Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 4 listopada 2018

MEMORIAM - Cz. I

"CZYM JEST ME CZUCIE? 

ACH, ISKRĄ TYLKO!

CZYM JEST ME ŻYCIE? 

JEDNĄ CHWILKĄ!"




Dawno już nie było takich skłębionych tłumów... przynajmniej ja nie pamiętam kiedy widziałem tak liczne tłumy po raz ostatni. Fakt, pamięć mi już szwankuje, choć musi się wydawać dziwnym, że pamięć ma tak ulotną jest, gdy idzie o rzeczy dziejące się obecnie, a tak dobrą co do wydarzeń tak już odległych. Hm, dziwny ten nasz umysł, który nie może sobie przypomnieć wydarzeń dnia wczorajszego, zaś doskonale pamięta to, co działo się 50 lat temu. Tak, jestem stary, bardzo stary - nigdy nie sądziłem że dane mi będzie doczekać takiego wieku. Nie miałem prawa tego doczekać, a jednak się stało - mimo to 82 wiosny odbiły się na mym zdrowiu. Ciężko mi już chodzić, ręce moje powykrzywiała starcza choroba, powodując że nie sposób już ich całkowicie rozłożyć. Rozpadam się powoli, a jednak żyję, żyję! Czy czuję spełnienie? Na pewno - mam wspaniałe dzieci, wspaniałe wnuki, które właśnie dziś mają mnie odwiedzić. Dziś w kalendy lutego, gdy piętrzący się tłum na Polu Marsowym świętuje otwarcie nowej świątyni. Jak ją zwą? Czyżby Ara Pacis - Ołtarz Pokoju, mający zapowiadać nową erę dobrobytu. Ileż to widziałem już takich buńczucznych zapowiedzi, ileż pomysłów, ileż planów. Nie, nie chcę się tutaj skarżyć, nie czynić wyrzuty i choć ledwie w dłoni mogę utrzymać rylec, którym swe myśli przenoszę na ten zwój pergaminu, muszę powiedzieć że miałem dobre życie.

Urodziłem się piątego dnia przed idami marcowymi, trzy dni po nonach, za konsulatu Sekstusa Juliusza Cezara i Lucjusza Marcjusza Filipusa. Na świat przyszedłem w Mitylenie na wyspie Lesbos, dokąd rodzina nasza została zesłana przez polityczne intrygi. Moim dziadkiem był Publiusz Rutyliusz Rufus, ze sławnego domu Rutyliuszy, konsul z roku 649 (105 p.n.e.) i namiestnik prowincji Azji. Dziadek mój brał udział w hiszpańskiej wojnie przeciw Numantynom, potem w Afryce przeciw Jugurcie wraz z Gajuszem Mariuszem, z którym się przyjaźnił. To oni dwaj ratowali Rzym po strasznej klęsce arauzyjskiej, w której pohańbieni i zamordowani zostali wszyscy rzymscy jeńcy, bez względu na ich status społeczny czy majątek. Panika, jaka wówczas wybuchła w Rzymie, przypominała tę sprzed stu jedenastu lat, gdy po klęsce kannanejskiej w Rzymie słychać było przeraźliwe okrzyki: "Hannibal ante portas". Teraz wszak krzyczano: "Furor teutonicus". Obawiano się że wróg, który kroczy z północy, może teraz dokończyć to, co nie udało się Hannibalowi - zdobyć i zniszczyć Rzym. Nie było armii, zdolnej wówczas odeprzeć najeźdźców w Italii. Co prawda można było powołać pod broń nowe oddziały, ale to byłyby albo młokosy, mające jeszcze mleko pod nosem, albo też styrani życiem weterani. Najlepsze zaś roczniki stacjonowały z dala od Italii, w Hiszpanii, Macedonii, Afryce i Azji, a i tak większość z nich padła pod Arausio. Miasto było bezbronne, tak jak wtedy, gdy Galowie Brennusa zdobyli je i spalili, tylko że teraz wrogów było więcej i byli znacznie potężniejsi od tamtych Galów.

W tych dniach doszło do prawdziwego pomieszania zmysłów. Ludzie w panice albo uciekali z miasta, albo też szukali winnych całej sytuacji. Aby poskromić chaos i samosądy należało natchnąć lud nową nadzieją, dać im powód do optymizmu, gdyż ich niezadowolenie mogło obrócić się przeciwko nobilitas. Lud zaczął głośno już mówić iż patrycjusze nie nadają się do rządzenia państwem, że nie ma wśród nich kompetentnych ludzi, a ich tradycja, doświadczenie i wykształcenie, legły na polach Arausio, gdzie w okrutny sposób potopiono lub w haniebny sposób powywieszano na pobliskich drzewach, wielu senatorskich synów. "Gdzież jest wasza powaga" - pytał lud, "gdzież wasze doświadczenie", należało więc czym prędzej rozładować złe nastroje, aby nie doszło do jeszcze większej katastrofy, niż tak, która już się wydarzyła. Trzeba było znaleźć winnych tej sytuacji i przykładnie ich ukarać. Co prawda nie wrócono już do haniebnego zwyczaju ofiary z ludzi, jaki miał miejsce pod Kannach, gdy Hannibal zagroził miastu, i gdy żywcem zakopano parę obcokrajowców, którzy wówczas przebywali w Rzymie - Gala i Galijkę oraz Greka i Greczynkę. Mimo to lud należało pohamować w jego gniewie, więc urządzono pokazowy proces przed senatem Kwintusowi Serwiliuszowi Cepionowi - głównodowodzącemu pod Arausio, którego uznano teraz winnym całej klęski. Zachowano go co prawda przy życiu, ale co to było za życie - odebrano mu wszystko, cały majątek jaki posiadał i pozbawiono wszelkich dotychczasowych godności, co spowodowało iż z członka klasy nobilitas, stał się wraz z rodziną... żebrakiem. 

To jednak było mało, lud łaknął krwi i trzeba było tę krew - czyjąś krew - ludowi dać, aby ocalić własną. Rozpoczęto więc częste kontrole kolegium westalek, szukając najmniejszego śladu bezbożności owych świętych niewiast. Ale po ostatnim występku niemoralności, jaki miał miejsce przed dekadą, w której to w kolegium zawiązała się tajna zmowa części kapłanek Westy, potajemnie przyjmujących u siebie mężczyzn i po rozerwaniu owych niewiast na strzępy przez wzburzony tłum, obecnie każda z nich były przykładem prawdziwie świętej pobożności, wzajemnie się kontrolując. Zatem komisja senacka nie była w stanie, pomimo uporczywych zabiegów, znaleźć jakikolwiek przykład niemoralności wśród westalek, aby rzucić je na pastwę rzymskiego motłochu. Zaczęto też szukać jakichś nowych wierzeń - równie bezskutecznie. Postanowiono więc urządzić modły przebłagalne do bogów najeźdźców z północy, ale... któż znał ich imiona. Problemy więc wzajemnie się piętrzyły i nakładały na siebie, a czas płynął. Sarkanie ludu przeszło w gniewne pohukiwania a te w jawne anty-senackie okrzyki. "Nasi ojcowie i synowie polegli, po to abyście opływali w luksusy" - wołano, "oddajcie nam naszych mężów" - rozlegał się po mieście gniew wzburzonego ludu. Cóż więc można było jeszcze zrobić, cóż wymyślić aby rozładować emocje? Modły błagalne do własnych bogów? - ale kogo by to uspokoiło w obecnej sytuacji, tylko najpobożniejszych, a lud, wzburzony lud, czy on by się dał tym przekonać? Raczej nie, należało więc wymyślić coś innego. I wymyślono, dwaj konsulowie tego roku - Gajusz Mariusz i mój dziad wpadli na ciekawy pomysł - postanowiono urządzić publiczne munera.




Igrzyska munera (czyli walki gladiatorów), dotąd bowiem organizowane były tylko prywatnie i to głównie jako urozmaicenie pogrzebu wysoko postawionej persony. Teraz, po raz pierwszy w dziejach Rzymu zamierzano zorganizować publiczne munera, za publiczne pieniądze i przez publiczne władze (105 r. p.n.e.). Natychmiast ściągnięto najlepszych gladiatorów ze słynnej rzymskiej szkoły Gajusza Aureliusza Scaurusa, zatrudniono też po raz pierwszy prywatnych przedsiębiorców do rozreklamowania po mieście tego wydarzenia, ich zadaniem było wypisanie na murach domów wzdłuż głównych ulic miasta oraz przed bramami miejskimi, informacji o mającym się odbyć przedstawieniu, które rozgrywano "ku pokrzepieniu serc". Oczywiście jeszcze wówczas nie było to tak popularne zajęcie jak dziś, to były dopiero początki, nie rozdawano nawet jeszcze ulotek reklamowych, tak jak dziś przed tego typu uroczystościami. Same igrzyska odbyły się też pod gołym niebem na Forum Romanum, na prowizorycznie zorganizowanej arenie. Jednak nie wiadomo czy owe igrzyska napełniły mieszkańców miasta duchem walki, jako że najeźdźcy nie odważyli się wkroczyć do Italii i skierowali się do południowej Galii i Hiszpanii. Dziad mój wspierał też Mariusza w późniejszych latach, gdy zgromadzenie ludowe wybierało go konsulem z naruszeniem prawa, jednocześnie nie zwracając się do senatu z prośbą o przedłużenie kadencji, lub zawieszenie praktyki nie wybieralności konsulów rok po roku. Komicje trybusowe (zgromadzenie ludowe), nie posiadając takich kompetencji, powierzyło Mariuszowi również dowództwo armii północnej. Senat przystał na to jawne naruszenie prawa, gdyż w ten sposób mógł rozładować emocje i ocalić państwo - przynajmniej tak się wówczas senatorom zdawało.

Mariusz nie był osobą szczególnie lubianą wśród nobilitas, gdzie ważne było przede wszystkim urodzenie w znamienitym rodzie, opromienionym sławą wielkich przodków. Ludzie z tego kręgu nie wiedzieli co to praca fizyczna, wychowywani od małego w jak najlepszych warunkach, w otoczeniu mas zajmujących się nimi niewolników, nie przywykli nawet do samodzielnego ubierania się. Za to uczyli się retoryki, języków obcych a szczególnie greki, doskonalili się w ćwiczeniach wojskowych - jako urodzeni dowódcy i przygotowywali do kariery politycznej. Nie dla nich trudy codziennego życia mieszkańców miasta i konieczność wyżywienia rodziny, ich niewolnicy chodzili w lepszych szatach, niż większość rzymskiego plebsu, a także jadali lepiej niż przeciętny rzymski plebejusz, który nie wiedział czy danego dnia zarobi na miskę soczewicy dla siebie i rodziny. Gajusz Mariusz co prawda nie wywodził się z plebsu a ze stanu ekwitów, jednak była to rodzina uboga, której nie stać było nawet na jednego niewolnika, dlatego też domownicy sami pracowali w polu, na swej niewielkiej posiadłości w Cereate niedaleko Arpinum. Wpojono mu też starorzymskie ideały i cnoty, dzięki czemu wyrósł na porządnego człowieka i daleki był od ekstrawagancji i lisiej moralności rzymskiej nobilitas. Starał się też coś zrobić dla ludu, ale chciał jednocześnie trzymać się przepisów prawa - nie zawsze były to jednak do pogodzenia. Udało mu się chociażby otworzyć szkołę retoryki łacińskiej dla zwykłych Rzymian, która jednak szybko została zamknięta przez niechętnego "kształceniu motłochu" cenzora ze stronnictwa optymatów. Senat więc przygryzał wargi i z ciężkim sercem godził się na awanse Mariusza, dokonywane przez wzburzony lud.




Przystąpił więc on do gruntownej reformy rzymskiej armii. Wyposażony w vox populi (wolę ludu) zaczął ściągać do Italii rezerwy z Afryki, ale to nie wystarczyło. Postanowił więc przeprowadzić rewolucyjny krok - ogłosił pobór do wojska bez oglądania się na cenzus majątkowy rekrutów. Było to rzeczywiście nowatorskie podejście i senat przyglądał się temu z najwyższym zainteresowaniem i... obawą. Rezygnacja z cenzusu spowodowała że do jego armii mogli się zgłosić plebejusze, których było pod dostatkiem i mogli oni teraz awansować w tej nowej armii nie ze względu na pochodzenie czy majątek, ale ze względu na osobiste męstwo w walce. Odzież i uzbrojenie było zakupione na koszt państwa, a nie jak dotychczas osobiście przez walczących żołnierzy, którzy mieli obowiązek stawić się w armii w pełnym rynsztunku. Rezygnacja z różnego ubioru ciężkiej i lekkiej piechoty, równała się realnie ujednoliceniu kroju umundurowania, zlikwidowano też dotychczasowy podział na hastati, principes i triari czyli formacji rzymskiej piechoty sformowanej pod względem majątkowym, od najlżejszej do najcięższej. Starano się wybierać jak najsprawniejszych młodzieńców, skrócono też długość mieczy, co pozwoliło lepiej je ułożyć w dłoni i sprawniej nimi posługiwać. Były to sławne gladiusy, najpopularniejsze po dziś dzień miecze rzymskiej armii. Zrezygnowano też z włóczni triari, które i tak były w walce mało przydatne, zastępując je oszczepami (pilum), którymi legioniści mogli posługiwać się tak samo jak i włócznią, do tego były znacznie lżejsze i poręczniejsze. Poza tym rzymski legionista armii Mariusza "nowego typu" musiał cały swój prywatny ekwipunek dźwigać na własnych plecach, przy jednoczesnym pokonywaniu długich kilometrów marszu. 

Żołnierze armii obywatelskiej, nie byli do tego przyzwyczajeni, a taką armię polecił senat zmobilizować drugiemu konsulowi (roku 104 p.n.e.) Gajuszowi Flawiuszowi Fimbrze i zabronili mu podporządkowywać się rozkazom Mariusza. W obu armiach szybko doszło do konfrontacji, jako że żołnierze armii obywatelskiej (starego typu), uważali się za lepszych od hołoty Mariusza, zwąc ich również "Mułami Mariusza" (jako że musieli na swych barkach dźwigać całe swoje oporządzenie). Jednak to właśnie armia nowego typu odniosła zwycięstwa w ostatecznych bitwach z najeźdźcami, pod Aquae Sextiae (102 r. p.n.e.) i na polach raudyjskich pod Vercellae (101 r. p.n.e.). To ostatecznie zadecydowało o skuteczności armii nowego typu, która odtąd stanie się jedyną armią rzymskiego imperium (armia Mariusza będzie tą samą, którą przetrwa do czasów Oktawiana Augusta, a najbardziej spopularyzowana będzie dzięki kampaniom Juliusza Cezara). Przejdźmy jednak do wydarzeń późniejszych, tych, które doprowadziły do skazania mojego dziada Publiusza Rutyliusza Rufusa na wygnanie i konfiskatę majątku, oraz do początków mych narodzin na Mitylenie.



 

"CZYM BYŁ ON, 
PÓKI ŚWIATY TRZYMAŁ W SWOIM ŁONIE?
ISKRĄ TYLKO.
CZYM BEDZIE WIECZNOŚĆ ŚWIATA, 
GDY ON GO POCHŁONIE?
JEDNĄ CHWILKĄ"  




ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND NEVER

WILL APPLY TO POLAND



 CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz