Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 21 sierpnia 2016

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. XXXIX

PONOWNE ODRODZENIE POPRZEZ

POZNANIE SAMEGO SIEBIE 

Cz. VIII


DALSZA CZĘŚĆ HISTORII MŁODEJ KOBIETY, KTÓRA POPRZEZ ODKRYCIE TAJEMNICY SWYCH POPRZEDNICH WCIELEŃ - POZBYŁA SIĘ WSZYSTKICH SWOICH DOTYCHCZASOWYCH LĘKÓW I FOBII, KTÓRE TRAPIŁY JĄ OD DZIECIŃSTWA I STAŁA SIĘ RADOSNĄ, PEWNĄ SIEBIE OSOBĄ, KTÓRA SAMA ... GENERUJE WŁASNĄ RZECZYWISTOŚĆ






Po tej ostatniej wizycie Anny w gabinecie dr. Briana, jego życie znacznie się odmieniło, choć on sam początkowo nie zdawał sobie z tego sprawy. Dopiero gdy słyszał z ust znajomych i przyjaciół że wygląda na wypoczętego i jakby bardziej zadowolonego z życia, zrozumiał że to, co kiedyś tak bardzo mu ciążyło, tak go bolało - czyli śmierć synka i ojca, teraz stało się dla niego częścią jakiejś większej całości, długiego procesu narodzin i śmierci, z tym że dr. Brian po dotychczasowych sesjach z Anną (a szczególnie po owej ostatniej sesji), uświadomił sobie że ani jego synek, ani też ojciec tak naprawdę nigdy go nie opuścili, nigdy bowiem nie umarli. Że są pewne procesy, których nie da się ani naukowo wytłumaczyć, ani też ściśle zaszufladkować i posegregować w np. newtonowską teorię (wszech)świata, jako wielkiej maszyny, której zrozumienie umożliwi jej kontrolę. Świat bowiem i wszystko dokoła co nas otacza, jest swoistym kompromisem pomiędzy "Niebem" z "Ziemią", pomiędzy tym co duchowe i tym co materialne. Dr. Brian uświadomił sobie również, że śmierć nie istnieje, jest złudzeniem które stawia się nam (żyjącym) przed oczyma, w celu ... No właśnie, w jakim celu?

Powodów może być wiele, może na chwilę odłożę historię Anny i dr. Briana i króciutko (znów) przytoczę swój, prywatny wątek. Otóż kilka dosłownie dni temu, gdy stwierdziłem że muszę wyjechać i przez kilka dni nie będzie nowych postów - spotkała mnie niemiła (tragiczna wręcz) sytuacja. Otóż wyjechałem w odwiedziny do mojej mamy, która mieszka w innym mieście i od jakiegoś czasu uskarżała się na pogorszenie stanu zdrowia. Gdy przybyłem do domu i wszedłem do środka, ujrzałem mamę ... martwą. Leżała na ziemi - to był zawał serca. Dawno też nie widziałem smutniejszego widoku, zresztą nie sądziłem że umrze w TAKI sposób. A stało się! Dziesięć lat po śmierci mego ojca, zmarła mama, najdziwniejszy (dla wielu członków mej rodziny i przyjaciół), był niezwykły fakt, że to zawsze ja jestem obecny przy śmierci każdego z rodziców. No cóż, to może być niezrozumiałe dla innych, ale ... nie dla mnie, gdyż ja spodziewałem się że tak się właśnie stanie. Spodziewałem się że to ja (w jakiś sposób), będę tym, który ujrzy śmierć zarówno taty jak i mamy. Dlaczego? Otóż dlatego, że jak już wcześniej kilka razy pisałem, pamiętam ostatnie chwile swego poprzedniego żywota i wówczas to ... ja ich opuściłem i ja zginąłem (w młodym wieku). Wiedziałem (już od śmierci ojca), że teraz się to wszystko odwróci, choć zarówno odległość jak i niezbyt częste moje wizyty u mamy, zdawały się przeczyć temu przekonaniu (zawsze mógł ktoś inny pierwszy znaleźć mamę przede mną). A jednak to ja jestem owym "posłańcem nieszczęśliwych wieści", to ja pierwszy muszę wszystkich o tym poinformować. No cóż, ostrze karmy tnie obosiecznie, moje już się wypełniło.

Ta śmierć jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że nasze wyobrażenia o istnieniu są błędne. Nie widzę potrzeby by np. rozpaczać (choć w pewnych momentach, na wspomnienie dawnych, radosnych chwil, brała mnie taka lekka wilgotność oczu). To co nas spotyka, jest pewnego rodzaju próbą zachowania i wytrwałości, gdyż życie jest piękne. Jest formą naszej nauki i doświadczania, przeżywania radości i smutku, odkrywania i poszukiwania Miłości, poprzez pasmo często i gęsto spadających na nas cierpień. Ale choćbyśmy nawet byli obłożnie chorzy, nie mogli się poruszać i wykonywać prostych czynności fizjologicznych, gdyby nasze życie było pasmem udręki - to przecież cóż znaczy czas, który tutaj spędzamy (w tym jednym, wybranym żywocie), do naszej wieczności? Cóż znaczy jedno życie, wobec faktu naszej Jedności z Bogiem, wobec naszej Nieśmiertelności? Możemy bowiem nie tylko kontrolować własne ciało (i wszelkie związane z tym procesy), ale również otaczający nas świat, według własnej woli. Każda nasza komórką, jest jakby oddzielnym wszechświatem, każda daje (na swój sposób) inne życia. A my to wszystko możemy kontrolować siłą własnego umysłu, poprzez to czym jesteśmy naprawdę. Czyli Hiperświadomą Energią bez Początku i bez Końca, dla której przeznaczona została pewnego rodzaju gra, zwana materializmem, i każde nasze kolejne wcielenie, jest jakby jedną ze scen w owym fizycznym "Teatrze Życia", z którego powinniśmy wynieść jak najwięcej doświadczeń i jak najmniej obdarowań innych ludzi naszymi negatywnymi ekspresjami. Moja mama jest już Wolna, zakończyła w tym życiu swą rolę  i to jest właśnie ... piękne.

A wracając do opisywanej historii, dr. Brian od momentu ostatniej wizyty Anny w jego gabinecie, zaczął coraz mniej obawiać się śmierci nie tylko własnej, ale także swych bliskich. Zaczął też zastanawiać się nad ludzką ... głupotą. Gdyż ile w ludziach jest strachu przed śmiercią, ile obaw, które prowadzą do często głupich i niepotrzebnych myśli lub działań, jak np. gromadzenie majątku. Ktoś powie, no dobrze, nie zabierzesz tego majątku do grobu, ale przecież coś zostanie dla rodziny i bliskich. Tylko że każdy ma SWOJĄ rolę do odegrania na tej ziemskiej (i nie tylko ziemskiej), materialnej scenie, co oznacza że np. twój potomek, będący następcą twojej budowanej przez lata fortuny i pozycji, może ją w szybkim czasie utracić. Zresztą nawet jeśli by do tego nie doszło i majątek zostałby pomnożony, to i tak jest to niepotrzebnym "marnowaniem życia". Nie pieniądze bowiem, i nie dobra materialne, ale Miłość i świadomość naszej wewnętrznej, prawdziwej potęgi, jest tym, co może pomóc nam nie tylko utrzymać piękny wygląd do starości, ale także sprawność (fizyczną i psychiczną). Jeśli oczyścimy umysł ze zbędnych pierdół, a skupimy się na radości przeżywania każdego dnia tej niesamowitej gry, tego przedstawienia w którym uczestniczymy, nasze życie odmieni się niczym za sprawą zaczarowanej różdżki. Tak właśnie stało się z dr. Brianem, który jedynie przestał odczuwać lęk przed (własną i swoich bliskich) śmiercią, a jego znajomi zaczęli mu prawić komplementy, odnośnie jego stanu fizycznego i radości, którą zaczął emanować. Wkrótce też doszło do kolejnej wizyty Anny w gabinecie hipnoterapeuty dr. Briana. 







CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz