CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO
MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI
POWSTANIE i WOJNA
Cz. XVII
Po zwycięstwie pod Beresteczkiem i rozgromieniu Tatarów i Kozaków (10 lipca 1651 r.), po zdobyciu ogromnych łupów w obozach kozackim i tatarskim, wreszcie po tym jak opadły już emocje z tym związane, król Jan II Kazimierz postanowił iść z za ciosem i pomaszerować na Ukrainę, na Sicz, aby ostatecznie rozwiązać kwestię kozacką. I tutaj zaczęły się problemy, gdyż szlachta... odmówiła dalszego marszu. Stwierdzili że po zwycięstwie problem Kozaków da się "rozwiązać kijami", nie trzeba wojska, a jeśli nawet, to wystarczy wojsko zaciężne, pospolite ruszenie może zaś rozejść się do domów. Szczególnie śpieszyło się szlachcie małopolskiej i wielkopolskiej, gdyż doszły do nich słuchy o buntach chłopskich Aleksandra Kostki-Napierskiego na Podhalu i Piotra Grzybowskiego w Wielkopolsce. Na nic zdały się zapewnienia, że biskup Jordan na Podhalu już rozwiązał ten problem, a w Wielkopolsce doszło jedynie do kilku ruchawek bez większego znaczenia, szlachta bowiem obawiała się o bezpieczeństwo swych rodzin i domostw i osobiście chciała wszystkiego dopilnować (tym bardziej że perspektywa klęski beresteckiej i wdarcia się w głąb Rzeczypospolitej kilkuset tysięcznej kozacko-tatarskiej armii, oraz wybuch powstania chłopskiego na tyłach,oznaczał tylko jedno - masakrę szlachty i tego się realnie obawiano. Na nic zdały się też twierdzenia, że co raz zostało zaczęte (triumf berestecki), musi zostać dokończone, inaczej najlepsze nawet zwycięstwo w niwecz obróconym będzie. Nie przemawiały te słowa do ogółu braci szlacheckiej, którzy prosili teraz króla o zgodę na zawiązanie koła generalnego. Król wyraził zgodę, sądząc że dzięki temu będzie mógł osobiście przekonać szlachtę do zmiany decyzji o powrocie do domów, ale stało się inaczej. Na otwarciu koła generalnego szlachty na polach beresteckich, król zjawił się w otoczeniu senatorów i najpopularniejszych dowódców, po czym zabrał głos, prezentując argumenty za potrzebą dalszej walki, aby ostatecznie zakończyć bunt Chmielnickiego i ukarać buntowników, którzy tyle krwi szlacheckiej wcześniej przelali. Słuchano go w milczeniu, całkowitym milczeniu. Następnie głos zabrał książę Jeremi Wiśniowiecki, a po nim hetman polny koronny - Marcin Kalinowski. Również nikt się nie odezwał. Zaczęło się dopiero z chwilą, gdy król opuścił zebranie koła generalnego. Głos zabrał Hieronim Radziejowski (gagatek który potem ściągnie Szwedów na Polskę), który nawoływał do jak najszybszego powrotu szlachty do domów, a jednocześnie oskarżał króla o umożliwienie wymknięcia się z pogromu części Kozaków, w tym samego Bohuna (Radziejowski twierdził, że król przyjął łapówkę w wysokości 800 000 zł za umożliwienie Bohunowi ucieczki, co jest kompletną paranoją). Podburzona szlachta zakrzyczała zwolenników dalszej wyprawy, senatorom zaś pokazywano własne szable, sugerując, że w razie czego mogą zostać rozsiekani. Ostatecznie podjęto decyzję: "Wracamy do domów", a tę deklarację zaniósł królowi marszałek koła generalnego - Marcin Dębicki.
Król prosił, żeby chociaż jeszcze z dwa tygodnie przy nim zostali, ale nie chcieli o tym słyszeć. Prosił, aby chociaż pod Konstantynów z nim dociągnęli - nadaremnie. Król był więc zdany jedynie na wojsko zaciężne, ale tutaj też był kłopot, gdyż żołnierze już od dobrych kilkunastu dni nie otrzymywali żołdu. Część łupów zdobytych na Kozakach i Tatarach oczywiście przypadła żołnierzom w udziale, ale nie oznaczało to, że żołd miał zostać nie wypłacony. Szlachta, aby wytłumaczyć swoje odejście i nie zostać oskarżonym o tchórzostwo (pojawiały się bowiem głosy: "Do żon, do gospodarstwa i do pierzyn ciągną") zapowiedziała, że po powrocie do domów, opodatkuje się z własnej woli na poczet nieopłaconego wojska zaciężnego, byle tylko król pozwolił im odejść. Król zaś był tym wszystkim już mocno wzburzony i jeszcze tego samego dnia gdy Marcin Dębicki przyniósł mu decyzję koła generalnego szlachty, zwinął obóz i pomaszerował z wojskiem zaciężnym do Kozienia (14 lipca), naiwnie licząc na to, że widząc to szlachta podąży za nim. Nic takiego się nie stało, natomiast "panowie bracia" zaczęli szykować się do powrotu do domów. I tak to jest niestety z nami Polakami. Jesteśmy wyjątkowym narodem jeśli chodzi o wszelkie niebezpieczeństwa i burze, gdy niebezpieczeństwo zagraża nam samym, wtedy jesteśmy w stanie zdobyć się na nieprawdopodobne wręcz pokłady bohaterstwa i odwagi. Zanikają wtedy wszelkie wewnętrzne spory, pojawia się wzajemna więź braterska (choćby była ona wcześniej podlana latami niechęci) co też jest niespotykane (wydaje mi się) wśród innych narodów. Problem jednak zaczyna się zaraz po zwycięstwie, gdy niebezpieczeństwo zostaje pokonane, lub powstrzymane, wtedy wszelkie waśnie odżywają natychmiast ze zdwojoną siłą, co prowadzi do niemożności realnego wykorzystania świetnych zwycięstw na własną korzyść. Niestety ale jesteśmy mistrzami w odnoszeniu wspaniałych zwycięstw, a następnie w nieumiejętności wykorzystania ich do ostatecznego pogrążenia wroga (dwie bitwy: Grunwald i właśnie Beresteczko są tego dobitnym i jakże oczywistym przykładem). Natomiast bez wątpienia zwycięstwo pod Beresteczkiem było jednym z największych triumfów w dziejach Europy. Poległo wielu Tatarów i jeszcze więcej Kozaków (w tym patriarcha aleksandryjski, który po wdarciu się Polaków do obozu kozackiego, myślał że jego siwa broda i dostojność urzędu uchroni przed śmiercią, dlatego też wdział na siebie wszelkie kosztowności, złote krzyże, aksamitne szaty i tak przystrojony wyszedł przed namiot. Już pierwszy husarz który przejeżdżał ciął go w twarz szablą, co spowodowało że martwy padł - w owych pięknych szatach - w błoto). Do niewoli zaś dostali się zaś: biskup koryatycki (poseł patriarchy Konstantynopola) i poseł sułtana tureckiego Mehmeda IV (wyciągnięto go z błota, gdy udawał martwego). Poza tym zdobyto dwie skrzynie wypełnione talarami, liczne działa (60 armat), sztandary, całą korespondencję Chmielnickiego złote talerze i wiele innych wartościowych drobiazgów.
Teraz potrzeba było aby, zadać drugi cios, (tak jak po odparciu bolszewików w bitwie pod Warszawą w sirpniu 1920 r. trzeba było rozbić ich raz jeszcze w operacji niemeńskiej we wrześniu 1920 r. a następnie w bitwie stoczonej w okolicach Mińska lub Smoleńska - do czego już nie doszło). Niewykorzystane zwycięstwa potrafią bowiem się mścić. Mimo to wieźć o zwycięstwie pod Beresteczkiem szybko obiegła Europę. W Konstantynopolu młody sułtan Mehmed IV (zaledwie dziewięcioletni), pozostający pod wpływem swej ambitnej babki - sułtanki Kosem, zakazał nawet wspominać o tej bitwie, natomiast w Paryżu, w Wiedniu i w Rzymie odprawiono z tego powodu dziękczynne msze, zaś sława Rzeczpospolitej ponownie rozbłysła. Nie było to jednak jedyne zwycięstwo, odniesione przez Rzeczpospolitą w tym czasie. Drugim było rozbicie w bitwie pod Łojowem (6 lipca 1651 r.) kozackiego pułku czernichowskiego Martyna Nebaby (15 000 głównie piechoty), wysłanego tam przez Chmielnickiego w celu powstrzymania marszu wojsk litewskich idących na odsiecz królowi. Hetman polny litewski Janusz Radziwiłł (kolejny gagatek o którym będzie mowa w tej serii) prowadząc 4000 żołnierzy (3000 jazdy i 1000 piechoty), aby nie dopuścić do zajęcia przez babę homla, 1 lipca podzielił swoje siły na dwie części, jazda szła prawym brzegiem Dniepru, natomiast piechota wraz z działami płynęła łodziami i tratwami rzeką, a 6 lipca pod Łojowem dopadli całkowicie zaskoczonych Kozaków Nebaby. Pierwsza uderzyła piechota, ale Kozacy przystąpili do walki i odparli atak, następnie uderzyły chorągwie jazdy litewskiej (które pojawiły się na placu boju po południu) atakując kozaków z prawej flanki. Bojcy Nebaby nie mieli większych szans w starciu z husarią i dragonią Radziwiłła, byli po prostu wycinani przez znacznie mniej liczebne, ale niezwykle mobilne i zdeterminowane oddziały. Ostatecznie bitwa przerodziła się w masakrę, a gdy w szeregach kozackich wybuchła panika i zaczęto rzucać broń ratując własne życie, było już po wszystkim. Poleć miało do 4000 Kozaków, wziął to też 16 jeńców, których następnie rozstrzelano. Po tej bitwie droga na Kijów stała otworem, ale wcześniej Janusz Radziwiłł wysłał szwadron jazdy do twierdzy Krzyczew, gdzie bronili się resztką sił obrońcy, atakowani przez siły Nebaby. Dragoni poinformowali jedynie o zwycięstwie i o tym że są wolni, a następnie wojska Wielkiego Księstwa Litewskiego - 4 sierpnia wkroczyły do Kijowa. Tam metropolita Sylwester Kossow witał go uroczyście, tak, jak trzy lata wcześniej witał tam Chmielnickiego. Janusz Radziwiłł następnie opuścił Kijów aby połączyć się z wojskiem królewskim.
A tymczasem po odejściu z obozu pod Beresteczkiem i dotarciu do Kozienia, królowi Janowi Kazimierzowi... odechciało się wojny. Nic dziwnego, po pierwsze niechęć szlachty do dalszej wojaczki mocno go zniesmaczyła, po drugie dysponował tylko 24 000 żołnierzy, którym wciąż nie został wypłacony żołd (szlachta na polu beresteckim radziła początkowo nad formą opodatkowania, czy lepiej zapłacić pieniądze, czy też na własny koszt wystawić wojsko i odesłać je królowi. Ostatecznie stwierdzono: "Dobra chłopaki, jedziemy do domu", bez podjęcia jakichkolwiek decyzji w kwestii żołdu dla żołnierzy wojsk zaciężnych, co uważam za kurewską haniebną mentalność tamtych czasów.
Był jeszcze trzeci tego powód - królewska córka, urodzona 1 lipca 1650 r. Maria Anna Teresa Wazówna źle się czuła i obawiano się najgorszego. Ojciec chciał bowiem ujrzeć swoje dziecko i dlatego 18 lipca był już we Lwowie, skąd przez Lublin (w towarzystwie legata papieskiego i hiszpańskiego posła - Don Guande Borge) w początkach sierpnia powrócił do Warszawy. Książę Jarema Wiśniowiecki starał się przekonać króla aby nie porzucał armii, obawiając się że wraz z królem odejdą również prywatne poczty magnackie (co oczywiście nastąpiło). Król jednak nie lubił jak mu się na coś zwracało uwagę, ponoć obraził się na Wiśniowieckiego i powiedział mu kilka niemiłych słów. Wraz z królem oczywiście odjechali magnaci (w tym Janusz Radziwiłł) zabierając swoje prywatne wojska. Dla Wiśniowieckiego i wielu jemu podobnych magnatów oraz szlachty wywodzącej się z kresów zadnieprzańskich, ta wojna była prywatną krucjatą. On chcąc nie chcąc musiał ją prowadzić i to nie tylko kierując się rządzą zemsty za wyrządzone mu wcześniej krzywdy, ale przede wszystkim dlatego, że cały jego majątek pozostał na wschodzie i był nadal we władzy Kozaków Chmielnickiego, a to prowadziło go do bankructwa. Żeby opłacić własnych żołnierzy, musiał się zadłużać i wiedział że nie odda tych pieniędzy, jeśli nie odzyska majątku (a był to ogromny majątek ziemski - przewyższający swą wielkością kilka włoskich, czy nawet niemieckich księstw, który przynosił niebagatelne zyski). Teraz znacznie uszczuplone wojsko koronne i litewskie pod dowództwem hetmanów (i Wiśniowieckiego), brodzić musiało w nieustannym deszczu. Wezbrane rzeki utrudniały przeprawy, a nieustannie wręcz padający deszcz, rozmył gościńce. W takich warunkach Rzeczpospolitanie posuwali się w stronę Kijowa. A tymczasem chan Islam III Girej wypuścił ze swej niewoli (po dwóch tygodniach) Bohdana Chmielnickiego i ponownie pozwolił mu wrócić na Ukrainę, deklarując że nie zerwie z nim sojuszu i go nie opuści. Islam Girej dobrze wiedział co spotkało jego poprzednika Mehmeda IV Gireja, po tym jak Tuhaj-Bej 30 stycznia 1644 r. poniósł upokarzającą klęskę w bitwie pod Ochmatowem z rąk hetmana wielkiego Stanisława Koniecpolskiego (była to największa w dziejach bitwa Polaków z Tatarami). Mehmed (brat Islama III) został zrzucony ze stolca w Bakczysaraju, upokorzony i uwięziony (potem uwolniony), ale trauma jaką wówczas doświadczył zostanie w nim już przez całe życie, nawet gdy ponownie obejmie władzę w Chanacie Krymskim. Islam III wiedział dobrze że po bitwie pod Ochmatowem międzynarodowy wizerunek Chanatu legł w gruzach (to właśnie wówczas król Władysław IV postanowił wcielić w życie swój plan wielkiej wojny z Imperium Osmańskim, o którym pisałem w innej serii). Wiedział też że nie może już więcej do tego dopuścić, dlatego też zapewnił Chmielnickiego że nadal będzie go wspierał.
MAPA WARSZAWY
(XVII wiek)
A tymczasem król Jan II Kazimierz w początkach sierpnia 1651 r. przybył do Warszawy. Dwór przygotowywał się na jego powrót i zamierzono powitać go jako zwycięskiego wodza, wkraczającego triumfalnie do miasta. Ponieważ Warszawa w tamtym czasie była jeszcze małym miastem (znacznie mniejszym od Krakowa), gdzie murowana zabudowa znajdowała się tylko na Starym Mieście otoczonym murami wokół Zamku Królewskiego (na Nowym Mieście zaś była zabudowa drewniana, a reszta Warszawy łącznie z ulicami Krakowskie Przedmieście, Miodowa, Senatorska i Długa, to w zasadzie były pola, na których znajdowały się mniejsze lub i większe (przeważnie drewniane) dwory szlacheckie. Miasto było otoczone wałami zygmuntowskimi, wzniesionymi w 1621 r. i tak naprawdę w dużej mierze nie przypominało miasta (poza Starym Miastem). Mimo to przyjęto królewską osobę niezwykle uroczyście, mieszkańcy wylegli na ulice i witali wkraczającego do miasta Jana Kazimierza jak prawdziwego (rzymskiego) triumfatora. Tylko król był niezadowolony z tej całej uroczystości, jako że już wiedział że 1 sierpnia zmarła jego córeczka - Maria Anna Teresa Waza, przeżywszy zaledwie 13 miesięcy. Gdy zaś okazało się że na przywitanie króla odpalono fajerwerki, król po prostu się wściekł i zbeształ wszystkich tych, którzy byli za to odpowiedzialni. Pogrzeb córki królewskiej odbył się w ciszy, a wzięli w nim udział jedynie rodzice i najbliżsi dworzanie (tutaj wtrącę małą prywatę, jako że poinformowałem już wszystkich swoich najbliższych, że gdyby mi się zmarło - czy to teraz, czy za kilkadziesiąt lat, to miałbym tylko jedno życzenie odnośnie stypy. A mianowicie pragnąłbym żeby nikt po mnie nie płakał i żeby wszyscy się radowali, aby była atmosfera wesela - to by było najlepsze co mogliby mi dać, bo najgorsze czego można doświadczyć po śmierci, to rozpacz najbliższych, bowiem skoro się wraca do DOMU, to należy się radować, a nie smucić. Jasnowidz Krzysztof Jackowski któremu nie mam powodów aby nie wierzyć - w tej kwestii - podawał kiedyś przykład pewnego mężczyzny którego ciało odnalazł, a który przyszedł do niego wieczorem jako... duch, i powiedział mu tak: "Oni tam beczą {w sensie jego rodzina} a ja byłem już w tylu ciekawych miejscach". To tyle - dziękuję). Był też i pozytywny aspekt tej rodzinnej tragedii królewskich małżonków, a to bowiem okazało się że królowa Ludwika Maria jest ponownie w ciąży, a para królewska zamierzała wkrótce wybrać się na wypoczynek nad morze (kurna, wojna nie zakończona, a oni nad Bałtyk 😯). Poza tym król jak tylko przyjechał do Warszawy, natychmiast zmienił swój ubiór, porzucając strój polski (w jakim paradował w czasie kampanii), na strój francuski, co nie przeszło uwadze licznych obserwatorów. Pojawił się nawet z tego powodu złowieszczy wierszyk, który brzmiał: "Niepewnie pono zguby Polacy ujdziecie, gdy w męstwie, jak i w sukniach odmianę przyjmiecie".
A tymczasem wojska koronne kroczyły dalej w kierunku Kijowa. Pogoda nie ułatwiała im marszu, praktycznie każdego dnia byli przemoczeni do suchej nitki, drogi zamieniały się w rozlewiska i błota, po których ciężko było się poruszać. Mimo to szli dalej. Z końcem lipca dotarli do Horynia, gdzie postanowiono podzielić armię na trzy części, aby łatwiej można było się poruszać. Tak więc na północ lewym skrzydłem ruszyli: Wiśniowiecki, hetman polny Kalinowski, Rewera Potocki i Zamoyski; centrum prowadził hetman wielki Potocki z Lanckorońskim i Szczawińskim; a na prawym skrzydle południowym szedł Aleksander Koniecpolski - wszystkie trzy armie miały ponownie połączyć się w Pawołoczy, mieście należącym do Zamoyskiego. Wojsku doskwierał nie tylko fakt, iż było ono nieopłacone, ale przede wszystkim brak żywności, gdyż kroczyli przez kraj praktycznie całkowicie wyludniony, zniszczony, gdzie nie można było nigdzie się pożywić. Jeszcze pięć lat temu te ziemie kwitły mnogością ludzi, zwierząt i bogactw jakie dawała ziemia, teraz było to wyludnione miejsce, którego szlak znamionowały spalone wsie i miasta. Tymczasem Chmielnicki zdążył obsadzić twierdze w Białej Cerkwi, Chwastowie i Trylisach, a jego armia ponownie się zbierała. Wreszcie w początkach sierpnia, gdy siedem chorągwi zbliżało się do Pawołoczy (leżącej kilkanaście kilometrów na zachód od Białej Cerkwi) zaatakowało ich 2000 Kozaków i 500 Tatarów. Nie widzieć czemu ci żołnierze zostawili swoje tabory i zaczęli uciekać i to tak szybko, że tamci ruszyli za nimi w pogoń i nie mogli ich doścignąć. Jednak z tej całej żałosnej sytuacji wyrwał ich niejaki Wojniłłowicz, rotmistrz księcia Wiśniowieckiego, który prowadząc pięć chorągwi i widząc kozacko-tatarską pogoń, uderzył na nich z flanki i prawie całkowicie zniósł (niedobitki ukryły się w Białej Cerkwi). Trzech znaczniejszych Tatarów wziął Wojniłłowicz do niewoli i przyprowadził przed oblicze księcia Jaremy, ten akurat jadł obiad. Posłowie ochoczo opowiadali że jest już 2010 Tatarów przy Chmielnickim, a będzie 4000 gdyż część zatrzymała się na popas koni i wkrótce przybędzie. Chana tej jesieni ma nie być przy Chmielnickim, gdyż ma ważne sprawy na Krymie. To co najważniejsze wynikło z przesłuchania owych jeńców, to fakt, iż ani Kozacy ani Tatarzy nie wiedzieli nic o postępach wojsk polskich. Liczyli że cała armia wraz z królem zawróciła, a na Ukrainę idą jedynie "paniczyki do domów swoich", co najwyżej z prywatnymi, nielicznymi wojskami. Nadarzała się więc odpowiednia okazja aby uderzyć na nieprzyjaciela, dlatego też Wiśniowiecki zalecał ominąć dobrze ufortyfikowaną Białą Cerkiew i nie tracić czasu na jej zdobywanie, zająć Chwastów - bo tam jest zaledwie garstka kozactwa, nawiązać kontakt z Januszem radziwiłłem i wspólnie uderzyć na kwaterę Chmielnickiego w obozie nad Rosawą. Jednak hetman był niezdecydowany, dodatkowo w polskim obozie zaczęła szerzyć się jakaś dziwna plaga, która z dnia na dzień przybierała na sile, teraz jednak jeszcze się tym zbytnio nie przejmowano.
13 sierpnia w obozie Wiśniowieckiego odbyła się narada, na której postanowiono iść na Chwastów, a następnie połączyć się z wojskami Janusza Radziwiłła. Po zakończeniu narady Wiśniowiecki zorganizował przyjęcie dla dowództwa, w czasie którego mocno sobie popito gorzałki i okowity (notabene któż wiedział że wódka została wymyślona przez Polaków, a nie przez Rosjan jak oni sami twierdzą? Zdaje się że produkcja gorzałki ruszyła jeszcze w XIII wieku, chociaż pierwsza informacja na temat techniki produkcji pochodzi z roku 1407 z okolic Sandomierza. A potem było już tylko... bardziej. Zaczęły pojawiać się nowe smaki, "wódkowe" likiery, tak, że już w XVI a szczególnie w XVII wieku było bardzo wiele rodzajów polskiej wódki).
Na drugi dzień Wiśniowiecki zjadł kilka ogórków i popił to pitnym miodem, ale jeszcze tego samego dnia zaczął się skręcać z bólu żołądka, a następnie dostał gorączki. Początkowo Wiśniowiecki bagatelizował swój stan zdrowia, ale szybko okazało się że sprawa jest poważna, gdyż zapadł na jakąś dziwną chorobę która grasowała po obozie. Widząc to Zamoyski kazał go przewieźć do swego zamku w Pawołoczy i oddał w ręce swojego lekarza - Cunasiusa. Choroba jednak nie ustępowała, a stan zdrowia księcia jeszcze się pogorszył. Ostatecznie opadł on z sił tak bardzo, że sam twierdził iż nadszedł jego kres. Mówił że żałuję tylko że nie ujrzy raz jeszcze swego ukochanego Kaniowa, Zadnieprza i Łubien. Poprosił o spowiednika aby przyjąć komunię świętą, ale nie był już w stanie klęknąć. Umierał całkiem świadomie. Wyraził jeszcze smutek, że nie odchodzi jak przystało na rycerza, w bitwie. Zmarł 20 sierpnia 1651 r. o godzinie 11:00 rano, przeżywszy 39 lat (zmarł 3 dnia po swoich 39 urodzinach). Jego życie warte jest oddzielnej opowieści, ale nie wydaje się konieczne aby czynić to w tej serii. W każdym razie umierał prawie jako bankrut, natomiast jego syn - Michał Korybut Wiśniowiecki dostąpi królewskiej korony, choć królem będzie marnym (panować będzie w latach 1668 1672), a hetman Sobieski nazywać go będzie "małpą obleczoną w jedwabne pończochy" (notabene to samo o Talleyrandzie mówił Cesarz Napoleon, tylko że ten używał porównania z gównem). Księcia Wiśniowieckiego pochowano w klasztorze na Świętym Krzyżu w górach Świętokrzyskich. Jego ciało spłonęło najprawdopodobniej w czasie pożaru w 1777 r. a pokazywane za szkłem zwłoki z pewnością należą do zupełnie innej osoby. Jak to śpiewał bard Kaczmarski: "Doczekają Koroniarze Wiśniowieckich na swym tronie. Ku serc pokrzepieniu temat, leży w krypcie szkłem przykryty. Kniaź Jarema, kniaź Jarema - ojciec dzieci na pal wbitych, kniaź Jarema, kniaź Jarema neofita pospolity".
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz