Łączna liczba wyświetleń

środa, 2 października 2024

KOCHAM CIĘ ŻYCIE... Cz. VII

CZYLI WSPOMNIENIA LUDZI Z OSTATNICH OŚMIU MIESIĘCY 1939 ROKU, TUŻ PRZED APOKALIPSĄ





VI
WSPOMNIENIA IRENY HANIEWICZ 
(BORYTNICA)




22 czerwca 1939 wracam do domu na letnie wakacje do posiadłości mojego ojca, ukochanej Bortnicy (osady, w której się urodziłam). Mam dwanaście lat i właśnie zdałam egzaminy do gimnazjum. (...) Ojciec zawozi mnie do domu zaprzężonym w konie powozem i spogląda na mnie z wielką dumą. Nie posiadam się ze szczęścia, a w moim małym światku wszystko znajduje się na swoim miejscu. (...) Przede mną dwa miesiące niewyobrażalnej radości - spacerów z moim psem Pinkiem, konnych przejażdżek i pomocy przy żniwach. Lecz jako małe dziecko nie zdawałam sobie sprawy z tego, że na horyzoncie gromadzą się czarne chmury.

1 września, kiedy to miałam po raz pierwszy udać się do gimnazjum, Niemcy uderzyły na Polskę od zachodu, a 16 (tu jest błąd, powinno być 17) Rosjanie wkroczyli do Polski od strony wschodniej (...) nawet mimo tak młodego wieku zrozumiałam, że wydarzyło się coś straszliwego. Moi rodzice nagle spoważnieli, a w domu zaczęło pojawiać się mnóstwo sąsiadów i wszyscy wciąż rozprawiali o wojnie. (...) "Co będzie dalej" - pytali wszyscy. Potem zaczęła się nauka w szkole średniej i zabrano mnie do sąsiedniego miasteczka Dubno, bym rozpoczęła edukację - jednak nieco inną. Nauka rosyjskiego, a także ukraińskiego była obowiązkowa. Chociaż rozumiałam ukraiński, nie potrafiłam w nim pisać, ponieważ litery są nieco inne. Na szczęście udało mi się przezwyciężyć tę trudność i wszystko się poukładało.

W lutym 1940 roku ojciec przyjechał do mnie z wizytą i powiedział, że Rosjanie zabrali nam wszystkie konie. Błagałam go, żeby zabrał mnie ze sobą do domu, a ponieważ potrafiłam go sobie okręcić wokół palca, w końcu zgodził się, żebym wróciła razem z nim. I dobrze, że tak uczynił, ponieważ następnego dnia, około piątej rano, usłyszeliśmy kołatanie do drzwi. Wszedł jeden ze służących i powiedział, że coś złego dzieje się w wiosce i że chyba odbywają się aresztowania. Ojciec ubrał się pospiesznie i pobiegł ukryć się w stodole. W niedługim czasie usłyszeliśmy szczekanie psów, pojawił się rosyjski oficer i spytał o ojca. Matka odparła, że nie ma go w domu. Oficer powiedział, że mamy spakować rzeczy podręczne, ponieważ musimy opuścić nasz dom. Nawet nie powiedział nam, dokąd się udajemy. Matka wpadła w histerię, służąca zaczęła płakać, więc oficer powiedział, żebym zaczęła się pakować. Miałam dwanaście lat, więc nie bardzo wiedziałam, co tak naprawdę trzeba zabrać - lecz wzięłam to, co uznałam za ważne: mój nowiutki szkolny mundurek i książki w skórzanym tornistrze.

Gdy mój ojciec zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje, wyszedł z ukrycia, lecz kazano mu siąść na podłodze, a służąca zaczęła wkładać nasze rzeczy do toreb. W bardzo krótkim czasie kazano nam wejść na wóz i wyjechaliśmy na drogę, a ojciec szedł za nami. Oto ostatni obraz, jaki został mi w oczach: pokryty śniegiem sad i błyszczący dach naszego domu. Słońce niedawno wzeszło. Matka płakała, ja czułam lęk. Nie zdawałam sobie sprawy, że po raz ostatni widzę mój ukochany dom, w którym spędziłam beztroskie dzieciństwo. Zawieziono nas na stację kolejową i wpędzono do bydlęcych wagonów, które ruszyły na północ Rosji - do Archangielska na Morzu Białym. 

Podróż trwała trzy tygodnie, a przez cały czas nie mieliśmy dostępu do toalety. Mieliśmy po prostu przykucać wewnątrz wagonu. Byłam tak zawstydzona, że wstrzymywałam się przez dwa tygodnie. Wysiedliśmy w głębokim lesie, gdzie temperatury sięgały -50 stopni Celsjusza. Rodziców wysłano do pracy przy wyrębie lasu. Mieszkaliśmy w prymitywnych, drewnianych chatach, gdzie za łóżka służyły zwykłe deski. Jedzenia prawie nie było, poza dzienną porcją chleba i wodnistą owsianką. (...) Latem udawało się nam znaleźć w lesie jakieś owoce i orzechy. (...) Później zbieraliśmy grzyby. Dziadkowie przysłali nam paczkę z bezcennym jedzeniem. Oprócz tego babcia przysłała mi sukienkę, gdyż nagle zaczęłam bardzo szybko rosnąć. Życie było ciężkie, a zimno nas zabijało i ludzie wokół umierali. Nie było ani lekarstw, ani lekarzy. Pamiętam małą, dwuletnią dziewczynkę umierającą w naszej ziemiance. Nigdy nie zapomnę, jak leżała potwornie rozgorączkowana i dusiła się. Pogrzebaliśmy ją na tyłach ziemianki, a na grobie postawiliśmy drewniany krzyż z wyrytym jej imieniem i nazwiskiem.

Niespodziewanie, w sierpniu 1941 roku, komendant obozu zebrał nas wszystkich i powiedział, że jesteśmy wolni, ponieważ Niemcy zaatakowały Rosję. Ponieważ jednak Polska znajdowała się pod okupacją niemiecką, nie mogliśmy wracać do kraju. Ojciec postanowił, że pojedziemy gdzieś na południe Rosji - powiedział że tam przynajmniej będzie cieplej. Zbudował drewnianą tratwę i pewnego słonecznego, wrześniowego dnia 1941 roku wyruszyliśmy rzeką do najbliższej stacji kolejowej - Kotłas. W czasie podróży tratwa się przewróciła, a my wylądowaliśmy w wodzie, tracąc niemal cały nasz dobytek. Tonęliśmy, a moja matka, która nie umiała pływać, krzyczała: "Ratujcie fotografie!", co akurat nam się udało. (...) Dotarliśmy wreszcie do Kotłasu niewielką łodzią i zaczęliśmy walczyć o bilety na południe.

I tak jak poprzednio, wsiedliśmy do bydlęcych wagonów, gdzie spało się na zwykłych deskach. Podróż na południe zajęła nam około dwóch miesięcy, z częstymi przerwami, trwającymi nieraz dwa lub trzy dni. Wychodziliśmy wówczas na zewnątrz, próbując coś przyrządzić lub choćby ugotować trochę wody. Zdarzało się czasami, że pociąg stawał w jakimś niewielkim miasteczku i wtedy próbowaliśmy kupić coś do jedzenia co dość rzadko się udawało. Po długim czasie nasza podróż dobiegła końca. Wysiedliśmy w Uzbekistanie i zaczęliśmy szukać jakiejś kwatery. Znaleźliśmy wreszcie jeden pokój dla dwunastu osób, a jak rozłożyliśmy koce do spania, to nie było gdzie się ruszyć.

W owym czasie dowiedzieliśmy się, że generał Anders tworzy polską armię, i ojciec postanowił do niej wstąpić. Można było wyjechać z Rosji przez Morze Kaspijskie do Persji (Iranu). Ojcu jednak udało się wreszcie wyjechać razem z nami, (...) lecz tysiące ludzi miało mniej szczęścia i spędziło całą wojnę w potwornych warunkach. Niektórzy już nigdy nie wrócili do kraju. W Pahlewi w Iranie (głównym porcie przeładunkowym Armii Polskiej gen. Andersa. Łącznie znalazło się tam 45 000 żołnierzy i jakieś 20 000 cywilów) czekali na nas angielscy żołnierze (...) i po raz pierwszy od czasu wyjazdu z Polski w naszych żołądkach znalazło się prawdziwe jedzenie. (...) Wielu z nas aż się od niego pochorowało.

Teheranie władze polskie zorganizowały polskie liceum, gdzie uczyłam się przez rok. W rok później wyjechaliśmy do (...) Kolhapuru, gdzie w geście uprzejmości maharadża Kolchapuru oddał do naszej dyspozycji kawałek ziemi, na którym zbudowaliśmy sobie niewielkie domki z trzciny - ale na początku zbudowaliśmy kościół (na ziemi perskiej Polacy stacjonowali w kilku miejscach, głównie zaś w Hamadanie, skąd w kwietniu 1942 r. Armia Andersa przerzucona została do Bagdadu, a następnie do Kirkuku i Mosulu, gdzie w październiku 1942 r. powstała Armia Polska na Wschodzie, w liczbie 78 000 żołnierzy. Drugi rzut został w sierpniu skierowany przez Bagdad i Kirkuk do Palestyny, a konkretnie do Hajfy - gdzie też wielu żołnierzy polskich żydowskiego pochodzenia pozostało już na stałe {oczywiście wcześniej uzyskując zezwolenie dowództwa}, później budowali oni zręby państwa Izrael. W grudniu 1943 r Armia Polska na Wschodzie {zwana wówczas już 2 Korpusem Polskim}, przybyła do Aleksandrii w Egipcie, skąd od 15 grudnia do końca marca 1944 r. wyrusza o do południowych Włoch, do Tarentu. A tam 2 Korpus zapisał swoją bohaterską kartę wojenną w bitwach o Monte Cassino, Ankonę i Bolonię).

{PS: Jako ciekawostkę jeszcze powiem że obecnie na X-ie można zauważyć ciekawy proces, a mianowicie na swoich forach Palestyńczycy i inni Arabowie oskarżają Żydów że... są Polakami, a nie prawdziwymi Semitami. Powołują się właśnie na fakt że Izrael tak naprawdę zbudowany został przez Polaków, a raczej Żydów, którzy nie znali żadnego innego języka poza polskim, wychowani byli w duchu polskim i w ogóle pierwszym językiem Izraela był język polski - w pierwszych Knesetach po odzyskaniu niepodległości przez Izrael w 1948 r. mówiono głównie po polsku, językiem pomocniczym był idisz, którym posługiwała się zaledwie garstka parlamentarzystów. Dziś więc Arabowie twierdzą, że Żydzi nie są godni miana Semitów, ponieważ tak naprawdę są Polakami. Mało tego twierdzą wręcz że to Polska steruje Izraelem. Ciekawe, co kraj to obyczaj ☺️}.



STYCZEŃ 1939
Cz. III




14 stycznia w Hotelu Europejskim w Warszawie już po raz 16 bawiono się na balu mody, zorganizowanym przez Związek Autorów Dramatycznych. Było to wydarzenie na które przygotowywały się już od listopada-grudnia roku poprzedniego nie tylko domy mody, ale również światek artystyczny i polityczny ówczesnej Rzeczpospolitej. Szykowano sobie wspaniałe kreacje na to wydarzenie, gdyż ukoronowaniem owego balu miał być wybór królowej mody i balu, a w roku 1939 została nią 40-letnia aktorka Maria Malicka (właścicielka Teatru Malickiej, znajdującego się przy ul. Marszałkowskiej 8 w Warszawie). Jej koronkowa krynolina (z domu mody Goussin Cattley), wzbudziła powszechny zachwyt. Królową piękności została zaś aktorka i tancerka Loda Halama, a magistrem elegancji dziennikarz Stefan Kwaśniewski (zginie walcząc w Powstaniu Warszawskim 2 października 1944 r., już po zawieszeniu broni), który wystąpił we fraku od Ludwika Jasieńskiego.


LODA (ALICJA) HALAMA Z CZESŁAWEM KONARSKIM NA SCENIE PODCZAS TAŃCA MEKSYKAŃSKIEGO 



Polska prasa w Niemczech pisała w tym czasie również o prześladowaniu polskich katolików w III Rzeszy, ze szczególnym uwzględnieniem Śląska Opolskiego. Pisano: "Nader liczne są tu wypadki kasowania nabożeństw polskich w parafiach zamieszkałych przez Polaków, przekładania nabożeństw bez uprzedniego zawiadomienia (tak, że nie wiadomo, kiedy jest nabożeństwo polskie lub niemieckie), kasowanie kazań polskich, kasowanie godzinek, rorat oraz niedopuszczenie do tradycyjnych nabożeństw polskich przed kapliczkami świętych. Na przykład w miejscowości Ziemięcice w powiecie gliwickim policjant zatrzymywał parafian polskich, zdążających na nabożeństwa polskie, namawiając ich do uczęszczania na nabożeństwa niemieckie. Zaś tamtejszy nauczyciel zabronił dzieciom uczęszczania na nabożeństwa polskie w ogóle. W Kamieńcu niemiecki Amtsleiter notował Polaków, a w Zabrzu członek Hitlerjugend spisywał młodzież polską, wychodzącą z polskiego nabożeństwa. We wszystkich wypadkach odczuwa się antypolską agitację Bund Deutscher Osten (Związku Niemieckiego Wschodu). (...) W Sierakowicach zdarzył się wypadek, iż pod wizerunkiem Królowej Korony Polskiej -  Matki Boskiej Częstochowskiej, który wisiał na krzyżu przydrożnym, zniszczony został napis polski, a pod obrazem Orędowniczki Narodu Polskiego umieszczono napis niemiecki. (...) Podobnie często zdarza się nieudzielanie ślubów w języku polskim - choć młoda para tego zażądała - jak również niedopuszczanie języka polskiego w pogrzebach - wbrew życzeniom rodziny. Lud Polski w Niemczech jest religijny, a przywiązanie swoje do Kościoła Katolickiego udowodnił nie raz - udowadnia je całym swoim życiem według nakazów Wiary Ojców. Lud Polski w Niemczech wierzy w Boga i wiernie służy Kościołowi Katolickiemu. Ale w innym języku niż polskim do Boga modlić się nie umie - w innym niż polskim języku przykazań Boskich nie rozumie".

Również w styczniu 1939 r. Jan Bielatowicz, dziennikarz tygodnika "Prosto z mostu" opisywał zmiany, jakie zaszły na Śląsku Cieszyńskim po wkroczeniu tam wojsk polskich w październiku i listopadzie roku poprzedniego. Pisał: "Odzyskanie Jaworzyny przez Polskę jest naturalną konsekwencją dziejową. Rosną narody ambitne, biorą te ziemie, które więcej są im, niż sąsiadom do życia potrzebne. Zaborem jest zabranie cudzego, rewindykacją odebranie swojego. Polska nie wzrosła jeszcze na tyle w ambicji i w potrzebach życiowych, by odebrać wszystko swoje. Zabrała tedy tylko Jaworzynę. Wyprostowała ostatnią potworną krzywdę, wyleczyła najdotkliwszą ranę. (...) Spisz, jak Śląsk, jak Pomorze, jak Prusy i jak Ziemia Czerwińska u świtu naszych dziejów był polski. Mamy wszelkie prawa historyczne do tej ziemi. Mamy wszelkie prawa etniczne do Spisza. (...) Tak jest - marła ta cudna ziemia pod czeskim panowaniem, a owa pustka, to był brak zainteresowania. Marła też Jaworzyna. (...) Blisko dwa wieki wpajano w spiszaków nienawiści do Polski. Gdy więc dziś postawiła tu pierwszy krok, nie spotkała się z należytą radością. (...) Patrzą tu ludzie jak wilki na przybyszów z Polski, nie wierzą, boją się, mało mówią. Boją się, że ich precz wygonią. Bo to nie pewny siebie lud polski, ale chłopski proletariat ze skazą niewoli w obliczu, szczepionka marksizmu wśród gór. Na ścianach domów jeszcze widnieją czeskie hasła wyborcze: "Robotnicy głosujcie na 18!" Robotnicy?! Tu, w sercu Tatr?! (...) Głupi Czesi rabowali co popadło, gdy zabierali się stąd na zawsze. Ogołocili domy z klamek, ram okiennych i przewodów elektrycznych, a w lasach cięli dzień i noc drzewa. Ale to kropla w morzu. Las stoi, jak stał. Bo las, to ludzkie społeczeństwo. Tyle akurat wyniszczyli lasu, ile ludu polskiego pod Tatrami. Tylko że las niszczyli dwa tygodnie, a lud oni i im podobni dwa stulecia. I na lud mieli siekiery ostrzejsze".


WKROCZENIE WOJSK POLSKICH 
DO CIESZYNA 
2 PAŹDZIERNIKA 1938 r.
(CZYLI DZIŚ PRZYPADA 86 ROCZNICA)


 
W Warszawie, w kamienicy przy Nowym Świecie 23/25, w luksusowej kawiarni "Swann" (nazwanej tak na cześć Marcelego Prousta - bohatera powieści "W poszukiwaniu straconego czasu", w styczniu 1939 r. pojawiła się w szatni tabliczka z napisem że lokal ten jest wyłącznie aryjski i Żydzi nie mają tu wstępu. Był to pierwszy i jedyny taki lokal w Warszawie (a prawdopodobnie również w całej Polsce) który umieścił takową tabliczkę. Swann działał od 1935 r. Wcześniej zaś mieścił się tam lokal o nazwie "Italia", który zbankrutował.

21 stycznia w miejscowości Rieucros w departamencie Lozère we Francji, otworzono pierwszy obóz internowania dla cudzoziemców, którzy zostali uznani za niebezpiecznych dla Francji. Pierwotnie osadzono tam komunistów i anarchistów, uczestników hiszpańskiej wojny domowej, potem również dołączali tam zwykli przestępcy, a także skazani za obrazę moralności (czyli np. homoseksualiści). Obóz ten był nieco podobny do obozów koncentracyjnych w III Rzeszy (choć oczywiście należy też znać proporcje), a umieszczano w nim skazańców nie na podstawie wyroku sądów, lecz na wniosek urzędników, którzy kierując się zaledwie podejrzeniem o potencjalnym zagrożeniu dla kraju, mogli w ten właśnie sposób owe zagrożenie wyeliminować. Obóz rozciągał się na obszarze 30 ha, na których zbudowano 16 drewnianych baraków. W listopadzie 1939 r. obóz ten został przeznaczony jedynie dla kobiet (głównie siedziały tam Hiszpanki), lecz po wybuchu Wojny, ponownie zaczęli trafiać tam mężczyźni (szczególnie Żydzi i ci Niemcy, którzy byli uważani za przeciwników Hitlera). 13 lutego 1942 r. rząd Vichy zlikwidował obóz, a wszystkich więźniów przekazał Niemcom (większość z nich potem zginęła w niemieckich obozach koncentracyjnych).

25 stycznia o godzinie 9:00 rano z Berlina wyruszył specjalny pociąg, w którym podróżował minister spraw zagranicznych III Rzeszy - Joachim von Ribbentrop wraz z małżonką. Udawał się on do Polski, na rozmowy z władzami Rzeczypospolitej odnośnie kwestii tzw. "korytarza pomorskiego" i Gdańska. Pociąg przekroczył granicę w Zbąszyniu, przejechał przez Poznań i o godzinie 16:50 był w Warszawie na Dworcu Głównym. Oficjalnie przyjechał w piątą rocznicę podpisania paktu o niestosowaniu przemocy we wzajemnych polsko-niemieckich relacjach, a prasa i opinia publiczna sądziła, że przybył aby ów pakt przedłużyć. Na dworcu witali go minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Józef Beck, prezydent Warszawy Stefan Starzyński, wojewoda Warszawski Włodzimierz Jaroszewicz, ambasador Niemiec Hans von Moltke i radca ministerstwa Jan Meysztowicz (ten ostatni zanotował w swych pamiętnikach o Ribbentropie: "Był przystojnym i postawnym mężczyzną, lecz jego wyraz twarzy i sposób bycia cechowały arogancja i tępota w lodowatej oprawie: arogancja parweniusza i tępota zarozumialca". Tego samego dnia wieczorem odbył się raut na cześć gości z Niemiec. Padały piękne słówka o przyjaźni, o dziejowym zwrocie jaki nastąpił 5 lat temu z woli Marszałka Józefa Piłsudskiego i Adolfa Hitlera, o wspólnym patrzeniu w przyszłość itd. Tak naprawdę jednak (pomimo starań pani ministrowej Beckowej), atmosfera była bardzo sztywna.

Następnego dnia, czyli 26 stycznia w czwartek, odbywają się już oficjalne rozmowy dyplomatyczne. Ribbentrop stawia ponownie sprawę oddania Niemcom Gdańska i zgody na budowę eksterytorialnej drogi i linii kolejowej przez polskie Pomorze do Prus (oczywiście deklarując, że Polska strona również może zbudować swoje własne eksterytorialne połączenie do Gdyni). Beck odpowiedział że jest otwarty na wszelkie propozycje, ale nie mam mowy o żadnej eksterytorialności. Rozmowy utknęły w martwym punkcie. 27 stycznia rano Ribbentrop wraz z małżonką (w towarzystwie ministra Becka również z żoną) zwiedzał Warszawę (głównie zaś Stare Miasto i Muzeum Narodowe). W południe odbywają się kolejne rozmowy, już ostatnie - które również nic nie dają. Beck mówi do Ribbentropa: "Niech pan nie będzie przypadkiem optymistą relacjonując Kanclerzowi to, co pan od nas słyszał w sprawie Gdańska i autostrady, wprowadziłby go pan w błąd. Jeśli pan będzie powracał do rozmów o tych sprawach, nie biorąc pod uwagę naszych argumentów i naszego stanowiska, to idziemy ku groźnym komplikacjom". Wsiadając do samochodu von Moltkego który miał go zawiesić na Dworzec Główny, Ribbentrop mówi zwracając się do ambasadora Niemiec: "Są twardzi, trzeba będzie chyba zmienić kolejność spraw i najpierw rozstrzygnąć inne zagadnienia". O godzinie 13:00 27 stycznia pociąg specjalny z Ribbentropem i jego współpracownikami na czele, odjeżdża z Warszawy kierując się do Berlina. Z pociągu minister spraw zagranicznych III Rzeszy wysyła do Becka pożegnalną depeszę, która brzmiała: "Opuszczając terytorium państwa polskiego pragnę wyrazić Waszej Ekscelencji najuprzejmiejsze podziękowanie za niezwykle serdeczną gościnę zgotowaną mojej żonie i mnie w czasie naszego pobytu w Warszawie. Jestem przeświadczony, że przyjazne stosunki pomiędzy naszymi dwoma państwami zostały w dużym stopniu pogłębione przez przeprowadzone w Warszawie rozmowy. Duch, w jakim w swoim czasie Marszałek Piłsudski i Führer doprowadzili do całkowicie nowego ukształtowania się stosunków polsko-niemieckich w r. 1934, daje gwarancję, że także i w przyszłości stały postęp stosunków pokojowych będzie się rozwijał, łącząc się z pogłębianiem naszego przyjaznego sąsiedztwa, służącego interesom obu narodów".




CDN.