Łączna liczba wyświetleń

sobota, 13 stycznia 2024

WIZYTA W CIENIU INWAZJI - Cz. I

 CZYLI JAK PRZEBIEGAŁA WIZYTA SOWIECKIEJ DELEGACJI z CHRUSZCZOWEM NA CZELE w POLSCE w PAŹDZIERNIKU 1956 r.





"Ledwo wysiadł, zaczął ostentacyjnie, z daleka wygrażać nam pięścią. Podszedł do generałów radzieckich, których stał cały rząd, i z nimi najpierw się witał. Potem dopiero podszedł do nas i znowu zaczął mi wywijać pięścią pod nosem"


 O tym, jak przebiegała w październiku 1956 r. - czyli w najbardziej zapalnym wówczas w Polsce okresie - wizyta sowieckiej delegacji z Nikitą Chruszczowem na czele, powstało wiele mitów i legend jeszcze w czasach PRL-u. Wielu ludzi opowiadało różne, często bardzo dziwne relacje z tego, co działo się na lotnisku rankiem 19 października 1956 r. gdy samolot z pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego wylądował na płycie warszawskiego lotniska Okęcie. Relacje te były nie tylko często bardzo futurystyczne, ale również różniły się od siebie pod wieloma względami, ponieważ każdy twierdził że zapamiętał to wydarzenie inaczej, a większość i tak słyszała to z drugiej lub trzeciej ręki. Niewątpliwym jednak jest, że w czasie gdy samolot wylądował na lotnisku, czekało tam już spora grupa ludzi złożona z kilkudziesięciu szoferów, funkcjonariuszy bezpieczeństwa, członków polskiej delegacji oraz sowieckich wojskowych. Tamta wizyta budziła sensację, ponieważ było oczywiste w jakim celu przyjeżdża tutaj Chruszczow i chociaż wszyscy znali odpowiedź na to pytanie, to i tak rodziły się najróżniejsze legendy związane z wizytą i trudno było doprawdy odsiać ziarno od plew i stwierdzić, co jest prawdą a co ubarwioną fikcją. Żyliśmy więc w tym nieuświadomieniu aż do 2008 r. gdy odnalazł się protokół z owej wizyty, w którym jasno jest napisane jak ona przebiegała, chociaż protokół ten spisany został dopiero pół godziny po przyjeździe delegacji sowieckiej do Belwederu. Jednak relacje świadków - takich jak choćby Edward Ochab, pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polski Zjednoczonej Partii Robotniczej w tamtym czasie i autor wyżej przeze mnie cytowanych słów - zdają się również przybliżać nam informacje o tym co działo się tego poranka na samym lotnisku.

Nim jednak przyjdę do samego zdarzenia, warto tutaj przedstawić kilka słów o powodzie wizyty Chruszczowa i tej całej sowieckiej kamaryli w Polsce, a bezpośrednim powodem tej wizyty był człowiek o imieniu Władysław Gomułka, komunistyczny aparatczyk, urodzony w 1905 r., członek Komunistycznej Partii Polski od 1926 r. Dwukrotnie aresztowany (raz uciekł z więzienia, będąc na urlopie zdrowotnym w 1934 r. i udał się do Związku Sowieckiego, a drugi raz uwolniony został we wrześniu 1939 r. już w czasie wojny). W 1941 r został członkiem Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików), i publikował w lwowskiej gadzinówce wydawanej w języku polskim, czyli "Czerwonym Sztandarze". Latem 1941 r. wyjechał do Polski. Wiosną 1942 r. nawiązał kontakty z Polską Partią Robotniczą (czyli następczynią KPP). Od listopada 1943 do sierpnia 1948 r. pierwszy sekretarz Polskiej Partii Robotniczej (współwinny wszelkim okrucieństwom i bandytyzmowi jaki panował w tamtym czasie, można nawet powiedzieć że Gomułka wówczas był większym zwolennikiem krwawego rozprawiania się z żołnierzami Podziemia Niepodległościowego, niż taki Bierut czy Minc). 1948 r usunięty ze stanowiska, potem z partii i oskarżony o "odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne". W sierpniu 1951 r. aresztowany i przewieziony do więzienia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Miedzeszynie (było to luksusowe więzienie przeznaczone dla komunistów). W więzieniu nie był bity, ani torturowany, a nawet częstokroć krzyczał na przesłuchujących go oficerów. Starano się oskarżyć go o działalność agenturalną na korzyści Zachodu, oskarżono go o to, że był agentem przedwojennego polskiego wywiadu (tzw. "Dwójki" czyli Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego), że do KPP wprowadził wielu agentów Dwójki, że potem w czasie okupacji współpracował z gestapo i dążył do rozbicia Polskiej Partii Robotniczej etc. etc. Aby zdobyć te oskarżenia i skazać Gomułkę (prawdopodobnie) na karę śmierci, torturowano ludzi z jego najbliższego otoczenia. Jego sekretarkę Wandę Podgórską zamknięto do celi, z której przez ścianę słyszała krzyki i jęki starej kobiety i młodej dziewczyny i powiedziano jej, że to jej matka i córka, a jeśli nie obciąży Gomułki zeznaniami, to one zostaną zamęczone. Podgórska płakała i kwiliła, co tylko powodowało radość wśród strażników. Myślała że oszaleje, wydawało jej się nawet że jest tukanem, że słyszy symfonię w swojej głowie, która zagłuszała jęki tamtych kobiet. Raz ubrała więzienne spodnie na ręce, a strażnicy śmiali się że właśnie odlatuje i mówili jej: "no pofruń, pofruń". Wreszcie zaczęła chodzić na czworakach, co jednak potęgowało tylko zabawę wśród personelu więzienia. Wreszcie podjęła głodówkę, ale na niewiele się to zdało, gdyż była przymuszana do jedzenia, a pokarm wlewano jej przez nos. Kilkukrotnie próbowała popełnić samobójstwo, próbując podciąć sobie żyły o kant sedesu lub łykając chlorek. Bezskutecznie.




Aresztowano i innych ludzi z bliskiego otoczenia Gomułki, jak choćby ministra aprowizacji Włodzimierza Lechowicza. Nad nim znęcano się w inny, "nowoczesny" sposób. Puszczano mu 24 godziny na dobę z magnetofonu słowa: "W dupę jebany minister aprowizacji", albo "Patrz jak on głośno połyka ślinę", lub "Ale się ślini". Efekt był taki że Lechowicz przestał połykać ślinę i dostawał silnego, kilkudniowego ślinotoku. Nocami zaś mówił do więziennego okna: "Sos, tu Lechowicz, tu minister Lechowicz, przestańcie szeptać". Stanisławę Sowińską wrzucono do karceru i wmawiano że wyrzekł jej się mąż, dawano jej jedną szczoteczkę do zębów wspólną dla innych więźniarek, zęby kruszyły jej się nawet na skórce od chleba. Zaś generałowi Józefowi Kuropiesce kazano w więzieniu stać przez 600 godzin, przez co doznawał halucynacji i majaczył. Gomułka był zaś traktowany o wiele lepiej od swoich współpracowników, miał nawet dostęp do książek, a czytywał bardzo dużo - co najmniej jedną książkę dziennie. Gomułka czasem płakał w celi, czasem dostawał ataków agresji lub szaleństwa. Często wrzeszczał na strażników, mówił że "oni" celowo zamknęli go w celi, że "oni" zakłamują rodowód polskiej lewicy, że "oni" nie rozumieją chłopstwa itd. Skarżył się też na powracające bóle postrzelonej podczas ucieczki przed policją w 1932 r. nogi. Deklarował też że nie popełnił niczego z zarzucanych mu oskarżeń. W latach 80 (jeszcze przed swą śmiercią w 1982 r.) opowiadał Marii Turlejskiej, że w czasie śledztwa trzymano w innej celi policjanta z Zagłębia który go aresztował w 1936 r. i chciano wymóc na nim, aby oskarżył Gomułkę o współpracę z przedwojenną policją. Pomimo tortur mężczyzna jednak nie obciążył go swymi zeznaniami, a Gomułka dodawał: "To był porządny człowiek, chociaż policjant". Władysław Gomułka siedział w więzieniu do grudnia 1954 r. (chociaż ostatni miesiące przebywał w szpitalu, jednak wciąż był pilnowany jak więzień). Przez cały ten czas nie postawiono mu żadnych zarzutów, nie wszczęto procesu, o nic nie oskarżono oficjalnie. Różne są opinie dlaczego tak postąpiono, niektórzy twierdzą że Gomułkę uratował Stalin, który chciał aby w PZPR powstała frakcja przeciwna Bierutowi z którą on musiałby się liczyć (oczywiście i Bierut i Gomułka byliby na pasku Stalina). Wydaje się jednak bardziej prawdopodobne co innego, a mianowicie że to, że sam Bolesław Bierut (wówczas I sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej) który osobiście nie znosił (a wręcz nienawidził) Gomułki i ten zresztą odpłacał mu się równą nienawiścią, że to on w przypadku braku ewidentnie obciążających Gomułkę dowodów, nie chciał doprowadzić do kompromitacji partii. Istnieje też i inne wyjaśnienie całej tej sytuacji. Bierut wiedział jaka jest struktura władzy w systemie komunistycznym i zdawał sobie sprawę że każdy komunista w musi wcześniej czy później trafić do więzienia i zostać skazanym (za co, nie miało to już większego znaczenia, zgodnie z hasłem: "Dajcie mi człowieka, a paragraf sam się znajdzie"). Wiedział też, że on będzie następny. Stalin bowiem nie ufał wówczas nikomu i to nie tylko wśród swoich najbliższych towarzyszy, ale również wśród towarzyszy z partii sąsiednich ("bratnich" jak mawiano). Dopóki jednak nie skazano Gomułki, to nie mógł rozpocząć się proces Bieruta i wydaje mi się, że to było głównym powodem przeciągania śledztwa, aż do śmierci generalissimusa Josifa Wissarionowicza w marcu 1953 r. Zresztą słowa, jakie wypowiedział w październiku 1956 r. podczas owego spotkania Nikita Chruszczow, również były znamienne: "Towarzyszu Gomułka, nie opluwajcie towarzysza Bieruta. To był uczciwy, wspaniały komunista, jeden z lepszych synów narodu polskiego. Obyście mieli więcej takich Bierutów", na co Wiaczesław Mołotow dodał: "Pamiętajcie, towarzyszu Gomułka, że to, że zostaliście wśród żywych jest zasługą Bieruta".




Władysław Gomułka został oficjalnie zwolniony z więzienia (a raczej ze szpitala w którym był pilnowany) w Wigilię 1954 r. Trwała wówczas tzw. "odwilż postalinowska", choć nikt z owych komunistów nie wiedział jakie ona przybierze rozmiary i kogo pochłonie, a kogo wyniesie. Ucieczka w grudniu 1953 r do Berlina Zachodniego Józefa Światło - podpułkownika Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (który m.in. aresztował właśnie Gomułkę), i jego cotygodniowe seanse na falach Radia Wolna Europa, demaskujące rzeczywistość panującą w kraju (opowiadał m.in. o przywilejach władzy, o willach nowej komunistycznej elity, o sklepach za żółtymi firankami w których można było nabyć wszystko, w sytuacji gdy w kraju była prawdziwa bieda, ale przede wszystkim opowiadał o nieludzkich torturach i tym czym zajmował się jako funkcjonariusz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego). Wszystko to przeraziło ekipę Bieruta. Bolesław Bierut zmarł 12 marca 1956 r. w Moskwie, podczas wizyty na XX zjazd Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Mówiono że "zabił go" referat Chruszczowa, potępiający Stalina i stalinizm. Nie wiadomo jaka jest prawda, wiadomo jednak że Bierut do końca pozostał zatwardziałym stalinistą i ten świat który nadchodził, ten nowy świat przerażał go. Nie potrafił się w nim odnaleźć, a do tego dochodziły jeszcze problemy ze zdrowiem, które zapewne spowodowały zgon. Przez ten czas od chwili wyjścia ze szpitala, Gomułka zyskiwał ogromnie na popularności. Jego dawni towarzysze, którzy w latach stalinizmu wyrzekali się go, oczerniali, a jego rządy nazywali "gomułkowszczyzną" lub "odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym", teraz na powrót chcieli być jego dobrymi kolegami, znajomymi, przyjaciółmi. W kwietniu 1956 r. - już po pochowaniu Bieruta - uchwalono w kraju amnestię i wypuszczono z więzienia 5000 osadzonych. Powoli dojrzewała nowa epoka, epoka w której rosło znaczenie Władysława Gomułki. Co ciekawe, to znaczenie Gomułki rosło bardziej wśród Polaków, niż wśród decydentów partyjnych. Polacy doznawali swoistej amnezji i na fali popularności jaką zyskiwał Gomułka, nie chcieli już pamiętać tego, że był on gorliwym współsprawcą tamtej epoki. Nie chciano pamiętać jego zaangażowania w uwięzienie i procesy żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Batalionów Chłopskich czy żołnierzy Drugiej Konspiracji (Żołnierzy Wyklętych, Niezłomnych). Nie chciano w nim widzieć komunisty, choć oczywiście zdawano sobie doskonale sprawę że w tamtych uwarunkowaniach politycznych ktoś, kto nie byłby komunistą, nie miałby żadnych szans zyskać władzy. Wierzono jednak w to, że skoro Gomułka wycierpiał w więzieniu to co inni w czasach gdy był u władzy (choć akurat nie była to prawda, bo był traktowany zupełnie inaczej) to teraz doznał czegoś na wzór katharsis, wewnętrznego oczyszczenia że się zmienił że będzie inny. Że poprowadzi ich do nowego, lepszego świata, że może w ramach sojuszu ze Związkiem Sowieckim (co było oczywiste, bo nawet najwięksi optymiści nie zakładali wówczas że można wyjść z Układu Warszawskiego czy z RWPG) dojdzie do jakiejś głębszej zmiany, np. powstaną inne partie niż te które do tej pory funkcjonowały i które były całkowicie sterowalne z Moskwy (czyli poza PZPR-em Stronnictwo Demokratyczne i Zjednoczone Stronnictwo Ludowe). To były rozbudzone marzenia, które potem Gomułka bezczelnie zgasi. Należy jednak pamiętać że nikt, żaden komunistyczny przywódca w Polsce nigdy nie miał takiego poparcia społecznego, jak Władysław Gomułka w październiku 1956 r.




Społeczeństwo polskie coraz otwarcie domagało się liberalizacji systemu komunistycznego, na co nadzieję pokładano chociażby w referacie wygłoszonym przez Chruszczowa na XX zjeździe KPZS. Szczególnie niezadowoleni byli robotnicy, którym podwyższano normy pracy, przy jednoczesnym pozostawieniu na takim samym poziomie głodowych pensji. 16 czerwca 1956 r. Jako pierwsi przerwali pracę robotnicy Zakładów Przemysłu Maszynowego im. Stalina, a wkrótce dołączyli do nich pracownicy Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego oraz Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Rozpoczął się więc strajk zakładów poznańskich. 14 czerwca do Polski powrócił  z Londynu były premier Stanisław Cat-Mackiewicz, co również użsamiano z nastaniem nowych, bardziej liberalnych czasów i zamierzono przyśpieszyć ich pojawienie się, wymuszając na władzach ustępstwa. Aparat partyjny jednak w zakładach pracy nie zamierzał przychylić się do żądań robotników, a to spowodowało że robotnicy w czwartek 28 czerwca (potem nazwany "czarnym czwartkiem") wyszli na ulice Poznania. Strajkujący nieśli ze sobą flagi narodowe oraz transparenty z napisami "Chcemy chleba, sprawiedliwości i wolności", po drodze też do demonstrujących przyłączały się kolejne osoby, co spowodowało że wkrótce tłum protestujących urósł do 100 000 ludzi. W swym pochodzie tłum ten dotarł do Komitetu Wojewódzkiego PZPR, gdzie demonstranci zażądali przyjazdu przedstawicieli rządu. Władze partyjne wezwały milicję (co ciekawe, milicja miała prawo otworzyć ogień), ale milicjanci przeszli na stronę protestujących. Następnie robotnicy wysłali delegację na rozmowy z władzami miasta, ale szybko gruchnęła wśród protestujących wiadomość że delegacja ta została aresztowana. Postanowiono więc zdobyć więzienie przy ulicy Młyńskiej, udało się to osiągnąć bez walki, w wyniku czego uwolniono 250 więźniów (zdobyto też pewną ilość broni). Następnie ruszono pod budynek Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, znajdującego się na ulicy Kochanowskiego. Funkcjonariusze tego urzędu zabarykadowali się od środka, więc uczestnicy demonstracji obrzucili ich kamieniami. Ok. godziny 11:00 z budynku tego padły pierwsze strzały do robotników. Żołnierze KBW i ubecy strzelali do bezbronnych ludzi, robotników, tramwajarek niosących transparenty, a nawet do dzieci. Demonstranci zaczęli odpowiadać ze zdobycznej broni i wrzucać do budynku "koktajle Mołotowa". Zaczęto też budować barykady z przewróconych tramwajów i walki zaczęły się na całego. Początkowo na miejsce toczonych walk przybyli żołnierze Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych, ale nie chcąc otwierać ognia do robotników, wycofali się do koszar (powstańcy za to - bo tak już należy ich nazywać - opanowali kilka czołgów). Wreszcie ściągnięto do Poznania 2 Korpus Pancerny i walki zaczęły się już w całym mieście. Mimo przeważającej siły ognia, powstańcom udało się opanować i rozbroić kilka posterunków Milicji Obywatelskiej.




Władze za najważniejszy cel postawiły sobie stłumienie tego ludowego powstania, dlatego też w nocy przybyły do miasta nowe posiłki. Łącznie z robotnikami i innymi mieszkańcami Poznania walczyło 2300 milicjantów oraz jakieś 10 000 żołnierzy, mających 360 czołgów i kilkadziesiąt pojazdów opancerzonych. Władze i dowódcy żołnierzom tym wmawiali że walczą przeciwko Niemcom, przeciwko niemieckiej rebelii jaka wybuchła w Poznaniu (swoją drogą to samo mówiono na Pomorzu w grudniu 1970 r.). Dlatego też żołnierze byli tak bezwzględni, bo rzeczywiście uwierzyli że walczą nie przeciwko swoim rodakom, a przeciwko Niemcom - być może nawet hitlerowcom. Pierwszego dnia walk powstańcy zniszczyli 31 czołgów, 8 samochodów pancernych i zdobyli 250 sztuk broni oraz znaczne ilości amunicji. Walki trwały również dnia następnego 29 czerwca, ale już w godzinach wieczornych milicja i ubecja wyciągali ludzi pochwyconych w trakcie walk, i po biciu, pakowali ich do milicyjnych suk i przewozili na posterunki. Tam zaczynał się kolejny etap tortur, a potem ładowano ich do wozów i wywożono do więzień, gdzie tortury rozpoczynała teraz służba więzienna. Do Zakładu Medycyny Sądowej przy ul. Święcickiego, zwożono zwłoki poległych w walce mieszkańców. Rodziny potem nadaremnie szukały swoich bliskich po kostnicach i szpitalach. 29 czerwca do Poznania przybył również premier Józef Cyrankiewicz, który tego samego dnia wygłosił swoje słynne przemówienie przez radio o tym że ktokolwiek podnosi rękę na władzę ludową może być pewien, że mu tą rękę władza ludowa odrąbie... w interesie ludu pracującego oczywiście (potem, gdy na początku sierpnia Cyrankiewicz spotkał się z Gomułką na Pradze - nieopodal dawnego mieszkania Gomułki - i symbolicznie padli sobie w ramiona - bo spotykali się po raz pierwszy od chwili uwięzienia Gomułki, do czego Cyrankiewicz się w pewnym sensie przyczynił - ten właśnie wytknął mu mowę o odrąbywaniu ręki, po czym Cyrankiewicz stwierdził, że musiał tak powiedzieć po to, aby oni mogli się obaj dzisiaj tutaj spotkać. Twierdził że władza w czerwcu musiała pokazać swoją siłę, przede wszystkim aby uspokoić Moskwę). 30 czerwca w Poznaniu było już spokojnie, chociaż aresztowania trwały nadal. Tego dnia na Cytadeli odbył się uroczysty pogrzeb pięciu zabitych w tych dniach żołnierzy KBW i ubeków (w tym pogrzebie uczestniczył Cyrankiewicz, a uroczystą przemowę wygłosił Edward Gierek - sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, późniejszy I sekretarz partii). Nie wiadomo ile dokładnie ofiar pochłonęło  Powstanie Poznańskie, szacuje się że między 70 a 100 osób zginęło wówczas (prace na ten temat trwają do dziś). Podczas pogrzebów ludzie również byli legitymowani przez milicję i ubecję, a aresztowania trwały w kolejnych dniach bowiem szukano prowokatorów i agentów imperializmu (aresztowana 1 lipca Stanisława Sobańska tylko cudem przeżyła dwutygodniowe śledztwo i przesłuchanie, a po wyjściu z aresztu nigdy już nie powróciła do zdrowia i otrzymała pierwszą grupę inwalidzką). Śledztwa zaś ciągnęły się miesiącami.

A Gomułkę przez ten czas odwiedzali dawni towarzysze, którzy w czasach stalinizmu nie tylko się go wyrzekli, ale wręcz oskarżali o najróżniejsze agenturalne powiązania. "Towarzysz Wiesław" (bo taki m.in. Gomułka nosił pseudonim) sprawiał wrażenie jakby zapomniał dawne urazy, co tym bardziej powodowało, że stawał się coraz wyraźniejszym kandydatem nie tylko na premiera, ale również na I sekretarza Komitetu Centralnego Partii. Nie wszystkich jednak lubił i niekiedy wybuchał złością jak choćby podczas jednej z rozmów ze swoją przyjaciółką Stanisławą Sowińską.. Ona pytała: "Krążą pogłoski, że nie chcesz pertraktować z delegatami z kierownictwa, którzy przychodzą do ciebie?", na co Gomułka: "Za drzwi ich wyrzucam!", "Przeciąganie struny grozi rozlewem krwi, powinieneś rozmawiać", "Z kim?, z mordercami? Każdy z nich ma ręce we krwi unurzane, A ja mam ręce czyste! Na moich rękach nie ma ani jednej kropli krwi!", "Skoro nie ma lepszych w Biurze, należy mówić z tymi, którzy są", "Bzdury pleciesz! Będę ich wyrzucał za drzwi, tak, jak to zrobiłem przed Twoim przyjściem z Franciszkiem Mazurem. Specjalnie go nasłali, bo dobrze wiedzą że go szczególnie nienawidzę!", "Przecież nie jest gorszy od innych", "Ale Mazur to Żyd!", "Ukrainiec, nie Żyd", "Żaden Ukrainiec, to Żyd! Oszukali wszystkich, a mnie w pierwszym rzędzie. Kazali mu udawać Ukraińca. Chcieli mieć w Biurze Politycznym jeszcze jednego Żyda", do rozmowy wówczas włączyła się żona Gomułki Zofia: "Władek ma rację, Mazur to Żyd!". Franciszek Mazur nie był Żydem i rzeczywiście miał korzenie ukraińskie, natomiast Gomułce bardzo trudno było pewne rzeczy wyperswadować jak się przy czymś uparł. Natomiast tutaj uwidoczniła się niechęć Gomułki do Żydów, która zrodziła się jeszcze z czasów jego działalności w Komunistycznej Partii Polski w większości opanowanej przez Żydów, chociaż jego żona Zofia Szoken (którą poślubił w kwietniu 1951 r.) też była Żydówką.

Popularność Gomułki rosła jednak tak szybko, że przedstawiciele dwóch zwalczających się frakcji w PZPR czyli "natolińczyków" i "puławian" zaczęli zabiegać o jego "względy". Nazwa "natolińczycy" wzięła się od pałacyku w podwarszawskim Natolinie, dokąd zjeżdżali się przedstawiciele tej grupy. W czasach stalinowskich było to zarezerwowane tylko dla elity partyjnej, ale potem zaczęto "demokratyzować" partię i dopuszczać również doły partyjne, co powodowało że w Natolinie spotykali się członkowie partii ze środowisk wiejskich i robotniczych, tacy jak Wiktor Kłosiewicz, Franciszek Jóźwiak, Aleksander Zawadzki czi Kazimierz Mijal. Do nich też przylgnęło określenie "chamy". Uważali oni że nie było czegoś takiego jak stalinizm, a co najwyżej za wszystko zło obwiniali Stalina i Berię, w Polsce zaś Bieruta, Bermana i Minca. Nazwa zaś "puławianie" wywodzi się od ulicy Puławskiej w Warszawie, przy której - w dawnej kamienicy Wedla - mieszkało kilku przedstawicieli tej frakcji. Należeli do niej Leon Kasman, Roman Zambrowski, Julian Kole, Władysław Matwin, Roman Werfel i Jerzy Morawski - a ponieważ większość z nich miała korzenie żydowskie, to nazwano ich "żydami". I tak powstały dwie frakcje: chamy i żydy. O ile tamci jednak byli za utrzymaniem dotychczasowej linii partii, to puławianie nawoływali do liberalizacji systemu, mówili o samorządzie robotniczym, o zapewnieniu obywatelom bezpieczeństwa przed samowolą bezpieki, twierdzili że należy przeprowadzić reformy gospodarcze i uwzględnić przynajmniej częściowe elementy gospodarki kapitalistycznej, że w partii należy przeprowadzić demokratyczne wybory i wyłonić władze w ten właśnie sposób, a nie w sposób odgórny. Wszystko ładnie pięknie, problem polegał tylko na tym, że to właśnie puławianie byli najbardziej umoczeni w zbrodnie stalinizmu. Wtedy byli najbardziej stalinowscy, teraz stali się najbardziej liberalni, nie znali umiaru, ani wtedy ani teraz. Z puławianami utożsamiało się wielu działaczy młodszego pokolenia, studentów i inteligentów, natomiast z natolinem trzymał aparat biurokratyczny i nowy narybek partii pochodzący z awansu społecznego. Te dwie frakcje zaczęły ubiegać się teraz o względy towarzysza Wiesława.




CDN.

3 komentarze:

  1. Czy tylko mi nie wyświetlają sie wpisy z Bloga ,,The Great Central Sun of the Universe"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czym problem, bo u mnie jest ok. Blog ten działa normalnie, ale wydaje mi się że chyba jest mały problem z zamieszczaniem komentarzy.

      Usuń
    2. Już działa. Jeszcze kilka godzin temu nie działało(i przez ostatnie parę tygodni też). Wyskakiwało mi, ze takiej strony, to jest wpisu nie ma i musiałem przechodzić do głównej, gdzie najnowszym artykułem/wpisem, był ten o Newtonie

      Usuń