Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 12 marca 2024

PIERWSZE" ODKRYCIE AMERYKI - Cz. VI

CZYLI JAK WŁADCY MUCHOMORZA DOTARLI DO NOWEGO ŚWIATA


HALFDAN JASNOWŁOSY
Cz. V





 Jak już poprzednio wspomniałem, przed przybyciem Abd al-Rahmana (zwanego też Ad-Dachila - czyli "Imigrant") do Hiszpanii (Al-Andalus), czyli przed 14 sierpnia 755 r. - poszczególne arabskie plemiona podzieliły pomiędzy siebie tę prowincję. Arabscy Egipcjanie dominowali w Murcji i Lizbonie, Syryjczycy w Kordobie (oddziały z Damaszku), Sewilli (z Emesy) i Jaen (z syryjskiego Chalkis), w Alkazarze i Medina Sidonia Arabowie z Palestyny, rdzenni mieszkańcy Jemenu i Persji byli zaś rozproszeni po Toledo i okolicznych ziemiach, zaś żyzne tereny a Grenady otrzymało 10 000 jeźdźców z Syrii i Iraku - nic zatem dziwnego że w takiej mieszance najróżniejszych ludów (choć połączonych jedną islamską wiarą), dochodziło do częstych konfliktów. Przybycie więc Abd al-Rahmana do Al-Andalus było witane z radością. Ten szybko zgromadził wokół siebie licznych zwolenników i na ich czele pomaszerował do Kordoby, gdzie pokonał (i odciął głowę) wiernego nowym kalifom z rodu Abbasydów namiestnikowi. Następnie odcięte głowy swych wrogów (zakonserwowane w soli) wysłał al-Rahman (przy pomocy pewnego kupca) do Kairuanu - stolicy Ifrikiji (czyli dzisiejszej Tunezji), aby tamtejszy namiestnik (wierny Abbasydom- mordercom jego rodu) przyjrzał się co go czeka, jeśli spróbuje najechać Hiszpanię. Owe głowy zostały po cichu (w środku nocy) ustawione na głównym rynku miasta, a krzyki kupców - którzy rano ujrzeli ten makabryczny widok - dobiegły uszu samego kalifa w Al-Kufie. W tym czasie kalifem nie był już sprawca owych cierpień rodu Omajadów, czyli Abu al-Abbas al-Saffah ("Rozlewca krwi"), który w czerwcu 754 r. zmarł na ospę, tylko jego brat - Abu Dżafar al-Mansur (jego na imię tronowe brzmiało: "Bóg zesłał szczególną pomoc"). Ów drugi kalif "Czarnej frakcji" (Abbasydów - od koloru ich chorągwi i ubrań) dowiedziawszy się o tym incydencie w Kairuanie, miał powiedzieć, myśląc o al-Rahmanie: "Bogu niech będą dzięki, że oddzielił mnie morzem od tego demona". Al-Mansur nie zamierzał jednak wyprawiać się zbrojnie na Hiszpanię, tym bardziej że nie panował nad całym kalifatem. Maghreb praktycznie się usamodzielnił, zaś w Ifrikiji jego rządy też były bardzo symboliczne. Poza tym po zwycięstwie nad Wielkim Zabem w styczniu 750 r. i wymordowaniu rodu Omajadów, Abbasydzi uznali, że teraz oni są panami ziem zdobytych arabskim orężem i było wielu chętnych do nowych stanowisk - zbyt wielu. 

Niektórzy ewidentnie nie pasowali już do tej układanki, a jednym z owych "niepotrzebnych" nowemu reżimowi, stał się Abu Muslim - autor zwycięstwa Abbasydów i twórca ich potęgi, na którego wezwanie zgromadziły się ludy Chorasanu i Persji w walce o nastanie "Ery Sprawiedliwości" (swoją drogą ta potrzeba sprawiedliwości, miłości i takiego osobistego szczęścia jest tak bardzo zakorzeniona w naszej podświadomości - bezwzględnie jako efekt pewnego przebłysku pamięci "Świata" sprzed narodzin - że ludzie każdych epok dają się łatwo łapać na ten lep. A sprawiedliwości na tym świecie jak nie było, tak nie będzie - oczywiście w rozumieniu ogólnym, indywidualnie zawsze możemy do tej sprawiedliwości dążyć). Abu Muslim stał się bowiem zbyt potężny, nie tylko kierował całym tzw. "aparatem szpiegowskim" Abbasydów, ale był też przedmiotem uwielbienia i podziwu dla swoich żołnierzy i wielu muzułmanów z terenów dawnej Persji, a to spowodowało, że już al-Saffah postawił krzyżyk na człowieku którego jeszcze do niedawna wynosił pod niebiosa. Jeszcze w 753 r namówił do buntu rządcę Mawarannahru (któremu potajemnie przekazał namiestnictwo nad Chorasanem, które do tej pory pełnił właśnie Abu Muslim) - Zijada ibn Saliha, który jednak poniósł klęskę w starciu z Abu Muslimem, a uciekając został zamordowany w jednej z wiosek, której to naczelnik przekazał Muslimowi informację o potajemnym mianowaniu ibn Saliha nowym namiestnikiem Chorasanu (do tej pory Muslim sądził, że bunt Salicha był motywowany jego prywatną ambicją), teraz Abu Muslim już wiedział że dynastia, której przysiągł być wierny i którą wyniósł do władzy, pragnie się go pozbyć. Jednak nie uwierzył on do końca, że za tymi zamiarami stoi sam kalif i postanowił całą tę sprawę zbagatelizować, co okazało się jego błędem. W 755 r. wybrał się na pielgrzymkę do Mekki. Teraz nowym kalifem był już al-Mansur i nic nie wskazywało na to, że władca ten utracił zaufanie do swego wiernego wodza. A jednak, utrata Hiszpanii i Maghrebu, oraz realna utrata autorytetu w Ifrikiji, powodowała, że Abbasydzi obawiali się straty również Chorasanu i Persji, co byłoby dla nich katastrofą. Poza tym gruchnęła plotka, że szyici przekazali właśnie Abu Muslimowi swoje prawa do imamatu. Wszystko to razem wzięte (a szczególnie ten ostatni powód), spowodowało, że Abu Muslim musiał umrzeć. Tak więc gdy ten wracał z pielgrzymki do Mekki z licznym orszakiem, na drodze napotkał posłów od kalifa, którzy ofiarowując mu wspaniałe dary, jednocześnie zapraszali w imieniu władcy do odwiedzenia al-Haszymiji (miasteczka w rejonie Anbaru, rodowej kolebki Abbasydów). Aby Muslim zaproszenie przyjął i wyjechał do al-Haszymiji. A była to jego ostatnia podróż, bo stamtąd już nie powrócił (został zapewne uduszony po spotkaniu z kalifem, czy może nawet przed). Tak skończył ten, któremu Abbasydzi zawdzięczali swoją władzę i potęgę.




A tymczasem w Hiszpanii Abd al-Rahman mścił się na wszystkich, których choćby tylko posądzono o jakiekolwiek związki z Abbasydami. Ci którzy nie mogli udowodnić swej niewinności, byli mordowani w okrutny sposób (np. palono ich żywcem). Tak oto al-Rahman mścił się za śmierć swego brata nad brzegiem Eufratu i innych członków swego rodu. Jednocześnie czyniąc sobie śmiertelnych wrogów z Abbasydów i obawiając się ewentualnej ich inwazji na Hiszpanię, musiał jednocześnie mieć spokój na innych granicach swego państwa. Dlatego nie prowadził żadnych wojen ani też niekonfliktował się czy to z Królestwem Asturii (którego granice leżały na północ od rzeki Duero w hiszpańskiej Galicji), czy też z Frankami. W ogóle utrzymywał pokój z chrześcijanami licząc na to, że w razie potrzeby uzyska ich wsparcie. Zresztą chrześcijanie byli dla niego co najwyżej przeciwnikami, natomiast Abbasydzi - ci sami wyznawcy Allaha - to już byli śmiertelni wrogowie, których w razie potrzeby należało zniszczyć. Dlatego też chrześcijanie mieli zapewnione w jego emiracie spokój i bezpieczeństwo. Co prawda dżizja (podatek płacony przez niemuzułmanów) została utrzymana, ale nie była tak dotkliwa jak w kalifacie. Nowych kościołów też nie wolno było budować, ale można było remontować stare (co już nie wszędzie było takie oczywiste), a chrześcijanie mogli praktycznie na równi z muzułmanami robić kariery w administracji Al-Andalus. Dla wielu chrześcijan rządy muzułmanów w Hiszpanii okazały się znacznie lepsze, niż władza chrześcijańskich Wizygotów, którzy przed 711 r. władali tym Półwyspem. Przede wszystkim odżyli chłopi i najbiedniejsi, którzy do tej pory byli eksploatowani ponad siły, pracując na fortuny swoich wizygockich panów. Poza tym odebranie ziemi Kościołowi również przysłużyło się lokalnej wiejskiej społeczności, która nie musiała już teraz pracować na tych wielkich latyfundiach. Kapłani chrześcijańscy musieli wyjść do ludzi, co w pewien sposób przywróciło czasy dawnych rzymskich prześladowań, kiedy kościół był w katakumbach (również ten hiszpański) i był bliżej ludzi, niż w czasach, gdy uzyskał władzę niepodzielną (pewien kapłan hiszpański z czasów późniejszych - XI wiek - skarżył się królowi Francji, że jego własna społeczność wybatorzyła go za jakieś przewinienie którego się dopuścił i że ma plecy pokryte bliznami, co w sytuacji kiedy kapłani posiadali ogromne latyfundia w całej Europie było nie do pomyślenia). Chrześcijanie również mogli świętować ważne dla siebie dni i poza ramadanem, najważniejszym ówczesnym świętem w Hiszpanii była noc św. Jana Chrzciciela, która wypadała w miesiącach letnich i była okazją do zabaw, tańców, śpiewów i ogólnej radości. Nic więc dziwnego że chrześcijanie hiszpańscy niezbyt chętnie wspierali chrześcijan z północy (w ramach rekonkwisty), czy takich Franków, którym również zamarzyło się odzyskanie i rechrystianizacja Hiszpanii. Hiszpania była tutaj chlubnym wyjątkiem, bowiem w kalifacie rządzonym teraz przez Abbasydów los najbiedniejszych (w tym chłopów) wcale nie był lepszy niż w czasach, gdy rządzili nimi Omajadzi. Zresztą Abbasydzi bardzo szybko zapomnieli hasła, które kierowali do najuboższych. O "Erze Sprawiedliwości" można było zapomnieć (chyba że dotyczyła ona rodu Abbasa - to tak), czyli zupełnie tak, jak ci wszyscy ,którzy zostali nabici w butelkę przez Tuska, który też wiele obiecywał, a co z tego wyszło - szkoda gadać.

Zatem przez kolejne 20 lat, od czasu gdy Abd al-Rahman ("Imigrant") przekroczył cieśninę gibraltarską i znalazł się w Hiszpanii, kraj ten rozkwitał pod jego rządami. Nie wiadomo co w takim razie popchnęło do buntu zarządcę Saragossy - Ibn al-Arabiego, który w 777 r. przybył aż do Paderborn w Saksonii, prosić króla Franków Karola o wsparcie militarne w konflikcie z emirem. Wiadomo tylko że pomysł wielkiej wyprawy na Południe i podboju Hiszpanii, bardzo spodobał się Karolowi. Tak więc na wiosnę roku następnego, Karol Wielki zebrawszy olbrzymią armię (złożoną z Franków, Burgundów, Bawarów, Longobardów) ruszył na Południe, w celu rechrystianizacji Hiszpanii. Król Franków podzielił swoje siły nad dwie części, osobiście dowodząc tą, której droga wiodła z Narbonny przez Pireneje w kierunku Saragossy (zapewne miał się za nowego Hannibala, w końcu tamten też przekraczał Pireneje mniej więcej w tym miejscu, tylko podążał w przeciwnym kierunku). Pierwsze miasto jakie zamknęło przed nim swe bramy to była Gerona. Walka nie trwała długo i wkrótce odcięci obrońcy musieli się poddać. Pierwsze co uczynił Karol w zdobytym mieście, to wzniósł tam kościół - była to zapowiedź ponownej chrystianizacji Hiszpanii i usunięcia z kraju wszelkich oznak islamu. Nieopodal Gerony połączył się Karol z drugą grupą wojsk, które przekroczyły Pireneje w rejonie Pampeluny i razem pomaszerowali na Saragossę. Tam już miał oczekiwać na nich al-Arabi i miasto miało być otwarte. Poza tym dołączyć mieli hiszpańscy chrześcijanie. Gdy wojsko jednak podeszło pod Saragossę okazało się, że miasto jest umocnione i gotowe do walki. Al- Arabi zdradził, a hiszpańskich kontyngentów chrześcijan nie było widać. Karol podjął jeszcze próbę oblężenia miasta, ale po pierwszych walkach stało się jasne, że zdobycie tego dużego grodu będzie niezwykle trudne, a poza tym Abd al-Rahman ponoć miał już iść miastu na odsiecz. Król przelicytował swoje siły, a w takim wypadku aby zachować twarz postanowił zawrócić. Franków znów czekała przeprawa przez Pireneje, ale większa część armii przeszła bez przeszkód, jedynie straż tylna - którą dowodził niejaki Roland, została zaatakowana na przełęczy Roncesvalles przez Basków dnia 15 sierpnia 778 r i... wybita do nogi. Ciężkozbrojni Frankowie nie byli w stanie bronić się na przełęczy, gdy atakowani byli przez lekko zbrojnych, szybko poruszających się (mobilnych) i nie obciążonych taborami strzelców oraz wojów baskijskich. W bitwie tej poległo trzech z dwunastu palatynów Karola Wielkiego, w tym sam Roland (prywatnie przyjaciel Karola - znaleziono monety z nim na jednej, a Karola na drugiej stronie). Był on margrabią wschodniej Bretanii i odznaczył się w walkach z zachodnimi (niezależnymi) Bretańczykami. Poza tym odznaczył się w walkach z Sasami i Awarami. Po jego śmierci na przełęczy Roncesvalles, stworzony został jego mit, jako idealnego rycerza, a wszystko to za sprawą "Pieśni o Rolandzie" która była późniejszych wiekach przytaczana jako przykład idealnego męstwa i poświęcenia w walce o wiarę. Twierdzono też że Roland rozbił swój miecz - Durendal u stóp pini, aby nie dostał się w ręce Maurów (mimo iż poległ on z ręki chrześcijan, a nie muzułmanów, bowiem Baskowie byli chrześcijanami - takimi góralami hiszpańskimi). Prócz Rolanda poległo jeszcze dwóch innych palatynów Karola - Anzelm i Eggihard.




Klęska na przełęczy Roncesvalles była niezwykle niebezpieczna z punktu widzenia politycznego, a nie militarnego (realnie bowiem wybito tylko straż tylną armii frankońskiej). Stwarzała bowiem odpowiednie podglebie pod nowe bunty szczególnie w Akwitanii i Saksonii. W Akwitanii silne były tendencje separatystyczne i nie była to kraina całkowicie podporządkowana frankom. Gdy bowiem w 719 r. Arabowie zajęli Septymanię (czyli Langwedocję) ostatnią część Królestwa Wizygotów - kończąc tym samym podbój Hiszpanii, wyszli teraz na żyzne ziemie Akwitanii. Według legendy, gdy weszli do Narbony, mieli ujrzeć w ruinach dawnej pogańskiej świątyni napis w języku arabskim, który brzmiał: "Oto dotarliście do krańca swej drogi, synowie Izmaela! Zawróćcie!". Potem twierdzono, że była to Boża przestroga dla Arabów, przed tym co miało ich spotkać pod Poitiers. W rzeczywistości jednak legenda ta została wymyślona już po bitwie i miała udowadniać, że sama Opatrzność ostrzegała Maurów przed klęską. Nim jednak doszło do starcia pod Poitiers, po raz pierwszy Arabowie pokonani zostali przez chrześcijan na Zachodzie 718 r. pod Covadonga w starciu z Baskami. Po raz kolejny zaś właśnie w Akwitanii w roku 721, gdy książę Akwitanii  Odon Wielki pokonał Arabów pod Tuluzą. Według późniejszych relacji chrześcijańskich zginąć tam miało aż 375 000 wyznawców Allacha, co oczywiście jest liczbą wyssaną z palca. Niemniej jednak straty muzułmanów musiały być ogromne, skoro przez kolejne lata nie zapuszczali się oni na te tereny. Gdy w muzułmańskiej Hiszpanii dochodziło do konfliktów pomiędzy Arabami a Berberami (czego powodem było uznawanie się Arabów za tych lepszych, co odbijało się na łupach i niewolnikach jakie im przypadały, natomiast trzon armii muzułmańskiej w Hiszpanii stanowili właśnie Berberowie, którzy wykonywali całą tzw. "brudną robotę", natomiast przypadały im jedynie ochłapy). W roku 730 nijaki Munuza - Berber z pochodzenia walczący w Hiszpanii, zbuntował się, ruszył na północ i ustanowił swoje własne państewko w rejonie, gdzie dziś znajduje się Andora. Wszedł też w sojusz z księciem Akwitanii Odonem, który oferował mu nawet rękę swej córki - Lampegi. Odon bowiem pragnął zabezpieczyć swoją południową granicę przed ewentualnymi atakami Arabów, a mając sojusz z Munuzą mógł być tego pewny, poza tym chciał się skupić na swej granicy północnej i zachodniej, czyli na konfrontacji z Frankami Karola Młota (dziadka Karola Wielkiego). Mieszkańca Akwitanii bowiem pielęgnowali dawne rzymskie prawo i zwyczaje oraz posługiwali się łaciną, gardząc językiem Franków jako barbarzyńskim. W latach 20-tych VIII wieku, Frankowie bardzo często najeżdżali Akwitanię (kronikarz Fredegar twierdzi iż czynili tak, aby bronić wiary Chrystusowej, co jest bzdurą. W tamtym bowiem czasie aby zrobić wojnę i najechać przeciwnika nie potrzeba było szukać jakichś religijnych czy politycznych wymówek. Po prostu się to robiło, bo to był czas praktycznie nieustannych najazdów. Dlatego więc kwestie religijne dołożono później).

Oczywiście istnienie niezależnego od Arabów królestwa w Pirenejach, było nie do zaakceptowania i dlatego też Arabowie już w roku 731 wyprawili się przeciwko Munuzie, zajęli jego ziemię, a jego samego schwytali podczas ucieczki i zabili. Lampegia - jako jego małżonka - została wysłana do Damaszku, gdzie zamknięto ją w specjalnym Domu Kobiet na ulicy prostej, gdzie też dokonała żywota. Książę Odon opłakiwał stratę córki, ale poważniejszym problemem było to, że nie miał teraz osłony od południa i był narażony na atak zarówno z jednej jak i z drugiej strony. Kalif al- Malik (dziadek Abd al-Rahmana) w roku 731 powierzył zarząd nad Al-Andalus w ręce likwidatora królestwa Munuzy (i tego który dziesięć lat wcześniej wyprowadził część wojska arabskiego z masakry pod Tuluzą) Abd ar-Rahmana al-Ghafiki. Był on zgodnie przez wielu uważany za dobrego wodza, opanowanego męża i pobożnego człowieka. Pierwsze miesiące swoich rządów w Hiszpanii przeznaczył na łagodzenie lokalnych sporów i jednoczenie się pod białą flagą Omajadów. Wreszcie na wiosnę roku 732 zwołał on zebranie lokalnych wodzów do Pampeluny i tam zakomunikował im, że planuje wyprawić się na Akwitanię w celu zdobycia tej krainy, gdyż od czasu ostatniej wyprawy minęła ponad dekada i należy teraz przywołać giaurów do posłuszeństwa. Tym którzy pamiętali ostatnią klęskę opowiadał, że jego zwiadowcy donoszą o niezwykłych bogactwach Północy, o pełnych złota klasztorach i kościołach, w których mnisi mają na palcach po kilka pierścieni. Poza tym przydadzą się nowi niewolnicy, a tamtejsze niewiasty są niezwykle "miłe". Tak też się stało, zebrawszy armię ruszono wiosną roku 732 na Północ, przekraczając Pireneje właśnie przez przełęcz Roncesvalles. Książę Odon, ufny w swoje siły i pamiętający zwycięstwo spod Tuluzy 11 lat wcześniej, wydał bitwę rAbd ar-Rahmanowi zaraz gdy ten przekroczył przełęcz i... poniósł klęskę. Zwycięzcy praktycznie opanowali już całą Akwitanię, łupiąc miasta Oloron, Auch i Dax, a ludność uprowadzając w niewolę. Teraz książę Odon zastąpił drogę Arabom w miejscu, gdzie rzeka Dordogne wpada do Garonny i... poniósł klęskę. Jej efektem było zajęcie i spalenie Bordeaux - największego miasta nad Zatoką Biskajską. Ostatnia bitwa, jaka latem 732 r. stoczył książę Odon z Abd ar-Rahmanem, miała miejsce pod Agen i zakończyła się ostateczną klęską i ucieczką Odona. Akwitania została zdobyta przez Arabów. Straciwszy teraz swoje państwo, Odon musiał schować dumę do kieszeni i zwrócić się z prośbą o pomoc do tych, tak pogardzanych przez siebie Franków.




Karol zwany Młotem - majordom Austrazji i Neustrii, zdecydował się udzielić pomocy Odonowi (choć królem Franków był wówczas Teuderyk IV z rodu Merowingów, ale realnie już o niczym nie decydował. Historiografia nadała ostatnim Merowingom miano "leniwych królów", a któryś z historyków stwierdził, że ostatni Merowingowie zasnęli na swych tronach i już się nie obudzili). Zebrał więc swą ciężkozbrojną piechotę oraz jazdę i ruszył na południe, przekraczając Loarę w rejonie Orleanu. A tymczasem Arabowie usłyszeli o klejnotach i złocie, jakie miały być przechowywane w kościołach w Poitiers i Tours i tam też podążali. Gdy dotarli do Poitiers i wpadli do stojącego pod murami miasta kościoła św. Hilarego, a nie znalazłszy tam złota oraz takich kosztowności jakich się spodziewali, spalili cały kościół a kapłanów wymordowali. Uzyskawszy jednak informacje że z północy zdąża armia Franków, obeszli oni miasto bez próby zdobywania i stanęli kilka kilometrów na północ od jego murów. Tam już jednak gotowi do walki byli Frankowie, którzy wcześniej zajęli pole i wybrali dla siebie lepiej położone miejsce bitwy. Do bitwy owej doszło w październiku 732 r. a poprzedzała ją kilkutygodniowa obserwacja i starcia, jakie toczyły się pomiędzy formacjami obu armii w okolicznych lasach. Bitwę pierwsi rozpoczęli Arabowie. Zaraz po porannej modlitwie, dosiedli swoich rączych koni i popędzili w kierunku północnym, na stanowiska zajęte przez Franków. Było to też pierwsze starcie tych ludów ze sobą i tak naprawdę ani jedna, ani druga strona nic nie wiedziała o przeciwniku. Franków nieco przerażały bojowe okrzyki Arabów i wyznania wiary jakie wyrażali w czasie ataku. W tej chwili Karol Młot nakazał swoim żołnierzom zmówić modlitwę i poprosić Chrystusa o wsparcie. Frankowie stali niewzruszenie z tarczami wbitymi w ziemię i z włóczniami wyciągniętymi na kształt palisady, Karol Młot jednocześnie nakazywał im wytrwanie bez względu na impet natarcia wroga. Taka postawa nieco zaskoczyła Arabów, bowiem ich taktyka polegała na szybkim ataku jazdy, zmuszającym przeciwnika do ustąpienia z zajmowanych pozycji, następnie pozorowany odwrót, aby wymusić pościg i gdy przeciwnik maksymalnie rozciągnie swoje siły, otoczenie go i rozbicie w polu. Frankowie stali jednak w miejscu. Autor "Kroniki mezoarabskiej z 754 roku", chrześcijanin z Kordoby twierdzi iż Frankowie stali niczym "lodowy mur". Kolejne ponawiane ataki arabskiej jazdy nic nie dawały, Frankowie osłaniali się tarczami trzymając wysoko uniesione włócznie niczym jeż, a jednocześnie, gdy tylko arabski jeździec był w zasięgu ich ręki, uderzali go albo mieczem albo krzyżtoporem jaki mieli przy sobie. Liczba zabitych i rannych Arabów rosła, a ich ataki nic nie dawały i walka tego rodzaju trwała przez cały sobotni dzień. Wreszcie na horyzoncie ukazała się jazda księcia Odona, która zaatakowała arabski obóz i omal go nie zdobyła. Abd ar-Rahman widząc bowiem że utrata obozu może doprowadzić do katastrofy jego armii (tam bowiem trzymano wszystkie łupy i niewolników z całej akwitańskiej kampanii) przeprowadził kontruderzenie i wyparł Odona z obozu. Zachęcony tym sukcesem z hasłem "Allah Akbar" na ustach, natchnął swoich żołnierzy do jeszcze jednego, już wieczornego ataku na pozycje Franków. Gdy wydawało się że tym razem uda się wreszcie przełamać pozycje frankońskie, a być może nawet zmusić ich do ucieczki, z boku na Arabów uderzyła frankońska jazda. Wywiązała się bitwa, w trakcie której Abd ar-Rachman ciężko ranny padł z konia i został stratowany. Arabowie wrócili do swego obozu zabierając z pola rannych i zabitych. Zapadła noc. W niedzielny poranek Frankowie ponownie stanęli uszykowani do bitwy jak poprzednio, ale tym razem z arabskiego obozu nikt nie wyszedł. Wysłano więc zwiadowców, którzy poinformowali, że złożony z tysięcy kolorowych namiotów obóz wroga jest całkiem pusty, Arabowie wynieśli się pod osłoną nocy. Tak oto frankoński mur z tarcz i włóczni zatrzymał rozpędzony impet arabskich najeźdźców i  choć zdołali oni zabrać z pola bitwy swoich zabitych oraz rannych, to jednak ich straty były pokaźne, o czym świadczy późniejsze arabskie określenie Poitiers jako miasta "Męczenników za wiarę".

Dzięki tej bitwie Odon co prawda utrzymał się na tronie Akwitanii, ale był już jednak zależny od Franków, a teraz, po klęsce na przełęczy Roncesvalles, wśród Akwitańczyków pojawiła się myśl odzyskania suwerenności, którą Karol Wielki szybko zniweczył, mianując jednego ze swych synów - 3-letniego Ludwika (który notabene po śmierci ojca został jego następcą w 814 r.) jako księcia Akwitanii w 781 r. Takiego jednak spokoju nie było w Saksonii. Tutaj bowiem - gdy tylko wieść o klęsce Karola w Pirenejach dotarła do Saksonii - powrócił natychmiast z Jutlandii Widukind, wsparty posiłkami danymi mu przez władcę tej krainy z rodu Ynglingów - Godfryda Łowcę. W latach 778-782 cała Saksonia ponownie staje w ogniu. Niszczone są kościoły i palone klasztory, a księża mordowani. Rośnie legenda Widukinda jako niezmordowanego saskiego bohatera, który broni lud przed przemocą Franków. Z imieniem Wotana na ustach, on i jego towarzysze mają rzucać się na frankońskich wojowników, jednocześnie stosując taktykę partyzancką (ataki prowadzone są na mniejsze oddziały, co powoduje że miasta w których załogi frankońskie przetrwały, otoczone są przez wrogą im okolicę i trudno im utrzymać łączność pomiędzy sobą). Część miast pada, a Sasi w swych pochodach dochodzą do Fuldy, gdzie palą tamtejszy klasztor (wraz z mnichami w środku). Przemoc jest wręcz pandemiczna i w zasadzie trudno powiedzieć czy istnieją okresy, w których brakuje najazdów, walk trupów i śmierci (gdyby współczesny mieszczuch przeniósł się w tamte czasy, nie przetrwałby tam nawet jednego dnia).




 Wreszcie w roku 781 Karol Wielki odzyskuje przewagę. Wysyła swoje wojska do Saksonii z zamiarem pacyfikacji kraju, jednocześnie posyła tam mnichów, którzy mają zakładać nowe kościoły i klasztory i tak Anglosas - Willihad zakłada kościół w Wihmodii, a Liudger w północnej Fryzji. Na początku 782 r. gdy wydaje się że bunt Widukinda został już stłumiony, Karol Wielki zwołuje zjazd możnych saskich do Lippspringe, gdzie wydaje edykt, na mocy którego Saksonia jest odtąd uważana za część Królestwa Franków. Ale to nie koniec. Jeszcze w tym samym roku Frankowie wpadają w zasadzkę zastawioną przez Widukinda w masywie Sütelgebirge. Klęska była totalna, tym bardziej że Sasi - którzy szli z Frankami jako sojusznicy - w czasie bitwy przyłączyli się do atakujących, potęgując chaos i masakrę zgotowaną doborowym oddziałom frankońskim. Był to czas, gdy uwaga Karola skupiła się już na innych terenach (skoro Saksonia była już podbita), czyli na Bawarach i Serbach. Karol bowiem nakazał diukowi Bawarii - Tassilonowi III, odnowić przysięgę lenną, jaką ten złożył w roku 757 jego ojcu Pepinowi Krótkiemu (781 r.). Tassilon III zgadza się, pod warunkiem jednak że nim przybędzie do Wormacji - gdzie miał złożyć przysięgę - wcześniej otrzyma zakładników, na wypadek gdyby coś mu się stało po drodze (albo na miejscu). Do złożenia przysięgi więc nie dochodzi, obie strony wyraźnie sobie nie ufają. Przeciwko Serbom zaś - którzy nieustannie atakują pogranicze południowej Saksonii, mając swe grody nad środkową Łabą - wysyła wyprawę, która właśnie w roku 782 zostaje zniszczona przez Widukinda w Sütelgebirge. Znowu kolaps.




Dwór w Akwizgranie jest przerażony tymi klęskami (na Południu, na Północy, a także brakiem efektów w walkach z Bretończykami na Zachodzie). Karol pośpiesznie więc zbiera swoją armię i rusza do Saksonii, gdzie pod Suntel dopada Sasów i zadaje im klęskę (ich oddziały zostają otoczone i zmuszone do poddania się). Teraz za rzeź w Sütelgebirge, Karol każe 4 500 saskich wojowników ściąć w Werden. Widukind co prawda ponownie ucieka na Jutlandię, ale Saksonia znów zostaje spacyfikowana, zaś 785 r. Karol wydaje kapitularz, w którym jasno stwierdza że ktokolwiek podniesie rękę na kościół zostanie zabity, ktokolwiek nie będzie przestrzegał postu w piątki zostanie zabity (nasz król Bolesław I Chrobry, jeden z największych wojowników piastowskich, panujący w latach 992-1025, co prawda za nieprzestrzeganie postu nie mordował jak to było wówczas w zwyczaju, ale kazał tym którzy jedli w piątki mięso - wybijać zęby). Ktokolwiek podniesie rękę na kapłana zostanie zabity; ktokolwiek będzie praktykował pogańskie zwyczaje poprzez spalenie ciała zmarłego, a nie pochowanie go w ziemi - zostanie zabity; każdy nieochrzczony Sas, który odmówi chrztu - zostanie zabity; ktokolwiek nie uszanuje osoby monarchy jakim jest Karol - zostanie zabity. Także dosyć ciekawy był to zestaw kar, taki motywujący 😉. Aby pokazać że Saksonia jest już ostatecznie podbita, Karol spędza zimę 784/785 w Heresburgu, dokąd ściąga też swą nową małżonkę Fastradę i swoje dzieci. Widukind ostatecznie dochodzi do wniosku, że nie ma sensu dalej walczyć i w roku 785 kapituluje przed Karolem, składając mu hołd i godząc się przyjąć chrzest - pod warunkiem wszakże, że nie zostanie ukarany, ani w żaden sposób okaleczony. Kronikarz Karola - Alkuin z Yorku (swoją drogą z pochodzenia też Anglosas z Brytanii) pisze w swej kronice, że po kapitulacji Widukinda w całym Królestwie zapanował pokój. Zaś papież Hadrian I wysyła list gratulacyjny, w którym pisze: "Z Chrystusową pomocą i dzięki współdziałaniu Piotra i Pawła, książąt Apostołów, ugiął swą potęgą serca Sasów i doprowadził cały ich lud do świętego źródła chrztu". Nie trwało to jednak długo. Po kapitulacji Widukinda nie ustała presja ani normańskich Ynglingów, ani też plemion słowiańskich ze Wschodu, które mocno oddziaływały na Sasów. Praca misyjna wśród tego plemienia okazała się porażką. I trudno się dziwić, gdy zamiast misjonarzy, wysyłano poborców podatkowych w habitach, którzy karali Sasów za najmniejsze odstępstwo od wiary, nie informując ich jednocześnie o nauce Chrystusa (o której zapewne sami wiedzieli niewiele, Jeśli w ogóle cokolwiek). Alkuin pisze więc: "Ach! gdyby ludowi głoszono prawdę o słodkim jarzmie Chrystusa i Jego lekkim brzemieniu z równą żarliwością, z jaką domagano się odeń płacenia dziesięcin i karano za najdrobniejsze przewinienia, być może nie sprzeniewierzyłby się przyrzeczeniu chrztu (...) Czyż Apostołowie, których Chrystus nauczał i posłał, by głosili Jego naukę światu, zbierali dziesięciny i żądali darów Oczywiście, dziesięcina to dobra rzecz, lepiej jednak ją stracić niż stracić wiarę". W kilka lat później wybuchło więc kolejne powstanie saskie.


PS: Nim przejdę do Wikingów (a następnie do Indian amerykańskich), chciałbym jeszcze na moment powrócić do Arabów, opowiedzieć o budowie Bagdadu, o rządach kalifa Haruna ar-Raszida (tego z "Baśni tysiąca i jednej nocy", oraz kultowych dzieł, takich jak "Alibaba i czterdziestu rozbójników" oraz "Lampy Aladyna", które powstały przecież w epoce jego panowania), a także o kontaktach jakie Karol Wielki zawarł z ar-Raszidem i o słoniu, którego tamten wysłał w poselstwie do Francji (wzbudzając tym samym sensację). Także chciałbym wytłumaczyć dlaczego dziś używamy arabskich cyfr podczas liczenia i... czy rzeczywiście są to cyfry arabskie.




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz