Łączna liczba wyświetleń

piątek, 3 marca 2023

MY SIĘ NIGDY NIE PODDAMY!

 TEN PODŁY CZAS




O BOŻE KTÓRYŚ JEST NA NIEBIE,
 ZAPOMNIJ O NAS,
 JEŚLI MY ZAPOMNIMY O NICH 






Ponieważ wcześniej nie zdążyłem się wyrobić z tym tematem, nadrabiam teraz okolicznościowym wpisem z okazji 1 marca, czyli Dnia Żołnierzy Niezłomnych (zwanych też Wyklętymi). 

 
Czas Niezłomnych! Co to był za czas w jakim przyszło żyć tym ludziom? Tak naprawdę nie różnił się on wiele od dekad zaborów czy nawet niemieckiej okupacji z czasów II Wojny Światowej - w każdym z tych okresów bowiem znajdowali się ludzie, którzy gotowi byli poświęcić swoje życie w walce o niepodległą i wymarzoną przez nich Polskę. Jednak Żołnierze Drugiej Konspiracji (czyli Powstania Antykomunistycznego) znacznie różnili się zarówno od owych pięknoduchów, którzy w XIX wieku licząc na pomoc jedynie Opatrzności i natchnionych romantyczną poezją - wzniośle wypowiadali wojny zaborcom (szczególnie Moskalom), jak również od żołnierzy Armii Krajowej z czasów II Wojny Światowej. Niezłomni różnili się, gdyż Powstanie Antysowieckie przybrało zupełnie inny charakter zarówno od powstań XIX-wiecznych (nawet tego Styczniowego z 1863 r.) jak i z czasów konspiracji Drugo-Wojennej. Różnice były oczywiste, przede wszystkim Niezłomni/Wyklęci byli partyzantami i nie mieli jednej stałej organizacji koordynującej ich działania, tak, jak było to podczas II Wojny Światowej. Nie było wielkich zrywów ani bitew, gdyż Żołnierze Drugiej Konspiracji doskonale zdawali sobie sprawę ze swojej niewielkiej liczebności (mniej więcej w szeregach Żołnierzy Powstania Antysowieckiego walczyło od 1944 do 21 października 1963 r (gdy podczas obławy na Lubelszczyźnie zamordowany został ostatni Niezłomny - czyli sierżant Józef Franczak pseud. Lalek) jakieś 20 000 ludzi plus następne dwa razy tyle stanowiło ich bezpośrednie zaplecze. Oni doskonale zdawali sobie sprawę że nie mają najmniejszych szans w bezpośrednich starciach bojowych z wrogiem, który dysponuje czołgami, lotnictwem, ciężką artylerią i każdy ich tego typu zryw zakończyłby się totalną masakrą (niestety tak jak miało to miejsce w czasie Powstania Warszawskiego). Ich jedyną nadzieją na zmianę położenia była wizja wybuchu wojny Stanów Zjednoczonych i Aliantów Zachodnich ze Związkiem Sowieckim, i ta trzecia wojna światowa była przez nich wyczekiwana z jeszcze większymi nadziejami, niż ta Pierwsza która przyniosła Polsce niepodległość.

Ale trzecia wojna światowa nie wybuchała, Zachód dawno zapomniał o Polakach, zapomniał o obrońcach brytyjskiego nieba z 1940 r., zapomniał o "szczurach" z Tobruku którzy utrzymali tę libijską twierdzę w sytuacji wręcz beznadziejnej, zapomniał o tych, którzy złamali kod Enigmy a następnie przekazali te rozszyfrowane już kody Brytyjczykom, którzy potem w Bletchey Park mieli już ułatwione zadanie w rozszyfrowywaniu niemieckich tajnych depesz, Zachód zapomniał o zdobywcach Monte Cassino dzięki czemu otwarta została droga do Rzymu, oraz o tych, którzy pierwsi dopadli "Bismarcka" i wskazali Brytyjczykom miejsce jego położenia by ci mogli go zatopić. Wreszcie zapomniano o tych, którzy dostarczyli do Londynu gotowe plany niemieckich rakiet V1 i V2 które w 1944 r. ponownie bombardowały Londyn, a przed tymi rakietami nie było ucieczki i nie można ich było strącić. W 1940 r. Brytyjczycy wierzyli głęboko że ich obrona przeciwlotnicza da sobie radę z niemieckimi maszynami Luftwaffe, ale w 1944 żadna maszyna nie była w stanie zniszczyć rakiety V1 czy V2. Gdyby Niemcy użyli tych rakiet w Normandii w czerwcu 1944 r. podczas alianckiego desantu to byłaby katastrofa i nie byłoby co zbierać z alianckiej floty. Polacy zaś (a dokładnie wywiad Armii Krajowej - który był bodajże najlepszym wywiadem alianckim II Wojny Światowej o czym świadczą chociażby raporty zarówno Brytyjczyków jak i Amerykanów, którzy całkowicie opierali się na danych wywiadowczych Armii Krajowej) przekazali do Londynu dokładne współrzędne oraz mapy tych śmiercionośnych broni. A w 1946 r. Brytyjczycy zabronili Polakom nawet udziału w paradzie zwycięstwa w Londynie, gdyż tego właśnie życzył sobie Stalin, a Brytyjczycy chcieli mieć dobre relacje z wujkiem Joe. Wojna dobiegła końca i wszyscy radowali się z odniesionego zwycięstwa, wszyscy? No właśnie.




Po zakończeniu II Wojny Światowej Żołnierze Armii Polskiej na Zachodzie, członkowie rządu emigracyjnego w Londynie i wszyscy, którzy znaleźli schronienie na tej "Wyspie ostatniej nadziei" lub potem w USA czy Kanadzie, wszyscy ci byli namawiani przez miejscowych:  "Wracajcie do domu, do siebie, wojna już się skończyła". Tylko że wracać nie było już dokąd. Kraj został zajęty i był realnie okupowany i eksploatowany przez Sowietów. Owszem, narody były już zmęczone długą wojną i pragnęły wreszcie zaznać pokoju wrócić do normalnego życia, choćby nawet na gruzach własnych domostw tak jak to było w Warszawie w Londynie czy w Dreźnie (oczywiście nie ma co tutaj porównywać Drezna z innymi miastami zniszczonymi przez Niemców, gdyż to Niemcy byli sprawcami wybuchu wojny światowej, więc zniszczenie Drezna przez aliantów było wynikiem ich własnych decyzji - gdyby bowiem nie rozpoczęli wojny i eksterminacji na masową skalę nie-aryjskich narodów (takich jak Żydów czy Słowian) Drezno by przetrwało w nienaruszonym stanie). Nic więc dziwnego że istniała bardzo silna presja jak i potrzeba ułożenia sobie życia na nowo, w powojennym świecie w którym wreszcie zatriumfował pokój. Ale w Europie Środkowo-Wschodniej nie było powrotu do normalności, nie było normalnego życia nie było pokoju, była nowa, sowiecka okupacja i tylko garstka żołnierzy II Rzeczpospolitej i tych, którzy walczyli w konspiracji w czasie II Wojny Światowej wystąpiło do nierównej walki z tym sowieckim morderczym belzebubem. 




Znając jednak siłę nowego okupanta i brak jakiejkolwiek pomocy z Zachodu, ktoś mógłby pomyśleć że ta walka z góry skazana na przegraną była kontynuowana przez jakiś fanatyków albo samobójców. Nic bardziej mylnego. Ci ludzie niczego bardziej nie pragnęli niż odłożyć broń i wrócić do swych rodzin, swych żon, dzieci, matek, ojców - ale nie mogli (i też nie dlatego, że trzymała ich jakaś przysięga - choć oczywiście przysięgę składali niektórzy jeszcze w czasach II Rzeczpospolitej, inni już podczas wojny a jeszcze inni po jej zakończeniu, widząc panujący sowiecki terror - lub też konieczność walki o niepodległość w sytuacji tak beznadziejnej że nie było sensu podejmowania nawet jakiejkolwiek próby oporu. Ale ujawnienie się i złożenie broni było najgorszą rzeczą jaką mogli zrobić, już lepiej by postąpili gdyby od razu strzelili sobie w głowę, przynajmniej nie cierpieli by  mąk zadawanych podczas przesłuchań w Urzędzie Bezpieczeństwa, Informacji Wojskowej czy NKWD. W filmie "Wyklęty" z 2017 r. jest taka symboliczna scena gdy główny bohater namawiany jest przez swoją kobietę, matkę jego syna - aby ujawnił się i by mogli wreszcie normalnie ze sobą żyć, tak jak inni ludzie. Jego odpowiedź brzmiała: "Nie dadzą nam" i jest w tych słowach odpowiedź na wszelkie pytanie dlaczego ci ludzie tak walczyli do samego końca i dlaczego nie decydowali się ujawnić aby potem nie trafić w ręce katów takich jak choćby Piotr Śmietański funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa i morderca majora Hieronima Dekutowskiego "Zapory" (za każdego zamordowanego w ten właśnie sposób - strzałem w potylicę) dostawał Śmietanki do ręki 1000 zł, przy czym ówczesna pensja nauczyciela wynosiła 600 zł). Major Dekutowski zaś - młody mężczyzna - który 7 marca 1949 r. prowadzony był na miejsce swej kaźni, nie przypominał już człowieka. Jego włosy były siwe jak śnieg, większość zębów miał wybite, jego twarz była tak opuchnięta że trudno było dostrzec oczy, miał złamany nos, ręce pogruchotane, palce wyrwane ze stawów wraz z paznokciami, połamane miał żebra tak iż z trudem mógł się poruszać i mówić a mimo to ostatnie jego słowa brzmiały: "My się nigdy nie poddamy!"




Jednak w ich głowach musiała pojawiać się i taka myśl: "Mówią że nadzieja umiera ostatnia, ale co zrobić gdy już dawno umarła a my wciąż żyjemy". Dlatego też uważam że my dziś jesteśmy winni tym ludziom pamięć nieśmiertelną i wdzięczność za to, że po prostu byli, gdyż, tak jak mawiał gen. Patton: "Nie należy opłakiwać poległych, powinniśmy raczej dziękować Bogu że tacy ludzie kiedykolwiek żyli" Amen!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz