Łączna liczba wyświetleń

piątek, 5 stycznia 2024

MÓJ OJCIEC "KRÓL POLSKI" - Cz. I

CZYLI HISTORIA NAZISTOWSKIEGO ZBRODNIARZA, OPOWIEDZIANA PRZEZ JEGO SYNA





"Matka (...) Przyjechała po nas trzy, cztery dni po powieszeniu ojca. Był chłodny, słoneczny dzień, druga połowa października 1946 roku, a ona była ubrana w kwiecistą wiosenną sukienkę. Zabrała nas na spacer. Szedłem obok niej po prawej stronie, a Michael i Gitti po drugiej. Powiedziała wesołym głosem, że tata nie żyje, jest w niebie i jest bardzo szczęśliwy. "Spójrzcie! Ja mam się dobrze. Jestem w wiosennej sukience". Moje rodzeństwo zaczęło strasznie płakać, a ja nie. "Popatrzcie na Niklasa. On też nie płacze" - powiedziała do Michaela i Gitti, ale jednocześnie bardzo mocno ścisnęła mi rękę, pytając dlaczego nie płaczę. A ja wiedziałem, podobnie jak moi bracia i siostry, że nasz ojciec musi spodziewać się wyroku śmierci"


Taką rodzinną historię ze swego życia przedstawił Niklas Frank, najmłodszy syn generalnego gubernatora okupowanych ziem polskich - Hansa Franka, który został skazany na karę śmierci i powieszony w Norymberdze - 16 października 1946 r. Miał wówczas 46 lat. Ostatnie miesiące jakie spędził w więzieniu sprawiły, że stał się bardzo religijny. Codziennie się modlił, a gdy przyszedł dzień jego egzekucji, jego ostatnie słowa brzmiały: "Proszę Boga, by zabrał moją duszę. Oby Pan przyjął mnie litościwie. Jestem wdzięczny za to, jak traktowano mnie w więzieniu", a gdy kat Armii Stanów Zjednoczonych, krępy Teksańczyk, zacisnął na jego szyi powróz i założył kaptur na jego głowę, to nim nakazał zwolnić zapadnię, Hans Frank zdołał jeszcze rzec: "Chryste, zlituj się" i potem już zamilkł.


PRZYKŁAD LARSA RAINERA - SZEFA POLICJI I GESTAPO W WARSZAWIE W SERIALU "CZAS HONORU", BARDZIEJ PASUJE DO LOSU LUDWIGA FISCHERA - SZEFA DYSTRYKTU WARSZAWSKIEGO I PODWŁADNEGO HANSA FRANKA, CZY ARTHURA GEJSERA - NAMIESTNIKA KRAJU WARTY (CZYLI WIELKOPOLSKI), NIŻ BEZPOŚREDNIO DO LOSÓW HANSA FRANKA. TAMCI BOWIEM TEŻ ZOSTALI PRZEKAZANI PRZEZ AMERYKANÓW POLSKIM WŁADZOM, A POTEM PO PROCESACH ZAWIŚLI NA STRYCZKACH






Niklas Frank był jedynym spośród dzieci nazistowskiego zbrodniarza, który szczerze nienawidził ojca za to co robił, i często zarówno ojca jak i matkę określał różnymi epitetami. Podczas jednego z wywiadów mówił np.: "Mój ojciec sam został powieszony, a jednocześnie jakby powiesił swoją rodzinę. My, cała piątka jego dzieci, bardzo ucierpieliśmy. Nie było nam łatwo żyć. Zaraz po wojnie, w 1945 roku, kiedy został aresztowany, nie było rodziny, w której ktoś nie zginąłby na wojnie. Wszędzie widać było okaleczonych - bez nogi, ręki, oka. Każde dziecko znało kogoś, kto zginął. Ale kiedy jest się rodziną, w której ojciec przeżył, lecz został aresztowany i codziennie rozpisują się o nim gazety, a potem zostaje skazany jako zbrodniarz wojenny i powieszony - to jest to coś zupełnie innego. Dla większości z nas było to trudne. (...) Mój brat Norman powiedział kiedyś: "Wiesz, dlaczego mieliśmy tak wysokie poczucie własnej wartości? Bo wcześniej mieliśmy służbę". Wtedy, gdy ojciec był generalnym gubernatorem okupowanych ziem polskich, żyło nam się znakomicie. Nie byłem świadkiem ani jednego aktu wojny, ani jednego bombardowania czy ucieczki. Byłem księciem Polski i było mi dobrze. Mój brat Michael, o czym dowiedziałem się po jego śmierci, opowiadał swoim dzieciom, jacy to Frankowie byli kiedyś wielcy i jak to w Polsce było wspaniale. Norman i Sigrid nie zachwycali się życiem w Polsce w taki sposób. Oni bardziej cierpieli z powodu śmierci - jak mówili - swojego "niewinnego ojca". O swej matce Brigitte Niklas mówił zaś tak: "Trzeba przyznać, że harowała dla nas i cenię to. Mogła przecież być taką fanatyczką jak żona Goebbelsa i nas zamordować. Później uświadomiłem sobie, że moja matka była jedną z bardzo niewielu, a może jedyną znaną mi osobą, która żyła tylko tu i teraz: bogactwo się skończyło, jest bieda i co z tym teraz zrobię? Dlatego nie pamiętam żadnych jej westchnień za przeszłością (...) W czasach Trzeciej Rzeszy moja matka była bezwzględna. Człowiekiem stała się dopiero wtedy, gdy straciła cały majątek i męża, i kiedy byliśmy naprawdę biedni. Doceniam, że nigdy nie gloryfikowała ani mojego ojca, ani tego wspaniałego czasu, który naprawdę przeżyła, jeśli pominiemy moralność. (...) Ze wszystkich sił starała się utrzymać przy życiu piątkę dzieci i poprowadzić je dalej. Zmarła w wieku zaledwie 63 lat".

Takie i temu podobne relacje i doświadczenia potomków nazistowskich zbrodniarzy, zebrał i umieścił w swej książce "Dzieci Hitlera. Jak żyć z piętnem ojca nazisty" - Gerald Posner. W książce tej jest wiele ciekawych przykładów i bardzo wiele różnych prób wytłumaczenia, zarówno przed swym własnym sumieniem jak i swoim otoczeniem, czynów popełnianych przez ojców, którzy okazywali się być potworami w ludzkiej skórze. Ja jednak w tym temacie chciałbym się skupić tylko i wyłącznie na tym jednym jedynym przykładzie Hansa Franka i tego, jak widziały go jego własne dzieci (szczególnie zaś ów najmłodszy Niklas Frank). Zapraszam zatem do opowieści o wykształconym człowieku, prawniku, osobie kulturalnej która jednak zamieniła się w bydlaka, w mordercę zza biurka i zbrodniarza wojennego. Niklas twierdził, że jego ojciec był katolikiem nim uwierzył w nazizm i Hitlera, następnie porzucił religię, ale wrócił do niej po upadku swego bożka. Niklas dodał że jego ojciec zawsze potrzebował mieć jakiegoś Boga, albo tego w niebiosach, albo boga fuhrera. Oto jego historia:






TYSIĄC LAT WINY
HANS FRANK - GENERALNY GUBERNATOR POLSKI, I JEGO SYNOWIE NIKLAS I NORMAN


Hans Frank nie okazywał już zdenerwowania. Były generalny gubernator Polski w czasie procesu norymberskiego wykonywał rozgorączkowane ruchy, ale w noc egzekucji był spokojny. Kiedy strażnicy zjawili się w jego celi, by odprowadzić go na szafot, klęczał, pogrążony w modlitwie. Było kilka minut po pierwszej w nocy, 16 października 1945 roku, kiedy ruszył
z dwoma komandosami i księdzem przez więzienne skrzydło i zaciemniony
korytarz do hali sportowej. Ręce miał skute za plecami. Gdy wchodził na
salę, mocne, jaskrawe światło sprawiło, że zamrugał oczyma, ale jako jedyny
ze skazanych zdobył się na uśmiech.

Jego spojrzenie natychmiast zatrzymało się na trzech ustawionych
w rzędzie czarnych szubienicach. Alfred Rosenberg i Ernst Kaltenbrunner już
wisieli, ale jeszcze nie umarli. Frank zerknął w stronę kilku stołów, przy
których cisnęli się świadkowie, reporterzy i przedstawiciele alianckich władz.
Wziął haust wilgotnego powietrza przesyconego dymem papierosowym
i aromatem kawy i pośpiesznie pokonał trzynaście schodków. Żołnierz
w randze podpułkownika poprosił go o podanie nazwiska, a potem
poprowadził do środkowej szubienicy. Tam czekali oficjalny kat armii
Stanów Zjednoczonych i dwaj ochotnicy. Zastąpili kajdanki czarnymi
sznurowadłami i spytali Franka, czy chciałby coś powiedzieć. Poszedł za radą
udzieloną mu przez księdza i wypowiedział zdania: "Proszę Boga, by zabrał moją duszę. Oby Pan przyjął mnie litościwie. Jestem wdzięczny za to, jak
traktowano mnie w więzieniu".

Sierżant John Woods, gruby Teksańczyk z czerwoną twarzą, który
w piętnastoletniej karierze powiesił trzystu czterdziestu siedmiu ludzi,
postąpił krok naprzód i umieścił pętlę na szyi Franka. W tym samym czasie
asystent związał kostki skazańca komandoskim paskiem, a na głowę opuszczono mu wielki czarny kaptur. Amerykański pułkownik wykonał
dłonią szybki ruch, jakby coś przecinał, i Woods pociągnął za dźwignię.
Frank krzyknął przez tkaninę: "Jezu, zlituj się!", i w tej samej chwili zniknął,
jakby go piekło wessało.

Hans Frank miał czterdzieści sześć lat, kiedy go stracono. Był gruntownie
wykształconym prokuratorem, człowiekiem dobrze wychowanym
i odznaczającym się wysoką kulturą osobistą, ale to nie uchroniło go przed
popełnieniem zbrodni przeciwko ludzkości. Jego wypowiedzi na temat
eksterminacji Żydów i wykorzenienia polskiego społeczeństwa zaliczają się
do najbrutalniejszych spośród wszystkich zanotowanych w czasie wojny. Jak
ktoś tak wysublimowany mógł skończyć na szafocie, fascynowało
historyków i gnębiło jego rodzinę.




Frank miał pięcioro dzieci. Sigrid, najstarsza z nich, mieszkała w Afryce
Południowej i przyjęła nazwisko męża. Brigitte, trzecia z kolei, zmarła
w 1981 roku w wieku czterdziestu sześciu lat. Była chora na raka, lecz
rodzina podejrzewa, że popełniła samobójstwo. Zawsze powtarzała, że nie
będzie żyła dłużej niż ojciec. Michael, starszy od Brigitte, solidaryzował się
z ojcem, wierząc, że wiele nazistowskich zbrodni zostało wyolbrzymionych.
Z dwoma pozostałymi braćmi długo rozmawiałem o wielu sprawach.

Niklas Frank, najmłodszy z całej piątki, urodził się 9 marca 1939 roku. Choć
to człowiek towarzyski i ciepły, o ojcu wyrażał się jak najsurowiej.
"Nienawidzę go" - mówi. "Nie potrafi pan sobie nawet wyobrazić, jak
bardzo go nienawidzę". W 1987 roku Niklas opublikował książkę o swoim
ojcu. Nosiła tytuł Mój ojciec Hans Frank. W Niemczech spotkała się
z gwałtowną krytyką z powodu jawnego obrzydzenia, jakie Niklas
deklarował wobec ojca. Nazywał go między innymi "słabą, próżną,
pozbawioną charakteru, lichą kreaturą', "tchórzliwą marionetką", "oślizłym
hipokrytą i głupcem" oraz "mordercą". Niklas zastanawia się, czy ojciec był
"ukrywającym swoją orientację homoseksualistą", a także opisuje Hansa
Franka jako "żałosnego lizusa", "półgłówka" i "durnia". Te emocjonalne
wyznania, w połączeniu z szorstkim stylem Niklasa, narobiły sporo szumu.

Autor snuł fantazje o ojcu uprawiającym seks z Hitlerem, streścił
podniecające go sny o egzekucji Hansa Franka i żywo odmalował swoich
rodziców w piekle. Wyszło na to, że nie cierpi matki tak samo mocno jak
ojca, "z tym, że ona nie była równie zniewieściała jak on". Ze wszystkich
dzieci nazistów, z którymi rozmawiałem, jedynie Niklas darzył rodziców
pogardą. Jako jedyny też bez wahania odpowiedział "tak" na pytanie, czy
wydałby ojca, gdyby ten się ukrywał.


HANS I BRIGITTE Z MAŁYM NIKLASEM
(1941)



Najstarszy syn Hansa Franka, Norman, urodził się 3 czerwca 1928 roku i był ulubieńcem ojca. To cichy i refleksyjny człowiek, fizycznie
i emocjonalnie w niczym nieprzypominający towarzyskiego Niklasa. Był
niższy od mierzącego sto osiemdziesiąt centymetrów brata. Ten wówczas
szczupły sześćdziesięciodwulatek (Norman zmarł w 2007 roku),
nieco przygarbiony, cierpiący z powodu wrzodów i związanych z nimi
dolegliwości, spędzał większość czasu w zaciemnionym gabinecie w swoim
bawarskim domu, bo był bardzo wrażliwy na światło. Norman bardzo kochał
swojego ojca. W trakcie wywiadu twierdził, że nadal go kocha, choć poczuł
się zdradzony, gdy po zakończeniu wojny dowiedział się, co zrobił.

"Wszystko zmieniło się, kiedy zobaczyłem pierwsze zdjęcia z Auschwitz
i dotarło do mnie, co się naprawdę wydarzyło" - wspominał. Zdumiewało go,
że ojciec był pełen sprzeczności. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy,
pokazał mi dwa zdjęcia: jedno idylliczne, przedstawiające całą rodzinę,
a drugie ukazujące Hansa Franka w Norymberdze eskortowanego przez
amerykańskiego komandosa w białym hełmie. Te dwie fotografie dowodzą,
z czym zmagał się Norman. Pokazują różnicę pomiędzy kochającym
i poważanym rodzicem a zbrodniarzem wojennym. Norman nie mógł
przestać o tym myśleć.
"Często płacze z powodu ojca" - mówiła jego żona Elizabeth. "On
zrujnował mu życie. Uważa, że przez to, co zrobił Hans Frank, nie ma prawa
do szczęścia". "Myślę o nim każdego dnia" - przyznał Norman. "Ale nie mógłbym napisać książki jak Niklas. Cieszę się, że się tak z tym uporał, ale ja myślę o ojcu inaczej".

Ci niepodobni do siebie bracia zmagali się z tym samym dziedzictwem.
Ich ojciec Hans Frank, drugi z trojga rodzeństwa, urodził się w katolickiej
rodzinie z klasy średniej 23 maja 1900 roku w Karlsruhe. Był synem
prawnika, którego pozbawiono uprawnień adwokackich, "słabeusza i kobieciarza", jak mówił Norman. Niklas dodał, że był to człowiek
podstępny. Matka porzuciła rodzinę, by zamieszkać z niemieckim
profesorem w Pradze, i jako nastolatek Hans Frank kursował między
rodzicami. Z powodu młodego wieku podczas pierwszej wojny światowej był
w wojsku tylko rok i nigdy nie znalazł się na linii frontu. W 1919 roku, już
jako student monachijskiego uniwersytetu, wstąpił do prawicowej Deutsche Arbeiterpartei (Niemieckiej Partii Robotników), a gdy w 1923 roku
przekształciła się ona w partię nazistowską, automatycznie został
szturmowcem. Jego dziennik z tamtego okresu dowodzi, że miał obsesję na
punkcie niemieckości i postrzegał niemiecką naukę, literaturę i muzykę jako
lepsze od wszystkich innych. Był zaciekłym nacjonalistą, pompatycznie
komentującym upadek zachodniej cywilizacji i konieczność zbudowania
silnych Niemiec.




W tym czasie Hans Frank poznał też swoją żonę Brigitte, która pracowała
jako stenotypistka w parlamencie Bawarii. Była od niego o pięć lat starsza.
Pobrali się po ośmiu miesiącach znajomości. Niklas postrzegał matkę jako
"podstępną diablicę, która wiedziała, czego chce, i zawsze to dostawała".
Nawet w podróż poślubną zabrała swojego kochanka (Frank nie wiedział
o tym związku), syna hamburskiego potentata armatorskiego. Zachowały się
ich wspólne fotografie z miesiąca miodowego Franków, które zrobił sam
Hans, według Niklasa "pozbawiony charakteru kretyn". Norman nie
podzielał zdania brata na temat ich matki, nie uważał jej za manipulantkę. "Z
upływem czasu kocham matkę coraz bardziej" - twierdził. "Rzeczywiście
wiedziała, czego chce, ale musiała na to zapracować. Była bardzo silną
kobietą, w tym małżeństwie to ona miała bez porównania silniejszą
osobowość. Ojciec się jej bał, a ona jego nie". 

Frank, który w trakcie wojny
stoczył gorzką potyczkę rozwodową, podczas pobytu w Norymberdze napisał
o niej w liście zaadresowanym do matki. Wyznał, że ożenił się z Brigitte wyłącznie pod wpływem "erotycznego upojenia" i że od tamtej pory nieustannie tkwił w "mentalnej niewoli". List wysłano omyłkowo do Brigitte. Niklas pamiętał, że była wściekła i "chciała rozebrać mury Norymbergi, cegła po cegle, żeby się tam dostać". Ojciec Sixtus O’Connor, katolicki
kapelan więzienny, powiedział później Niklasowi: "Nawet w celi dalej
obawiał się twojej matki". Ale w końcówce lat 20. XX wieku problemy małżeńskie jeszcze się nie ujawniły. 

Franka pochłaniała kariera zawodowa. W 1927 roku, kilkanaście miesięcy po zdaniu egzaminu w niemieckiej adwokaturze, zobaczył w nazistowskiej gazecie ogłoszenie. Poszukiwano prawnika do obrony członków partii. Przyjął sprawę i uzyskał dla oskarżonych łagodne wyroki.
Zagwarantowało mu to więcej pracy w charakterze prawnika nazistów,
"odrażającego krzykacza", jak to ujął Niklas. Hans Frank bronił setek
nazistów, głównie w sprawach dotyczących pobicia komunistycznych rywali. Raz wezwał Hitlera na świadka. Przyszły Führer był pod wrażeniem
retorycznych zdolności prawnika, choć jego zdaniem miał on trochę za
wysoki głos. Hitler zatrudnił go jako osobistego adwokata i Frank
reprezentował nazistowskiego przywódcę podczas ponad stu pięćdziesięciu
procesów. 

Jemu też powierzono zadanie delikatnej natury. Miał obalić szerzone przez przeciwników plotki, jakoby Hitler miał żydowskich przodków. "Mój ojciec do samego końca był głupio dumny z tych
prawniczych osiągnięć" - mówił Niklas. Za lojalną służbę nagradzano Franka szybkimi awansami. W 1939 roku był już Reichsleiterem (naczelnikiem) partii nazistowskiej. W ciągu trzech lat
po tym, jak Hitler został kanclerzem, Frank otrzymał całe mnóstwo ważnych
stanowisk. Został między innymi przewodniczącym Akademii Prawa
Niemieckiego (którą założył) oraz Międzynarodowej Izby Prawnej,
mianowano go też ministrem sprawiedliwości w Bawarii. 

W 1925 roku Frank wszedł w związek małżeński, a dwa lata później urodziło się jego pierwsze dziecko, Sigrid. Norman, który przyszedł na świat rok później, sięgał pamięcią do roku 1932, gdy miał cztery lata, a partia nazistów zyskała
przewagę w niemieckim parlamencie. "Moje najwcześniejsze wspomnienie
dotyczące rodziny jest takie, że miałem tylko matkę" - opowiada. "Ojciec był
zawsze zajęty. Później dowiedziałem się, że był to czas wielu politycznych
starć. Należeliśmy zdecydowanie do wyższej klasy średniej, nasz dom był
bardzo duży, z wielkimi, ładnie urządzonymi pokojami. Zarówno moja
siostra, jak i ja mieliśmy nianie, ale nie pamiętam żadnej z nich, tylko matkę".

Norman poszedł do szkoły w Monachium w 1934 roku, w wieku sześciu
lat. Ten rok okazał się nadzwyczaj ważny dla jego ojca. W czerwcu Hitler
postanowił dokonać czystki wśród przywódców Oddziałów Szturmowych
NSDAP (SA), organizacji zrzeszającej dwa i pół miliona członków. Kazał aresztować Ernsta Röhma, swojego długoletniego przyjaciela i poplecznika, a także setki innych oficjeli. Hitler przyleciał z Bonn do
Monachium 30 czerwca, by osobiście nadzorować zatrzymanie Röhma.
Wszyscy aresztowani przywódcy zostali zabrani do monachijskiego
więzienia Stadelheim podlegającego jurysdykcji Franka. Sześcioletni
wówczas Norman zapamiętał ten dzień tak: "W "noc długich noży" siedziałem z ojcem w prowadzonym przez szofera
mercedesie, na drodze niedaleko Monachium. Hitler podszedł do auta,
wsunął głowę przez okno i coś do niego powiedział".

Sprawa osiągnęła punkt krytyczny, kiedy dwa dni później Hitler wysłał
do więzienia Stadelheim oddziały SS, żeby przeprowadziły egzekucję
niektórych przywódców SA, mimo że nie postawiono im żadnych zarzutów.
Przejęty Frank zadzwonił do Hitlera, a następnie do Hessa. Jako minister
sprawiedliwości i zarządzający więzieniem zaprotestował przeciwko
wykonywaniu takich wyroków bez procesu. Hitler nie chciał go słuchać.
Podniesionym głosem wyjaśniał, dlaczego więźniowie przebywają
w Stadelheim: "nie znalazłem innego odpowiedniego miejsca, w którym
mógłbym ich umieścić. Są jedynie twoimi gośćmi. Ja i Rzesza mamy nad
nimi pełną władzę, nie Bawaria”. Frank się wycofał i przekazał dziewiętnastu
mężczyzn katom z SS. Röhma zamordowano w jego celi następnego dnia.

To, co Norman zobaczył w samochodzie dwa dni wcześniej, to był początek
morderczej działalności ojca.
"To był moment, w którym ojciec się sprzedał" - powiedział. "Moment
całkowitej deprawacji, kiedy padł na kolana przed Hitlerem. Od tamtej chwili
wszystko kręciło się wokół pieniędzy i władzy, a on nie był już prawnikiem.
Wiem, że żałował tej decyzji. Wiem tak, jak tylko syn może to wiedzieć. Mój
ojciec cierpiał, ponieważ był za słaby. Nie umiał się sprzeciwić Hitlerowi".
Niklas całkowicie zgadza się w tej sprawie z bratem, ale jest oczywiście
surowszy w ocenie. "Kompletnie zignorował prawo, choć - co jest tym
bardziej hańbiące - doskonale je znał. Od tamtej pory był jednym z nich,
miał krew w gardle, na rękach, w duszy i na sumieniu".


HANS FRANK JAKO WIELKORZĄDCA POLSKI



Choć Frank przystał na czystkę w SA, jego początkowe wahanie
rozczarowało Hitlera. W styczniu następnego roku Führer mianował go
ministrem Rzeszy, ale bez teki. Było to prestiżowe stanowisko, choć
praktycznie niezwiązane z rządzeniem. Tym niemniej wymagało
przeprowadzki do Berlina. Norman, wówczas siedmioletni, ma wyraźne
wspomnienia z kolejnych czterech lat spędzonych w stolicy. "Ojciec wciąż piął się w górę. Wiedziałem, że jest ważny. Musiałem wiedzieć. Mieliśmy
trzy duże limuzyny z szoferami, adiutantów i tym podobne udogodnienia.
Nawet z rejestracji samochodów wynikało, że ojciec jest kimś szczególnym.
Mieliśmy też bardzo dużą willę z wielkim ogrodem, ale obok nas nikt nie
mieszkał. Musiałem się bawić z szoferami. Podczas przerw uczyli mnie boksować i palić papierosy. Grałem też w tenisa, sam ze sobą, odbijając piłeczkę od ściany. Ojciec był stale w rozjazdach, a matkę pamiętam albo w ciąży, albo podczas pobytów w szpitalu. A nawet gdy przebywała w domu, miała mnóstwo obowiązków jako żona ministra. Jej także nie widywałem
zbyt często. Nie miałem żadnych kolegów ze szkoły, bo nasza willa znajdowała się na uboczu i nikt mnie nigdy nie odwiedzał. Trzymałem ze
starszą siostrą, ale ona była bardziej towarzyska ode mnie, miała wielu
przyjaciół i często wychodziła. W Berlinie było bardzo miło, bardzo
spokojnie, ale też czułem się bardzo samotnie".

Norman uciekał w książki. Jego ojciec również był zapalonym
czytelnikiem, lubił dzieła historyczne, filozoficzne i beletrystykę. "W tamtym
czasie najważniejszymi książkami, jakie przeczytałem, były Przygody Tomka
Sawyera i Przygody Hucka Finna, wydane w jednym tomie" - wspomina
Norman. "Od tej pory byłem stracony dla Trzeciej Rzeszy. Myślami
uciekałem do Jima, nad rzekę Missisipi. To było dla mnie zupełnie
wyjątkowe doświadczenie, miało na mnie ogromny wpływ. Ten świat tak
bardzo różnił się od tego, który znałem. Indianie, po prostu wszystko.
Wydawało mi się to dziwne, ale wspaniałe. Przeczytałem tę książkę w wieku dziewięciu lat i wciąż doskonale ją pamiętam. Miałem rozwiniętą wyobraźnię i bardzo wyraźnie widziałem wszystkie sceny. Wolałbym być tam niż
w Berlinie". Norman uważał świat stworzony przez Marka Twaina za cudowny i nie zdawał sobie sprawy, że jego własne dzieciństwo również było dość niezwykłe. 

Ze względu na swoją pozycję rodzice często przyjmowali ważnych nazistów. Norman poznał Goebbelsa w Ministerstwie Propagandy
i Oświecenia Publicznego, a Göringa podczas monachijskiego karnawału.
Himmlera też spotkał w Monachium. Mussolini, bliski przyjaciel ojca,
odwiedził ich berliński dom. "Mussolini to jedyny znajomy ojca, którego nie
polubiłem. Wszyscy inni byli dla mnie bardzo mili. Göring zawsze robił na
mnie wrażenie bardzo błyskotliwego, bardzo inteligentnego. Ale nie
znosiłem tych spotkań. Nienawidziłem ich. Zazwyczaj byłem zażenowany,
bo rozlewałem gorącą czekoladę albo robiłem coś w tym rodzaju. Nauczono
mnie, żebym siedział cicho, zachowywał się poprawnie, prezentował
nienaganne maniery, ale zawsze się bałem, że zrobię coś nie tak. Podczas
tych wieczorów, gdy zjawiało się sześćdziesięcioro lub więcej gości,
musiałem stać razem z rodziną w rzędzie i ze wszystkimi się witać. To było
okropne. Często chciałem uciec do kuchni i przebywać z obsługą. Byłem
bardzo zamkniętą osobą w bardzo otwartym domu".

Po latach Norman ciągle czuł zawstydzenie, gdy przypominał sobie, jak
wybrano go, by wręczył Mussoliniemu bukiet kwiatów na dworcu. Setki
partyjnych dygnitarzy wyczekiwały Il Duce, a on był przerażony, że popełni
jakiś błąd, którym zhańbi zarówno siebie, jak i ojca. "Powiedziałem matce,
że wolałbym zjeść zgniłe brzoskwinie niż wręczać kwiatki Mussoliniemu" -
wspominał. Pozwoliła mu zrezygnować z tego wątpliwego zaszczytu.
W tych krótkich chwilach, gdy widywał rodziców, Norman zdołał
wyrobić sobie zdanie na ich temat. Pamiętał, że oboje byli wybuchowi, ale
potrafili się kontrolować i rzadko się przy nim kłócili. Uczucia i religia nie
zajmowały w domu ważnego miejsca. 

"Mój ojciec był bardzo inteligentny,
bardzo dowcipny, lepiej wykształcony niż matka, ale ona okazała się od
niego sprytniejsza w codziennym życiu i znała się na ludziach" - mówił.
"Bardzo się od siebie różnili. On był prawnikiem, pianistą, pisarzem, koneserem sztuk pięknych. Każdego dnia grał klasyczne utwory na
fortepianie lub organach. Potrafił zagrać wszystko po jednokrotnym
wysłuchaniu". "Ojciec nie bujał w obłokach. Był bardzo praktyczny, pamiętam, że na początku rozprawiał o polityce nawet przy kolacji. Był nierozważny i mówił o rzeczach, których nie powinien zdradzać. Zawsze czułem, że nie jest przekonany o zwycięstwie Niemiec. Sądzę, że od początku miał wątpliwości. Zrobił, co musiał, co do niego należało, ale nie sądzę, by wierzył
w ostateczną wygraną". Norman jest jedynym członkiem rodziny, który odniósł wrażenie, że ojciec od początku miał chwile zawahania. Berlińscy koledzy Hansa Franka twierdzą, że podchodził do swojej pracy gorliwie i był oddanym
zwolennikiem narodowego socjalizmu, a Hitlerowi okazywał niewolnicze
przywiązanie. 




W 1936 roku Hans Frank i Norman wzięli udział w ceremonii otwarcia
igrzysk olimpijskich. Ojciec miał tak napięty grafik, że na rozgrywki zabierał
ośmiolatka adiutant. "Moim ulubieńcem był Jesse Owens, bo zdobył trzy
złote medale. W tamtym czasie nie wiedziałem, że nazistowscy hierarchowie
są niechętni czarnoskóremu Owensowi. Nie dotyczyło to zwykłych Niemców, wszyscy go lubili. Tylko jego pamiętam z tamtej olimpiady. Zapomniałem nawet, jak wyglądała ceremonia otwarcia, choć podobno była spektakularna". Norman twierdzi, że w szkole pozycja ojca nie zapewniała mu specjalnego traktowania. "Chłopiec siedzący obok w ławce był Żydem. Wiedziałem o tym, bo ja jako katolik, a on jako Żyd nie mogliśmy chodzić razem na lekcje religii. Urządzaliśmy sobie zatem długie spacery. Lubiliśmy się. W 1938 zniknął. Nie dowiedziałem się wtedy dlaczego. Nikt o nic nie pytał ani nic nie powiedział. Ale nie sądziłem, że to niezwykłe, bo w szkole uczyło się wiele dzieci dyplomatów i ludzi, którzy często przyjeżdżali
i wyjeżdżali".

Rok 1938 był także rokiem nocy kryształowej, aktu terroru, podczas
którego bandy nazistów zniszczyły tysiące synagog i żydowskich
przedsiębiorstw. Norman pamiętał również to listopadowe wydarzenie
i reakcję swojego ojca. "Ojciec przyleciał z Monachium, a ja pojechałem
z matką autem, żeby go odebrać. Gdy do nas podszedł, matka od razu
spytała: "Hans, czy miałeś z tym coś wspólnego?". On odparł szybko: "Nie,
przysięgam ci, że nie mam z tym nic wspólnego. Moja matka, jak każdy
przyzwoity Niemiec, była tym zszokowana. Ludzie nie akceptowali takiego wandalizmu. Ale ze strony Hitlera było to bardzo sprytne posunięcie, bo w tamtym czasie nikt z nas nie wiedział, że to on za tym stoi. Sądziliśmy, że to Goebbels. Od tamtego momentu to nie była już prawdziwa Trzecia Rzesza.
Rozpoczęła się wojna przeciwko licznym środowiskom i pojedynczym
ludziom".

Norman i Niklas nie są zgodni co do tego, czy ich rodzice lubili
berlińskie życie na świeczniku w otoczeniu nazistów. Norman opierał swoje
przypuszczenia na obserwacjach z okresu, kiedy z nimi mieszkał. Niklas
czytał zapiski rodziców, wysłuchał licznych świadków i przestudiował setki
dokumentów z tamtych czasów. Norman wierzył, że rodzice mieli
"obowiązek angażować się w życie publiczne, ale woleliby zachować
prywatność. Ojciec chętniej by czytał, niż zabawiał gości. Matka wolałaby,
gdyby jej mąż wciąż miał małą kancelarię w małym mieście. Tego właśnie
chciała i to by ją uszczęśliwiło. Oczywiście każda kobieta jest dumna, kiedy jej mąż robi taką karierę, ale nie było to jej pragnieniem. Obserwowałem
i słyszałem różne rzeczy w naszym domu. Wiem, że mam rację". Norman twierdzi, że ojciec zmienił się dopiero po 1940 roku. "W Polsce gromadzenie władzy i bogactwa stało się dla niego ważne, ale wcześniej było inaczej".

Niklas uważa, że jego rodzicom od zawsze na tym zależało. "Matka
kochała władzę, stanowiska, pieniądze i swoją pozycję" - twierdził.
"Uwielbiała też to, że może rządzić ojcem, służbą, Żydami w getcie". Syn
potępiał oboje za "dorobienie się na łupach" w czasie, gdy ojciec był
generalnym gubernatorem, a ona pierwszą damą podbitej Polski.
"Zgromadziła tam cały magazyn futer" - twierdził Niklas. "Kazała się
nazywać "Frau Minister". Ale łatwo potrafię sobie wyobrazić, jak w latach
1933–1939 zabiega o kolejne dobra, kupuje suknie, pije herbatkę w Carltonie
i jeździ z przyjaciółkami wielkim mercedesem”. Jeśli chodzi o ojca, Niklas
nie ma wątpliwości, że umiłowanie prestiżu i władzy kompletnie go
zdeprawowało. "Zaprzedał duszę, żeby znów stać się ważny. Przed
mianowaniem na generalnego gubernatora był politycznym trupem. Zabiegał o takie stanowisko, kiedy przebywał w Berlinie".




Punkt kulminacyjny kariery Hansa Franka przypadł na 26 września 1939
roku, zaledwie siedem miesięcy po narodzinach Niklasa. Hitler mianował go
generalnym gubernatorem okupowanej Polski. Ukląkł wtedy w Berlinie
przed żoną na jedno kolano i powiedział: "Brigitte, będziesz królową Polski". Ona wraz z dziećmi wróciła do domu w południowej Bawarii, znajdującego
się nieopodal przepięknego jeziora i górskiego miasteczka Schliersee, a jej
mąż udał się na wschód, do Krakowa. Trzydziestodziewięcioletni generalny
gubernator ustanowił swoją kwaterę na Wawelu. Zamek, pełen antyków
i cennych dzieł sztuki, uważano za miejsce święte. We wcześniejszych
wiekach w jego murach odbywały się koronacje polskich królów, były tam
ich groby, którymi się z czcią opiekowano. Urządzając się w budynku
z widokiem na Kraków, ale też polską prowincję, Frank zaczął wzorować
swoje nowe królestwo na państwie nazistowskim. Wkrótce po przybyciu
ustanowił swoje zasady: "Polska powinna być traktowana jak kolonia; Polacy
powinni być niewolnikami wielkiego imperium niemieckiego".




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz