Łączna liczba wyświetleń

środa, 9 października 2024

MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. V

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 
1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





SOWIECI NIE WCHODZĄ 
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)



DLACZEGO DOSZŁO DO WOJNY? 
Cz. I






"PANOWIE, W POLSCE BEZPIECZNEGO KĄTA NIE MA, A WAM SIĘ TRÓJKĄT MARZY?! JESTEŚMY W TAKIEJ SYTUACJI, ŻE NAS Z KAŻDEJ STRONY MOGĄ ZAATAKOWAĆ!"

ODPOWIEDŹ MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO NA PROPOZYCJE GENERAŁÓW, IŻ W ŚRODKOWEJ POLSCE NALEŻY STWORZYĆ TRÓJKĄT BEZPIECZEŃSTWA, NA KTÓRY BĘDZIE MOŻNA SIĘ WYCOFAĆ W RAZIE ZAGROŻENIA ZE WSCHODU CZY Z ZACHODU (RZECZYWIŚCIE, NASZE POŁOŻENIE BYŁO TRAGICZNE Z KAŻDEJ STRONY, CHOĆ NAJLEPIEJ WYGLĄDAŁO TO NA WSCHODZIE, GDZIE OBSZAR JESZCZE DZIAŁAŁ NA NASZĄ KORZYŚĆ, NA ZACHODZIE ZAŚ OBSZAR DZIAŁAŁ NA NASZĄ NIEKORZYŚĆ)



 Najważniejszą przyczyną wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku był brak doświadczenia, cierpliwości i zwykłego myślenia u niemieckich przywódców. Polityka Rzeczypospolitej - a także jej sojuszników - nie była bezbłędna, ale prowadzono ją w sposób racjonalny. Politykę niemiecką trzeba natomiast określić jako irracjonalną, chaotyczną, szaloną, samobójczą. Warto zwrócić uwagę, że Niemcy są państwem bardzo młodym, pozbawionym tradycji i doświadczeń, a przez to nieprzewidywalnym. Widać to szczególnie wyraźnie, gdy porównamy je z Wielką Brytanią, kontynuującą politykę równowagi sił od czasów Elżbiety I. Tymczasem zjednoczone państwo niemieckie powstało bardzo niedawno - w 1871 roku. Przed rokiem 1871 na miejscu Niemiec istniał konglomerat królestw, księstw i republik (notabene pierwsze obywatelstwo niemieckie wprowadził dopiero Adolf Hitler w roku 1934, wcześniej bowiem Niemcy posiadali obywatelstwa państw składowych Rzeszy Niemieckiej, czyli jak byłeś obywatelem Saksonii czy Bawarii to automatycznie byłeś obywatelem Niemiec, chociaż takie obywatelstwo - oficjalnie - przed Hitlerem nie istniało. Należałoby więc obecnie zastanowić się, czy skoro państwo niemieckie jako całość istnieje tak naprawdę dzięki zbrodniarzowi, to czy nie należałoby tego procesu cofnąć? Uważam że jest to bardzo ciekawy temat do rozważenia na najbliższą przyszłość). Zresztą historia Cesarstwa Niemieckiego nie trwała nawet pół wieku, a zmiany spowodowane wielką wojną były tak istotne, że datę powstania nowoczesnych Niemiec należy przesunąć do roku 1918. (...)

Przez stulecia bowiem - z półwiekową przerwą - przymiotnik "niemiecki" kojarzył się powszechnie z cesarstwem Habsburgów, a Niemcy byli traktowani jako naród poetów i filozofów. Nowe państwo niemieckie było zatem kontynuatorem polityki "austriackiej", musiało zwracać uwagę na wschodniopruskich junkrów, przemysłowców z Zagłębia Ruhry, robotników z Westfalii, handlowców z Hamburga czy drobnych rolników z katolickiej Bawarii. W porównaniu ze swoimi sąsiadami - nawet z Polską - Rzesza Niemiecka była zapóźniona cywilizacyjnie, społecznie i politycznie. Istniał co prawda rozwinięty przemysł, ale brakowało instytucji demokratycznych, pragmatycznych rozwiązań problemów społecznych, a nawet modelu dyskursu politycznego. W latach 20 i 30 XX wieku metody, jakimi walczono o władzę w Niemczech, nie były metodami europejskimi, a raczej latynoamerykańskimi czy nawet azjatyckimi. Częste były pucze, próby zamachów stanu, powstania robotnicze, morderstwa polityczne. (...) Mordy polityczne miały charakter masowy - jak na przykład noc długich noży, podczas której zamordowano co najmniej 85 przeciwników politycznych, z byłym kanclerzem Kurtem von Schleicherem i kilkoma członkami Reichstagu na czele. Już po dokonanym fakcie Reichstag był tak uczynny, że przyjął ustawę aprobującą te morderstwa (z pogwałceniem zasady że prawo nie działa wstecz, co chyba najlepiej świadczy o kulturze prawnej Niemców).

Warto przyjrzeć się jak w porównaniu z metodami używanymi przez Niemców wyglądały te stosowane w Polsce. We wrześniu 1930 roku dokonano aresztowań przywódców Centrolewu - sojuszu socjalistów, ludowców i narodowych demokratów, zawiązanego do zwalczania rządów sanacji. W czerwcu 1930 roku proklamowali oni na Kongresie Obrony Prawa i Wolności Ludu w Krakowie "walkę o usunięcie dyktatury Józefa Piłsudskiego", do której to walki przygotowywali się na wewnętrznych spotkaniach i nawoływali na masowych wiecach. Aresztowanym politykom Centrolewu zarzucono, "że po wzajemnem porozumiewaniu się i działając świadomie, wspólnie przygotowywali zamach, którego celem było usunięcie przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpieniu ich przez inne osoby, wszakże bez zmiany zasadniczego ustroju państwowego". Brutalne aresztowanie i surowe warunki w więzieniu stały się przedmiotem dyskusji publicznej w prasie i w parlamencie. Wyroki - od uniewinnienia do trzech lat więzienia - wydano w styczniu 1931 roku (jeden z sędziów ogłosił wotum separatum, opowiadając się za uniewinnieniem wszystkich podsądnych). W kolejnych latach odbyły się rozprawy - apelacyjna, kasacyjna i ponownie apelacyjna - które wyroki otrzymały. Już w XXI wieku, podczas prób rehabilitacji skazanych, okazało się, że (...) ustalenia te były prawidłowe i zgodne z zebranymi w sprawie i ujawnionymi na rozprawie dowodami (...) nie można zatem wykazać, że skazanie oskarżonych nastąpiło z rażącym naruszeniem prawa.




Gdy w 1933 roku sformowano w Niemczech nowy rząd z Adolfem Hitlerem jako kanclerzem, większość Europy uznała to za rozsądny wybór umiarkowanej opcji politycznej (niewielu było takich, którzy już wówczas widzieli w Hitlerze niszczyciela światów, a jednym z nich był Józef Piłsudski, który właśnie w 1933 roku postanowił wprowadzić w życie plan usunięcie z Hitlera i tym samym eliminacji oczywistego zagrożenia dla Polski i Europy, ale mogło się to odbyć tylko przy poparciu Francji. Francuzi, którzy w tym w tym właśnie czasie budowali sojusz antyniemiecki, w skład którego wchodziła Czechosłowacja, Związek Sowiecki i Polska... odmówili uczestnictwa w projektowanej przez Piłsudskiego wojnie prewencyjnej, co automatycznie cały projekt niwelowało, gdyż Polska nie mogła sama uderzyć na Niemcy, jako że stałaby się wówczas zwykłym agresorem i w oczach opinii publicznej całego świata zostałaby potępiona, a wojna prewencyjna stałaby się tak naprawdę wojną oskarżycielską przeciwko Polakom. Francuzi zaś byli strasznie pacyfistyczni i problem ten nie dotyczył tylko okresu po I Wojnie Światowej kiedy - szczególnie po Verdun - zostali mentalnie wykastrowani. Francuzi przecież już w lipcu 1914 r. gdy Niemcy wkroczyły do Belgii i szły na północną Francję, cofnęły swojej siły zbrojne 10 km od granicy, aby... nie prowokować wojny. Zresztą sprawach niemieckich w okresie międzywojennym Francja orientowała się zawsze na Londyn i dopiero po uzyskaniu ewentualnej zgody Londynu co do jakichś zamierzeń, Francuzi przystępowali do działań. Ale powiedzmy sobie szczerze, Londyn też nie chciał prowokować Niemiec i odradzał Paryżowi jakiekolwiek akcje w tej kwestii, a to było niczym miód na serce Francuzów, którzy nie chcieli się angażować zbrojnie, siedząc bezpiecznie za linią Maginota {notabene politycy brytyjscy jeszcze latem 1939 r. w rozmowach z politykami francuskimi mówili takie rzeczy: "Mamy nadzieję że Polacy wreszcie się opamiętają i do wojny nie dojdzie". 😯 Co się zaś tyczy polskich możliwości uderzenia na Niemcy, to oczywiście była szansa pokonać Niemców i wedrzeć się głęboko na terytorium niemieckie {szczególnie na Górny Śląsk i do Prus Wschodnich}, gdyż co prawda armia niemiecka składała się tylko ze 100 000 żołnierzy, ale to była armia zawodowa która mogła zostać szybko powiększona za pomocą mobilizacji. Jednak Niemcy w tej wojnie szans nie mieli, jako że po prostu nie mieli czym strzelać nie mieli amunicji starczyłoby im to na jakieś dwa trzy tygodnie i koniec. Tak więc interwencja Polska była skazana na sukces - zapewne Hitler zostałby obalony i można by było narzucić nowemu niemieckiemu rządowi przede wszystkim kolejną demilitaryzację, ale opinia światowa zrobiłaby z nas agresorów i bandytów i Niemcy do dzisiaj by to podkreślali we wszystkich możliwych przypadkach, tak jak podkreślają że po II Wojnie Polacy niby zamordowali kilkaset tysięcy biednych Niemców, którzy uciekali ze Wschodu. Wstydu nie mają opowiadając takie brednie).

To poprzednie rządy były radykalne i rewizjonistyczne. Rząd Franza von Papena był całkowicie posłuszny postulatom formułowanym przez niemiecką generalicję i nazywany "rządem Reischwehry". W grudniu 1932 roku porzucono jakiekolwiek subtelności i kanclerzem został Kurt von Schleicher - a właściwie General der Infanterie von Schleicher. Tymczasem NSDAP - jako partia lewicowa - skupiona była przede wszystkim na poprawie życia robotników, sposobach wyjścia z kryzysu gospodarczego i sprawach wewnętrznych. W polityce zagranicznej narodowym socjalistom zależało na unormowaniu stosunków z sąsiadami. Jednym z dowodów na to było podpisanie w 1934 roku polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy. Podobną umowę Rzeczpospolita podpisała w 1932 roku ze Związkiem Sowieckim. Obie miały zachować ważność przez 10 lat. Druga połowa lat 30-tych przebiegała zatem w Polsce pod znakiem takiego rozegrania dyplomatycznego, żeby wygaśnięcie obu układów nie nastąpiło w tym samym czasie oraz przygotowania Wojska Polskiego do obrony kraju w momencie wygaśnięcia tych układów. Trzeba pamiętać, że w tamtym czasie zasada "pacta sunt servanda" ("umów należy dotrzymywać") była niepodważalna, a państwo łamiące ją spotykało się z najpoważniejszymi konsekwencjami. Czas powszechnego lekceważenia i łamania umów międzynarodowych miał dopiero nadejść. Mogło się zdawać, że Niemcy zostały ucywilizowane. 

Także z niemieckiej perspektywy lata 30-te XX wieku były czasem normalizacji stosunków - Rzesza odzyskiwała należne jej miejsce w świecie. Poprawił się klimat gospodarczy, Berlin odzyskał suwerenność nad niemieckim terytorium - Nadrenią, wojskowi zaś równouprawnienie w dziedzinie zbrojeń wojskowych, powietrznych i morskich. Wiosną 1938 roku udało się nawet doprowadzić do przyłączenia Austrii do Niemiec. Współcześnie Austriacy przedstawiają się jako pierwsze ofiary agresji Hitlera, a słowo "Anschluss" tłumaczą jako aneksję, jednak połączenie obu krajów było przede wszystkim marzeniem mieszkańców Wiednia i okolic. Lektura ówczesnej prasy - polskiej, angielskiej czy amerykańskiej - pokazuje, że niemal nikt nie uznawał tego za działania agresywne. Austria - państewko wokół Wiednia - nie była wówczas traktowana jako suwerenny kraj, spadkobierca monarchii habsburskiej, tylko jako jedna z niemieckich prowincji. Adolf Hitler był Austriakiem, tak samo jak Kant był Prusakiem, Goethe - Sasem, a Richard Strauss - Bawarczykiem. Austria dała Niemcom nie tylko takich ludzi, jak Adolf Hitler, Adolf Eichmann, Odilo Globocnik i Franz Kutchera, lecz także spuściznę w postaci konfliktu z Republiką Czechosłowacji. Przedmiotem sporu byli tzw. Niemcy sudeccy, których nazwa była niewłaściwa z dwóch powodów: mieszkali nie tylko w Sudetach i - przede wszystkim - byli oni Austriakami. Jednoczący niemieckie ziemie Adolf Hitler przedstawiał rządowi w Pradze coraz dalej idące żądania, dążąc do destabilizacji Republiki Czechosłowackiej. Jej prezydent - Edward Beneš - żądania te odrzucał, mając poparcie sojuszników i wierząc w potęgę czechosłowackich sił zbrojnych (jak badałem porównanie armii polskiej, czechosłowackiej i niemieckiej na wypadek konfliktu w roku 1938, to wyszło mi bezwzględnie, że co prawda Czesi mieli więcej artylerii ciężkiej, ale ich czołgi były w większości przestarzałe, podobnie jak lotnictwo. Poza tym opierali swoją strategię na planie defensywnym -  tak jak Francuzi, czyli na umocnieniach sudeckich, jednocześnie maksymalnie dzieląc swoje siły. Niemcy zaś - skupiając uderzenie w jednym punkcie - byli w stanie przełamać te umocnienia i wejść w głąb Republiki Czechosłowackiej. Co wtedy zrobiliby Czesi? Co się zaś tyczy naszych uderzeń w rejonie Śląska {nie mówiąc już o Pomorzu i Prusach Wschodnich}, to aby rozwinąć skuteczną ofensywę, potrzebowaliśmy na to co najmniej tygodnia, a być może nawet dwóch. Problemem oczywiście byłyby niemieckie umocnienia na Pomorzu i różnych punktach Śląska, a ich zdobywanie mogłoby zająć mnóstwo czasu. Jednocześnie w tym samym czasie Niemcy byliby już zapewne w Pradze. Cześć mieli okropny, rachityczny i skazany na klęskę plan wojenny. Nic więc dziwnego że woleli się poddać niż walczyć 🤔).




Wiosenna mobilizacja wykazała, że armia Czechosłowacka jest silna jedynie na papierze. Brak było armat przeciwpancernych i przeciwlotniczych, eskadry bombowe "istniały", ale nie miały żadnych samolotów, dywizje szybkie - dziś nazwalibyśmy je zmechanizowanymi - nie zostały wyposażone w czołgi. Najważniejsze było jednak to, że połowę armii czechosłowackiej stanowili Słowacy, Niemcy, Węgrzy, Rusini i Polacy (to był też jeden z kluczowych argumentów dla których we wrześniu 1939 r. przyjęliśmy taką a nie inną taktykę wojenną, czyli rozlokowanie sił zbrojnych na granicach, a nie na linii wielkich rzek w centrum kraju. Przecież najważniejsze zakłady przemysłowe, centrum gospodarcze, naukowe i polityczne mieściło się właśnie w zachodnich i centralnych rejonach państwa, a wschód to były "kolonie", pełne "niepiśmiennego ruskiego chłopstwa". Potrzebowaliśmy więc czasu aby ewakuować najważniejsze fabryki i centra gospodarczo-naukowe na wschód {chociaż tam też nie było gdzie ich umieścić}, a było to możliwe tylko w przypadku wojny pozycyjnej, a nie blitzkriegu jak zastosowali Niemcy. Oczywiście mogliśmy się bronić na linii wielkich rzek, i na tak zwanym Przedmościu Rumuńskim, ale należy pamiętać że żeby się skutecznie bronić trzeba mieć rezerwy, bo współczesne wojny wygrywa się rezerwami, a nie nawet najbardziej spektakularnymi zwycięskimi bitwami, które często przynoszą ogromne straty i nie ma czym później uzupełnić jednostek. Natomiast czym moglibyśmy uzupełniać nasze rezerwy w sytuacji takiej obrony, Ukraińcami, Białorusinami? Dlatego też potrzebowaliśmy czasu żeby - co tu nie mówić - najbardziej wartościowy element polski z zachodu ewakuować na wschód, a tego czasu było mniej niż zero - niestety).

Co więcej, zmieniło się także nastawienie Europejczyków do konfliktu niemiecko-czeskiego. Przez wiele lat europejska opinia publiczna była wrogo nastawiona do Niemców i sympatyzowała z - lub nie interesowała się - Czechosłowacją. W drugiej połowie lat 30-tych nastąpiła istotna zmiana: to Niemcy zyskały sympatię, a Czechosłowacja straciła zaufanie. Skąd te zmiany? Na przełomie 1934 i 1935 roku władze sowieckie wybrały - i ogłosiły to poprzez podporządkowany sobie Komintern - nową taktykę, polegającą na tworzeniu frontów ludowych. Partie komunistyczne w poszczególnych krajach miały wejść w - zabronione do tej pory - sojusze wyborcze z partiami socjaldemokratycznymi. Sowieci zdestabilizowali w ten sposób Europę Zachodnią, doprowadzając do wieloletniej wojny domowej w Hiszpanii. Ponieśli w niej klęskę, ale ponownie przypomnieli Europejczykom o agresywnej naturze komunizmu. Wobec tego zagrożenia istnienie silnych Niemiec, mogących go zwalczać, leżało w interesie prawicowej Europy. Paradoksalnie lewicowy program NSDAP miał wiele wspólnych elementów z postulatami europejskich socjalistów i postępowców, a polityczne i gospodarcze sukcesy socjalisty Hitlera przez wielu ludzi lewicy przyjmowane były z zadowoleniem. Postępowe społecznie i gospodarczo-narodowosocjalistyczne Niemcy stały się państwem dużo bardziej sympatycznym niż kajzerowsko-junkrowskie Prusy. Z kolei agresywna polityka Moskwy - szczególnie interwencja w Hiszpanii - zaszkodziła Czechosłowacji. Współpraca polityczna i militarna pomiędzy Moskwą a Pragą - akceptowalna jeszcze w 1935 roku - osiągnęła w następnych latach tak wysoki poziom, że Czechosłowacja zaczęła być postrzegana jako niezatapialny sowiecki lotniskowiec zakotwiczony w sercu Europy. W świetle sowieckich "dokonań" w Hiszpanii rządy europejskie straciły sympatie do czeskich przyjaciół Stalina, a tym samym Republika Czechosłowacka straciła poparcie mocarstw (Czechom została tak naprawdę tylko Polska, której znów Beneš nie znosił i gotów był nawet poddać się Niemcom, niż zawrzeć z Polską układ polityczno-militarny, dający Czechosłowacji szanse przetrwania).




Nic więc dziwnego, że jesienią 1938 roku, bez poparcia sojuszników, z wrogą sobie opinią publiczną Europy, z armią niegodną zaufania - sytuacja Pragi była tak trudna, że prezydent Edward Beneš skłaniał się ku kapitulacji. Już latem wysłał do Berlina sygnały, że pogodzi się z utratą części terytoriów. Gdy w połowie września Niemcy sudeccy opanowali niewielkie skrawki czechosłowackiego terytorium, Beneš nie odważył się na siłowe przywrócenie tam władzy państwowej. Francuzi i Brytyjczycy namawiali go do oporu, ale prezydent Czechosłowacji wybrał kapitulację. 30 września 1938 roku przywódcy czterech europejskich państw podpisali w Monachium porozumienie, ale nie było ono - wbrew legendzie - zgodą na rozbiór Czechosłowacji, tylko technicznym "rozkładem jazdy", opisującym tempo i sposób przejmowania ziem przez Niemców. Praga skapitulowała, Benešia na stanowisku prezydenta zastąpił Emil Hacha, a sojusz z Francją został zerwany. Sporne ziemie przekazano III Rzeszy od której przyjęto gwarancje bezpieczeństwa. Warto zauważyć, że rząd w Pradze mógł w czasie kryzysu monachijskiego liczyć na pomoc Rzeczpospolitej (pisałem już o tym kilkukrotnie) - pomimo że przez poprzednie kilkanaście lat nie odpowiadał na wysuwane przez Polaków propozycje współpracy i aliansu. Badania Marka Piotra Deszczyńskiego - opublikowane w książce "Ostatni egzamin. Wojsko Polskie wobec kryzysu czechosłowackiego" -  udowodniły, że we wrześniu 1938 roku Wojsko Polskie szykowało się do zaatakowania III Rzeszy w obronie Czechosłowacji i dopiero po kapitulacji Pragi Warszawa z zażądała zwrotu Zaolzia.

Warto poświęcić chwilę, aby zastanowić się, czy wydarzenia z jesieni 1938 roku były dla Rzeczypospolitej niekorzystne, czy też korzystne. Z perspektywy II wojny światowej, jako walki z "niemieckim, faszystowskim najeźdźcom" osłabienie Czechosłowacji może wydawać się błędem. Ale przecież II wojna światowa nie była wojną, w której agresorem byli jedni Niemcy, przede wszystkim jednak we wrześniu 1938 roku nikt nie mógł takiej wojny przewidzieć (polskie założenia wojenne też wyglądały zupełnie inaczej przed wojną, gdy więc marszałek Rydz-Śmigły zobaczył po pierwszych dniach września jak ta wojna wygląda, całkowicie zmienił swoje plany - było już jednak na to za późno). Nawet jeśli w Warszawie byli tacy, którzy zauważali nadchodzące ze strony III Rzeszy niebezpieczeństwo (w 1934 r. Marszałek Józef Piłsudski zebrał wielu polskich oficerów i zadał im zagadkę intelektualną, która brzmiała: "Które z państw: Niemcy czy Związek Sowiecki w najbliższych latach będą stanowić największe zagrożenie dla Polski?" Mieli czas na przemyślenia i odpowiedź kilka dni. Większość z nich odpowiedziała że największe zagrożenie stanowią Niemcy, gdyż na wschodzie to właśnie terytorium jest naszym zabezpieczeniem, innymi słowy mamy tam gdzie się wycofać, żeby przegrupować swoje siły i uderzyć ponownie, a na zachodzie nie ma takiej możliwości, tutaj bowiem centrum obrony musi stanowić linią wielkich rzek. Tym bardziej że w ogóle centrum naszego kraju znajduje się na zachodzie, a nie na wschodzie. Jedynie płk. Józef Beck i późniejszy marszałek Edward Rydz-Śmigły stwierdzili, że największe zagrożenie stanowi Związek Sowiecki, podobnie myślał Józef Piłsudski, który jednocześnie zdawał sobie sprawę z trudności obrony naszej zachodniej granicy, ironicznie powtarzając że tam znajdują się "pagórki, pofałdowania i wypukłości" mając na myśli pofałdowany przebieg naszej zachodniej granicy), to doskonale zdawali sobie również sprawę, że wciąż istniało zagrożenie ze strony Związku Sowieckiego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wątpił, że Czechosłowacja wzięłaby udział w sowieckiej agresji na Polskę, bo przecież Czesi występowali militarnie przeciwko Rzeczpospolitej za każdym razem, gdy tylko Polska walczyła na wschodzie (w roku 1919 i w roku 1920, nie wspominając także o tym, że Praga wspierała terrorystów ukraińskich). Rząd Czechosłowacji wielokrotnie odrzucał polskie propozycje zawiązania sojuszu (w Pradze bowiem sądzono, że to Polska będzie pierwszą ofiarą agresji niemieckiej, a być może również i sowieckiej - nie ma więc sensu wchodzić z Polakami w sojusz. Jakże się pomylili, gdy to oni stali się pierwszą ofiarą Niemców), mimo że w zamian Warszawa godziła się na utratę Zaolzia (dawnego Księstwa Cieszyńskiego, które w ponad 80% zasiedlone było przez Polaków). Z perspektywy Warszawy układ monachijski znacznie zwiększał bezpieczeństwo państwa, eliminował bowiem ryzyko zadania przez Czechosłowację ciosu w plecy Wojsku Polskiemu, gdyby przyszło mu walczyć z rosyjską agresją. 


EDWARD BENEŠ



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz