ŻYCIE PO ŚMIERCI -
CZYLI RELACJE OSÓB,
KTÓRE PRZEŻYŁY WŁASNĄ ŚMIERĆ
III
ODWIEDZINY Z ZAŚWIATÓW
Cz. II
WYRZUTY SUMIENIA
Bardzo interesujący wypadek z dziedziny mediumizmu i parapsychologii opisuje Dale Owen w swej książce: "The Debatable Land". Znany pisarz włoski, Ernesto Bozzano, w jednym ze swych trzydziestu dzieł z dziedziny okultyzmu stwierdza, iż opisany poniżej wypadek także jest mu znany i że potwierdza jego autentyczność.
Zdarzyło się to w Nowym Jorku w roku 1870. Pewna znajoma, młoda i wykształcona dziewczyna, pochodząca ze znanej tamtejszej rodziny, pojechała w odwiedziny do swej ciotki. Ciotka miała bardzo stary dom nad brzegiem rzeki Hudson. Dom ten miał opinię niesamowitego. Mówiono oględnie, że tam podobno coś straszy. Trzeźwo myślący Amerykanie wzruszali na to ramionami. Byli zdania, że ciotce coś się miesza w głowie. Tymczasem pokój, w którym rzekomo straszyło, ciotka kazała zamknąć na klucz i nikt nigdy tam nie wchodził. Pewnego razu niespodziewanie do domu ciotki zwaliła się chmara gości, w związku z czym ciotka była zmuszona poprosić siostrzenicę, aby ta na kilka dni przeniosła się do zakazanego pomieszczenia. Siostrzenica była rezolutną dziewczyną i oświadczyła, że duchów się nie boi. Tego samego dnia przeniosła swoje rzeczy do owego pokoju. Około północy obudziła się, a raczej coś ją obudziło. Było widno od poświaty rzucanej przez Księżyc. Po pokoju krzątała się pokojówka o bardzo zadbanym wyglądzie, choć ubrana według dawniejszej mody. Dopiero po chwili dziewczyna zorientowała się, że ma do czynienia ze zjawą, a nie żywym człowiekiem. Zdrętwiała z przerażenia i natychmiast schowała głowę pod kołdrę. Po chwili odkryła twarz i wówczas zadrżała z wrażenia: zjawa nachylała się nad nią i usiłowała coś powiedzieć. Niestety, nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. Siostrzenica wyskoczyła z łóżka i chciała wybiec z pokoju, lecz drzwi były zamknięte, gdyż sama zamknęła je poprzedniego wieczora. Pokojówka tymczasem zniknęła. A więc duchy jednak istnieją? Dopiero nad ranem, kiedy dniało dziewczynie udało się zasnąć.
W owych czasach, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, bardzo modne były seanse spirytystyczne. W wielu domach wieczorami zbierało się dystyngowane towarzystwo przy wirujących stolikach, aby nawiązywać kontakt z istotami z zaświatów. Młoda panna, o której tu mowa, wybrała się na taki seans do znajomych, będąc jeszcze pod wrażeniem widzianej w nocy zjawy. Oczywiście, takie nawiązywanie kontaktów rzadko kiedy się udaje. Ludzie po prostu bezwiednie posuwają talerzyk po stole. Wychodzą z tego czasem wręcz absurdalne wypowiedzi, traktowane jednak przez uczesttników posiedzenia niesłychanie poważnie, wręcz z nabożeństwem. Jeżeli wśród obecnych na seansie znajdzie się jednak osoba medialna, mająca w tym kierunku pewne kwalifikacje, seans staje się wręcz naukową rewelacją. Wypadki takie są jednak bardzo rzadkie. Dziewczynie sprzyjało jednak szczęście. Seans, na który udała się nasza młoda dama, był udany. Ktoś z obecnych musiał być bardzo medialny, gdyż raz po raz na dywaniku materializowały się zjawy. W pewnej chwili zgłosiła się też niejaka Sara Clarke twierdząc, że przed laty była pokojówką u ciotki dziewczyny. Wielokrotnie próbowała już nawiązać kontakt z kimś, związanym z domem ciotki, lecz bezskutecznie. Ostatnio próbowała tego z jej młodą lokatorką... Zmarła miała do ciotki ważną sprawę. Otóż kiedyś, bardzo dawno temu, skradła ciotce jakieś przedmioty ze srebra. Teraz ma wyrzuty sumienia i pragnęłaby ciotkę poprosić o przebaczenie, bo przewinienie to nie daje jej spokoju nawet na tamtym świecie. Powróciwszy do domu dziewczyna spytała ciotkę, czy zna może jakąś Sarę Clarkę.
- Ależ oczywiście - odparła ciotka - ona przed wielu laty była moją pokojówką.
- Jaka ona była?
- Wierna i uczciwa.
- A czy u cioci, za jej pobytu w tym domu, dokonano jakiejś kradzieży sreber?
- Tak - potwierdziła ciotka po dłuższym namyśle - przypominam sobie, że za jej czasów zginęła srebrna cukiernica i kilka innych drobnych przedmiotów.
Kiedy ciotka wysłuchała opowieści siostrzenicy o seansie i o zamanifestowaniu się dawnej pokojówki, powiedziała:
- Ależ oczywiście, że jej wszystko wybaczam. To nie ma zresztą już teraz żadnego znaczenia. Sara niech sobie odpoczywa w spokoju.
Odtąd w domu ciotki przestało "straszyć"
PRZESTAŃ MNIE DRĘCZYĆ!
Jest rzeczą nad wyraz smutną i tragiczną, gdy los zabierze kogoś z tego świata nagle, wyrywając go spośród grona osób kochających zmarłego. Z drugiej strony natomiast możemy z poniższego wypadku wnioskować, że niewłaściwe jest pogrążanie się w beznadziejnej rozpaczy i smutku po takim rozstaniu.
Niejaki pan Horn z Berna w Szwajcarii nie był szczęśliwy w małżeństwie. Może dlatego, że żona nie dała mu dzieci. Ponieważ jednak bardzo pragnął mieć potomka, nawiązał stosunki z młodą kobietą, która nie tylko że odwzajemniła mu się gorącym uczuciem, zrozumieniem, przyjaźnią i miłością, lecz także urodziła syna. Dziecko podobne było do ojca, ku wielkiej radości pana Horna. Pan Horn dbał więc przykładnie o dziecko i jego matkę, a ponieważ był bogaty, postanowił w przyszłości zabezpieczyć ich byt. Młoda matka bowiem nie miała żadnego zawodu. Gdy dziecko miało cztery lata, stało się nieszczęście - pan Horn zmarł nagle na udar serca. Matka z dzieckiem, nie przygotowana na taką ewentualność, z dnia na dzień wpadła w skrajną nędzę. Była samotna. Nie miała do kogo zwrócić się o pomoc. Legalnej żony pana Horna nie znała. Tak więc na jej pomoc nie było co liczyć, chociaż pan Horn pozostawił żonie w spadku dwa przedsiębiorstwa, które - jak zawsze podkreślał - miał kiedyś odziedziczyć jego syn. Teraz nie mogło być o tym mowy. Myśli biednej kobiety i matki stale krążyły dookoła zmarłego przyjaciela. W myślach robiła mu wyrzuty: "Dlaczego nie zrobiłeś testamentu, dlaczego nie zabezpieczyłeś nas? Przecież kochałeś nas i zawsze o nas dbałeś..." Aż którejś nocy biedna kobieta, leżąc w łóżku i znów prowadząc jednostronną rozmowę ze zmarłym, podczas tego monologu zasnęła. Nagle ogarnęło ją dziwne, nieprzyjemne uczucie. Miała również wrażenie, jakby się ktoś w nią wpatrywał. Przestraszona otworzyła oczy - przed nią stał zmarły. Wyraz jego twarzy był niewymownie smutny. Nim kobieta zdołała ochłonąć z wrażenia, on zakrył twarz rękami i powiedział:
- Proszę cię, nie mów mi nic. Ja wiem, jak wam się powodzi i z tego powodu nie mogę zaznać spokoju. Proszę cię, nie dręcz mnie więcej z tego powodu...
Gdy skończył, jego postać zaczęła się rozmazywać, stawała się coraz bardziej przejrzysta i niewyraźna, aby po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Trudno było nieszczęśliwej kobiecie myśleć o zmarłym odtąd tylko z miłością, ale wiedziała też, że on również cierpi przez współczucie dla niej i jej losu. Postanowiła więc nie zamęczać go swymi troskami, kiedy zrozumiała, jak bardzo silny był jej związek ze zmarłym, że aż jego ciało astralne udało się jej bezwiednie sprowadzić z powrotem na ten świat.
ZEMSTA Z ZAŚWIATÓW
Jest to najciekawszy przypadek aktu woli istoty nie mającej już ciała fizycznego. W roku 1965 na posterunek policji w Wallsbuell koło Flensburga zgłosiła się matka dziewczyny, która przed kilkoma dniami zaginęła. Kobieta opowiedziała następującą, wręcz nieprawdopodobną historię.
- Od kilku dni we śnie widuję moją zaginioną córkę. Noc w noc prosi mnie ona, aby pochować jej trupa, zagrzebanego w pewnym określonym miejscu i zemścić się na mordercy. Mówi, że nie może się oderwać od tego świata, ponieważ umarła wcześniej, niż było jej przeznaczone. Dzieje się z nią tak, jak ze wszystkimi, którzy w gwałtowny sposób zostali pozbawieni życia. Muszą krążyć z miejsca na miejsce pełni niepokoju. - Jestem blisko ciebie - mówiła dziewczyna - albowiem wszyscy z nas, którzy mają jakieś żądania od ludzi na fizycznym świecie, mogą się z wami kontaktować i rozmawiać, jak ja to robię z tobą. Słuchaj mamo, musisz mi pomóc, abym została wyzwolona i nie musiała się błąkać bezdomna z miejsca na miejsce. Możesz to zrobić, gdy przyczynisz się do unieszkodliwienia mordercy. Jest on jeszcze na wolności i szuka dalszych ofiar. Dopóki tego nie uczynisz, będę musiała cię co noc niepokoić, byś mnie pomściła i oddała w ręce sprawiedliwości Gustawa J. Owego wieczora, kiedy wracałam z potańcówki, napadł na mnie i udusił. Pomścij mnie, bo inaczej nie zaznam spokoju.
Kiedy kobieta skończyła mówić, policjant potrząsnął głową. Podczas wielu lat służby widział już niejedno, lecz z czymś podobnym jeszcze się nie spotkał. Pod wpływem utraty córki kobieta zdawała się być ogarnięta jakąś manią. Tak na pewno było. Lecz w końcu można by chociaż dla spokoju matki sprawdzić to, co mówiła. I rzeczywiście, trupa dziewczyny znaleziono dokładnie w podanym miejscu. To policję zastanowiło. W kartotece policyjnej odnaleziono nazwisko Gustawa J., który już kiedyś miał brzydką sprawę z nieletnią dziewczyną. Warto więc było przyjrzeć się bliżej temu młodzieńcowi, chociaż do obowiązków policji nie należy sprawdzanie wiarygodności czyichś snów. Gdy Gustawowi J. dokładnie opowiedziano przebieg morderstwa, zbladł i wyjąkał:
- Kto to widział?... Kto przy tym był?...
Po czym złożył obszerne zeznanie, które pokrywało się dokładnie z tym, co opowiedziała matce zamordowana córka. Od tej chwili córka nie pokazywała się więcej matce we śnie.
DOM, W KTÓRYM STRASZYŁO
Jest wiele osób, które w nieprawdopodobny sposób przywiązane są do dóbr doczesnych. Obiektami takiego przywiązania mogą być różne rzeczy. Czasem będzie to inna osoba, innym razem pieniądze, domek, samochód lub jakiś drobny przedmiot, z którym osoba jest później, nawet i po śmierci, nadal emocjonalnie związana.
Taki wypadek zdarzył się z niejaką panią Lundauist, 62-letnią wdową z Helmstadt w Szwecji. Po śmierci męża zamieszkała ona na przedmieściu w domku, któremu poświęcała całe swe istnienie, miłość i starania. Wdowa traktowała swój domek jak jakąś świątynię lub nawet bóstwo. Od rana do późnego wieczora zajęta była porządkami, a każdy grosz ze swej wdowiej renty inwestowała w budynek, aby go utrzymać w dobrym stanie. Sąsiedzi twierdzili, że po śmierci męża wdowa stała się maniaczką, że ogarnęło ją jakby opętanie. Wzruszali jednak ramionami i nie interesowali się szczególnie starą kobietą. Kiedyś, podczas froterowania, wdowa spadła ze schodów. Po kilku godzinach, nieprzytomną, znalazł ją inkasent z gazowni. W szpitalu stwierdzono złamanie podstawy czaszki. Mimo pomocy lekarskiej i troskliwej opieki, kobieta niebawem zmarła.
Na pogrzeb zjechali się dalsi krewni, będący jej spadkobiercami. Ponieważ mieszkali w jakiejś odległej miejscowości, postanowili domek wynająć młodemu małżeństwu, które poszukiwało mieszkania. Odtąd w domku zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Młoda kobieta zbudziła się nagle w nocy, ponieważ usłyszała, że ktoś chodzi po mieszkaniu. Przypuszczając, że mogą to być włamywacze, obudziła męża. Ten włączył światło, lecz nikogo nie zobaczył. Pomyślał więc, że żonie coś się przyśniło i tak jej też wytłumaczył nocne wrażenia. Ledwie jednak zasnął, żona zbudziła go powtórnie. Znowu zdawała się słyszeć czyjeś kroki oraz odgłosy jakby sprzątania mieszkania. Tak działo się co noc. Młoda małżonka twierdziła nawet, że w nocy poprzesuwano meble i przedmioty. Ze strachu i bezsenności kobieta była wręcz chora. Mąż jej jednakże tych hałasów nie słyszał. Ponieważ kobieta właśnie spodziewała się dziecka, mąż uważał, że jej wrażenia należy położyć na karb dziwactw ciążowych. Sam nie słyszał żadnych szmerów, lecz aby uchronić małżonkę od choroby nerwowej, zmienił mieszkanie.
Po trzech dniach do domku wprowadziła się inna rodzina, starsze małżeństwo z dorastającą córką. Gdy ta któregoś wieczora wracała z kina i właśnie zamierzała otworzyć drzwi wejściowe, nagle ukazała się jej postać starszej kobiety. Stara kobieta miała wygląd niedbały. Ubrana była ubogo. Na głowie miała jakąś wypłowiałą czapkę, a spod niej zwisały długie kosmyki siwych włosów. Wyraz szczupłej twarzy miała zacięty i zgorzkniały, w oczach jej tliła się złość i groźba. Co najdziwniejsze, tylko górna część ciała była wyraźnie widoczna, reszta zaś miała tylko mgliste kontury. Dziewczyna odniosła wrażenie, jakby starucha chciała przeszkodzić jej w wejściu do domu. Trwało to kilka chwil, po czym postać rozpłynęła się w powietrzu. Dopóki była jeszcze widoczna, dziewczyna była jakby w odrętwieniu. Chociaż nieznana kobieta miała wygląd ludzki, robiła wrażenie zjawy nie z tego świata. Przeraźliwy krzyk dziewczyny zaalarmował sąsiadów, którzy myśleli, ze stało się jakieś nieszczęście. Gdy usłyszeli o co chodzi, powiedzieli: "to stara Lundauist nie ma spokoju w grobie".
Rodzina wyprowadziła się i dom stał jakiś czas pusty. Każdy, kto słyszał o pokutującym duchu, bał się domek wynająć. W końcu znalazł się lokator... aż z dalekiego Sztokholmu. Był nim Elov Karlson, członek związku parapsychologicznego, który nawet sam był dobrym medium. Kiedyś pan Karlson urządził w swym nowym mieszkaniu seans spirytystyczny. Ze zdziwieniem stwierdził wówczas, że jego dawne kontakty z istotami z zaświatów są zakłócane. Co chwilę ktoś się "włączał", wołając:
- Wynoście się z tego mieszkania. Czego tu szukacie? To jest moje mieszkanie. Ja jestem wyłączną właścicielką tego mieszkania.
Oczywiście, pan Karlson w pierwszej chwili nie bardzo rozumiał, o co chodzi. Nie wiedział, co tajemnicza osoba chce przez to powiedzieć. Dopiero, gdy od sąsiadów dowiedział się o niepokojach, wywoływanych przez dawniejszą mieszkankę, odgadł intencje zjawy, która jego dwóch poprzedników wypędziła z domu. Będąc doskonale zorientowanym w zagadnieniach okultyzmu, pan Karlson od razu wiedział, że zmarła nie zdaje sobie po prostu sprawy z sytuacji i nie wie, że już nie żyje. Dlatego też jej życie pozagrobowe, związane nadal ściśle ze sprawami ziemskimi, było dla niej dalszym ciągiem jej życia doczesnego. Powodem takiego stanu rzeczy był przede wszystkim nagły wypadek, a następnie fakt, że kobieta ta od dziesiątków lat wykonywała co dzień, jak maszyna, dokładnie te same czynności. Tak więc po śmierci, już jako duch bezcielesny, zachowała wszystkie swe dawne ziemskie przyzwyczajenia. Wszystkich nowych lokatorów domku uważała więc za intruzów, bezprawnie szwendających się po jej mieszkaniu. Chcąc duchowi zmarłej udzielić pomocy, pan Karlson musiałby mu wytłumaczyć, że jest na tamtym świecie, wobec czego powinien zmienić swe zainteresowania.
Następnego wieczora pan Karlson znów urządził seans, wywołując tylko ducha zmarłej pani Lundauist. Zjawił się on natychmiast, wysuwając stare pretensje. Lecz pan Karlson ostro się temu przeciwstawił (w niektórych przypadkach, kiedy duch jest uparty i ogarnięty natrętnymi myślami, łagodnością nic się nie wskóra) i wytłumaczył mu, że już od dawna znajduje się na tamtym świecie. Wszystkim zaś wiadomo, że żaden zmarły nie może po śmierci nadal dysponować swymi dawnymi, ziemskimi dobrami, a w tym przypadku, dawnym mieszkaniem. Byłoby to bowiem przeciwne porządkowi boskiemu. Nic na tym świecie nie należy do człowieka na zawsze, lecz tylko tak długo, dopóki ma on ciało fizyczne. Gdy ktoś umiera, musi pozostawić na Ziemi wszystko, co jest fizyczne i materialne, jako że te rzeczy nie należą do tamtego świata. Szczęście człowieka zaś, obojętne czy jest na tym, czy na tamtym świecie, zależy nie od dóbr materialnych, lecz od jego stanu duchowego. Reakcja zmarłej była zdumiewająca. Miało się wrażenie, że ze zdumienia i wzruszenia nie mogła przemówić ani słowa.
- Ona nie ma żadnej duchowej pomocy - zauważył na to jeden z członków seansu - bo będąc dawniej na płaszczyźnie fizycznej żyła w egoizmie i nie robiła żadnych dobrych uczynków. Możemy jej pomóc, modląc się za nią.
Uczestnicy seansu odmówili dłuższą modlitwę za duszę zmarłej pani Lundauist, po czym postanowiono odczekać, jaka będzie na to reakcja ducha. Po jakimś czasie duch zmarłej wyraził podziękowanie uczestnikom seansu.
Po tych wypadkach duch pani Lundauist zjawił się jeszcze dwa razy, lecz nie stawiał już żadnych żądań. Wydawało się, że biedna dusza nareszcie znalazła spokój. Gdy zjawiła się po raz ostatni zauważyła:
- Zrobiliście dobry uczynek. Może będę mogła się wam za to kiedyś odwdzięczyć.
Później pani Lundauist nie zgłaszała się już na wezwanie. Należało więc przypuszczać, że wreszcie odzyskała upragniony spokój.
Choć współcześni monarchowie obecnie w większości panują lecz już nie rządzą, a instytucja monarchii wydaje się być piękną dekoracją dawno minionych epok, to jednak w XX wieku monarchowie (nie wszyscy oczywiście), a szczególnie monarchowie brytyjscy wykazali się wyjątkowym brakiem patriotyzmu i swoistym dążeniem do kapitulanctwa. Król Edward VIII (ulubiony wujek zmarłej niedawno królowej Wielkiej Brytanii - Elżbiety II) dążył do sojuszu z hitlerowskimi Niemcami (za co został obalony przez Amerykanów z pomocą wywiadu polskiego, który po śmierci Piłsudskiego w maju 1935 r. czynił wszystko, aby "włączyć wielką Brytanię do wojny z Niemcami" - jak na łożu śmierci radził postąpić Marszałek w rozmowie z ministrem Beckiem). Królowa-matka zaś (czyli mama Elżbiety II) Elżbieta Bowes-Lyon stwierdzić miała nawet w 1940 r., że okupacja Wielkiej Brytanii przez Niemcy byłaby dopuszczalna, pod warunkiem wszakże, iż Niemcy pozostawiliby w spokoju rodzinę królewską. Hitler był jednak idiotą, żyjącym w smrodzie własnej ideologii, spod której oparów nie dostrzegał już innego świata i to go zgubiło (bombardowanie Pałacu Buckingham było tego dobitnym przykładem, gdyż pokazało brytyjskim elitom, że sojusz z Niemcami to mrzonki i że nawet arystokraci nie mogliby czuć się bezpiecznie w kraju zajętym przez Hitlera. Zresztą potem Hitler, atakując Związek Sowiecki jasno zakomunikował światu że jest totalnym debilem, gdyż uczynił coś, czego nie udało się dotąd uczynić nikomu w historii świata - z kretesem przegrał już wygraną wojnę).
Karol Zbyszewski stwierdził kiedyś iż: "Tylko w Niemczech mogło takie paskudztwo jak Hitler dojść do władzy", gdyż "obiecał Niemcom zamienić cały świat w obóz koncentracyjny, w którym oni będą dozorcami" (Zbyszewski przywoływał bowiem opowieść sprzed wojny, gdy odwiedził pole bitwy pod Verdun i spotkał tam także "bogatego, pyzatego Szwaba". Gdy więc - jak pisze: "razem chodziliśmy wśród tych potwornych lejów, szczątków żelaza, po tych cichych, zielonych stokach, usianych bezkresnymi rzędami białych krzyży. - No widzi pan - rzekłem mu wreszcie - warto wam było tracić siedemset tysięcy ludzi, leżąc tu bez pozwolenia, kiedy wystarczyło panu wziąć paszport za 20 franków i przyjechał pan sobie wygodnie samochodem. - Tak, tak - odparł niecierpliwie - ale jednak gdybyśmy wtedy poświęcili jeszcze pół miliona ludzi, tobym dziś przyjechał tu bez paszportu! 😕)
Ja osobiście mam do brytyjskiej monarchii stosunek niejednoznaczny (neutralny, czasami przechodzący w niechętny). Jednak zmarła królowa Elżbieta II - mimo wszystko budziła moją sympatię. Już pomijając fakt, że (szczególnie w młodości) była piękną kobietą, to również potrafiła się pięknie starzeć (a tej akurat sztuki nie wszyscy potrafią). Zresztą była "od zawsze", gdy się urodziłem (wstąpiła na tron w roku, w którym na świat przyszła moja mama) ona już była i wydawało się że jest wieczna (ostatnio nawet myślałem jak długo żyje Elżbieta i ile tych dni, miesięcy i lat ma przed sobą). Tak więc jestem dzieckiem urodzonym w epoce dwóch postaci, które wydawały się wieczne - Elżbiety II i papieża Jana Pawła II. Cała moja młodość upłynęła obok nich (i wraz z nimi), dlatego też składam Brytyjczykom serdeczne wyrazy ubolewania po stracie królowej. Ale w końcu nikt nie jest wieczny - i dobrze, bo jak to już kiedyś ktoś powiedział - gdyby człowiek miał żyć wiecznie, to doprawdy... umarłby z nudów!
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz