Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 kwietnia 2020

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. IV

CZYLI CO SPOWODOWAŁO

ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA

ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ?





 PLANY I MARZENIA

Cz. III



OTOCZENIE BLOKU ŚRODKOWOEUROPEJSKIEGO PRZEZ FRANCJĘ I ROSJĘ





 "ROSJI NIE INTERESUJĄ ZIEMIE NIEMIEC, A MY NIE ZAMIERZAMY PODBIJAĆ ROSYJSKICH. W GRĘ MOGĄ WCHODZIĆ JEDYNIE PROWINCJE POLSKIE, KTÓRYCH I TAK OPANOWALIŚMY JUŻ WIĘCEJ, NIŻ JEST NAM POTRZEBA"

OTTO von BISMARCK
(13 stycznia 1887 r.)


 
 18 marca 1890 r. kanclerz Rzeszy Niemieckiej i premier Prus - Otto von Bismarck złożył oficjalną dymisję, która została przyjęta przez cesarza Wilhelma II dwa dni później. Dymisję poprzedziła wzajemna konfrontacja (oczywiście w jak najbardziej dyplomatycznej formule), do której doszło 14 marca, a była ona związana z przypomnieniem przez Bismarcka kompetencji jakie posiadał - według konstytucji Rzeszy z 16 kwietnia 1871 r. - pruski monarcha. Cesarz miał odpowiedzieć "Żelaznemu Kanclerzowi" że nie czuje się w żaden sposób związany "okólnikami" wydanymi przez jego poprzedników. Konflikt kanclerza z cesarzem przybierał na sile z każdym miesiącem panowania tego młodego władcy, który rósł w cieniu blasku wielkości Bismarcka i któremu wreszcie ten blask zaczął przeszkadzać. Tę wzajemną niechęć (lub raczej wybujałą ambicję młodzika, który "nigdy nawet nie wąchał prochu", a cały czas pozował na "silnego człowieka" Europy)  przewidział nawet dziad Wilhelma II - Wilhelm I, który niegdyś rzekł: "Gdy książę Wilhelm zostanie cesarzem, będzie mu zależało na sprawianiu wrażenia człowieka, który sprawuje rzeczywistą władzę. Właśnie dlatego uważam, że on i kanclerz nie za długo będą żyć w zgodzie". Gdy więc 18 marca Bismarck składał dymisję, pokusił się jeszcze na odchodnym o złośliwość w stosunku do kajzera - gdy rozmawiając na temat cara Aleksandra III i polityki rosyjskiej, Bismarck ostentacyjnie włożył rękę do kieszeni z której wyjął jakiś świstek papieru, po czym powiedział że na cara "należy uważać". Gdy Wilhelm poprosił go o okazanie owej kartki, okazało się że jest raport dyplomatyczny, wysłany z Petersburga przez niemieckiego ambasadora, który przytaczał osobistą opinię Aleksandra III o Wilhelmie II, a brzmiała ona: "Chłopak źle wychowany i złej wiary". Nie była to zresztą ostatnia złośliwość, jakiej dopuścił się Bismarck w stosunku do cesarza, który tak naprawdę odetchnął dopiero wtedy, gdy "Żelazny Kanclerz" zakończył życie - 30 lipca 1898 r. Napisał wówczas list do swej matki - cesarzowej Wiktorii , w którym znalazły się takie oto słowa: "Teraz wreszcie Korona rozsyła swoje promienie z "Łaski Bożej" do pałacu i chaty (...) A Europa i świat słuchają, co mówi i co myśli niemiecki cesarz, a nie jaka jest wola jego kanclerza! (...) Na zawsze, na zawsze, jest tylko jeden cesarz na świecie, cesarz niemiecki prawem tysiącletniej tradycji".

Nowym kanclerzem Rzeszy został mianowany (20 marca 1890 r.) wiekowy już - Georg Leo von Caprivi, który będąc jeszcze admirałem, wciąż powtarzał "Następnej wiosny czeka nas wojna na dwa fronty". Caprivi nie był zadowolony z porzucenia kariery wojskowej i objęcia nowego, politycznego stanowiska, a nawet żalił się że: "Teraz grzebię swoją wojskową sławę". Nowy kanclerz, choć był dość dobrym sztabowcem, a nawet w pewnym sensie politycznym wizjonerem (przewidywał wojnę na dwa fronty z Rosją i Francją, oraz wzięcie Niemiec w kleszcze i powtarzał: "Najpierw musimy zakończyć wojnę, która wybuchnie lada chwila, a dopiero potem będziemy mogli rozwijać flotę"), jednak nie nadawał się do polityki. Bardzo często bowiem ulegał kaprysom i humorom politycznym niedoświadczonego kajzera, który chcąc zasłużyć na miano "silnego człowieka" Europy, wymyślał wciąż nowe, często niedorzeczne plany przyszłych sojuszów (np. chciał zawrzeć sojusz z Wielką Brytanią, Francją i Rosją przeciwko Stanom Zjednoczonym, a także sojusz z Francją i Rosją przeciw Wielkiej Brytanii i Japonii, a także sojusz z USA i Chinami przeciw Francji, Wielkiej Brytanii, Rosji i Japonii i jeszcze kilka tego typu konfiguracji politycznych jakie sobie zakładał młody cesarz). Jednym z pierwszych posunięć nowego rządu, było zaś podpisanie tzw.: układu zanzibarskiego (1 lipca 1890 r.), polegającego na oddaniu Wielkiej Brytanii afrykańskiego Zanzibaru i zrzeczenie się pretensji do Ugandy, w zamian za przejęcie wyspy Helgoland na Morzu Północnym. I choć ta polityka była uważana za wielki sukces niemieckiej dyplomacji (oddanie "zanzibarskich błot" w zamian za Helgoland - wyspę o strategicznym znaczeniu dla ewentualnych przyszłych wojennych działań niemieckiej floty na Morzu Północnym), to jednak niemiecka opinia publiczna mocno krytykowała wówczas rząd Capriviego (i stojącego za nim kajzera) za dokonanie tej zamiany.

Leo von Caprivi stał się teraz twarzą "Nowego Kursu" w polityce Niemiec, który opierał się na utrzymaniu sojuszu w bloku środkowoeuropejskim (Niemcy - Austro-Węgry - Włochy - Rumunia) i zabieganiu o przychylność Wielkiej Brytanii, kosztem Francji i Rosji. Z tego powodu Niemcy wypowiedziały w czerwcu 1890 r. (wbrew rosyjskim życzeniom kontynuacji tego sojuszu) układ reasekuracyjny z Rosją zawarty trzy lata wcześniej. Był to poważny błąd, który zemścił się w kolejnych latach i ostatecznie doprowadził do klęski Niemiec w I Wojnie Światowej. W Niemczech bowiem postrzegano wówczas Rosję na dwa sposoby. Po pierwsze obawiano się ekspansjonistycznej polityki rosyjskiej (szczególnie na Bałkanach, Kaukazie i w Cieśninach Czarnomorskich) a także z przerażeniem spoglądano na ogrom tego kraju - uważając że "wojna z Rosją byłaby dla Niemiec nieszczęściem", a jednocześnie postrzegano kraj carów jako kolosa na glinianych nogach, którego co prawda może nie da się w całości rozbić, ale przynajmniej można pobić jego armie i wydrzeć mu cześć terytoriów. Coraz częściej zaczęły dochodzić do głosu takie idee i pojęcia, jak: "Drang nach Osten" ("Ekspansja na Wschód") oraz "Die grossraum Idee" ("Idea wielkiej przestrzeni"). Uważano też, że bardzo łatwo (przy wsparciu Austro-Węgier) będzie można odciąć "polski balkon" (jak w niemieckiej, politycznej terminologii nazywano Królestwo Kongresowe) od reszt Rosji i miażdżącym wypadem z Prus Wschodnich i Galicji rozbić rosyjskie wojska. Pojawił się jednak problem, co dalej zrobić w sytuacji gdy Rosja po tym uderzeniu się nie podda i będzie dalej kontynuowała wojnę w oparciu o swoje terytorium i ogromne zasoby ludzkie. Powstało wówczas kilka propozycji (jak choćby dalsza ofensywa w kierunku Bałtyku i Ukrainy, oraz zniszczenie najważniejszych rosyjskich centrów przemysłowych i rolniczych), ale mimo wszystko politycy niemieccy uważali ewentualną wojnę z Rosją, jako ostateczność bardzo niekorzystną dla Niemiec. Tak naprawdę Niemcom nie zależało na pozyskaniu rosyjskich terenów. Pytano wręcz wprost: "Czegóż moglibyśmy zażądać od Rosji?" i zarazem odpowiadano: "Polaków? Mamy wystarczająco sporo kłopotów z naszymi i nie potrzebujemy tych rosyjskich". Nieprzedłużenie traktatu reasekuracyjnego, "Nowy Kurs" w polityce Niemiec, buńczuczne nawoływania do ustąpienia Niemcom "miejsca pod słońcem", doprowadziły jednak do jawnego zerwania sojuszu z Rosją (która była podstawą polityki Bismarcka i był on nawet w stanie poświęcić dla utrzymania tego sojuszu - układ Niemiec z Austro-Węgrami zawarty w 1879 r.), a to mogło ją tylko pchnąć ku Francji - żądnej rewanżu za klęskę z 1870 r. 

 


Francuzi szybko podłapali temat (zdając sobie sprawę że sojusz z Rosją doprowadzi do wyjścia Francji z izolacji politycznej, w jaki wpadła po 1871 r.) i już 23 lipca 1891 r. francuskie okręty wojenne wpłynęły do rosyjskiego portu w Kronsztadzie, gdzie nastąpiło oficjalne powitanie z udziałem samego cara, który nawet przysłuchiwał się "Marsyliance" (pieśni dotąd w Rosji zakazanej, jako rewolucyjna i republikańska). Już sam ten fakt spowodował, że o wizycie francuskiej eskadry w Rosji pisały wszystkie gazety w Europie a temat stał się "gorący" także i w gabinetach polityków. 27 sierpnia 1891 r. zostało dodatkowo podpisane francusko-rosyjskie porozumienie polityczne, a 17 sierpnia 1892 r. również i konwencja wojskowa, zaś 10 czerwca 1893 r. traktat handlowy. Sojusz francusko-rosyjski oficjalnie (po przyjęciu przez francuski Parlament) wszedł w życie 4 stycznia 1894 r. Francja do tego czasu udzieliła już Rosji kilku pożyczek (pierwsza wypłacona w 1887 r.), przeznaczonych głównie na rozwój przemysłu, budowę kolei transsyberyjskiej (notabene właśnie z jej powodu o mało co życia nie stracił przyszły car - Mikołaj II, który jeszcze jako następca tronu w marcu 1894 r. wyjechał do Japonii. Tam właśnie został poważnie zraniony szablą w twarz przez japońskiego policjanta, który uznał, że kolej transsyberyjska będzie służyła szybszemu przerzucaniu wojsk rosyjskich nad Pacyfik i w ten sposób Rosjanie zagrożą jego ojczyźnie) oraz walkę z klęską głodu, jaka nawiedza Rosję w latach 1891-1893. Doszło też do wzajemnych wizyt na najwyższym szczeblu państwowym (w 1896 r. car Mikołaj II złożył wizytę w Paryżu, a w 1897 r. z rewizytą udał się do Rosji prezydent Francji - Feliks Faure). W taki oto sposób narodziło się Dwuprzymierze, a Niemcy, Austro-Węgry i Włochy zostały wzięte w kleszcze. Wojna jednak wcale nie musiała wybuchnąć, gdyż ani Niemcy ani Austro-Węgrzy nie wysuwali żądań terytorialnych wobec sąsiednich krajów. Co prawda francuskie dążenie do rewanżu i zadośćuczynienia za "hańbę 70-go roku" było silne (na Place de la Concorde w Paryżu personifikacja Strasburga i Alzacji - była przykryta przez te wszystkie dekady, aż o 1918 r. czarną krezą), ale społeczeństwo francuskie lat 80-tych i 90-tych XIX wieku, już raczej pogodziło się ze stratą Alzacji i Lotaryngii. Rosjanie też nie mieli żadnego powodu aby wszczynać wojnę, choć co prawda głosili potrzebę zjednoczenia wszystkich słowiańskich ziem pod berłem jednego "Cesarza Wszechrusi", to jednak powodów do nowej wojny realnie nie było żadnych. 

Ludzie już pragnęli żyć w spokoju i pokoju, tym bardziej że od lat 50-tych XIX wieku, a szczególnie w latach 80-tych i 90-tych, znacznie podniósł się komfort życia i niewielu pragnęło to wszystko niszczyć, doprowadzając do wywołania wojennej pożogi. Tym bardziej że pomimo powstania dwóch antagonistycznych bloków polityczno-militarnych, tak naprawdę niepewne było jeszcze stanowisko Wielkiej Brytanii a nawet Stanów Zjednoczonych. A przecież, pomimo faktu, że dla Francji konflikt z Niemcami był obecnie priorytetem w polityce, to jednak sytuacje konfliktowe z Wielką Brytanią wcale nie zniknęły i wciąż się objawiały w owych latach. Niemcy również pragnęły przyciągnąć do siebie Angoli, prawiąc o "dwóch germańskich narodach" oraz (ustami cesarza Wilhelma II) wyrażając swój podziw dla potęgi kolonialnej Imperium Brytyjskiego. Brytyjczycy jednak z dużą rezerwą podchodzili to tych niemieckich aliansów, co znów powodowało niechęć (i frustrację) w niemieckich kręgach politycznych (np. Bismarck stwierdził w 1857 r.: "Jeśli chodzi o inne kraje, to przez całe życie odczuwałem sympatię tylko do Anglii i jej mieszkańców, i czasami dotąd nie potrafię się od niej uwolnić. Ci ludzie nie chcą jednak pozwolić na to, żebyśmy ich lubili", a kajzer Wilhelm częstokroć podkreślał swoje brytyjskie pochodzenie: "Moja matka i ja mamy ten sam charakter. (...) W naszych żyłach płynie dobra, uparta angielska krew, która nie zna, co to ustępować", mimo to do żywej pasji doprowadzały go stwierdzenia matki, że tylko Brytyjczycy rozwinęli: "najbardziej swobodną, najbardziej postępową cywilizację" i śpiewane przez nią kołysanki: "Britannia rules the waves".  Wiktoria - matka Wilhelma, podkreślała również na każdym kroku z dumą że jest Angielką i dodawała: "jednak Ty, będąc małym, niemieckim chłopcem, raczej nie odczujesz tego"). Wilhelm II nazywał swą babkę - królową Wiktorię - z nieskrywaną pogardą: "cesarzową Hindustanu", ale jednocześnie cieszył się jak dziecko, gdy mianowała go w 1889 r. admirałem brytyjskiej floty, a przywdziewając brytyjski mundur, stwierdził: "Cóż to za uczucie nosić ten sam mundur co St. Vincent i Nelson. To wystarczy aby przyprawić o zawrót głowy" (w tym też mundurze nawet wyprawiał się do Anglii swym jachtem "Hohenzollern" na coroczne fregaty żaglowców w Cowes). Mimo to często dodawał: "A poza tym uważam, że Brytania powinna zostać zniszczona". Miłość i nienawiść do Wielkiej Brytanii - takie oto uczucia królowa Wiktoria ukształtowała w młodym Wilhelmie. 

Francuzi zaś rywalizowali z Brytyjczykami przede wszystkim w Afryce i często ponosili przy tym dotkliwe porażki (jak choćby wówczas, gdy w 1882 r. Anglicy zajęli Egipt i wyrugowali francuskie wpływy z tego kraju). W 1898 r. doszło jednak do bardzo poważnego konfliktu, który o mały włos nie zakończył się wybuchem otwartej wojny francusko-brytyjskiej. Chodzi oczywiście o "incydent z Faszody", podczas którego Francja zapragnęła zademonstrować prawa do pasa afrykańskiej ziemi, położonej między Atlantykiem a Oceanem Indyjskim i ok. 150 francuskich żołnierzy, pod dowództwem przez majora - Jean-Baptiste Marchanda wyruszyło w tym celu z Brazzaville do sudańskiego fortu Faszoda - położonego nad Nilem. Jednak Francuzom drogę zastąpiła brytyjska eskadra dowodzona przez gen. Horatio Kitchenera (notabene wielbiciela urodziwych pokojówek i seksu analnego). Co prawda wymieniono kurtuazyjne pozdrowienia, ale ani Francuzi ani Brytyjczycy nie zamierzali ustąpić, zaś w Londynie już przygotowywano się do wojny, wysyłając flotę na Morze Śródziemne z rozkazem zaatakowania Francuzów w koloniach. Jednak po kilku tygodniach intensywnych rozmów w Faszodzie, major Marchand wycofał się wraz ze swoimi żołnierzami (listopad 1898 r.), co skutecznie pozwoliło rozładować napięcie i do wojny ostatecznie nie doszło. Lecz właśnie ten incydent dawał Niemcom możliwość do zawarcia trwałego sojuszu z Wielką Brytanią i zatarcia nieprzyjemnego wrażenia, jaki powstał we wzajemnych stosunkach po tzw.: "telegramie Krugera", w którym to kajzer (za namową swego rządu), gratulował prezydentowi Republiki Transwalu - Paulowi Krugerowi - odparcia brytyjskiego najazdu gen. Jamesona w Afryce Południowej. Wywołało to poważny konflikt dyplomatyczny na linii Londyn-Berlin, ale właśnie incydent w Faszodzie mógł posłużyć do zażegnania wzajemnych niesnasek i otwarcia się na nową politykę wzajemnego sojuszu. Oczywiście rozpoczęcie rokowań na temat sojuszu z Niemcami, było podyktowane dużą dozą brytyjskiej nieufności, które wyrażało się zarówno w nominacji Bernarda von Bulowa na stanowisko ministra sprawa zagranicznych Niemiec (który w listopadzie 1897 r. wygłosił przed Reichstagiem swą słynną mowę o "miejscu Niemiec pod słońcem"), a także mianowaniem rzecznika rozbudowy niemieckiej floty - admirała Alfreda von Tirpitza, sekretarzem stanu do spraw marynarki wojennej (maj 1897 r.), który już w kilka miesięcy później, założył "Flotterverein" ("Ligę na rzecz Marynarki Wojennej"), finansowaną przez wielkie przedsiębiorstwa (Krupp i Stumm). 




Tirpitz był zwolennikiem budowy potężnej floty wojennej, która by ochraniała silną flotę handlową i rzuciłaby na morzu wyzwanie Wielkiej Brytanii. Pisał on: "Przyszłość Niemców poza granicami kraju i całej naszej z takim trudem wznoszonej i tak nam potrzebnej pozycji w świecie zależała od tego, czy ludzi może napełnić dumą to, że są Niemcami. (...) Na świecie było jeszcze dosyć miejsca dla Niemców, którzy mogliby zarabiać na życie pozostając Niemcami, a nie stając się niewolnikami na cudzym żołdzie albo dezerterami do innych ras, gdyby poczucie narodowe byłoby im zbyt drogie, żeby je sprzedać". Reichstag przyjął dwie ustawy o flocie (pierwsza z 1898 r. i druga z 1900 r.), a cesarz Wilhelm zainaugurował w 1898 r. (z okazji otwarcia nowej stoczni w Szczecinie) program wielkiej rozbudowy niemieckiej siły morskiej, rzucając hasło: "Przyszłość Niemiec leży na morzu". Od tej chwili trwała konsekwentna budowa nowych, niemieckich jednostek i to zarówno floty wojennej, jak i handlowej (a także od 1900 r. turystycznej), a cesarz jako swoisty "wielki admirał" nie mógł wprost wyjść z podziwu i traktował każdy nowy okręt jak swoją prywatną zabawkę (co ciekawe, podczas I Wojny Światowej, poza jedną dużą bitwą morską i dwiema mniejszymi, nawodna flota wojenna Niemiec nie odegrała większej roli. Na pytanie dlaczego tak się stało, odpowiedź jest bardzo prosta - po prostu kajzer Wilhelm II tak bardzo bał się utraty swoich "zabawek" że zabronił flocie podejmowania bardziej zdecydowanych akcji bojowych). Sam też projektował nowe modele okrętów, które były zbyt doskonałe i przez to nie miały szans zostać wdrożone do produkcji (jeden z oficerów niemieckiej admiralicji, na widok cesarskiego szkicu okrętu wojennego, stwierdził: "Wasza Cesarska Mość, ten okręt jest doskonały i ma tylko jedną wadę - długo nie utrzymałby się na wodzie"). Wilhelm ponoć znał nazwę każdego swojego okrętu wojennego na pamięć i na każdym miał swoją prywatną kajutę, która była komfortowo wyposażona. Nic więc dziwnego że nie chciał aby jego "cudeńka" były narażone na zniszczenie.

Rozmowy z Brytyjczykami (rozpoczęte w połowie 1898 r.) zakończyły się oficjalnym fiaskiem w 1901 r., gdyż ostatecznie Niemcy uznali, że konfrontacja z Wielką Brytanią bardziej się im opłaca, niż sojusz z tym mocarstwem. A poza tym sądzili, że suma wzajemnych kwestii spornych z Francją i Rosją, uniemożliwi Anglikom zawarcie z tymi krajami realnych sojuszy politycznych i militarnych. Tym bardziej, że po wybuchu II wojny z Burami (październik 1899 r.) w południowoafrykańskich republikach Transwal i Orania, opinia publiczna w Europie była wybitnie anty-brytyjska. Burowie (a właściwie Boerowie) byli zaś potomkami holenderskich kolonistów, którzy w XVII wieku przybyli do Afryki Południowej i w 1652 r. założyli tutaj kolonię o nazwie Kraj Przylądkowy (dziś Republika Południowej Afryki). Burowie byli więc Afrykanerami, a poza tym w większości stanowili ludność chłopską (prezydent Republiki Transwalu - Paul Kruger całe życie hodował barany i przeczytał tylko jedną książkę - Biblię). Cała Europa, a nawet cały świat z wielkim podziwem przypatrywały się wojnie tej małej, trzystu tysięcznej ludności, z całą potęgą Brytyjskiego Imperium. Deklaracje poparcia dla Burów padały zarówno w gabinetach polityków, jak i salonach artystycznych oraz wśród prostego ludu, zafascynowanego bohaterstwem Afrykanerów. Szczególnie mocny wyraz owe wsparcie dla Burów i niechęć (a nawet nienawiść) do Brytyjczyków, uwidocznił się podczas Wystawy Światowej, organizowanej od kwietnia do listopada 1900 r. w Paryżu. Tam właśnie dano popis swej (często skrywanej wśród Francuzów) niechęci do Anglików. Szturchanie, popychanie, wygwizdywanie a nawet plucie w twarz, należało do naturalnych objawów tamtego niezadowolenia. A przecież dochodziło również do pobić i nawet ówczesna prasa podawała relacje na ten temat z całej Europy, jak choćby "Le Figaro" z lipca 1900 r. gdzie podano że: "gdzieś w Niemczech tłum napadł na dwóch bogatych Polaków" ponieważ wzięto ich właśnie za Anglików (zaatakowani i przyparci do muru, broniąc się swymi laskami, zaczęli w pewnym momencie krzyczeć: "Niech żyją Burowie" i to ich uratowało). Cała Europa, od Moskwy i Petersburga, po Madryt i Lizbonę deklarowała swe poparcie dla tych małych republik, walczących teraz na śmierć i życie z brytyjskim kolosem i nawet Lew Tołstoj, który był znany ze swego pacyfizmu, stwierdził w jednym z wywiadów prasowych: "Szczerze mówiąc, marzę o tym, aby Anglików dobrze poturbowano w tym Transwalu".

Było też sporo ochotników którzy wyjeżdżali do Afryki Południowej i zgłaszali się do walki po stronie Burów. Wśród owych ochotników było zaś wielu arystokratów i ludzi wykształconych: kilku niemieckich hrabiów i baronów, kilku rosyjskich arystokratów i oficerów gwardii carskiej, a także dziennikarze i literaci z wielu krajów Europy. Brytyjczycy skierowali do walki z tym małym ludem, ponad 290 000 żołnierzy i 631 dział, podczas gdy ogólna liczba Burów nie przekraczała 300 000 (z kobietami i dziećmi), a zdolnych do noszenia broni było zaledwie jakieś 40 000 i to bez żadnych dział i ciężkiej broni. Prezydent Kruger we wrześniu 1900 r. odbył podróż do Europy, starając się nakłonić mocarstwa do zdecydowanego opowiedzenia się przeciwko Wielkiej Brytanii, ale niczego wielkiego nie wskórał. Mimo to, podróżując po krajach Europy, przyrównywał Brytyjczyków do najgorszych barbarzyńców, mówiąc: "Ta wojna zbliża nas do granic barbarzyństwa. W ciągu swego życia wiele razy wojowałem ze szczepami Kafrów prawie zupełnie dzikimi. Ci Kafrowie nie byli wcale takimi barbarzyńcami jak Anglicy, którzy palą farmy i wtrącają kobiety i dzieci w stan nędzy zupełnej, nie myśląc o tym, aby dać im nad głową dach i kawałek chleba. Wiem, że Bóg nie opuści narodu boerskiego. Jeśli Transwal i Orania stracą niepodległość, to dopiero po całkowitym wymordowaniu obydwu naszych narodów, wraz z kobietami i dziećmi". Gdziekolwiek pojawiał się okręt wiozący prezydenta Krugera, tam zaraz zjawiały się tłumy, a jego przybycie witano salwami armatnimi. Ludzie witali go bardzo serdecznie i wręcz entuzjastycznie (w Paryżu doszło nawet do omdleń), jednak gdy tylko chciał się spotkać z politykami, nagle okazywało się że poza oficjalnymi sloganami, wypowiadanymi w obronie Burów, nikt nie zamierzał się z nim spotykać (prezydent Francji - Emil Loubet nie odpowiedział nawet na depeszę, Wilhelm II zakomunikował zaś krótko że nie ma czasu, gdyż wyjeżdża na polowanie, a jedyną osobą, która - z żalu - przyjęła prezydenta Krugera, była królowa Holandii - Wilhelmina. Burowie od początku nie mieli żadnych szans na zwycięstwo i ostatecznie po długiej, wyniszczającej wojnie musieli skapitulować i uznać się za pokonanych, tracąc swą niepodległość (traktat z Vereeniging z 31 maja 1902 r.).


 WIELKA ODWAGA BURÓW NIESTETY NIEWIELE IM POMOGŁA 
W WALCE Z DOBRZE UZBROJONYM PRZECIWNIKIEM

 

A poza tym życie toczyło się dalej. W Paryżu na Wystawie Światowej ogromną popularność budził szach Persji - Mozaffar ad-Din z dynastii Kadżarów. Gazety rozpisywały się o jego urodzie, hojności, przystępności i dostojeństwie, a Francuzi nie mogli wyjść spod jego uroku, wznosząc - gdziekolwiek się pojawił - okrzyki na jego cześć. Z innych jeszcze ciekawostek na temat Wystawy Światowej, opowiadano sobie wówczas anegdotę, jak to pewien chłopiec ujrzał pierwszy raz w życiu samochód i krzyknął do matki: "Mamusiu, mamusiu, powóz biegnie, szuka swoich koników". Dochodziło też do ciekawych pojedynków, na przykład pomiędzy Rotszyldem a pewnym francuskim arystokratą (który nazwał go "brudnym Żydem"), a także pomiędzy hrabią Ksawerym Orłowskim a innym francuskim arystokratą. A poza tym francuskie gazety rozpisywały się o "Quo Vadis" Henryka Sienkiewicza - opowieści o czasach pierwszych chrześcijan, prześladowanych za rządów cesarza Nerona. Jednak od Sienkiewicza, jeszcze popularniejsi byli tacy pisarze jak Anatol France (tak naprawdę Anatol Thibault), Oskar Wilde czy Rudyard Kipling. I tak jeszcze na marginesie - francuscy dorożkarze w czasie Wystawy tak bardzo podnieśli ceny, że klienci musieli prosić policję o interwencję przed ich zdzierstwem. A poza tym życie toczyło się dalej po zmiażdżeniu Burów i jeszcze nikt wówczas nie myśli o wojnie europejskiej. Jeszcze!              






CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz