Łączna liczba wyświetleń

sobota, 10 września 2022

SUŁTANAT KOBIET - Cz. XXXIX

HAREMY WYBRANYCH WŁADCÓW

OD MEHMEDA II ZDOBYWCY

DO ABDUL HAMIDA II




 

 SERAJ SULEJMANA WSPANIAŁEGO

Cz. XXVIII

 
 



  
ŻONA
SERAJ POD RZĄDAMI ROKSOLANY/HURREM
(1534-1558)
Cz. XIII
 




 
 PIEKŁO ALGIERU
 
 
 Ku brzegom Afryki postępowała flota, złożona z 80 galer (w tym 56 hiszpańskich), 200 statków przybyłych z Porto Venere z niemieckimi lancknechtami na pokładzie, 150 statków z Królestwa Neapolu i Sycylii z hiszpańskimi tercios (sławną hiszpańską piechotą), 200 okrętów płynących z Hiszpanii i wiozących 1000 żołnierzy piechoty i jazdy, oraz artylerię, amunicję i zaopatrzenie. W sumie więc do brzegom Algieru zbliżało się ok. 500 statków z 24 000 żołnierzy i 12 000 marynarzy. Całą tą flotą dowodził sławny admirał - Andrea Doria, wojskami lądowymi - książę Ferdynand Alvarez de Toledo, ok. 5000 włoskich najemników - książę Camillo Colonna, zaś 6000 Niemców - Giorgio Frontispero. Przeciwko sobie mieli 800 żołnierzy osmańskich i 5000 Maurów, dowodzonych przez syna wielkiego admirała Hizira Barbarossy - Hassana Agę. Uzbrojenie załogi twierdzy Algier nie należało też do najlepszych (na przykład większość żołnierzy wciąż jeszcze stosowała kusze które już dawno wyszły z wyposażenia chrześcijańskich armii europejskich). Wszystko to razem wzięte mogło nastrajać optymistycznie i dawać nadzieję na jeszcze łatwiejsze zwycięstwo, niż to sprzed sześciu lat pod Tunisem. Okazało się jednak że cała ta kampania od początku skazana była na klęskę, gdyż ilość błędów, popełnianych przez Hiszpanów była wprost zatrważająca. Już podczas pierwszego lądowania u brzegów Algieru popełniono mnóstwo błędów, decydując się na desant w rejonie skały obsadzonej przez Maurów, a do tego narażonej na silne wiatry, wiejące znad morza, które miotały hiszpańską flotą, niczym drewnianymi łódeczkami, co ostatecznie zmusiło dowództwo do rezygnacji z próby wysadzenia tego pierwszego desantu (nieopodal była plaża, osłonięta od twierdzy gęstym lasem, gdzie spokojnie można by było zejść na ląd i szybkim marszem podejść to twierdzy. Tak właśnie radził Hernan Cortez, ale jego akurat nikt z dowództwa nie zamierzał słuchać. Wciąż go bowiem traktowano jak buntownika i parweniusza, pamiętając bardziej jego konflikt z gubernatorem Kuby - Diego Valezquez'em sprzed dwudziestu dwóch lat, niż osiągnięcie, jakim było zniszczenie Imperium Azteków i zajęcie dla Hiszpanii ziem dzisiejszego środkowego Meksyku). Nie był to jednak koniec niefortunnych nieszczęść inwazyjnej floty hiszpańskiej, gdyż tej samej nocy zerwał się sztorm, zmuszając wiele statków na oddalenie się od reszty, aby nie doszło do wzajemnego rozbicia okrętów o swoje własne burty. Rano, gdy wiatr osłabł, podjęto kolejną próbę desantu, która tym razem się udała, ale nim Hiszpanie podeszli pod mury Algieru, upłynęło jeszcze sporo czasu, gdyż najpierw zdobyć musieli wzgórze na południe od miasta, gdzie stanął obóz Karola V.

Dwa dni później (25 października 1541 r.) podzielona na trzy kolumny armia, ruszyła na twierdzę. Niestety, znów los nie sprzyjał Hiszpanom (Karol V w swych "Memorias" za klęskę obwiniał właśnie "Naturę" i "Przeznaczenie" jakby nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że pokonać mogli go też ludzie). Nocą ponownie zerwała się bardzo silna burza, która doszczętnie zmoczyła arkebuzy (prymitywna broń strzelecka), dając okazję muzułmańskim kusznikom do wykazania się skutecznością. Poza tym burza pozrywała liny i kotwice niektórych okrętów, część z nich wpadło na siebie i rozbiło się o własne burty. Galery starały się utrzymać stabilność, ale wyczerpanie galerników też dało o sobie znać i doszło do tego, że galery wpadały na żaglowce, zatapiając je i niszcząc swoje własne wiosła. Deszcz był przekleństwem Hiszpanów, padał bowiem bez ustanku, co sprawiało że dosłownie brodzili oni w błocie po kolana, nie mogąc nie tylko skupić się na walce z nieprzyjacielem, ale nawet na własnej obronie. W takich warunkach Włosi zrejterowali jako pierwsi, czym prędzej odpływając na swoich okrętach na Sycylię. Za nimi poszli Niemcy (ponoć nawet nie podjęli próby ataku na twierdzę), tak, iż już 27 października brakowało 160 statków i aż 2200 żołnierzy. Andrea Doria wycofał swą flotę na wschód, szukając schronienia u przylądka Matifu (Doria był wściekły na cesarza, że ten w ogóle nie słuchał jego rad). Karol V w wyniku tych niepowodzeń szukał ukojenia w modlitwie, co powodowało, że wojsko pozbawione zostało realnie naczelnego dowództwa (cesarz modlił się nawet wówczas, gdy załoga twierdzy podjęła próbę zdobycia hiszpańskiego obozu). Sytuacja stała się beznadziejna. Flota wycofała się na wschód, przetrzebione załogi piechoty (kawaleria praktycznie się nie liczyła) miały tak niskie morale, że dowództwo obawiało się wysłać ich do walki, z obawy aby nie zdezerterowali w większej liczbie. Wreszcie cesarz zmuszony był zwinąć obóz. Wszyscy dowódcy byli za i jedynie Cortez radził dalej kontynuować oblężenie, gdyż - jak twierdził - załoga Algieru jest nieliczna i można ją pobić. Nie chciano go jednak słuchać nawet wówczas, gdy radził Karolowi wrócić do Hiszpanii, a jemu samemu powierzyć dowództwo wojsk oblegających Algier. Twierdził bowiem że w Meksyku miał bardzo podobne doświadczenie, a mimo to w bitwie pod Otumba (7 lipca 1520 r.) rozbił przeważające siły Azteków, które wcześniej wypędziły go z Tenochtitlan (była to tzw.: "Smutna Noc"). Cesarz już jednak nie słuchał, myśląc tylko o tym, jak najszybciej wydostać się z tego algierskiego piekła.

Z początkiem listopada 1541 r. wybito więc wszystkie konie i porzucono całą artylerię, zaś żołnierzy ponownie zaokrętowano na te okręty, które jeszcze pozostały, a ponieważ wciąż wiał silny wiatr, nie było to wcale łatwe zadanie, gdyż większość okrętów rozproszyła się (pięć dni trwało, nim Hiszpanie przebili się do Matifu, musząc dzień i noc odpierać ataki wyznawców Allaha). Wreszcie, gdy flota odpłynęła, okręty na własną rękę szukały jakiegokolwiek schronienia, gdzie można by było uzupełnić brak żywności i wody. Cesarski okręt przybył do Bidżai, gdzie było tak niewiele żywności, że żołnierze jedli "psy, koty i trawy". 26 listopada Karol V dotarł wreszcie do portu Palma de Mallorca na Majorce, a cztery dni później wpłynął do portu w Kartagenie. Król ponoć był załamany z powodu klęski i jednocześnie szczęśliwy, że udało się bezpiecznie wyprowadzić wojsko z tej "przeklętej ziemi" (rzeczywiście, straty w ludziach były niewielkie, natomiast utracono większą część floty, całą artylerię i konie). Ponoć był tak wzruszony, gdy wysiadł na hiszpańskim brzegu, że obcałowywał wszystkich, których spotkał na swej drodze. Jednak świadomość poniesionej klęski była dojmująca (niejaki Charriere - agent króla Francji Franciszka I, tak bowiem pisał do swego władcy o algierskiej kampanii cesarza: "Nigdy w życiu nie poniósł takich strat jak obecnie, bo cała artyleria, amunicja wojenna i konie, które były wraz z nim, wszystko przepadło i tylu zginęło żołnierzy i marynarzy, że nie wiadomo ilu (...) i szacuje się, że straty ogółem wynoszą ponad cztery miliony złota"). Widząc rozczarowanie i przygnębienie cesarza, wielu dworzan zaczęło go pocieszać, m.in. don Juan Manuel, mówiąc: "Panie, kto do niczego się nie zabiera, temu nigdy nic się nie przytrafia". Ważniejszą jednak od strat materialnych i ludnościowych (Karol V pisał później w swoich "Memorias" iż: "Wśród tych, którzy zginęli, nie było nikogo ważnego", czyli użył słów, które z dzisiejszej perspektywy mogą uchodzić za nazbyt kontrowersyjne), ważniejsza była utrata prestiżu hiszpańskiej monarchii, która pragnęła wypędzić muzułmańskich korsarzy (trudniących się przede wszystkim handlem niewolnikami, a szczególnie białymi niewolnikami, porywanymi z wybrzeży Italii, Francji i Hiszpanii, a potem sprzedawanymi na targach w Algierze, Kairze czy Konstantynopolu), a doznała z ich ręki takiego upokorzenia. Jak teraz cesarz miałby mierzyć się z sułtanem, który w tym samym czasie podbijał Węgry i przyłączał do Imperium Osmańskiego znaczną część ziem dawnej Korony św. Stefana.         
 


 
 
Z WOLI PADYSZACHA 
 
 
 Co za ból! Sułtan dawno już nie doznał takiego cierpienia, jak teraz, z nadejściem lata 1541 r. Nogi bolały go tak, iż nie mógł ani włożyć butów, ani też poruszać się, co było dla niego prawdziwą katastrofą. Miał 47 lat a na tronie Imperium Osmańskiego zasiadał już bowiem lat dwadzieścia jeden i realnie po raz pierwszy zaczął sobie uświadamiać, że jego ciało odmawia mu posłuszeństwa. Jemu, zdobywcy Rodos, zwycięzcy spod Mohacza, pogromcy potęgi irańskich Safawidów, jemu, następcy Mahometa i przywódcy "Prawowiernych", jemu, który miał się za władcę świata i cesarza wszystkich królów (twierdził bowiem, że pozycja króla równa jest pozycji wielkiego wezyra, czyli wszyscy królowie są jego poddanymi). Teraz był bezradny, a nasilające się bóle stóp niekiedy przyprawiały go o utratę zmysłów. Czyżby tak szybko upłynęła młodość, czyżby już się zestarzał? Takie myśli zapewne pojawiały się w jego głowie, tym bardziej że jego dziad - sułtan Bajazyd II Błyskawica cierpiał dokładnie na te same bóle i jako młody książę zapewne czasami widywał dziadka, zwijającego się z bólu z powodu choroby zwanej podagrą. Ale właśnie ta choroba i myśli o nieuchronnej utracie sprawności miały swoje ważne, polityczne konsekwencje, bowiem pewne kręgi haremu (a jak wiadomo haremem od 1534 r. zarządzała już Roksolana/Hurrem) postanowiły wykorzystać stan zdrowia sułtana, aby uzyskać pewne polityczne profity. Oto bowiem zaczęła krążyć po haremie plotka (która szybko dotarła do sułtana) że książę Mustafa szykuje bunt, że podpuszcza janczarów i pragnie zrzucić swego ojca z tronu, tak, jak wcześniej uczynił to ojciec Sulejmana - Selim I ze swym ojcem Bazjazydem II. Plotki te były fałszywe, ale nie o to w nich chodziło. Celem bowiem było zasianie w sercu Sulejmana podejrzliwości i obaw w stosunku do swego pierworodnego syna, co miało przysłużyć się sprawie księcia Mehmeda - najstarszego syna Hurrem. Oczywiście Hurrem odgrywała teatr, twierdząc iż nie wierzy w ani jedno słowo z zarzutów, jakie stawiane są "naszemu drogiemu księciu Mustafie" i jednocześnie żądała ukarania śmiercią każdego, kto by je rozgłaszał, czy to w haremie czy w Konstantynopolu. Ale ziarno niepewności i podejrzeń zostało już zasiane i oto właśnie chodziło.

Teraz już nietrudno było przekonać sułtana do pozbawienia Mustafy namiestnictwa Manisy (prowincji, uważanej za kluczową w hierarchii następstwa władzy Imperium Osmańskiego) i powierzenia tejże Mehmedowi. Mustafa został zdjęty z namiestnictwa w czerwcu 1541 r. i wysłany do odległej prowincji Amasya, natomiast Manisa nie została obsadzona aż do października roku następnego. Ale był już tylko jeden kandydat do tej roli, syn Hurrem, książę Mehmed. Bez wątpienia Mustafa poczuł się urażony odebraniem mu Manisy, tym bardziej że nic (poza plotkami) nie świadczyło przeciwko niemu, szczególnie że mieszkańcy prowincji uwielbiali swojego księcia (wielu widziało w nim już przyszłego władcę, co zapewne zostało wykorzystane w krążących po haremie plotkach), a poza tym miał silne poparcie janczarów, co tym bardziej budzić mogło podejrzenia sułtana w stosunku do zamierzeń jego syna. Z biegiem lat owa niepewność Sulejmana w stosunku do jego syna zamieni się w prawdziwą paranoję, która swe ujście zyska dopiero w synobójstwie.     





KORONA NA SKRONIACH NIEMOWLĘCIA
 

Węgry dla Imperium Osmańskiego wciąż były nie rozwiązanym problemem. Co prawda po zwycięstwie pod Mohaczem (29 sierpnia 1526 r.) kraj ten w dużej części podporządkowany został Sulejmanowi, ale niewielkie, zachodnie tereny dawnego Królestwa Węgier przyłączone zostały do monarchii Habsburgów. "Królem narodowym" na sejmie zebranym w Tokaju miejscowa szlachta obrała dotychczasowego wielmożę, brata królowej Polski, małżonki Zygmunta I Jagiellończyka - Barbary, Jana Zapolyę. W listopadzie 1526 r. został on pospiesznie koronowany w Białogrodzie Królewskim (Székesfehérvár). Oczywiście koronacji tej nie uznał arcyksiążę Ferdynand Habsburg (brat cesarza Karola V) i w lipcu 1527 zbrojnie wkroczył na Węgry, pobił wojska Zapolyi i w listopadzie tego roku koronował się w Székesfehérvár na króla Węgier (tą samą koroną co Zapolya - czyli Koroną św. Stefana - i przez tego samego biskupa, który koronował dwóch władców Węgier w ciągu roku). Tak rozpoczęła się krwawa wojna o władzę na Węgrzech, która trwała (z przerwami) do 1538 r. W lecie 1529 r. Sulejman ponownie wkroczył na Węgry (kierując się na Wiedeń) i na polach pod Mohaczem Jan Zapolya (nie mogąc samemu zwyciężyć w wojnie o Koronę św. Stefana) uznał się tam za "sługę sułtana". Nie położyło to jednak kresu wojnie na Węgrzech, a dwaj walczący w niej konkurenci, uważali się za prawowitych władców tego kraju. Dopiero 24 lutego 1538 r. (w tajemnicy przed Sulejmanem) obaj monarchowie zebrali się w Wielkim Waradynie i tam podpisali układ, będący realnie klęską "króla narodowego" czyli Zapolyi. Ten bowiem nie miał ani żony, ani dzieci, które mogłyby po nim odziedziczyć koronę, dlatego też - w zamian za uznanie jego panowania przez Ferdynanda Habsburga - korona po śmierci Zapolyi miała wrócić do Habsburgów. Dodatkowo w owym układzie Jan Zapolya wyrzekał się wszelkich związków z Turkami, w zamian za co Ferdynand obiecał odzyskać dla Węgier Belgrad (zajęty przez Sulejmana już w 1521 r.). Jednocześnie w układzie tym zadeklarowano, że gdyby Zapolya ożenił się i spłodził syna, to i tak Korona św. Stefana przeszłaby na Ferdynanda, ale wdowa otrzymałaby starostwo spiskie, podniesione do rangi księstwa w sytuacji gdyby urodziła syna.

I tak się właśnie stało! Dzięki staraniom królowej Bony Sforzy (która za wszelką cenę starała się uczynić wszystko "na wzgardę" Ferdynandowi, tak bowiem nie znosiła Habsburgów), już w maju 1538 r. (podczas pobytu w Krakowie wysłannika "króla narodowego" - Stefana Brodaricsa) ułożone zostały plany matrymonialne Jana Zapolyi i polskiej księżniczki - Izabeli Jagiellonki. Zarówno ojciec (Zygmunt I) jak i matka (królowa Bona Sforza) popierali ten związek. Zygmunt dlatego, że głęboko wierzył w odrodzenie "pokoju między chrześcijany" i nowej "Rzeczpospolitej Chrześcijańskiej", chciał także utrzymania pokoju z Turcją, odrodzenia Węgier i zapewnienia Polsce trwałego bezpieczeństwa od południa. Bona zaś kierowała się innymi celami. Przede wszystkim zależało jej na ograniczeniu ekspansji Habsburgów na Węgry poprzez uczynienie z Izabeli królowej tego kraju, oraz "zahamowanie wpływów Hohenzollernów i odebranie im nadziei na spadek węgierski" - jak pisała autorka biografii Izabeli Jagiellonki Małgorzata Duczmal. Dlatego też nie miało dla niej znaczenia to, czy dwudziestoletnia córka będzie szczęśliwa u boku starszego od niej o 32 lata mężczyzny. Miała zostać jego żoną i urodzić mu syna, który stałby się zaporą przed "niemieckimi" planami opanowania Węgier. 26 stycznia 1539 r. doszło do zaręczyn (oczywiście per procura) na Wawelu w Krakowie, a dwa dni później w Katedrze Wawelskiej do ślubu (per procura) Izabeli Jagiellonki z Janem Zapolyą. Król i królowa wydali z tej okazji wspaniały bankiet i urządzili turniej rycerski oraz inne zabawy na cześć przybyłych do Krakowa (15 stycznia 1539 r. z ponad 1000-osobowym orszakiem) panów węgierskich. Podczas jednego z tych turniejów wykazał się król Zygmunt II August (koronowany został na króla Polski dnia 20 lutego 1530 jako dziewięcioletni chłopiec i odtąd panował wraz z ojcem) pokonując w walce rycerskiej kniazia Ilię Ostrogskiego z Litwy (nie wiadomo czy Ostrogski specjalnie podłożył się królowi Zygmuntowi, czy też rzeczywiście przegrał w owym pojedynku; wiadomo jednak że po upadku z konia mocno się potłukł i... pół roku później zmarł). 1 lutego królowa Izabela wyruszyła w podróż do swego nowego królestwa i małżonka, którego nigdy jeszcze nie widziała (nie wiadomo jednak czy była z tego powodu zadowolona, wiadomo tylko że królewski błazen - Stańczyk radził królowi aby zakupił w Krakowie kamienicę dla córki... aby miała gdzie zamieszkać po swym powrocie z Węgier. Wówczas wszyscy traktowali te słowa jak dobry żart).

Po przybyciu do Budy Izabela została żoną Jana Zapolyi (23 lutego 1539 r.) i wkrótce potem zaszła w ciążę i 7 lipca 1540 r. powiła w Budzie syna, któremu nadała imiona - Jan Zygmunt (na cześć ojca i dziadka). Ten młody książę był nadzieją na przetrwanie dynastii Zapolya i zablokowanie przejęcia Węgier przez Habsburgów. Niestety, jego ojciec - Jan Zapolya zmarł już dwa tygodnie później (22 lipca) pozostawiając młodą małżonkę i syna na niepewną przyszłość. Ferdynand Habsburg oczywiście nie uznał nie tylko praw dziecka do korony, ale stwierdził nawet że Zapolya zmarł bezdzietnie i zbrojnie ruszył zająć Budę. Jednocześnie wysłał poselstwo do Konstantynopola, deklarując że na mocy układu w Wielkim Waradynie z lutego 1538 r. tron winien przypaść jego osobie. Co ciekawe, sułtan Sulejman po raz pierwszy dowiedział się wówczas o tajnym układzie w Waradynie o którym dotąd nie miał pojęcia. Bardzo go to rozgniewało, jako że uważał się za suwerena Zapolyi i jak sam twierdził (w rozmowie z austriackim ambasadorem): "Węgry należą do Zapolyi, ale mogę mu je odebrać, bo mam prawo nimi dysponować, podobnie jak mieszkańcami". Tak więc od razu też wysłał posła do Izabeli, aby potwierdził on, iż Zapolya rzeczywiście pozostawił po sobie następcę. Ten zaś, gdy przybył przed oblicze królowej Węgier (27 października 1540 r.) i na własne oczy ujrzał noworodka (którego szlachta węgierska, zgromadzona nad potokiem Rakos uznała za nowego króla pod imieniem Jana II Zapolyi), przykląkł i ucałował stópki dziecięcia. Izabela zaś ("Pani wielkiej urody i wysokich przymiotów" - jak pisał o niej włoski historyk i dyplomata - Paolo Giovio, zwany też po prostu Jovius), nie bacząc na konwenanse, gdy dziecko zakwiliło, wzięła je na ręce, odsłoniła "alabastrową pierś" i na oczach zgromadzonych (w tym tureckiego posła) zaczęła karmić dziecko swoim mlekiem. Turecki poseł przysiągł w imieniu swego pana, że nikt inny, tylko ów maleńki Jan Zygmunt Zapolya będzie odtąd królem Węgier.




Gdy turecki poseł wyjechał, pod murami Budy zjawiła się armia arcyksięcia Ferdynanda, Izabela zaś z dzieckiem na ręku czym prędzej opuścili miasto (jednocześnie pisząc do Sulejmana listy z prośbą o pomoc i wsparcie w tym trudnym czasie). Izabela słała też listy do Ferdynanda, w których powoływała się na: "Rzetelność ojca mego, króla polskiego znaną jest światu całemu, możesz się na jego sądy spuścić", deklarowała jednocześnie że: "Wolałabym zostać niewolnicą chrześcijańskiego książęcia, aniżeli jako królowa zgodzić się na to, aby syn mój pod opieką sułtana zarabiał na koronę". Zaś panom węgierskim oświadczyć miała Izabela (a słowa te spisane zostały w Kronice Bornemissy) iż czuje się na siłach, aby objąć regencję w imieniu swego maleńkiego synka, rzekła bowiem: "Po śmierci małżonka i pana mojego nie przystoi mi już wszelkie poddaństwo; nikt mi rozkazywać nie powinien i co chcę według swojej woli, z sobą uczynić potrafię" - prawdziwa córka swojej matki. Miała Izabela w tym wsparcie kardynała i biskupa Wielkiego Waradynu - Jerzego Utiešenovicia (zwanego również Martinuzzim lub Fratrem Jerzym). Pragnął on wzmocnienia pozycji zapolyańczyków, widząc w tym przede wszystkim wzmocnienie własnej władzy. Zamierzał też lawirować pomiędzy Konstantynopolem, Krakowem a Wiedniem starając się skłócać jednych przeciwko drugim, tak, aby samemu ukazać się jako jedyny dążący do zgody i pojednania. Gdy więc Ferdynand stanął pod Budą, Frater Jerzy wysłał list do króla polskiego z prośbą o pomoc wojskową w utrzymaniu Budy i Koszyc. Bona parła do wojny z Habsburgami, ale Zygmunt Jagiellończyk był temu zdecydowanie przeciwny. Po pierwsze pragnął (nieco naiwnie) zachowania pokoju w "rodzinie chrześcijańskiej", po drugie zaś nie wierzył aby sejm wyraził zgodę na taką interwencję i po trzecie - nie zamierzał bić się ani z Habsburgami ani z Turkami. Wysłał więc posłów (1 października 1540 r.): do sułtana starostę bolesławskiego - Jakuba Wilamowskiego, do arcyksięcia zaś scholastyka krakowskiego - Andrzeja Czarnkowskiego.

Z Konstantynopola Wilamowski pisał, że nie ma jednego stanowiska Osmańskiej Porty i że sprawa Izabeli oraz jej syna nie jest pewna, gdyż wokół sułtana rozgrywa się bezpardonowa walka aż pięciu wezyrów i każdy widzi tę sprawę inaczej. Dopiero gdy przed obliczem Sulejmana zjawił się poseł i sekretarz Ferdynanda, niejaki Tranquillus, tak rozgniewał on sułtana, iż ten był gotów pozbawić go uszu i nosa, a poseł ocalił je tylko dlatego, że Sulejmanowi bardzo spodobały się sokoły, jakie ten przywiózł ze sobą w podarku. Sułtan był już jednak przekonany, kolejna wyprawa na Węgry i ich aneksja a co za tym idzie nowa wojna z Habsburgami stała się więc faktem. Zygmunt Jagiellończyk również deklarował się z pozycji siły, mówiąc w Wilnie posłowi Habsburgów - Herbersteinowi - iż dysponuje wystarczającą siłą, aby udzielić swej córce pomocy (realnie jednak doskonale zdawał sobie sprawę że szlachta nie pójdzie na żadne wojny z Habsburgami, widział bowiem z jaką niechęcią sejmy uchwalały podatki na wojnę z Moskwą czy "paniczykami" Mołdawii, skorymi do najazdów na Pokucie, widział też jak sejm usadził bojowe zapędy jego małżonki, gdy ta starała się stworzyć potężną domenę królewską, z której czerpano by środki na te przedsięwzięcia, którym sprzyjał król). Zygmunt szybko jednak doszedł do przekonania, iż bezpieczeństwo i rządy Izabeli na Węgrzech mogą się utrzymać tylko po zawarciu ugody z Habsburgami, dlatego też w marcu 1541 r. wysłał w tej sprawie swego posła - kasztelana poznańskiego Andrzeja Górkę do Wiednia. Tam zaproponował on mariaż Izabeli z owdowiałym cesarzem Karolem V. Te rozmowy trwały kilka miesięcy, a przerwało je ostatecznie tureckie uderzenie na Węgry, które nastąpiło w sierpniu 1541 r. 21 sierpnia doszło do bitwy pod Budą, w wyniku której siły Osmanów dosłownie zmiażdżyły armię arcyksięcia Ferdynanda pod dowództwem gen. Wilhelma von Roggendorfa. Zginęło wielu żołnierzy i dowódców (ok. 12-13 tys.), zaś sam Roggendorf został poważnie ranny i zmarł w kilka dni po bitwie. Sułtan nakazał też ścięcie schwytanych 800 jeńców. Czym prędzej też postanowił pochwalić się tym czynem w liście do króla polskiego (Sulejman bowiem bardzo często pisywał listy do Zygmunta ze swych wojennych podbojów, opisując z detalami ilu wrogów zabił lub jakie ziemie zajął). Zaraz też po zwycięstwie ze swego namiotu wysłał Sulejman list do Izabeli, ofiarowując jej podarki i prosząc by wysłała do niego swego syna (twierdził bowiem że prawo islamskie zabrania mu złożyć jej osobiście wizytę, ale pragnie ujrzeć syna tego, który był jego "niewolnikiem"). Izabela była przerażona tą prośbą. Drżała bowiem o los syna i nie zamierzała się z nim rozstawać. Postanowiła że wraz z synem odwiedzi zwycięskiego Sulejmana w jego obozie i tak właśnie uczyniła. Wsiadła wraz z synem do złotej karocy i jako żona "niewolnika sułtana" pojechała odwiedzić swego protektora w obozie pod Budą. Sułtan przyjął ją tak, jak na królową Węgier i matkę swego lennika przystało, nawet wziął na ręce maleńkiego Jana Zygmunta - uznając go królem Węgier.




2 września 1541 r. sułtan Sulejman uroczyście wkroczył do Budy i pierwsze swe kroki skierował do kościoła przerobionego teraz na meczet (w liście do króla Zygmunta chwalił się bowiem że: "Kościoły te, które były wielkie, tych je wszystkie obrócił na meczety") aby modlić się do Allaha. Hadima Sulejmana Paszę mianował wojskowym gubernatorem Budy, przekreślało to więc zapewnienia, jakie Sulejman złożył królowej Izabeli, dlatego też zaraz potem posłał do niej specjalny list (pisany złotymi i błękitnymi literami) w którym obiecywał, iż zwróci Węgry Janowi Zygmuntowi Zapolyi, gdy tylko ten uzyska pełnoletność, a do tego czasu będzie ich bronił przed zakusami Habsburgów. Izabeli powierzył zaś w zarząd księstwo Siedmiogrodu, gdzie polecił jej się udać wraz z synem. Ferdynand Habsburg spróbował jeszcze odzyskać Węgry na drodze dyplomatycznej, posyłając do Budy swoich przedstawicieli, ale ci niczego nie uzyskali (oprowadzono ich po osmańskim obozie, aby dobrze przypatrzyli się potędze Sulejmana, a następnie Rustem Pasza - mąż córki Sulejmana Mihrimah - zażądał zwrotu wszystkich twierdz, które podczas niedawnej kampanii zajął Ferdynand, oraz płacenia corocznego trybutu z ziem zachodnich, które kontrolował. Posłowie habsburscy nic więc nie zdołali uzyskać, a jedynie ofiarowali sułtanowi duży astronomiczny zegar, który bardzo przypadł mu do gustu. Węgry były odtąd oficjalnie podzielone na trzy części: Węgry południowe i środkowe ze stolicą w Budzie stały się częścią nowego osmańskiego paszaliku Węgier; Węgry północne i zachodnie zostały przyłączone do ziem habsburskich, zaś Węgry wschodnie (czyli Siedmiogród, lub jak kto woli Transylwania) stały się domeną Jana Zygmunta i jego matki. Taki stan utrzymał się aż do 1699 r.            



 
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz