CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO
MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI
POWSTANIE i WOJNA
Cz. XVI
Po sukcesie pierwszego starcia bitwy pod Beresteczkiem, odniesionego 28 czerwca 1651 r., dnia następnego Kozacy i Tatarzy wystawili do bitwy ok. 35 000 żołnierzy. Kozacy stanęli na swoim prawym skrzydle (tuż przy rzeczce Plaszówce), Tatarzy na lewym. Do walki ustawili się również Polacy. Na prawym skrzydle dowodził Potocki wespół z Lanckorońskim, na lewym Wiśniowiecki wraz z Kalinowskim, w centrum (głównie artyleria, piechota i tabory) sam król Jan II Kazimierz. Z tego co przed bitwą powtarzał Chmielnicki, Polacy mieli być wystraszeni i zrezygnowani, niechętni do walki i wystarczyło tylko pokazać się ze swymi wojskami aby szybko uciekli, tak jak to miało miejsce pod Piławcami. Ale wojsko jakie było pod Beresteczkiem było zupełnie inne, niż to spod Piławiec. Co prawda w obozie pod Sokalem powoli wdzierała się już anarchia w żołnierskie szeregi (ze względu na braki w zaopatrzeniu, a przede wszystkim paszy dla koni), co powodowało nawet utarczki pomiędzy poszczególnymi regimentami (np. Polacy pojedynkowali się z Niemcami). Ale wartość żołnierza spod Beresteczka pokazał jeden fakt, a mianowicie gdy po opuszczeniu Sokala, pod Stojanowem gruchnęła fałszywa wiadomość że Tatarzy są nieopodal, a wśród dowódców wybuchła panika (której uległ nawet sam król), wojsko samo (bez rozkazu dowódców) ustawiło się w formacje bojowe, nie ulegając najmniejszemu nawet rozprzężeniu. Jak pisał Jakub Michałowski: "Był to widok pocieszający, jak wojsko zostające pod niesprawnymi wodzami, nie straciwszy swej wojennej tradycji samo, bez dowódców i rozkazów, w największym porządku w szyk bojowy się ustawiło. Śmieszna było patrzeć na konfuzję i pomieszanie wodzów, a zwłaszcza samego króla, który widząc, że Tatarów nie widać, zamiast pochwalić żołnierzy za sprawność i ochotę, klął brzydko na wszystkich dookoła". Jeszcze długo potem, gdy tylko ktoś przypomniał królowi tę sytuację, ten potrafił wpaść w gniew, czując się upokorzony tym, że tak łatwo wówczas uległ panice.
Tak więc gdy 29 czerwca polskie formacje wyszły przed obóz naprzeciwko oddziałów kozacko-tatarskich, dobrze przyjrzał się im chan Islam Girej III i rzekł w stronę kozackich wodzów: "Pijanymi oczami patrzał wasz Chmiel na Polaków; jeśli wytrzeźwiał teraz, to niech idzie przodem wybierać miód tym pszczołom. Zobaczymy czy mają żądła". Początkowo Kozakom udało się (bez walki) opanować jeden z trzech brodów na Plaszówce, zbudowany wcześniej przez podjazd Koniecpolskiego (o czym pisałem w poprzedniej części). Ale pomimo niewielkich starć od rana (które kończyły się zwycięstwem strony polskiej), prawdziwy atak nastąpił około południa. Kozacy (wsparci posiłkami tatarskimi) uderzyli na lewe skrzydło polskie, którym dowodził hetman polny Kalinowski. Na przedzie szła jazda, za nią pospolite ruszenie, ale Kozakom udało się zmusić Kalinowskiego do odwrotu i cofnąć go aż pod szańce polskiego obozu. W tym momencie przybył mu z odsieczą, dowodzący piechotą, wojewoda podolski - Stanisław Rewera Potocki, który zmusił Kozaków do wycofania się. Po niepowodzeniu na lewym skrzydle ruszyli teraz Kozacy na centrum, którym dowodził osobiście król. Kilka celnych strzałów zgromadzonej tam artylerii i broni palnej, również zmusiło ich do odwrotu (tym bardziej że z lewej flanki ruszyły na nich oddziały księcia Jaremy Wiśniowieckiego). Wreszcie na prawe skrzydło polskie ruszyli Tatarzy, ale stojące tam oddziały jazdy polskiej, dowodzone przez Stefana Czarnieckiego, Jerzego Lubomirskiego, Kazimierza Sapiehy i Bogusława Radziwiłła, poradziły sobie z nimi koncertowo. Tatarzy rzucili się do ucieczki, pozostawiając na polu bitwy setki poległych. Ogromną stratą dla Tatarów była śmierć w tej bitwie samego Tuhaj-Beja - ulubionego wodza samego chana Islam Gireja i jednego z największych przywódców Tatarów krymskich, którego ściął w walce na szable Marek Sobieski. Niestety wielu polskim wodzom widok uciekających Tatarów odebrał jasność myślenia. Zapomnieli oni że przecież Tatarzy najlepiej sobie radzą podczas ucieczki, a jeśli nie idzie za tym skoordynowany atak (jak choćby atak husarii), tylko pojedyncze wyskoki poszczególnych żołnierzy, to trzeba się liczyć z ofiarami takiej głupoty. I tak właśnie się stało. W brawurowym, acz z samobójczym ataku na uciekających Tatarów zginęli wówczas (w sposób niezwykle głupi trzeba przyznać) m.in. starosta lubelski - Jerzy Ossoliński (młody chłopak, który przed atakiem chwalił się że przyniesie głowę samego chana), kasztelan halicki - Kazanowski (dobry żołnierz, szkoda że zginął tak głupio), podkomorzy Stadnicki i wielu, wielu innych.
Drugi dzień bitwy - choć nieprzyjacielski trup ścielił się gęsto, przyniósł również znaczne ofiary po stronie polskiej i trudno jasno stwierdzić kto wygrał to starcie. Teoretycznie ani Kozacy ani Tatarzy nie przełamali pozycji polskich, mało tego ponieśli znaczne straty próbując to uczynić, ale jednocześnie zdobyli licznych jeńców, w tym samego Jana Sobieskiego (brata pogromcy Tuhaj-Beja i przyszłego króla Rzeczypospolitej, pod którym zabito konia i ranny dostał się do niewoli. Wiadomo jest, że w roku 1665 Jan Sobieski poślubił Marię Kazimierę d'Arquien - jedną z francuzek przybyłych do Polski w orszaku królowej Ludwiki Marii Gonzagi, małżonki Jana II Kazimierza. Ale niewiele osób wie, że ten zakochany później w swojej żonie mężczyzna i sławny wódz, hetman a później król, przed ślubem z Marią utrzymywał w swoich dobrach prawdziwy harem, złożony z kobiet różnej narodowości - głównie sprowadzanych specjalnie dla niego Ormianek i Czerkiesek. Ponoć utrzymywanie takich haremów wśród synów magnatów i bogatych szlachciców wcale w Rzeczpospolitej nie należało do rzadkości, brali bowiem przykład z sułtanów tureckich, chanów tatarskich, a nawet carów rosyjskich i ich poddanych. W każdym razie po ślubie z Marią Kazimierą kazała ona swemu małżonkowi, aby ten pozbył się kobiet które tam zebrał. Sobieski uwolnił je i wyposażył, a niektóre wydał za mąż). W ręce Kozaków wpadła również chorągiew hetmana wielkiego koronnego a na placu boju poległo ok. 300 polskich żołnierzy i choć straty Kozaków i Tatarów były znacznie większe, to jednak w polskich szeregach wkradało się zmęczenie a nawet pewne objawy zniechęcenia dalszą walką. Mimo to, gdy Kozacy i Tatarzy po południu tego samego dnia ruszyli raz jeszcze pewni sukcesu, nastroje w szeregach polskich nie były już tak optymistyczne, jak wcześniej, chociaż tamci ponownie zostali odparci.
Ale również w obozie kozacko-tatarskim nastroje były minorowe. Gdy do chana podjechał Chmielnicki, ten był tak wkurzony niekompetencją atamana, że jawnie zagroził iż zwiążę go i odda Janowi Kazimierzowi, gdyż Tatarzy nie przyszli tutaj aby ginąć w przegranej bitwie, ale po to, by zdobyć jasyr i wielkie łupy. Chmielnicki gwarantował że łupy będą, że Polacy są słabi, że wystarczy tylko na nich ruszyć, a się "rozpierzchną niczym kurczęta", natomiast on stracił już w tej walce dwóch swoich wielkich wodzów: Tuhaj-beja i swego kuzyna Mehmed Gereja, a Polacy nadal nie zostali pokonani. Chmielnicki przekonywał że ostateczny cios zostanie zadany dnia następnego i wtedy sukces będzie pełny. Kozacy przez całą noc spiętrzali że sobą swoje wozy, łącząc je w w zbite umocnienia przeciwdziałające szarżom konnicy. W polskim obozie w nocy również zebrano się na naradę, podczas której uzgodniono, że nie ma sensu dalej prowadzić bitwy obronnej, gdyż przy braku jednolitego dowództwa (a bez wątpienia tak było w polskim obozie) w każdej chwili nieprzyjaciel może przerwać szyk i doprowadzić do katastrofy. Król zaproponował więc szybkie zakończenie bitwy działaniami wyprzedzającymi i zmasowanymi atakami jazdy. Większość młodych oficerów poparła plan króla (głównie Czarnecki, Przyjemski, Houwaldt i Bogusław Radziwiłł - późniejszy zdrajca). Postanowiono wprowadzić szyk holenderski, czyli ustawić armię w szachownicę (naprzemiennie piechota i jazda). Król chciał ustawić w ten sposób wojsko już nocą, ale postanowiono dać żołnierzom nieco wytchnąć i uformować szyki dopiero rankiem. Jan Kazimierz polecił również zniszczenie wszystkich wcześniej zbudowanych mostów na Styrze - które były w polskich rękach - aby nikogo nie zachęcać do ewentualnej ucieczki z pola bitwy. Jeszcze przed świtem wojsko ustawiło się do boju zgodnie z poleceniem króla, a ponieważ panowała wówczas gęsta mgła, tak więc nieprzyjaciel nie widział dokładnie co dzieje się w polskim obozie. Gdy w końcu mgła opadła, mogli oni ujrzeć ustawioną w centrum artylerię dowodzoną przez gen. Zygmunta Przyjemskiego, osłanianą przez dragonów Ludwika Weyhera i Mikołaja Korrfa. Dalej stały oddziały piechoty niemieckiej Bogusława Radziwiłła i Krzysztofa Houwaldta, a za nimi przyboczna gwardia królewska. W drugiej linii stało na przemian po osiem chorągwi rajtarii i piechoty oraz trzy chorągwie husarskie (wśród których znajdował się sam król). W trzeciej zaś linii gwardia królewska, rajtarzy i jako rezerwa pospolite ruszenie.
Prawym skrzydłem dowodzić miał hetman wielki koronny Mikołaj Potocki, który jednak był już mocno niedysponowany, więc realne dowództwo prawego skrzydła objął wojewoda bracławski Stanisław Lanckoroński (Potocki podczas narady miał sprzeciwić się planom taktyki królewskiej, a nawet wyciągnął sztylet i twierdził że jeśli król dopnie swego, to on pchnie się tym sztyletem. Już rankiem był mocno wstawiony, tak że ledwo co siedział na koniu, więc powtarzała się sytuacja spod Korsunia 1648 i dobrze że to nie on realnie dowodził prawym skrzydłem). W skład wojsk prawego skrzydła wchodziły chorągwie jazdy chorążego wielkiego koronnego Aleksandra Koniecpolskiego, wojewody Stanisława Lanckorońskiego, Mikołaja Potockiego i podkanclerzego litewskiego Kazimierza Leona Sapiehy. Lewym skrzydłem armii polskiej dowodził oficjalnie hetman polny koronny Marcin Kalinowski, a realnie Jarema Wiśniowiecki. W skład tego zgrupowania wchodziły również chorągwie Stanisława Rewery Potockiego, księcia Zasławskiego, wojewody brzeskiego Jana Szymona Szczawińskiego i Jana Zamoyskiego. Rezerwę stanowiło pospolite ruszenie z województw krakowskiego i sandomierskiego. Naprzeciwko formacji polskich stanęło 60 000 jazdy kozacko-tatarskiej, za którymi ustawiła się piechota. Na prawym skrzydle stali Kozacy, na lewym Tatarzy. Nastroje wśród żołnierzy obwoisk nieco się zmieniły, a mianowicie tatarom odechciało się walczyć widząc formacje polskie, natomiast w polskim obozie nastroje znacznie się poprawiły, gdy gruchnęła wiadomość że ponoć na niebie ukazał się święty Michał z mieczem w dłoni, który otwarcie groził chanowi. Najpierw Tatarzy a potem Kozacy starali się sprowokować Polaków do walk na przedpolu, ale król pod karą śmierci zabronił wychodzenia z szeregów i podejmowania owych wyzwań. Od rana zaś trwał ostrzał artyleryjski. Szczególnie skuteczne były armaty Przyjemskiego, które tak mocno raziły szeregi nieprzyjaciela, że powoli się on wykruszał, stojąc bezczynnie.
Tak minęło całe południe i dopiero ok. godziny 15:00 król zezwolił Wiśniowieckiemu na atak na pozycję kozackie. Ruszył on na czele dwunastu chorągwi, wspartych przez jazdę województw krakowskiego, sandomierskiego, łęczyckiego i sieradzkiego (razem jakieś 2000 żołnierzy). Jazda kozacka również ruszyła, ale w starciu z polską kawalerią nie miała szans i zaczęła się cofać. Tatarzy ruszyli na pomoc swoim sojusznikom i uderzyli na oddziały Wiśniowieckiego z prawej flanki, zmuszając je do zatrzymania się. Król wysłał na pomoc Wiśniowieckiemu pospolite ruszenie, ale ono również zostało otoczone przez siły Nuradyna. Jednak ten manewr pozwolił wojskom Wiśniowieckiego przegrupować się i uderzyć tym razem na Tatarów od tyłu, co szybko złamało ich szeregi i zmusiło do ucieczki razem z kozacką jazdą. Wszyscy oni schronili się w ufortyfikowanym przez wozy taborowe (spięte łańcuchami) obozie tatarskim, ale impet z jakim prowadził atak Wiśniowiecki, pozwolił zerwać trzy szeregi owych wozów i wedrzeć się do środka. Ale żeby zdobyć obóz trzeba było rozbić 10 linii spiętych ze sobą wozów, co bez piechoty było niemożliwe. Zresztą oddziały Wiśniowieckiego natychmiast zostały zaatakowane przez walczących z furią Tatarów, próbujących odciągnąć go od taborów, co poskutkowało tym, że musiał on się wycofać przy znacznych stratach (jedna z jego chorągwi została wybita całkowicie). Tymczasem w centrum nadal trwał ostrzał artyleryjski, a kule armatnie latały bardzo blisko pozycji samego króla. Jedna upadła tak blisko, że król dostał nawet lekkiej kontuzji stopy, a druga musnęła jego twarz wręcz o parę centymetrów. Natomiast polskie działa również biły w obóz chana i to tak blisko, że zabity jednego z doradców, który stał przy samym chanie. Na prawym zaś polskim skrzydle doszło wówczas do prawdziwego kryzysu, gdy Lanckoroński odmówił wykonania polecenia króla, uderzenia na pozycje kozackie, argumentując to tym, że Kozacy na pewno przygotowali tam zasadzki, które mogą zakończyć się rozbiciem nie tylko całej flanki, ale również całej armii. Nie pomogły nawet królewskie groźby kary śmierci za niewykonanie polecenia, Lanckoroński odmówił ataku i jedynie pułk Koniecpolskiego starł się z Kozakami którzy próbowali zajść prawą flankę od tyłu, szybko ich neutralizując. Trudno powiedzieć czy decyzja Lanckorońskiego wpłynęła na wynik bitwy, czy nie, bo przecież gdyby wykonał on królewski rozkaz, to otworzyłby znaczną lukę dla Tatarów, którzy mogliby uderzyć na centrum wojsk polskich, doprowadzając realnie do katastrofy całą armię. Pytanie tylko czy Tatarzy byliby na to zdolni w sytuacji ataku Lanckorońskiego. Wydaje się że nie, chociaż oczywiście pewności nigdy nie ma, być może jakiś oddział tatarski by uderzył, ale kto wie, czy realnie doprowadziłby do rozprzężenia w polskich szeregach?
Ostrzał artyleryjski pozycji tatarskich wciąż trwał, a jeden z armatnich odłamków zranił w nogę samego chana. Gdy zaś armatnia kula urwała głowę kałdze Krym Girejowi (najwyższemu zaraz po chanie dostojnikowi Chanatu) chan stracił wszelką ochotę do walki. Ściemniało się już, gdy Islam Girej zarządził całkowity odwrót swoich wojsk i to tak szybko, że jak pisał potem kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł: "Cały ten olbrzymi tłum barbarzyńców zwrócił się wtedy do ucieczki, tak że nasza jazda, kiedy owi barbarzyńcy pędzili w popłochu, ledwie mogła zetrzeć się wręcz". Tymczasem Kozacy na prawej swojej flance przeszli do obrony, chowając się za linią spiętych łańcuchami wozów. Gdy zaś Chmielnicki (który również był mocno wypity, ale w tym momencie bodajże odzyskał sprawność myślenia) ujrzał uciekającego chana, powierzył dowództwo swemu pułkownikowi Filonowi Dziadziale, a sam (w towarzystwie tylko pięciu Kozaków) ruszył aby zatrzymać Tatarów. Ponoć miał go zaklinać, by wrócił, gdyż bitwę można jeszcze wygrać, ale tamten mocno nim zawiedziony kazał go spętać i zabrał ze sobą (istnieje też wersja - rozpowiadana potem przez Albrychta Radziwiłła, że Chmielnicki widząc klęskę swojej armii, poprosił chana aby zabrał go ze sobą i tym samym ocalił mu życie przed zarówno Polakami, jak i samymi Kozakami. Ci bowiem, póki zwyciężał uważali go za swego wodza i mogli nosić na rękach, ale dla przegranych nie mieli litości). W każdym razie chan uwięził Chmielnickiego i zabrał go ze sobą (po dwóch tygodniach wypuścił go jednak ze swej niewoli. Nie wiadomo tylko czy Chmielnicki wykupił się z niej, czy też chan uczynił to wspaniałomyślnie, obawiając się gniewu sułtana Mehmeda IV, który uważał Chmielnickiego za swego poddanego). Bitwa dla Tatarów i Kozaków była więc przegrana. Widząc ucieczkę Tatarów i porwanie Chmielnickiego, jazda kozacka rozbiegła się, próbując ocalić życie. Większość starała się przeprawić przez rzekę Plaszówkę, ale były tam liczne bagna i wielu z nich w nich potonęło wraz z końmi. Tylko kozacka piechota nadal się broniła, zamknięta za umocnieniami z wozów taborowych. Obóz ten został otoczony przez całą polską armię (ruszył również Lanckoroński, teraz, gdy już wiedział że bitwa jest wygrana). Kozacy znaleźli się teraz w tragicznym położeniu, gdyż co prawda wozy taborowe chroniły przed ciosami szabel, a także kulami broni palnej i armatniej, ale bagnisty teren rzeki Plaszówki na którym znajdował się tabor i zgromadzonych tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi, był jednocześnie śmiertelną pułapką. Jak długo mogli bowiem wytrzymać bez wody i bez jedzenia. Było więc oczywiste, że jeżeli nie wyrwą się z tej matni, to zginą, tak, czy inaczej.
Żeby rozerwać te formacje taborowe należało sprowadzić ciężkie działa, których na polu bitwy pod Beresteczkiem nie było i już następnego dnia po bitwie (1 lipca) król wysłał zaprzęgi aby je sprowadzić ze Lwowa, Zamościa i Brodów. Pomimo że Jan Kazimierz zabronił jakichkolwiek akcji wzięcia taboru szturmem, Wiśniowiecki w dniu 2 lipca postanowił właśnie tego dokonać, lecz został odparty. Tego samego dnia pod wieczór wyjść z obozu postanowili sami Kozacy, zdając sobie doskonale sprawę że jest on puszką Pandory, której oni sami zostali zamknięci. Próba ta została jednak powstrzymana i zmuszono ich do powrotu do obozu. Próbowali dnia następnego (3 lipca) około południa, również bezskutecznie. Dowództwo nad Kozakami przyjął wówczas Iwan Bohun, gdyż Filon Dziadziala nie był w stanie sprostać temu zadaniu. Postanowiono podjąć próbę nocną (z 3 na 4 lipca), zakończyła się ona sporymi stratami wśród Kozaków i ponownie była nieudana (trudno było bowiem przeprowadzić kilkadziesiąt tysięcy osób w miarę niepostrzeżenie i skutecznie). Gdy Polacy zaczęli robić podkopy (aby umieścić tam materiały wybuchowe), starszyzna kozacka doszła do wniosku że należy pertraktować. W obozie bowiem znajdowali się nie tylko mężczyźni, była też duża liczba kobiet wspierających Kozaków. Pomysł pertraktacji spotkał się z wielkim niezadowoleniem wśród czerni kozackiej, która doskonale zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli starszyzna jakimś trafem wykupi się od kary, to oni na pewno dadzą swoje karki - jak zawsze bywało wcześniej w historii. Jednak sytuacja pogarszała się z każdym dniem, a nawet z każdą godziną. Wysłani z obozu po prowiant i wodę nie wrócili (złapali ich Polacy, albo sami uciekli). Sprawa była więc oczywista, trzeba podjąć rokowania. Wysłano więc do króla posłów (6 lipca), którzy mieli poznać warunki kapitulacji. Przede wszystkim król żądał wydania Chmielnickiego, co przekonało Kozaków że Polacy nie wiedzą, iż tego nie ma już w obozie. Postanowili grać na zwłokę i tak jak w filmie "Patriota" z Melem Gibsonem, ubrali w strój Chmielnickiego stracha na wróble, który miał udawać ich wodza. Tymczasem w polskim obozie rozmyślano co uczynić z buntownikami, którzy lada chwila mieli wpaść w polskie ręce. Większość twierdziła że czerń należy ukarać bardzo surowo, natomiast starszyźnie odpuścić pod karą śmierci w przypadku ponownego buntu, ale byli też i tacy którzy twierdzili że wszystkich należy ukarać śmiercią i tym samym rozwiązać problem kozacki raz na zawsze.
Ostatecznie 7 lipca (po tygodniu od odniesionego zwycięstwa) zdecydowano że wydani mają zostać Chmielnicki i Iwan Wyhowski (uznani za głównych sprawców buntu z roku 1648). Stronie polskiej ma zostać wydana wszelka broń (nie tylko ta, znajdująca się teraz w taborze, ale również wszelka broń jaką posiadali Kozacy na całej Ukrainie). Ugoda zborowska (1649) traciła wszelką ważność, nowy skład rejestru kozackiego miał określić przyszły Sejm, nowego zaś atamana kozaków rejestrowych zamierzał wskazać król. Nim jednak zostanie określony przyszły rejestr, przez ten czas miała obowiązywać zasada ugody kurukowskiej z 1625 r. ograniczająca rejestr do zaledwie 6000 głów. Kozacy mieli dać odpowiedź w ciągu dwóch godzin, ale ten termin nie został dotrzymany. Nocą z 7 na 8 lipca coraz bardziej rozgoryczona starszyzna kozacka starała się wymyślić sposób, jak tu przekonać króla i senatorów do zachowania przynajmniej najważniejszych zapisów ugody zborowieckiej (szczególnie zaś tych, dotyczących rejestru). Nazajutrz przybyło poselstwo które stwierdziło że... Nie wydadzą ani broni, ani też nie zgadzają się na zmniejszenie rejestru i optują przy zachowaniu zapisów ugody zborowieckiej, natomiast co się tyczy Chmielnickiego i wyhowskiego to gotowi są ich wydać królowi (jako tych którzy ich zwiedli), ale niestety nie ma ich w obozie. Deklarują jednak że nie spoczną póki ich nie znajdą i w królewskie ręce nie oddadzą, a szukać ich będą nawet na Krymie. Z Tatarami przyrzekali się już nie łączyć sojuszem, a także zezwalali wszystkim panom na powrót do ich włości, tylko bez "chorągwi" (czyli prywatnych pocztów) jako że tak zapisano w ugodzie zborowieckiej. Król w gniewie wypędził ich ze swego obozu, zabraniając powracać dopóty, dopóki nie zgodzą się na jego warunki.
Tymczasem w kozackim obozie nastroje pogarszały się coraz bardziej. Nie ufano już żadnemu z pułkowników, nawet Bohunowi, gdyż żaden nie miał autorytetu Chmielnickiego. Każda próba wzmocnienia wałów taborowych, każda próba pozyskania prowiantu, była traktowana jako ucieczka i wstrzymywana przez czerń. Wreszcie 10 lipca, gdy Bohun zamierzał przyjrzeć się umocnieniom od strony rzeki Plaszówki, w obozie kozackim wybuchła tak wielka wrzawa, że część Kozaków zaczęła zrywać łańcuchy którymi połączone były wozy taborowe (natomiast co się tyczy umocnień od strony Plaszówki, to pozostający jako zakładnik w polskim obozie niejaki Krysa -który sam chciał zostać, gdyż zamierzał przyłączyć się do Polaków - poradził królowi że należy przede wszystkim zniszczyć brod na rzece Plaszówka, zbudować groble na tej rzece co spowoduje zalanie taborów, a także opanować północną stronę Plaszówki, na co król przystał, ale nim doszło do realizacji tych zadań, nastąpiły wyżej wspomniane incydenty. Natomiast za swoją postawę Krysa w 1652 r. został nobilitowany przez Sejm). Gdy Polacy zorientowali się co się dzieje, szybko przez wyłom w obozie wpadła tam nasza jazda która zgotowała Kozakom prawdziwą rzecz, tnąc wszystkich szablami jak popadnie. Tego dnia zginęło jakieś 10 000 Kozaków, reszta rzuciła się na bagna, topiąc się w nich i tracąc życie. Tych zaś, którzy próbowali schronić się w szuwarach, tropiły również nocą polskie oddziały, dla nikogo nie mając litości. W zdobytym obozie przejęto wszystkie kozackie sztandary (ofiarowane wcześniej przez królów polskich), a także żywność, odzież, zwierzęta, dzwony, broń, pieniądze (dwie skrzynie z 30 000 talarów) etc. etc. Polskie ręce wpadł również oryginał umowy zborowskiej, listy Chmielnickiego pisane do sułtana, chana i księcia siedmiogrodzkiego, a także dwa wozy załadowane perskimi dywanami. Łącznie w tej bitwie poległo jakieś 30 000 Kozaków, kilkanaście tysięcy Tatarów, i (jak twierdzą polskie źródła) 500 Polaków, co wydaje się nieprawdopodobne. Najprawdopodobniej straty polskie wynosiły jakieś 1500 do 2000 żołnierzy. W każdym razie zwycięstwo było całkowite i król postanowił ruszyć teraz do Krzemieńca i dalej na Ukrainę.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz