Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 marca 2023

POLSKA IDEA IMPERIALNA - Cz. IV

CZYLI BROSZURA WYDANA W 1938 ROKU 
POD EGIDĄ "POLITYKI"





POLSKA IDEA IMPERIALNA

Cz. IV







III
ARMIA I POLITYKA ZAGRANICZNA



1) ZASADY OGÓLNE 


 Armia i polityka zagraniczna są dwoma formami gwarancji Niepodległości państwa. Uzupełniają się one wzajemnie, ponieważ nie ma potęgi, która mogłaby sobie pozwolić na politykę wspaniałej izolacji, tak że siła własnego oręża winna być poparta pomyślnym dla kraju układem sił międzynarodowych. W polityce zagranicznej liczą się jednak tylko z państwem silnym militarnie i wewnętrznie skonsolidowanym. W braku tych elementów żadna polityka zagraniczna nie osiągnie trwałych rezultatów.

O ile w społeczeństwie istnieje duże zrozumienie dla konieczności pozostawienia zagadnień wojskowych wyłącznej kompetencji naczelnego wodza, o tyle w polityce zagranicznej spotykamy się z ciągłymi dążeniami do podporządkowania jej woli stronnictw i zmiennej opinii publicznej, mimo to że wpływ obu tych czynników na bieżące zagadnienia polityki zagranicznej może być i zazwyczaj jest wybitnie szkodliwy. W odniesieniu do partii politycznych powodem tego jest, że są one aż nadto skłonne do rozstrzygania zagadnień zagranicznych nie z punktu widzenia racji stanu swego kraju, lecz sympatii względnie antypatii do ustrojów wewnętrznych sąsiednich państw. Ościenne potencje wytężają poza tym wszystkie siły, ażeby uzyskać wpływ na politykę zagraniczną państwa oczywiście w kierunku dla siebie pożądanym. Partie polityczne nie dają z uwagi na swą strukturę organizacyjną żadnej gwarancji bezwzględnej odporności na te wpływy, które są zresztą bardzo trudne do udowodnienia z uwagi na skrzętne zatajanie odnośnych faktów.

Opinia publiczna jest równie podatna jak partie polityczne na sympatie względnie antypatie do ustrojów istniejących w obcych państwach. Ułatwia to znakomicie inspirowanie jej w z góry upatrzonym a niekoniecznie z racją stanu kraju zgodnym kierunku. Opinia publiczna znajduje się poza tym w ocenie bieżących zagadnień polityki zagranicznej w nadzwyczaj trudnym położeniu z następujących względów:

  1. Nie można przed nią ujawniać całego szeregu zasadniczych i dla kierunku polityki zagranicznej rozstrzygających faktów; a bez znajomości tych faktów jest wprost nie sposób nie błądzić w ocenie aktualnej sytuacji zagranicznej.
  2. Opinia publiczna nie znosi nagłych zwrotów w swym nastawieniu, które może ulegać zmianie tylko stopniowo. Utrudnia to niesłychanie prowadzenie polityki elastycznych sojuszów koniecznej dla lawirowania w skomplikowanym układzie sił międzynarodowych w taki sposób, ażeby kraj nie znalazł się w obliczu zbyt silnej przeciwko sobie koalicji.
  3. Nie istnieje też taki system sojuszów, który by obok korzyści nie nasuwał nieraz daleko idących zastrzeżeń, w związku z czym każdy kierunek polityki zagranicznej będzie budził głębokie kontrowersje w opinii publicznej. Nasuwa się tu ścisła analogia do strategii wojskowej w czasie wojny, której przecież nikt partiom politycznym ani też opinii publicznej podporządkowywać by nie chciał.

Wymienione powyżej względy nakazują stanowcze odsunięcie zarówno partii politycznych jak i opinii publicznej od jakiegokolwiek wpływu na bieżące zagadnienia polityki zagranicznej, które muszą być traktowane w sposób zupełnie taki sam, jak zagadnienia natury czysto wojskowej, tzn. podporządkowane w zupełności decyzji czynnika nadrzędnego, w tym wypadku Prezydenta Rzeczypospolitej, który zresztą myśl Konstytucji kwietniowej decyduje o podstawowych rozstrzygnięciach zagranicznych samodzielnie bez aprobaty izb ustawodawczych. Stan ten jest podwaliną silnego ustroju państwowego i za wszelką cenę musi być trwale utrzymany.

Mimo to bynajmniej nie można sobie lekceważyć stanowiska opinii publicznej, a tym samym i partii politycznych w odniesieniu do polityki zagranicznej. Podobnie jak armia, tak samo i polityka zagraniczna lepiej spełni swą rolę, posiadając pełne zaufanie w społeczeństwie, co może mieć miejsce tylko przy opinii publicznej należycie oświeconej i wyrobionej w ocenie racji stanu swego kraju. Z tego też względu winny być podstawowe wytyczne polskiej racji stanu jak najusilniej wdrażane w umysły społeczeństwa, które zyska w ten sposób możliwie najlepszą busolę w ocenie bieżącej polityki zagranicznej rządu; busolę, której tendencyjne magnesy obcych wpływów nie ściągną równie łatwo na manowce, jak przy panowaniu w tej dziedzinie obskurantyzmu.

Domagając się, aby partie polityczne nie wciągały armii, ani polityki zagranicznej do swych wewnętrznych rozgrywek, musimy nawzajem stwierdzić, że czynniki wojskowe winny poświęcać cały swój czas i wysiłek na należytą organizację obrony państwa, zajmując bezwzględnie neutralne stanowisko wobec rywalizujących ze sobą ugrupowań politycznych.

Z całym naciskiem podkreślamy jednakże, że nie ma takich poświęceń, których by nie należało złożyć na ołtarzu potrzeb Armii Polskiej jako ostatecznej i najważniejszej gwarancji niepodległego bytu państwowego.






2) WYTYCZNE POLSKIEJ RACJI STANU


 Wspomnieliśmy, że nasze wielkie posłannictwo dziejowe rozbiło się już raz w przeszłości na skutek wypaczenia w Polsce naczelnych idei moralnych, reprezentowanych przez katolicyzm i nacjonalizm i idącego za tym upadku ładu wewnątrz kraju oraz siły na zewnątrz. Wiele innych państw przechodziło jednak dużo głębszy upadek swej kultury narodowej, a jednak Niepodległości nie straciło. Fatalne następstwa słabszego stosunkowo upadku kulturalnego Polski były wynikiem dwu faktów:

  1. Tworzenia się na naszych granicach w czasie od XV do XIX wieku stale w siłę rosnących imperiów.
  2. Zjednoczenia się tych imperiów we wrogą nam koalicję.

Podobnie jak nie wolno nam po raz drugi powtórzyć błędu polegającego na nieumiejętności w zorganizowaniu siły zdolnej do odparcia przemocy zewnętrznej, tak samo musimy za wszelką cenę przeciwdziałać tworzeniu się na naszych granicach takiego układu sił, który mógłby stać się dla nas śmiertelnie groźny. Tak zatem zasadniczą wytyczną polskiej racji stanu jest:

  1. Nieistnienie na naszych granicach imperiów, które by nam mogły nadmiernie grozić.
  2. Podtrzymywanie pomiędzy tymi imperiami, jak długo one istnieją, przez możliwie długi okres czasu wzajemnego antagonizmu.

Z punktu pierwszego wynika, że podstawowym założeniem polskiej racji stanu musi być dążenie do wytworzenia na naszych granicach jak największej ilości małych państw (Litwa, Białoruś, Ukraina, Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia) na gruzach scentralizowanych imperiów (Niemcy, Rosja). Postulat ten został już spełniony, jeśli chodzi o wybrzeże bałtyckie oraz o kraje wchodzące w skład dawnej monarchii Habsburgów. Tak więc nad Bałtykiem oraz na Południu polityka Polska winna iść w kierunku zachowania małych państw i uniemożliwienia hegemonii Niemiec lub Rosji nad nimi. Środki zmierzające do tego celu muszą być bardzo rozmaite, np. w dziedzinie naddunajskiej nie można sobie wyobrazić wytworzenia wspólnego frontu małych państw bez zaspokojenia niektórych żądań terytorialnych Węgier pod adresem Czechosłowacji oraz bez zmniejszenia ilości mniejszości niemieckiej w Czechach, która czyni to państwo niezdolne do roli realnego sojusznika Polski w ewentualnej rozprawie z Niemcami. Zasadniczo jednak polityka Polski na terenie północnym i południowym winna być konserwatywna, tzn. zmierzać do zachowania i wzmocnienia małych państw wobec wielkich imperiów. To też sfera bałtycka oraz naddunajska jest okolicą, w której reprezentowane są niesłychanie żywotne interesy Polski i wszelkie zmiany terytorialne w tych stronach winny być uzależnione od zgody Rzeczypospolitej.

O ile chodzi o stosunki polsko-niemieckie, to polityka nasza podyktowana musi być koniecznością podtrzymania na jak najdłuższy okres czasu istniejącego obecnie antagonizmu niemiecko-rosyjskiego. Zniknięcie bowiem tego antagonizmu, a fortiori sojusz tych dwóch imperiów, stworzyłby najgorszy dla Polski układ sił, jaki sobie w naszym położeniu w ogóle można wyobrazić. Podtrzymanie antagonizmu niemiecko-rosyjskiego wymaga z kolei udzielenia poparcia tej stronie, która w danej chwili jest źródłem tego antagonizmu, tzn. Niemiec. Dla uzyskania tego celu rozwiązującego nam znakomicie ręce w polityce zagranicznej warto jest też podporządkować szereg ubocznych względów.

Pomimo wszelkich wysiłków z naszej strony nie jest możliwym, ażeby antagonizm niemiecko-rosyjski trwał wiecznie. Tak samo musimy się zawsze liczyć z możliwością ponownego zwrócenia się zaborczości niemieckiej na nasze ziemie zachodnie. Konieczność poparcia Niemiec celem podtrzymania antagonizmu niemiecko-rosyjskiego jest też nadzwyczaj trudna do pogodzenia z krokami, mającymi na celu przygotowanie się do chwili, gdy ekspansja niemiecka skieruje się ponownie przeciwko nam. Rozwiązanie tej sprzeczności musi być jednak pozostawione bieżącej polityce zagranicznej. Konieczność liczenia się z możliwością ponownej ekspansji Niemiec przeciwko Polsce zmusza nas w każdym razie do utrzymywania jak najściślejszej współpracy z Francją, Anglią i Włochami. Współpraca ta, specjalnie sojusz francusko-polski, musi jednak istnieć jako wzajemna gwarancja na wypadek zagrożenia ze strony Niemiec. Nie może być natomiast pojmowana jako popieranie przez Polskę wszystkich, nawet błędnych kroków tych państw, tym bardziej zaś, gdy kroki też znajdują się w wyraźnej kolizji z polską racją stanu.

Najlepsza polityka zagraniczna nie zmieni jednak naszego położenia pomiędzy Niemcami a Rosją. W sposób trwały moglibyśmy podnieść nasze bezpieczeństwo jedynie na skutek rozpadnięcia się tych imperiów na szereg mniejszych organizmów państwowych.

W odniesieniu do Niemiec należy życzenia te uznać za niemożliwe do spełnienia. Niemcy stanowią monolit narodowy. Dziejowy proces scalania się tego monolitu na gruzach dynastycznych państewek dobiega właśnie na naszych oczach swego końca. Odwrócenie tego procesu nie jest ani realne, ani też z moralnego punktu widzenia możliwe do uzasadnienia.

Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa z Rosją, będącą konglomeratem wielkiej ilości uciemiężonych od setek lat narodów. Tutaj odbywa się proces odwrotny niż w Niemczech. Dojrzewają mianowicie procesy uświadomienia narodowego oraz tendencje separatystyczne podsycane prześladowaniem narodowościowym. Rosja Sowiecka wykazuje poza tym niesłychanie głęboki rozkład moralny, który może łatwo przyśpieszyć dziejową godzinę wyzwolenia ciemiężonych przez nią narodów. Musimy też czuwać, ażeby ta dziejowa godzina została na w pełni przygotowanymi do przeprowadzenia zmian, które by w sposób trwały ugruntowały nasze bezpieczeństwo, usuwając raz na zawsze zmorę koalicji dwu potężnych imperiów, powstałych na naszych granicach.



Program ten był oczywiście jak najbardziej pozytywny i właściwy, nie mogę zgodzić się jednak z kilkoma zawartymi w nim założeniami, które - mam świadomość - w tamtych czasach uważane były za nie do przejścia. Mianowicie chodzi o punkt w którym autor (czy też autorzy bo było ich kilku) stwierdza, iż Niemcy stanowią monolit narodowy, powstały na gruzach dynastycznych państewek niemieckich i odwrócenie tego procesu nie jest możliwe ani moralnie uzasadnione. Przyznam się szczerze w tym momencie zachodzę w głowę a dlaczego nie? Co prawda w tamtych czasach jeszcze nie wyciągnięto dostatecznych wniosków ze wszystkich "dobrodziejstw" jakie na przestrzeni tych 150 lat (począwszy od zjednoczenia Niemiec w 1870 r.) państwo to i naród ten obdarzył Europę oraz Świat. Dziś jednak jesteśmy już w zupełnie innym miejscu i mamy inną wiedzę na temat historycznych doświadczeń związanych z tym "moralnym mocarstwem" które do dziś dnia z wieloma krajami nie rozliczyło się jeszcze ze swych własnych zbrodni, natomiast bardzo chętnie wyciąga rękę do przewidzenia nowemu, zamordystycznemu tworowi pod nazwą IV Rzeszy Europejskiej. Oczywiście współczesne Niemcy są zupełnie innym tworem politycznym (i narodowym nawet), niż w czasach III Rzeszy, Republiki Weimarskiej lub Cesarstwa. Jednak zmiana ta została na nich wymuszona poprzez klęskę zadaną im w czasie II Wojny Światowej. Spowodowało to, że dzisiaj siła państwa niemieckiego nie oparta jest na potędze niemieckiej armii (której realnie praktycznie nie ma, ponieważ Bundeswehra jest skrupulatnie od lat niedofinansowana - oczywiście celowo jest niedofinansowana, ponieważ niemiecki rząd zdaje sobie doskonale sprawę, że Bundeswehra tak naprawdę nie jest niemieckim wojskiem, a armią całkowicie kontrolowaną przez NATO, a konkretnie zaś przez USA. Dlatego też, gdy Trump naciskał na przeznaczenie przez Niemcy 2 procent swego PKB na cele wojskowe, spotykały się z tak silną obojętnością i niechęcią ze strony niemieckich elit) lecz na potędze gospodarczej wyrosłej w dużej mierze na amerykańskich dotacjach niemieckiej gospodarki po Wojnie, oraz na rozgrabieniu Europy w czasie II Wojny Światowej (Niemcy byli bowiem nie tylko mordercami, którzy przemysł zabijania ludzi doprowadzili do mechanicznej wręcz perfekcji, lecz również potwornymi złodziejami którzy kradli wszystko, co tylko stanowiło jakąkolwiek wartość - od znaczków pocztowych po obrazy i dzieła sztuki, od złotych zębów wyrwanych więźniom w obozach koncentracyjnych, po dzieci odbierane rodzicom, które były żywym trofeum aryjskiej rasy panów). Główną podstawą jednak niemieckiej potęgi w nowej IV Rzeszy Europejskiej, miały być dile polityczno-gospodarczo-surowcowe z Moskwą i Chinami - czyli Europa od Władywostoku po Lizbonę, w której USA stanowiłoby tylko zbędną nadbudowę, a na gruzach Bundeswehry można by było wówczas stworzyć coś nowego, na przykład armię europejską pod jakże wzniosłym niemieckim przywództwem.




Bo to, że Niemcy uważają się za mocarstwo moralne, jest niepodlegającym dyskusji faktem. Pytanie tylko brzmi: kto na dłuższą metę w to uwierzy w sytuacji, kiedy Niemcy otwarcie dążą do nowego podporządkowania sobie krajów Europy, jednocześnie zupełnie (ale to zupełnie) nie rozliczając się z własnych zbrodni, szczególnie tych popełnionych w stosunku do krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Zbrodnie których się tam dopuszczano, były nieprawdopodobne w swej skali i okrucieństwie, zadośćuczynienia zaś nie było żadnego (ŻADNEGO!!!). Jak więc współcześnie z taką hieną która wymordowała i rozkradła sporą część Europy - można planować jakąkolwiek przyszłość w zjednoczonej Europie? Jak można budować przyszłość na zbrodni, która jest zbrodnią nierozliczoną i konsekwentnie zamiataną pod dywan. W Polsce Niemcy wymordowali prawie 6 milionów obywateli, zniszczyli wiele miast i miasteczek (o wsiach nawet nie wspominam), w tym naszą stolicę - Warszawę doszczętnie w 99 %. A poza tym standardowo mordowali (na naszych ziemiach założyli najważniejsze obozy koncentracyjne i obozy zagłady), kradli, porywali dzieci aby je zgermanizować itd. itp. nie mówiąc już o tym, że po wojnie ta zniszczona i cofnięta w rozwoju przez Niemców (co najmniej o stulecie) Polska, wpadła następnie w łapy Sowietów i została zamknięta jakby w formalinie sowieckiej rzeczywistości (oczywiście ta nasza rzeczywistość i tak była inna od tej moskiewskiej, a poza tym nawet w takim bloku wschodnim Polska była i tak najbardziej wolnościowym krajem - wraz z Jugosławią - ale mimo to fakt pozostaje faktem). I dzisiaj gdy powstaje możliwość na trwałe zmiany relacji polsko-niemieckich i odrzucenia wzajemnych animozji oraz budowy nowej przyszłości, to Niemcy mówią nie, nie; my tak nie chcemy, my nie będziemy płacić za nasze zbrodnie, bo my jesteśmy mocarstwo moralne, my już się moralnie wykąpaliśmy we krwi naszych ofiar i tyle. Co najwyżej możemy zrobić z Moskalami kilka dili i podzielić Europę do Bugu czy do Wisły. 




Żadnych reparacji płacić nie będziemy - mówią Niemcy ustami swoich przedstawicieli jak również dużej części społeczeństwa, które w ogóle nie ma zielonego pojęcia o skali zbrodni, popełnionej przez ich przodków na polskiej ziemi (nie tylko zresztą na polskiej, ale tutaj było to wyjątkowo bestialstwo i porażająca skala). A najśmieszniejsza jest ta ich argumentacja, że przecież stracili swoje ziemię wschodnie które zostały przyłączone do Polski więc nie muszę już nic płacić, bo już zapłacili ziemiami. Jest to wyjątkowo żałosna i tak miałka retoryka, że tego nawet nie sposób komentować, ale wystarczy powiedzieć po prostu: Przegraliście wojnę misie, przegraliście! Straciliście ziemie, które wcześniej sami odbieraliście innym narodom - to po pierwsze. Po drugie, Polska utraciła swoje Kresy Wschodnie na rzecz Związku Sowieckiego a ziemie zachodnie (tak zwane "Ziemie Odzyskane") miały być rekompensatą za tamtą stratę. Ale nawet gdyby to w ogóle nie miało znaczenia to ziemię jako takiej nie mogą być rekompensatą za zbrodnie popełniane przez ludzi w stosunku do ludzi. I właśnie w tej kwestii widzę tylko jedno rozwiązanie dla Niemiec aby nie płaciły owego zadośćuczynienia, czyli tych reparacji w wysokości ponad biliona dolarów (notabene jest to kwota i tak bardzo niewielka w stosunku do ogromu zbrodni popełnianych przez Niemców w Polsce, wręcz wydaje mi się że to jest kwota koncyliacyjna, stworzona na korzyść Niemiec. Według mnie powinna ona być co najmniej dwa albo trzy razy większa). Problem reparacji będzie bowiem powracał i wcześniej czy później Niemcy będą musiały się z tym tematem zmierzyć, a jeżeli rzeczywiście nie chcą płacić to, ja widzę tylko jedno wyjście aby tego uniknąć... ... rozpad kraju i powrót do stanu sprzed 1870 r. Jeśli zaś do tego nie dojdzie, to mnie kompletnie nie interesuje czy współczesne pokolenie Niemców wychowane jest na ideologii lebensraumu, czy też na ideologii gender i lgbt. I piszę to jako osoba która ma niemieckie korzenie i która zafascynowana jest niemiecką (szczególnie 16-wieczną literaturą).




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz