CZYLI - "ZGODY NAM TRZEBA,
PANOWIE BRACIA"
"Cnota szlachcicem czyni" - jak mawiano w dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. No właśnie, szlachta, naród szlachecki, który był sercem i duszą tamtego, potężnego polsko-litewskiego państwa, jaki był naprawdę? co było jego kwintesencją? z czego czerpał swą siłę? i jaką spuściznę zostawił kolejnym pokoleniom Polaków (a raczej Rzeczpospolitan), na te właśnie pytania postaram się odpowiedzieć w tym temacie. Nad kwestią szlachty i szlacheckości bowiem natworzyło się przez dziesięciolecia bardzo wiele mitów lub jawnych przekłamań, szczególnie w tym drugim prym wiedli komuniści. W czasach komuny w Polsce, źródłem wszelkiego zła, ciemnoty, zabobonu i wstecznictwa, była właśnie polska szlachta - gburowata, skorumpowana, skora do waśni i rozróby ("do szabel przyrośnięte pięści" - jak śpiewał w swej pieśni "Tradycja" - Jacek Kaczmarski), oraz myśląca jedynie o własnym interesie. Obraz ten jest oczywiście (jak wszystko co głosili komuniści) mocno przekłamany, ale należy też pamiętać, że po tzw.: "upadku komuny" w Polsce, poczęła się u nas pojawiać chęć, do całkowitej i zupełnie nierozsądnej zmiany podejścia do kwestii dawnej szlachty Rzeczypospolitej. Ponieważ komuniści mówili o tych czasach głównie źle, to teraz na odwrót - zaczęto wychwalać tamto społeczeństwo, nie dostrzegając jednocześnie jego mankamentów. Ja pragnę to wypośrodkować, pokazać siłę i walory szlachty polskiej, z której dziś powinniśmy czerpać przykład i przekazywać następnym pokoleniom, jak również jej wady - o których również musimy pamiętać, gdyż to one właśnie były jednym z czynników, które doprowadziły dawną Rzeczpospolitą do upadku.
To oczywiste, że to szlachta stworzyła tamto potężne polsko-litewsko-ruskie mocarstwo europejskie, które było ostoją tolerancji i wolności w ogarniętej wojnami religijnymi i absolutyzmem władców - Europie. To prawda, że szlachta była ostoją takich wartości, jak tolerancja religijna (Edwin Sandys, angielski polityk, tak oto pisał pod koniec XVI wieku w swym: "A Relation of the State of Religion" - "Relacja stanu Religii" - iż: "Wielka mnogość religii (...) zwłaszcza w Polsce, o której mówią przysłowiowo, że jeżeli ktoś utracił swoją religię, to niechaj jej poszukuje w Polsce, a znajdzie ją z pewnością. Jeśli nie, to będzie mógł uznać, że zniknęła ze świata"), wolność osobista i wolność słowa ("Nikogo nie uwięzim, przód wpierw nie pobijem go prawem" - czyli nikt nie zostanie uwięziony bez sprawiedliwego wyroku sądowego, oraz: "Aby Rząd Pospolity każdego był Doma"), oraz stała na straży prawa i ładu Rzeczypospolitej ("Jesteśmy wyborcami królów, a pognębicielami tyranów, króluj nam, nie panuj (...) Polska twoją matką i blaskiem twoim; kochaj ją, kochaj twoich poddanych, jeżeli chcesz zestarzeć się pomiędzy nami" - mowa, jaką wygłosił hetman Jan Zamojski do króla Zygmunta III Wazy, na sejmie w 1605 r.). To wszystko prawda, podobnie jak i to, że właśnie szlachta w ogromnej mierze przyczyniła się do upadku tamtego mocarstwa, które mogło z powodzeniem stać się prawdziwym europejskim imperium (nieznany z imienia francuski podróżnik, przebywający w Polsce, pisał w początku XVII wieku: "Gdyby Polacy zjednoczyli się w politycznej zgodzie - żaden kraj w Europie nie sprostałby ich potędze, a Azja i Grecja stałyby się ich łatwym łupem", podobnie zresztą pisali inni cudzoziemscy podróżnicy) i zaprowadzić w Europie prawdziwy Pax Polonorum.
Oczywiście nie było to możliwe, jako że szlachta Rzeczpospolitej była... totalnie pacyfistyczna. Zawsze starano się dążyć do zgody i pokoju, dlatego też sprzeciwiano się na sejmach planom wzmocnienia armii, lub dalekim podbojom (czy to Rosji czy Imperium Osmańskiego). Ten swoisty genetyczny wręcz pacyfizm, przejęli Polacy z tamtego, szlacheckiego społeczeństwa. Oczywiście pacyfizm ten nie zakładał nigdy zgody na tyranię czy zamordyzm, na rządy bezprawia lub tylko próbę zniszczenia tego, dostatniego świata, w jakim chcieliśmy żyć. Wówczas naród polski zamieniał się w prawdziwego bojowego wilka w ataku, w orła spadającego na zdobycz. Walka ta, była jednak elementem narodowej "wojny sprawiedliwej", czyli takiej, z której kosztami godzi się cały naród. Ale w narodzie naszym brak było zawsze konsekwencji i determinacji w ukończeniu raz rozpoczętego dzieła. Co z tego że wygrywaliśmy wspaniałe bitwy z (często kilkakrotnie liczniejszym) przeciwnikiem, skoro nie potrafiliśmy zakończyć wojny całkowitym zwycięstwem. Nie dlatego że nie mieliśmy siły czy środków do jej prowadzenia i wygrania, ale właśnie przez nasz genetyczny pacyfizm (jedna, góra dwie zwycięskie bitwy i pokój - taka była mentalność tamtych ludzi). Polacy są ludźmi, którzy nigdy nie potrafili przeprowadzić do końca żadnej rewolucji, zawsze początkowy zapał, zamieniał się u nas w końcu w pijanie koguta. W Europie Zachodniej lub w Rosji, zawsze wszelkie wystąpienia, czy to religijne, czy polityczne kończyły się stosami trupów, gwałtami i prześladowaniami przegranych, u nas... zupełnie inaczej, nawet jeśli dochodziło do wystąpień religijnych i politycznych, zawsze w końcu dążono do ogólnej zgody (przy czym pokonani otrzymywali przebaczenie i wspólnie się jednano). Nie było takiej klasycznej nienawiści, takiej, która wytworzyłaby jakiś inny system społeczno-polityczny (oczywiście na stosach trupów wcześniej pomordowanych). Żyło nam się (a raczej naszym szlacheckim przodkom) w naszym ojczystym Shire, niczym Hobbitom z Władcy Pierścieni.
Nie było u nas determinacji do tworzenia czegoś nowego, gdyż żyło nam się całkiem dobrze i wygodnie na naszym własnym podwórku (polska szlachta była niezwykle majętna, można wręcz powiedzieć że w XVI i XVII wieku prócz Osmańskiej Turcji nie było drugiego tak majętnego narodu w całej ówczesnej Europie, wielu cudzoziemskich posłów i podróżników opisywało to, co widziało na dworach szlacheckich Rzeczypospolitan, jak choćby włoski podróżnik Marescotti, który pisał: "Takiego przepychu, jaki panował u
polskich panów nie widziano nigdzie. Cudzoziemiec sądził się
przeniesionym we śnie do cudownych pałaców", oraz Francuzi Labourer czy d'Avaux). Było dobrze, bardzo dobrze, nasza kultura święciła triumfy za granicą (w Rosji oficjalnym językiem dworu kremlowskiego, aż do czasów panowania Piotra I Wielkiego czyli do końca XVII wieku, był właśnie język polski, podobnie zresztą jak w krajach od Dunaju po Estonię, Anglicy zawierali swoje umowy handlowe z Rosją w języku polskim, podobnie jak... Chińczycy, którzy również po polsku tworzyli traktaty pokojowe z carską Rosją). W Europie (szczególnie w Anglii) tamtejsi poeci i literaci, pisali swoje dzieła, kierując się polskimi dziełami literackimi (np. William Szekspir, którego twórczość według mnie jest wprost totalnie spisana z dzieł wcześniejszych polskich autorów - temat ten jest niezwykle ciekawy, jeśli zbiorę odpowiednio dużo do niego materiału, jeszcze o tym napiszę, bo sprawa wydaje się ewidentna). Moda polska dominowała w całej Środkowo-Wschodniej Europie. Nasi możni panowie, jednym podjazdem zajmowali księstwa i hospodarstwa mołdawskie, wołoskie, siedmiogrodzkie, po wielokroć podchodzono pod Moskwę, a nasi Kozacy pustoszyli brzegi Morza Czarnego i swymi atakami doprowadzali do paniki sułtanów w Konstantynopolu. I to wystarczało naszej szlachcie - było dobrze, za dobrze. A należy pamiętać że nic nigdy nie jest dane raz na zawsze.
Dziś potęga dawnej Rzeczpospolitej przeminęła, a Polacy są uważani za jeden z wielu "małych" narodów w Europie (tak przynajmniej o nas myślą na Zachodzie), oraz obywateli ubogiego Wschodu. Jaka zmiana prawda - niegdyś to Zachód przyjeżdżał do nas podziwiać potęgę i majętność, a dziś to nas mają za "ubogich krewnych"😀. A przecież w swych sławnych kazaniach sejmowych, ksiądz Piotr Skarga przestrzegał (początek XVII wieku) senatorów, posłów i szlachtę Rzeczypospolitej przed zbliżającą się katastrofą i postulował przeprowadzenie reform ustrojowych, pisał tak: "Utoną wolności wasze i w śmiech się
obrócą (...) Ziemie, które się w jedno z Koroną zrosły, odpadną, zaginie
język a Polak obróci się w obcy ród (...) Polska bez pana (...) stanie
się poddanką tych, którzy dziś przed majestatem Rzeczypospolitej karki
zginają (...) Polak wygnany, nędzny, wzgardzony, będzie nogami
popychany, gdzie go wpierw poważano". Nie tylko Skarga, wielu innych też przestrzegało, jak choćby Jakub Zadzik: "Szaleje lud nasz, jak to już w starzejącej się Rzeczypospolitej; odrzuca zbawienne rady. Przyjdzie nam poddać się swojemu losowi", ale naród szlachecki, pomny swej wielkości i potęgi - nie słuchał zbawiennych rad i (jak śpiewał Jacek Kaczmarski: "Sejmy, sejmiki, wnioski, veto i nie oddamy praw o włos - ten tłum idący za lawetą, nieświadom co mu niesie los"), kroczył ku swej zgubie. Dziś historia się powtarza, ale nie u nas, tylko w państwach Zachodniej Europy, która, podobnie jak niegdyś Rzeczpospolita Szlachecka, kroczy ku katastrofie, ale takiej, jakiej nie znano tutaj od Renesansu. Europa dziś też odrzuca zbawienne rady, kroczy ku swej zgubie, ale może właśnie tam musi być, taka jest bowiem kolejność losów państw i narodów oraz boski plan dla nas na tym "łez padole". Najważniejsze aby umieć się podnieść z upadku. Jak bowiem pisał Stanisław Staszic: "Upaść może i naród wielki, zginąć tylko nikczemny".
Ale przyszedł XVIII wiek i ukazał się wówczas w całej pełni błędny upór "szlacheckiej braci". Rzeczpospolita stała się wówczas igraszką losu, "chorym człowiekiem Europy", niezdolnym nie tylko do prowadzenia jakiejkolwiek podmiotowej polityki, ale również do obrony własnej Niepodległości. I do tego również szlachta polska dołożyła swój udział. Cudzoziemscy posłowie i podróżnicy, którzy jeszcze wiek wcześniej wyrażali się z podziwem i strachem przed potęga Rzeczypospolitej, w XVIII wieku pisali wręcz z pogardą, (jak brytyjski dyplomata Nathaniel William Wraxall): "Magnateria do gruntu zdeprawowana,
skorumpowana i wyzbyta patriotyzmu, jej wychowanie i obyczaje tłumią w
niej wszelką iskrę cnót obywatelskich. Magnateria i szlachta zdradzała Ojczyznę za obce pieniądze na sejmach, jednocześnie uważając się za patriotów i twierdząc że tym samym ratują Ojczyznę. To było straszne, parszywe, podłe - brak słów. Kobiety zresztą wcale nie były lepsze, te oddawały się zagranicznym posłom i oficerom, wręcz tabunami, jak pisał Waldemar Łysiak: "Te księżniczki w jasnopapuzich
robach, białonóżki w pończoszkach z przeźroczystej pokrzywki, z
fryzurami piętrzącymi się jak morskie bałwany, wśród których wczepione w
splot włosów okręciki ze złota i korali kunsztownie cyzelowane, te
wieczne dziewice po stu kogutach, okładające twarz cielęciną dla
regeneracji i nie rozstające się z grattoire (...) wyrabianymi za złota, kości słoniowej i drogich
kamieni, te modlące się co niedzielę pobożnisie, które płacą
naszyjnikami z pereł za stragan pomarańczy (po perle za owoc), choć nie
muszą, ale taki mają gest (jak pani Kossakowska, która sypia z
pacyfikującym Polskę generałem Kreczetnikowem), a nie wezmą do ust
herbaty jeżeli nie zagotowano jej na węgielkach sprowadzonych z Londynu,
gdy plebs żre chleb z kory i żywi się tłuszczem skapującym ze świec
podczas pańskich iluminacji (zbyt wiele mąki idzie na puder, by prostak
mógł marzyć o codziennym chlebie) - czymże uniewinnią swoją zdradę, bo
ptasiej etyki i motylej moralności nie muszą. Zapewne "nie było nic
lepszego do roboty", a że robili to prawie wszyscy... To już zbiorowa
psychoza".
Tak, to prawda! To była zbiorowa psychoza powszechnej zdrady, szlachta XVIII wieku dostała małpiego rozumu i uznała że stan niemocy Rzeczypospolitej jest najlepszym z możliwych, gdyż gwarantuje bezpieczeństwo ("słabego nikt się nie boi i nikt go nie będzie atakować" - jak kalkulowano). Ale i tutaj od razu należy dodać, że to właśnie ta sama szlachta, która masowo zdradzała Ojczyznę, upominając się o zagraniczne pieniądze (choć ich nie potrzebowała, ale pobierała je dla zabawy, a Ojczyznę też zdradzała z... nudów. Po prostu większość szlachciurów na pytanie dlaczego sprzedają się obcym dworom, odpowiadała: "Bo i tak nie mam nic lepszego do roboty"), ta sama szlachta, pogrążona w upadku i rozpuście, potrafiła się otrząsnąć i podjąć próbę ratowania upadającego kraju. To właśnie polska szlachta opracowała pierwszą, nowoczesną, europejską konstytucję, zwaną (od daty ogłoszenia) Konstytucją 3 Maja (1791 r.). Państwo i ustrój został totalnie przemodelowany, wprowadzono chociażby dziedzictwo tronu królewskiego oraz stałą armię. Ale było już za późno, gdyż kontrolująca stosunki w Rzeczypospolitej od 1717 do 1788 r. Rosja, w żaden sposób nie mogła się zgodzić na wybicie się Polski na niepodległość, gdyż niepodległość Polski, była równoznaczna z upadkiem międzynarodowej pozycji Rosji. Początkowo wprowadzano w plan taktykę carycy Katarzyn II, która (w jednym z listów do swego ambasadora w Warszawie - Nikołaja Repnina) pisała: "Nie można zaanektować ich państwa, bo trzeba byłoby się
dzielić z Prusami, Austrią, Turcją i Bóg wie jeszcze z kim. Po
drugie nie można tego zrobić od ręki, gdyż są to znakomici żołnierze, a
cały naród, gdy otwarcie zagrożony, przypomina wściekłego wilka w
nagonce. Zbyt dużo by to kosztowało. Należy więc zdemoralizować ich do szpiku kości (...)
Rozłożyć ten naród od wewnątrz, zabić jego moralność (…)
Jeśli nie da się uczynić zeń trupa, należy przynajmniej sprawić, żeby
był jako chory ropiejący i gnijący w łożu (…), wszczepić zarazę, wywołać
wieczną anarchię i niezgodę (…), skłócić tak, aby się podzielili i
szarpali, ogłupić i zdeprawować, zniszczyć ducha, doprowadzić do
tego, by przestali wierzyć w cokolwiek oprócz mamony i pajdy chleba. Przyjdzie czas gdy sami sprzedadzą swój kraj, sprzedadzą go jak najgorszą dziwkę".
Gdy okazało się, że Polacy nie tylko nie zamierzają już sprzedawać się Rosji i gdy przyjęli prawa, umożliwiające narodowe odrodzenie i wybicie się na prawdziwą Niepodległość, caryca Katarzyna nie mogła tego zostawić i w 1792 r. wybuchła wojna polsko-rosyjska. Wojna ta, została przegrana, ale nie na froncie, nie w bitwach, ale w komnatach królewskich w Warszawie. Bowiem król Stanisław August Poniatowski (niegdyś kochanek carycy Katarzyny), obawiał się jej gniewu i konsekwencji, jakie spowoduje przeciągająca się wojna i... przystał na kapitulację. Kapitulację, pomimo walczącego na froncie wojska. To była kolejna zdrada, tym razem jednak dokonana przez człowieka, który od samego początku (od chwili kiedy Katarzyna II umieściła go na polskim tronie w 1762 r.) był jedynie rosyjską marionetką - swoistą matrioszką, niczym innym. To on właśnie - syn szlacheckiego narodu, przypieczętował upadek dawnej Rzeczypospolitej i jej II Rozbiór (1793 r. pomiędzy dwa państwa - Rosję i Prusy). Po III Rozbiorze (1795 r.) z udziałem Austrii, Polska, niegdyś "Najpotężniejsza twierdza Europy" i jej "Sklepienie", została wymazana z mapy świata. Upadek Niepodległości (a co za tym idzie wolności i swobód), spowodował otrzeźwienie się szlachty z owego marazmu bezsiły i głupoty. Trzy państwa zaborcze - Rosja, Prusy i Austria, stały teraz we wzajemnym sojuszu, który miał nigdy nie dopuścić do odrodzenia się państwa polskiego, a tymczasem młodzi ludzie z dawnej Rzeczypospolitej (oczywiście również głównie pochodzenia szlacheckiego), wyjeżdżali na Zachód, bo tam, rewolucyjna Francja toczyła swe boje na śmierć i życie z owymi krajami zaborczymi. We Włoszech, u boku młodego oficera Napoleona Bonaparte, zaczęły się formować Legiony Polskie, które miały przynieść Ojczyźnie niepodległość.
Tamte walki jednak wówczas jeszcze owej niepodległości nie przywróciły (choć pamięć tamtych wydarzeń przetrwała w drugiej zwrotce polskiego hymnu narodowego: "Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę,Będziem Polakami. Dał nam przykład Bonaparte, Jak zwyciężać mamy". Następnie u boku Cesarza Napoleona, rozgromiliśmy najpierw Prusaków (1806-1807) a następnie Austriaków (1809 r.). Powstała namiastka dawnej Rzeczpospolitej - Księstwo Warszawskie, ale powszechnie wiedziano że jest to stan tymczasowy, teraz należy tylko rozbić Rosję. Plany rozbicia Rosji i podzielenia jej na małe części, opracował jeszcze ulubiony oficer Napoleona, jego adiutant Antoni Sułkowski (też polski szlachcic), ok. 1797 r. Ale w 1812 r. podczas ataku na państwo carów (owe "więzienie narodów"), Napoleon nie posłuchał próśb księcia Józefa Poniatowskiego, który radził, aby odpuścić sobie marsz na Moskwę, której zdobycie (prócz efekty propagandowego) niczego by nie wniosło do ostatecznego wyniku wojny. To nie Moskwa miałaby być celem ataku (zresztą atak na to tę dawną rosyjską stolicę, musiałby spowodować rozciągnięcie się linii aprowizacyjnych i komunikacyjnych na ogromnym froncie, który zaś mógłby zostać łatwo przerwany przez Rosjan, a zamknięta w Moskwie Wielka Armia napoleońska, musiałaby w końcu się stamtąd wycofać - co też się stało). Celem powinna być... Ukraina. Należało po prostu "odkroić ziemie ukraińskie od Rosji i przyłączyć je do odradzającej się Rzeczpospolitej. Taki krok, musiałby spowodować radykalną zmianę rosyjskiego planu wojennego, który był planem "na wyczerpania". Rosjanie w takiej sytuacji nie mogliby już czekać z atakiem, tylko musieli uderzyć, gdyż utrata Ukrainy, sprowadzałaby Rosję do rzędu poślednich, niewiele znaczących państw azjatyckich, i wypierałaby ją z Europy. Car Aleksander I i rosyjski sztab generalny musiałby wówczas zdecydować się za decydujące starcie na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Starcie, którego notabene... nie mógł wygrać. Dlaczego? Otóż gdyby Wielka Armia napoleońska, nie przeszła morderczego szlaku na Moskwę, nie straciłaby tyle energii i środków, jakie były jej udziałem w rzeczywistości. Poza tym, zasilone nowymi poborami i odrodzone Wojsko Polskie, byłoby siłą dorównującą armii francuskiej, a takiej przewagi Rosjanie (którzy ulegali mniej liczniejszej armii napoleońskiej w bitwach) nie mogli wygrać. Wojna byłaby wygrana - zwycięstwo pewne - Rzeczpospolita odrodzona - Rosja upokorzona, rozbita i cofnięta do Azji - Cesarz Napoleon zwycięski. Ale, ten jeden błąd - marsz na Moskwę wszystko przekreślił - ten jeden cholerny błąd!
Upadek Napoleona doprowadził dopiero do wytworzenia się jego mitu (można powiedzieć że ów człowiek naprawdę podbił świat dopiero po swej śmierci, Puszkin pisał np. o Napoleonie tak: "Chwała mu za to, że jako swą spuściznę przekazał ideę wolności całemu światu", Mickiewicz: "Od czasów Jezusa nikt nie zrealizował na Ziemi więcej niż on", Nipperdey: "Na początku był Napoleon", Chateaubriand pisał o Napoleonie jako o: "najpotężniejszym duchu jaki kiedykolwiek ożywiał powłokę cielesną" Balzac stwierdził: "Człowiek, który był najpiękniejszą władzą, jaką znam", a mieszkańcy Wietnamu i Birmy, opowiadali sobie o: "świętym królu Napoleonie, zesłańcu Niebios", zaś Meksykanie i Kolumbijczycy mawiali: "Napoleon Gran Hombre"), choć Polacy wiernie walczyli do końca u boku umiłowanego Cesarza (w bitwie pod Waterloo, oraz jako jedyni cudzoziemcy, byli wtajemniczeni w plany porwania Napoleona z wyspy św. Heleny). Potem przyszły czasy Powstań Narodowych, które jednak kończył się (z rożnych przyczyn) klęskami. Tam również (głównie) młodzież szlachecka uczestniczyła w tych walkach, starając się odpokutować krwią i poświęceniem grzechy swych przodków.
POWSTANIE STYCZNIOWE
(1863-1864)
0:05 - "WYDAWAŁO SIĘ ŻE DRAGONI NICZEGO NIE POTRAFIĄ DOKONAĆ, A TU OKAZAŁO SIĘ ŻE TO ONI ZAKOŃCZYLI WOJNĘ W TYM KRAJU"
"CO TO ZNACZY ŻE WOJNA SIĘ SKOŃCZYŁA?"
"TO ZNACZY, ŻE TEN OTO DOWÓDCA DRAGONÓW, POJMAŁ OSTATNIEGO POWSTAŃCZEGO WODZA"
"A GENERAŁ BOSAK?"
"GENERAŁ BOSAK? SIEDZI GDZIEŚ PEWNIE W AUSTRIACKIM CHLEWIKU, AWANSOWANYM NA CK ARESZT"
"TO NIEPRAWDA. TO WSZYSTKO NIEPRAWDA"
"JESTEŚMY OFICERAMI IMPERATORA, OŚMIELASZ SIĘ ZARZUCAĆ NAM KŁAMSTWO?"
"TAK, OŚMIELAM SIĘ, OŚMIELAM! JAK PANU NIE WSTYD NOSIĆ TEN MUNDUR?PAN JEST POLAKIEM! (...) PRECZ, TO JEST MÓJ DOM, MÓJ KRAJ, NIEDŁUGO PRZYJDĄ ZZA WISŁY NOWE KORPUSY GENERAŁA BOSAKA I ZNOWU WSZYSCY POLACY PORWĄ SIĘ DO BRONI I NIE ZOSTANIE TU NIKT Z WAS"
Ostatnie wielkie Powstanie, zwane Powstaniem Styczniowym, wybuchło w 1863 r. i trwało ponad rok. W tym samym czasie w Stanach Zjednoczonych również trwała krwawa wojna domowa, zwana Secesyjną (w której, po obu zresztą stronach konfliktu, także walczyło wielu Polaków).
Ta amerykańska wojna była krwawym doświadczeniem wewnętrznej niezgody, jednak nie było tak, że toczyła się ona o zniesienie niewolnictwa na Południu USA (jak dziś głosi wszelkie liberalne lewactwo), zresztą sam Abraham Lincoln był zwolennikiem niewolnictwa (potem to się zmieniło ze względów politycznych i propagandowych). Wojna ta miała podłoże gospodarcze, ale nie o tym tutaj. Chciałbym jedynie stwierdzić, że w trzydzieści lat po zakończeniu Wojny Secesyjnej, gdy Stany Zjednoczone szykowały się na wojnę z Hiszpanią (1898 r.) orkiestry wojskowe grały pieśni wojenne oby walczących wcześniej stron (w tym moją ulubioną "Dixie's Land") - Północy i Południa, aby szybciej zjednoczyć podzielony naród. Tymczasem u nas, kraj wciąż był rozdarty na trzy zaborcze potęgi - carską imperialną Rosję, zjednoczone w 1871 r. przez Prusy Niemcy, oraz Cesarsko-Królewską Monarchię Austro-Węgierską. Kolejne pokolenie, dzieci Powstańców Styczniowych, nie myśleli już o wojnie orężnej, a raczej o bogaceniu się i zdobywaniu środków na wojnę ekonomiczną z zaborcami (głównie z Rosją, która była zalewana lepszymi produktami z Kongresówki, czyli tej części dawnej Rzeczpospolitej, która została włączona do Rosji). Oczywiście pielęgnowano dawne tradycje szlacheckie, śpiewano pieśni patriotyczne, odmawiano modlitwy w kościołach po polsku, ale głównie skupiano się na tworzeniu potęgi gospodarczej rodu i kraju poprzez produkcję i handel (otwierano nowe fabryki, kopalnie, rafinerie, zakłady przemysłowe, banki etc. etc.).
Ich potomkowie zaś, bardziej przypominali dziadków, niż rodziców, bowiem zaczęli angażować się w konspirację niepodległościową, przygotowywali się w strzelaniu z karabinów i pistoletów na kursach strzelniczych organizowanych np. przez Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół" czy też zdobywali swoje pierwsze szlify w harcerstwie. W 1914 r. ci dwudziesto, dwudziestopięcioletni młodzieńcy, doczekali się wybuchu jednej z największych wojen w dziejach Ludzkości - I Wojny Światowej. Wojna ta jednak była (przez świadome czynu niepodległościowego) społeczeństwo polskie, wyczekiwana z nadzieją, gdyż tylko po jej wybuchu można było na nowo odrodzić Polskę z niewoli i zerwać zaborcze kajdany. W sierpniu 1914 r. wojna wybucha i wnukowie Powstańców Styczniowych (którzy to byli dziećmi Powstańców Listopadowych 1830-1831, a ci z kolei byli dziećmi Legionistów Polskich i żołnierzy Wojska Polskiego, walczącego u boku Cesarza Napoleona Wielkiego - każde więc pokolenie Polaków, prócz jednego, urodzonego po 1864 r. miało swoją wojnę o Niepodległość Polski). Pięć pokoleń cierpiało w niewoli przez głupotę swych przodków - piąte pokolenie wywalczyło Niepodległość (swym poświęceniem, zdrowiem i życiem) i zbudowało naszą Najjaśniejszą Ojczyznę, zniszczoną potem przez totalitarnych bandytów - hitlerowskie Niemcy i sowiecką Rosję
NAJDUMNIEJSZA Z POLSKICH PIEŚNI
"MY, PIERWSZA BRYGADA"
("ŻOŁNIERSKA GROMADA, NA STOS, RZUCILIŚMY, NASZ ŻYCIA LOS,
NA STOS, NA STOS")
Odrodziła się Rzeczpospolita - powstała z mroku dziejów, wyrwana z niego w ostatniej chwili. Należy tutaj jednak dodać, że odrodzenie Polski (jak i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej) było jednym z celów prometejskiej konspiracji, która (od czasów Sułkowskiego) działała konsekwentnie w celu rozbicia Rosji. W 1917 r. udało się owej prometejskiej konspiracji (w połączeniu z innymi siłami zewnętrznymi) doprowadzić zarówno do wybuchu w Rosji rewolucji, jak i jednocześnie do wejścia do I Wojny Stanów Zjednoczonych, co było niezwykle ważnym krokiem na drodze odbudowania dawnej Rzeczpospolitej. Józef Piłsudski - kontynuator myśli Sułkowskiego, konsekwentnie dążył do "rozbicia Rosji", aby to osiągnąć, musiała w tym kraju wybuchnąć krwawa rewolucja, która zmiotłaby dotychczasową, carską władzę, i to się stało (Piłsudski - również szlachcic, już w 1915 r. mówił coś, co nie do końca było jasne, dla jego towarzyszy broni, a mianowicie: "Rewolucja w Rosji mi się spóźnia"). Rosja miała zostać rozbita i pogrążona w anarchii, a jednocześnie do I Wojny miały wejść Stany Zjednoczone, które doprowadziłyby do klęski Państw Centralnych, czyli Niemiec i Austro-Węgier, bowiem ich zwycięstwo nad Rosją, nie gwarantowałoby niepodległości Polski - oni też musieli przegrać, i przegrali... wszyscy zaborcy dawnej Rzeczypospolitej w 1918 r. przegrali, upadli i skapitulowali.
Prometejska konspiracja odniosła duży sukces, ale (co bardzo ważne) tworzona była przez dziesięciolecia i dlatego w końcu odniosła sukces. Teraz to odrodzone państwo czekała jeszcze wojna na śmierć i życie z owym potworem, który się wykluł w Rosji (a który był konieczny, aby mogła odrodzić się Niepodległa Polska) - z bolszewickim Mordorem. Ale, podobnie jak we "Władcy Pierścieni", armia bolszewickiego Mordoru została zniszczona, stojąc pod Warszawą, przez manewr oskrzydlający Józefa Piłsudskiego, wyprowadzony znad rzeki Wieprz.
Dzięki tej i kolejnej wielkiej bitwie (nad Niemnem, obie stoczone w 1920 r.), armia sowiecka przestała istnieć, a Lenin musiał prosić o pokój. Ocalona została nie tylko Polska (na prawie dwadzieścia lat), ale cała Europa, która w przypadku polskiej klęski, znalazłaby się pod bolszewickim butem (Europa była osłabiona krwawą I Wojną Światową, a żołnierze totalnie zmęczeni długimi walkami i niesamowitymi stratami, nie mówiąc o efektach psychologicznych tej wojny, po której zdrowi mężczyźni, jeśli wracali do swych domów, to byli strzępami człowieka, kompletnie fizycznie i psychicznie rozbitymi). Ale to wystarczyło aby odrodzić państwo, natchnąć go nową mocą i wiarą w sukces Niepodległej Ojczyzny - i to się udało, również potomkom tej dawnej szlachty. Bardzo ciekawe są opowieści o oficerach Wojska Polskiego, którzy zachowywali się w dość ekstrawagancki sposób (np. gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski, pewnego razu, będąc w wykwintnej warszawskiej restauracji, rozebrał się do bielizny i wskoczył do wielkiego akwarium, które stało w sali, a gdy właściciel wezwał policję, gdyż Wieniawa nie chciał wyjść, ten z uśmiechem rzekł zdębiałym policjantom, że tera podlega... policji morskiej. Wiele było takich smaczków, postaram się je również umieścić opisując dawną szlachtę Rzeczypospolitej - tych, którzy stworzyli imperium, by potem doprowadzić je do upadku, a następnie... znów wynieść je ku wielkości.
ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND NEVER
WILL APPLY TO POLAND
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz