoć w domach, zalewają cmentarze  (...) jednocześnie istniejący w Warszawie wodociąg pobiera wodę z Wisły dokładnie tam, gdzie wypływają nieczystości z kanałów miejskich". 

To powodowało że woda w Warszawie była "niesmaczna" a herbata często zmieszana była z piaskiem  (szczególnie w okresach przypływu Wisły). Do tego dochodziły jeszcze problemy z higieną mieszkańców miasta (pisałem już, że w wieku XVIII i XIX Polaków ogarnęła jakąś dziwna moda na niemycie się. Jeden z najczystrzych narodów Europy od czasów wczesnego średniowiecza (wystarczy wspomnieć tylko że panujący w latach 992-1025 Bolesław I Chrobry - pierwszy król Polski realnie od 1000 r., najczęściej przyjmował swych poddanych w... łaźni), w połowie wieku XVIII stał się narodem brudasów. Już Bolesław Prus narzekał iż: "Lud nasz myje się rzadko, a kąpie prawie nigdy". Codzienna higiena ograniczała się do splukania twarzy i rąk. Nieprawdopodobna zmiana, która zaczęła się w czasach upadku państwa, tak, jakby wraz z upadkiem Rzeczpospolitej zniknęła też potrzeba dbania o czystość własnego ciała).

Sokrates Starynkiewicz zaplanował więc budowę kanalizacji miejskiej, choć napotykał na tej drodze duże przeszkody. Najpoważniejszą z nich był ostry sprzeciw bogatych warszawskich kamieniczników z bankierem Janem Gotlibem Blochem na czele. Twierdzili oni, że kanalizacja "jest szkodliwa dla zdrowia" i "zabójcza dla rolnictwa", gdyż pozbawiała je cennych nawozów (tak naprawdę jednak sprzeciw bankierów spowodowany był odmową Starynkiewicza skorzystania z ich ofert kredytowych, a finansował inwestycję z nisko oprocentowanych obligacji miejskich. Mało tego, dla dobra inwestycji Starynkiewicz wykładał pieniądze własne i swojej rodziny i cierpliwie czekał kilka lat na zwrot tej pożyczki). Pracę rozpoczęto w kwietniu 1881 r. i trwały one siedem lat. W 1888 r. Warszawa miała już 42 km. tuneli kanalizacyjnych i 107 km. rur wodociągowych, a co ważne, wszystkie surowce wykonane zostały z krajowych komponentów. Należy jeszcze dodać, że Warszawa otrzymała kanalizację wcześniej niż Petersburg, wówczas stolicą Imperium Rosyjskiego.




Nie była to zresztą jedyna zasługa Starynkiewicza dla Warszawy. Za jego prezydentury  (1875-1892) zasadzono w mieście ponad 5000 nowych drzew, odnowiono kilkanaście zaniedbanych skwerów, rozbudowano Ogród Saski i Ogród Krasińskich obsadzając je pięknami klombami. Rozbudowano też sieć szpitali i ośrodków medycznych. W 1882 r. w mieście pojawiły się pierwsze telefony, a 1884 r. Warszawa oświetlona została pierwszymi latarniami elektrycznymi. Otwarto nowe parki: Agrykolę i Park Skaryszewski, powstał rynek Mirowski. Sokrates Starynkiewicz dbał także o budowę nowych kościołów katolickich (choć sam był prawoslawnym), powstał Kościół katedralny św. Anny i Kościół Wszystkich Świętych. W 1884 r. stworzono cmentarz Brudnowski.

Za czasów prezydenta Starynkiewicza często w miejskim Ratuszu organizowano akcje dobroczynne ze wsparciem dla ubogich, dla samotnych matek z dziećmi i dla sierot. Starynkiewicz rezygnował też z pobierania należnych mu środków z różnych tytułów (wpłacając tę pieniądze do budżetu miasta - co nie podobało się jego żonie), a często nawet wydawał pieniądze własnej rodziny na zakup różnych potrzebnych sprzętów (np. pożyczył od córki pieniądze na zakup pogłębiarki dna Wisły). Starynkiewicz ostro też traktował nieuczciwych urzędników (którzy często brali łapówki za przyznawanie różnych koncesji czy zezwoleń), niszczył tym samym ich interesy, co powodowało że był przez nich bardzo nielubiany (często pisali na niego skargi do cara, zarzucając mu "polonofilstwo" lub "opolaczenie". W rzeczywistości Starynkiewicz był rosyjskim patriotą lecz jednocześnie miłośnikiem Warszawy. Uwielbiał miasto i jego mieszkańców, był serdeczny, żył cicho, skromnie czym zjednywał sobie sympatie Warszawiaków).

Gdy w 1892 r. z powodu stanu zdrowia zrezygnował z dalszej prezydentury, spotkało się to z powszechnym żalem, a jego dom na ulicy Rysiej był wciąż odwiedzany przez mieszkańców, którzy traktowali Starynkiewicza jako "prezydenta na emeryturze". Gdy zmarł w 1902 r. tłumy Warszawiaków wzięły udział w jego pogrzebie. "Rdzenny Rosjanin dzięki swej uczciwości i sprawiedliwości, humanitarnemu traktowaniu interesów ludności, jej języka i cech odrębnych, zyskał popularność w takim stopniu, że ludność miejska zwała go zazwyczaj "naszym prezydentem" i wyrażała mu wszelkimi sposobami sympatię. Tysiące ludzi, stojących na ulicach w czasie pochodu pogrzebowego, były oczywistym dowodem, ze zmarły generał był tu bardzo lubiany" - jak o Starynkiewiczu pisała warszawska prasa rosyjskojęzyczna. 




W 1907 r.  wdzięczni mieszkańcy wystawili pomnik Starynikewiczowi, który 4 czerwca stanął przy ulicy Koszykowej 81. Po odzyskaniu przez Polskę Niepodległości w listopadzie 1918 r. wszędzie niszczono pozostałości rosyjskiej bytności w mieście, ale popiersia Starynkiewicza nikt nie odważył się ruszyć. Zostało ono  zniszczone dopiero w czasie Powstania Warszawskiego w sierpniu 1944 r., ale w roku 1996 zostało odtworzone i powróciło na swoje pierwotne miejsce.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz