Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 25 listopada 2018

WINO, KOBIETY I... TRON WE KRWI - CZYLI PONURY CIEŃ BIZANCJUM - Cz. I

NIM JESZCZE 

NAD KONSTANTYNOPOLEM 

ZAŁOPOTAŁ ZIELONY 

SZTANDAR MAHOMETA


VARIA




 W cieniu komnaty stała masywna postać mężczyzny, opartego o kolumnadę i wpatrującego się bezmyślnie w dal. Im bliżej podeszło się ku tej postaci, tym widać było znacznie lepiej iż jest to majestatyczna postać, od której oblicza bije powaga i godność monarsza. Jednak mimo iż z wyglądu człowiek ten przypominał monarchę, to jednak jego zachowanie niczym nie przypominało monarszej pewności siebie i zdecydowania. Postać stała przy oknie, wychodzącym na pałacowy ogród i wpatrywała się w jaśniejące w oddali budowle Paryża. Tak, postać ta była może majestatyczna, ale wzrok jego wydawał się tępy, zupełnie pozbawiony jakiegokolwiek blasku, jakiegokolwiek celu. Ten potężnie wyglądający człowiek, który skończył już pięćdziesiąty drugi rok życia rzeczywiście w niczym nie przypominał monarchy. Był to raczej smutny, zrezygnowany mężczyzna, który już od dawna nie doświadczył żadnej radości - przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Mimo to, doprawdy trudno by było odebrać mu jakakolwiek dostojność, czy to w jego ruchach, czy też w zachowaniu i nie połączyć jej z godnością królewską. I rzeczywiście, ów wpatrujący się bezmyślnie w dal mężczyzna istotnie był monarchą, ale kto wie czy wówczas nie pragnąłby bardziej stać się zwykłym poddanym, aby tylko zdjąć ze swoich barków to ogromne brzemię, jakie musiał dźwigać już od ponad dziesięciu lat, czyli od czasu, gdy wstąpił na cesarski tron w Konstantynopolu, tej ostatniej teraz pozostałości po dawnym, cesarskim Rzymie. Był to bowiem cesarz Manuel II z dynastii Paleologów, który jednak władaj już państewkiem tak słabym, tak małym i tak... smutnym, iż doprawdy powodował żałość wszystkich, z którymi się stykał.

Ponad dwa lata wcześniej - 10 grudnia 1399 r. opuścił on potężne mury swej stolicy i wyruszył w podróż po Europie, pragnąc sprowadzić odsiecz dla swojej, zagrożonej atakiem niewiernych Turków Osmańskich, ojczyzny. W towarzystwie francuskiego marszałka Boucicaut, przemierzył on Wenecję, gdzie nawet gotów był przekazać Konstantynopol w ręce tamtejszych dożów, w zamian za realne wsparcie militarne, udzielone jego upadającemu cesarstwu. Niewiele jednak wskórał, choć przemierzył Italię wzdłuż i wszerz. Następnie pojechał do Francji, gdzie był podejmowany przez króla Karola VI, którego nie na darmo zwano "Szalonym", gdyż rzeczywiście co jakiś czas popadał w obłęd. Tam też niczego nie załatwił, po czym skierował się ku Brytanii i w Londynie został powitany przez króla Henryka IV z niezwykłą wprost gościnnością. Cały Londyn wyległ na ulice, aby ujrzeć tego władcę, który na swych barkach nosił godność, powagę i wielkość dawnego Rzymu, a który tu przybywał błagać o pomoc. Jakże zmiennymi kolejami losu podażą fortuna. doprawdy przykry to był widok, czego wyraz dał jeden z obecnych tego dnia angielskich dziejopisów, osobiście obserwując przyjazd monarchy z dalekiego, dość egzotycznego dla Anglików kraju. Zapisał on bowiem w swym dzienniku takie oto słowa: "Rozważałem w głębi duszy bolesny fakt, że ten wielki władca chrześcijański z dalekiego Wschodu, na skutek niebezpieczeństw, czyhających ze strony niewiernych, zmuszony został odwiedzać na Zachodzie odległe wyspy, aby tu prosić o pomoc. Mój Boże! Gdzież jesteś, o chwało dawnego Rzymu? Wspaniałość twojego Cesarstwa leży dzisiaj w gruzach (...) Któż chciałby kiedyś uwierzyć, że popadniesz w tak wielką nędzę, że ty, któraś panowałaś niegdyś nad światem, zasiadając na wysokim tronie, nie będziesz teraz zdolna nieść pomocy chrześcijańskiej wierze".

Ów wielki władca, który sam dźwigał jedynie cień dawnej chwały, wcale nie pragną jednak wracać do oblężonego przez Osmanów, wielce wyludnionego Konstantynopola. W drodze powrotnej zatrzymał się ponownie w Paryżu, gdzie miał ponoć chwilę odpocząć. I rzeczywiście, odpoczywał, już od dwóch lat przebywając na francuskim dworze, nie miał ani ochoty, ani odwagi powrócić z niczym do swojej stolicy. Cóż bowiem miał czynić? odbył długą i kosztowną podróż na Zachód, która poszła całkowicie na marne. Owszem, otrzymał kilka mglistych obietnic, złożonych bardziej na odczepnego, ale nie było żadnych konkretów, nie prowadził ze sobą żadnej armii, która mogłaby rozerwać blokadę Konstantynopola. Cóż miał czynić? Wracać? Po co, do czego, do skazanego na zagładę miasta, którego los już został przypieczętowany, a upadek był kwestią kilku lub kilkunastu miesięcy. Najchętniej pozostałby tu, w Paryżu. Tęsknił też co prawda za żonę i dziećmi, których umieścił w Morei na Peloponezie, w przecudnym mieście Mistrze, która to stała się ośrodkiem odnowionego hellenizmu. Zabawne, ponoć niektórzy tamtejsi mieszkańcy zamyślali nawet eksportować ów nowy hellenizm na inne części dawnej Hellady, w tym na ziemie opanowane przez Osmanów. Ta myśl musiała wprawić cesarza choć na krótko w lepszy humor, jednak szybko on ustępował, na myśl iż posiadłości dawnego Cesarstwa ograniczają się obecnie właśnie do samej Morei z Mistrą i oczywiście niewielkiego rejonu wokół samej stolicy - Konstantynopola. Zresztą Mista i tak była ludniejsza i żywo tętniąca życiem, w porównaniu z na wpół wyludnionym miastem nad Bosforem. Cóż jednak czynić, w stolicy władał brat Manuela - Jan VII Paleolog, który wcześniej był też konkurentem Manuela do władzy. 

Może lepiej nie wracać? Może niech to na Jana spadnie hańba kapitulacji sławnego miasta Konstantyna, może tak będzie lepiej. Osiąść tutaj, we Francji, w Paryżu, sprawdzić żonę i dzieci z Morei, gdzie je umieścił w obawie przed ewentualną próbą Jana, zamordowania jego synów. Jakże trudno był władcą, jakże łatwe życie mają niewolnicy, wolni od podejmowania decyzji. Jakże w tych dniach Manuel chciałby zamienić się, choć na trochę, miejscami ze zwykłym służącym. Jaka to byłaby ulga, nie musieć nic czynić z własnej woli, z własnego rozumu, a być jedynie wykonawcą czyichś poleceń - jakże wówczas łatwo jest żyć. Tego typu myśli bez wątpienia musiały kłębić się w głowie człowieka, opierającego się teraz o kolumnadę królewskiego pałacu i patrzącego w dal, na Paryż. W oddali jednak było dochodziły go odgłosy czyichś kroków. Kroki te z każdą minutą stawały się coraz donioślejsze i coraz lepiej słyszalne. Wreszcie, gdy zaczęły przypominać dudnienie, Manuel ocknął się i niechętnie odwrócił głowę w kierunku drzwi wejściowych, w których niechybnie musiałby wkrótce pojawić się sprawca całego tego zamieszania. Odczekał chwilkę, wpatrując się jednak w kierunku drzwi wejściowych tym samym, bezładnym wzrokiem, jakim wcześniej spoglądał na miasto i gdy wreszcie w drzwiach ukazała się postać posłańca, odetchnął z ulgą. Wreszcie - pomyślał, choć doprawdy niezbyt ciekawiły go informacje, które miał nadzieję usłyszeć, a spodziewał się najgorszego, łącznie z upadkiem samego Konstantynopola. Posłaniec wbiegł do komnaty, po czym bizantyjskim zwyczajem upadł na kolana i trzymając w dłoni zwój papieru, zwrócił się do Manuela tymi oto słowy:

- Wasza Cesarska Mość, przynoszę wieści bezpośrednio z Anatolii. Pędziłem tutaj przez trzy tygodnie, nie dając wytchnienia koniu, by przynieść ci Panie tę wiadomość.

- Mów zatem, miejmy to już za sobą - odrzekł cesarz.

- Wasza Cesarska Mość, mam ci przekazać wiadomość, iż 28 lipca Roku Pańskiego 1402, sułtan osmański Bajazyd I, niewierny pies, który tyle krwi napsuł cesarstwu rzymskiemu, został pokonany w bitwie na wzgórzach wokół Ankary i dostał się do niewoli zwycięskiego, przybyłego ze Wschodu Timur-lena, chana Ordy z Samarkandy, potomka dawnego Czyngis-chana. 

- Co rzekłeś? - Manuel w pierwszej chwili nie dosłyszał, gdyż spodziewał się zupełnie innej wiadomości i przygotowany był raczej na najgorsze.

- Wasza Cesarska Mość, Konstantynopol jest ocalony, sułtan Bajazyd dostał się do mongolskiej niewoli, państwo Osmanów jest w totalnej rozsypce, wojska oblegające Konstantynopol w ciągu jednej nocy po prostu rozpłynęły się. Panie, Bóg, rękoma barbarzyńców ze Wschodu ocalił nasze państwo, tę oto wiadomość pragnę ci przekazać, która zapisana jest w tymże dokumencie, ręką Twego cesarskiego brata. 

- To, n...nie...niemożliwe, jak to? Bajazyd w niewoli - Manuel nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał - ten sam Bajazyd, który przed sześciu laty rozgromił pod Nikopolem chrześcijańskie wojska króla węgierskiego - Zygmunta Luksemburskiego, ten sam Bajazyd, który już widział się władcą Konstantynopola? To niemożliwe?!

- Możliwe Panie, brat twój przesyła ci tę radosną wiadomość, jesteśmy ocaleni.

- Bogu Miłościwemu niech będą dzięki i synowi Jego, Jezusowi Chrystusowi Panu naszemu i Zbawicielowi - rzekł Manuel, upadając na kolana i składając ręce w modlitwie dziękczynnej - Jesteśmy ocaleni, Boże Miłosierny dzięki Ci po tysiąckroć. 







Tak oto zwycięstwo Tamerlana pod Ankarą z lipca 1402 r., przedłużyło życie Cesarstwa Bizantyjskiego o kolejne pół wieku. Ale niestety, ani Manuel II, ani też jego następcy nie potrafili wykorzystać danego im czasu na gruntowną modernizację skostniałego aparatu państwowego i zapewnienie sobie realnych sojuszy militarnych, które mogły by w przyszłości przynieść Konstantynopolowi realne wsparcie na wypadek kolejnego osmańskiego ataku. Stolicę Bizancjum zdobył w maju 1453 r. młody, zaledwie 21-letni sułtan Mehmed II Zdobywca. Był on prawnukiem wziętego do niewoli przez Tamerlana, sułtana Bajazyda I zwanego Błyskawicą (od szybkości dokonywanych przez niego ataków). Jednocześnie Mehmed Zdobywca był też pradziadem dla kolejnego wielkiego sułtana osmańskiego - Sulejmana Wspaniałego, którego to panowanie określa się jako największy i najwspanialszy okres osmańskiej potęgi. 


     


A tymczasem w kolejnej części przejdę już do dość odległych dziejów wschodniego cesarstwa, które potem otrzyma nazwę Bizantyjskie, gdyż cofniemy się o ponad... dwanaście stuleci

 

ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND

NEVER WILL APPLY TO POLAND



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz