Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 13 października 2016

HOŁD RUSKI - Cz. I

CZYLI O TYM JAK TO RUSKI CAR 

W NIEWOLI BIŁ POKŁONY PRZED

MAJESTATU POLSKIEGO TRONEM





Na przedzie szło 12 chorągwi Aleksandra Zborowskiego o łącznej sile 3 058 jazdy, za nimi kroczyło 9 rot husarskich i 4 kozackie o łącznej sile 1470 konnych, pod wodzą starosty chmielnickiego Mikołaja Strusia, następnie 1020 konnych, prowadzonych przez Marcina Kazanowskiego i Samuela  Dunikowskiego, na samym końcu zaś jechało 1010 konnych Janusza Poryckiego i 400 Kozaków zaporoskich pod wodzą rotmistrza Piaskowskiego. W samym środku owej kolumny maszerowała zaś piechota w sile 200 ludzi, oraz prowadzono dwie armaty. Jeszcze zmierzch panował, gdy rankiem 4 lipca 1610 r. czołowe polskie chorągwie wyszły z lasu na obszerny teren wokół Kłuszyna. Gdy tylko zaczęło się rozwidniać, hetman Stanisław Żółkiewski nakazał rotom kozackim podpalić zabudowania jednej ze wsi, która stała pomiędzy obozem Moskwicynów, a nadciągającymi polsko-litewskimi chorągwiami. Była to wieś Preczystoje, dużym problemem były przede wszystkim jej płoty, za którymi mogli się schować Rosjanie i stąd prowadzić ostrzał nadciągającej kawalerii, której impet ataku musiałby zostać wybity, co jednocześnie mogłoby się skończyć dużymi stratami po stronie polsko-litewskiej. Gdy tylko rozbłysła łuna pożarów, nieprzyjaciel pospiesznie poderwał się walki (jak potem pisał hetman Żółkiewski w swym dziele: "Początek i progres wojny moskiewskiej": "Śpiących ich zastaliśmy. Gdyby było wszystko wojsko nasze nadciągnęło, zbudzilibyśmy ich byli nieubranych, ale nie mogło się rychło z onego lasu wybrać". 
 
Nieprzyjaciel był liczny, znacznie liczniejszy - samych Rosjan było ok. 30 tys. pod wodzą kniazia Dymitra Szujskiego, oraz 8 000 cudzoziemskich najemników (głównie Szwedów), pod wodzą szwedzkiego generała Jakuba Pontussa de la Gardie, poza tym Rosjanie i Szwedzi dysponowali 18 armatami - dlatego też nie spodziewano się, aby zaledwie 7 000 Polaków, Litwinów i Kozaków mogło spróbować przedsięwziąć jakąkolwiek akcję ofensywną. Zarówno Szujski jak i de la Gardie doskonale zdawali sobie sprawę ze strategicznego znaczenia płotów wsi Preczystoje, dlatego też pierwszą komendą, jaka padła w tym obozie, to było ocalenie płotów. Moskiewscy i cudzoziemscy strzelcy ruszyli więc w kierunku zabudowań i gdy tylko znaleźli się na dostatecznej odległości, otworzyli ogień do polskich i kozackich chorągwi. Ów ostrzał nie wyrządził większych szkód, ale zmusił Kozaków do odwrotu. Następnie ugaszono ogień i przynajmniej w części uratowano ów płot. Następnie zaczęto szykować się do bitwy. Dymitr Szujski zajął lewe skrzydło i tam też podzielił swą armię w trzy linie - na przedzie stała jazda pomiestna (złożona z drobnej i średniej szlachty rosyjskiej i używana głównie do zadań typu policyjnego), w drugiej linii jazda wymieszana ze strzelcami (a pomiędzy oddziałami pierwszej i drugiej linii znajdowali się także rajtarzy), a w trzecim i ostatnim rzucie, stała rosyjska piechota i artyleria. Prawe skrzydło armii sprzymierzonej, zajął zaś de la Gardie i jego najemnicy, którzy podzieleni zostali w dwie linie - pierwsza piechota, druga kawaleria. Prawe i lewe skrzydło dzieliła jednak owa nieszczęsna wieś Preczystoje, co powodowało że armie były jakoby "przecięte" na pół, co utrudniało wzajemną komunikację.

Ustawienie sił polsko-litewskich było zaś następujące - na prawym skrzydle (naprzeciwko wojsk moskiewskich), stanęły chorągwie Aleksandra Zborowskiego, Marcina Kazanowskiego i Samuela Dunikowskiego. Na lewym skrzydle stanęły pułki Mikołaja Strusia i Janusza Poryckiego, zaś na skraju tego skrzydła, ustawieni zostali Kozacy zaporoscy. W samym centrum (z kilkoma rotami husarskimi stanowiącymi odwód strategiczny w przypadku całkowitej klęski), stanął wódz naczelny - Stanisław Żółkiewski. Polskiej piechoty oraz dział nie było na polu bitwy, jeszcze bowiem nie wyszły one z lasu (dodatkowo armaty ugrzęzły na błotnistej leśnej drodze i należało poświęcić trochę czasu, aby je stamtąd wyciągnąć). Widok nieprzyjaciół z polskiego obozu był niezbyt miły dla oka, (szczególnie że przewaga liczebna była tak duża), jak określił to uczestnik tamtej bitwy - Samuel Maskiewicz: "Cma niezliczona, aż strach było pojrzeć na nie względem liczby małej wojska naszego". Doskonale zdawał sobie z tego sprawę hetman Żółkiewski, który przed bitwą objeżdżał pułki i wygłaszał przemowy do żołnierzy. Pierwszy ruch wykonali Rosjanie i Szwedzi, którzy ruszyli w kierunku zabudowań Preczystoje, aby obsadzić je własną piechotą (pikinierzy), pod osłoną rajtarii i jazdy pomiestnej.


 HUSARIA



Na ten widok (ok. godz. 4:00 rano), w polskim obozie zagrały trąby, które zwiastowały rozpoczęcie bitwy. Pierwsze do walki ruszyły chorągwie Zborowskiego, tymczasem rosyjscy pikinierzy, opuścili swe piki i stworzyli las wystających na wysokość końskiego łba, potężnych kolców. Duży problem stanowiła wieś Preczystoje, a szczególnie wciąż istniejące płoty (wyrwy w nich poczynione były niewielkie, na szerokość zaledwie kilku jeźdźców, co zmuszało husarzy do ściśnięcia szyków). Gdy tylko udało im się minąć zabudowania i wyjść na polanę, ponownie rozszerzyli linię i atak nabrał przyspieszenia. Widząc las wystających w górę pik, husarze pochylili głowy i przylgnęli do swych koni, które nabierały coraz większego rozpędu. Uderzenie w moskiewskie szyki było niezwykle gwałtowne a husarskie kopie wbiły się w ciała pikinierów pierwszej linii. Impet uderzenia był niesamowity, przebito całą pierwszą linię moskiewskiej obrony i husarze Zborowskiego wyszli naprzeciw drugiej linii wojsk Moskiewskich. Tutaj impet polskiego uderzenia stracił już swą siłę. Większość kopi została złamanych lub wbitych w ciała żołnierzy rosyjskich pierwszej linii, dlatego też husarze dobyli teraz szabli i ponownie natarli na oddziały drugiej linii. Przeciwko nim ruszyła jazda pomiestna drugiej linii. Powstało duże zamieszanie, bowiem rosyjscy jeźdźcy z pierwszej linii, uciekając przed nacierającymi Polakami, wpadali na szykujące się do starcia oddziały jazdy moskiewskiej z drugiej linii.

Doszło do długotrwałej walki na szable, którą (ze względu na swą liczebność), zaczęli wygrywać Rosjanie. Jednocześnie część moskiewskiej kawalerii, zaczęła zamykać wlot, którym weszli husarze wgłąb pierwszej i drugiej linii rosyjskiej armii, chcąc odciąć im powrót i całkowicie zniszczyć oddziały Zborowskiego. Natychmiast nakazano odwrót, co spowodowało że husarze uczynili zwrot w miejscu i skierowali się na pozycje wyjściowe. Droga jednak była teraz zamknięta przez jazdę moskiewską, która pełniła rolę swoistego "korka" zamykającego husarzy w kotle. Na rozkaz stojącego na pobliskim wzgórzu i obserwującego całą bitwę hetmana Żółkiewskiego, ruszyły teraz na odsiecz oddziały drugiego rzutu husarii, które uderzywszy od tyłu na Rosjan, otworzyły drogę zamkniętym w kotle Zborowczykom. Znów rozbito oddziały "zamykające" pierwszej linii rosyjskiej, ale przewaga liczebna nieprzyjaciela ponownie zniwelowała ten sukces, napierając na pozbawionych już w pierwszym rzucie kopii husarzy. Znów zaczynała się walka na szable i koncerze. Dodatkowo Polacy byli jeszcze ostrzeliwani z czekającej w zaroślach piechoty moskiewskiej, która tam przygotowywała zasadzkę na husarzy. Ponownie więc odtrąbiono sygnał do odwrotu, z tym że tym razem nie udało się już Rosjanom odciąć husarzy w bitewnym kotle i próbować ich wybić siłą własnej liczebności. 

Sytuacja nadal jednak była bardzo niebezpieczna dla rot husarskich pierwszego i drugiego rzutu, tym bardziej że Rosjanie w centrum pola zaczęli się cofać, ale jednocześnie teraz atakowali na skrzydłach, chcąc za wszelką cenę wytworzyć okrąg, który będą mogli zamknąć i zniszczyć te oddziały. Jednocześnie husarze (mając możliwość do przegrupowania się ze względu na cofnięcie środka rosyjskich linii), odskoczyli na tyły walczących i po uporządkowaniu szyków, gotowi byli do kolejnej szarży. Problem stanowiły jednak kopie, które utracono już przy pierwszym starciu, a nie było możliwości uzupełnienia owych strat (pod Kłuszyn przybyli bowiem Polacy bez taborów, co w normalnych warunkach byłoby niezbędne w takiej sytuacji, ponieważ powalało w krótkim czasie uzupełnić złamane kopie na nowe - w tym starciu nie było takiej możliwości), poza tym liczebność Rosjan była tak wielka, że miejsce zabitych wciąż zastępowali nowi żołnierze i przypominało to walkę z wiatrakami. Husarze byli potwornie zmęczeni, krew i pot lały się strumieniami, konie resztką siły przystępowały do kolejnych szarż, lecz mimo to polski atak nie słabnął (co też świadczy o bardzo wysokim morale polskich jednostek i ich wyszkoleniu bojowym). Husarze, którzy zbyt długo zmagali się z nieprzyjacielem, byli odsyłani na tyły (walczących chorągwi), gdzie się przegrupowywano i ponawiano atak, w przypadku zmęczenia żołnierzy drugiego rzutu. Krótki odpoczynek, zaczerpnięcie powietrza i kolejna szarża. Ale również zacięci i nieustępliwi byli Rosjanie, którzy pomimo ponoszonych strat, wciąż starali się odciąć i rozbić Polaków.





Tymczasem atak ruszył i na polskim lewym skrzydle. Tutaj, przeciwko cudzoziemskim piechurom, ruszyły roty husarskie Mikołaja Strusia, które miały za zadanie jak najszybsze dotarcie do pozycji nieprzyjacielskiej, ukrytej za płotem piechoty. Aby to osiągnąć należało z miejsca ruszyć do szarży galopem, a nie cwałem przechodzącym w galop, jak to miało miejsce na polskim prawym skrzydle, przeciwko moskiewskiej jeździe. Tak też się stało, jednak na to byli przygotowani szwedzcy najemnicy, którzy, gdy husaria zbliżała się już do zabudowań wsi Preczystoje, wypalili ogniem z muszkietów. Pierwsze salwy, oddane z bliska, zebrały dużą skuteczność, uśmiercając zarówno ludzi jak i konie, pierwszy rzut rozpoczął więc pospieszny odwrót. Ale jednocześnie Mikołaj Struś posłał roty drugiego rzutu, które również dostały się pod ogień najemnej, cudzoziemskiej piechoty i także musiały się wycofać. Ruszyły więc chorągwie trzeciego i czwartego rzutu (które dla podniesienia morale prowadzili sami dowódcy), ataki jednak nie przynosiły rozwiązania, gdyż schowani za płotem cudzoziemscy strzelcy, skutecznie razili ogniem swych muszkietów oddziały husarskie (w tych szarżach pod księciem Poryckim zabito dwa konie, a gdy dosiadał trzeciego omal nie został stratowany).

Tymczasem na prawym skrzydle polskim, ataki husarzy w starciu z moskiewską jazdą nadal nie przynosiły żadnego rezultatu, nawet rzucone przez Żółkiewskiego do boju chorągwie odwodowe, nie zmieniły coraz bardziej tragicznego położenia Polaków w tej bitwie. Żołnierze słabli, walcząc bez przerwy od kilku godzin, ranni i zmęczeni ostatkiem sił podejmowali kolejne szarże. A tymczasem Rosjan wcale nie ubywało, pomimo ogromnych strat, jakie ponosili, wciąż do walki stawali kolejni żołnierze. Było pewne, że w tych warunkach moskiewska fala po prostu "zatopi" oddziały polsko-litewskie. Husarze bowiem zamienieni zostali w tym starciu w zwykłą jazdę, walczącą na szable, pozbawieni możliwości uzupełnienia zniszczonych kopii, stawali się coraz bardziej bezbronni w starciu z taką siłą wojska nieprzyjaciela. Pułkownicy robili co mogli, aby zmotywować potwornie wykończonych i rannych husarzy do kolejnych ataków, często dowódcy pułków prowadzili swoje oddziały do ataku, po czym, gdy były one znów rozpędzone, zawracali do stających z tyłu, aby i ich podprowadzić, potem zawracali do kolejnej linii, aż w końcu z którejś z kolei szarży uderzali na Moskiwcinów wraz z żołnierzami. Ale i Rosjanie nie ustępowali i parli do przodu, nie zważając na ponoszone straty, choć i oni byli bardzo wymęczeni przedłużającą się walką. 

Tymczasem Dymitr Szujski postanowił zakończyć bitwę, wprowadzając do walki odwody, których Polacy nie mieli - kornety rajtarii, które miały zluzować wyczerpane walką oddziały pierwszej i drugiej linii. Nakazano więc zluzowanie pola, przez walczące oddziały, które miały się cofnąć, robiąc przejście dla rajtarów i wypoczętych oddziałów jazdy pomiestnej, stojących dotąd w odwodzie. Ruszono więc do galopu i wyciągnięto pistolety, oddając pierwsze strzały w kierunku polskich husarzy, niewiele one jednak poczyniły strat w polskich szeregach, więc rajtarzy pierwszego rzutu, wycofali się (aby ponownie nabić pistolety), robiąc miejsce dla drugiego szeregu. Do tego jednak nie doszło, bowiem w momencie w którym pierwszy szereg rajtarów moskiewskich zawracał, by zrobić miejsce dla kolejnego rzutu, rotmistrzowie husarscy, nakazali kolejną już szarżę skierować właśnie w stronę odchodzących rajtarów. Ruszono galopem, dopadając zaskoczonych i odwróconych tyłem jeźdźców i zmuszając ich do szybszego odwrotu. Jednocześnie natychmiast ruszył drugi rzut husarii, który skierował się przeciwko jednostkom pierwszej i drugiej linii rosyjskiej. Nastąpiło ponownie wielkie zamieszanie. Żołnierze rosyjscy, którzy mieli być wycofani z walki a ich miejsce mieli przejąć rajtarzy, nagle zostali ponownie zaatakowani przez husarzy. Gdyby nie ostrzał piechoty rosyjskiej z trzeciej linii, Polacy roznieśliby zaskoczonych Rosjan pierwszego i drugiego rzutu, jednak celny ogień z muszkietów, ponownie zmusił husarzy do odwrotu.




Ale o losach bitwy zadecydował atak polskich husarzy na rajtarów, którzy zaczęli wpadać na siebie samych (pierwszy i drugi rzut), próbując jeszcze podjąć jakąś skoordynowaną obronę, ale widząc determinację husarzy i ich nieugiętość, część rajtarów rzuciła broń i zaczęła uciekać. Szyki zaczęły się przerzedzać, a wciąż walczący rajtarzy, widząc ucieczkę swych kompanów, sami zaczęli porzucać broń i uciekać z pola bitwy. Tak się jednak stało, że drogę zastępowali im jeźdźcy i piechota rosyjska z drugiego i trzeciego rzutu. Wpadli więc na nich, powodując totalny chaos w tych oddziałach. Jednocześnie od lewej flanki uderzyły roty Andrzeja Firleja oraz Samuela Dunikowskiego, wraz z częścią chorągwi Mikołaja Strusia. To dopełniło rozmiaru rosyjskiej klęski. Żołnierze ratując się, rzucili się do chaotycznej ucieczki, kierując się w kierunku swoich taborów. Za nimi parli husarze, którzy galopem wdarli się do rosyjskiego obozu, bijąc i siekąc wszystkich na około. Jednak zdobycie obozu było krótkotrwałym sukcesem, Polacy nie mieli bowiem piechoty, która mogłaby ów obóz obsadzić, a husaria, gdy rzuciła się w pogoń za uciekającymi, musiała siłą rzeczy obóz opuścić. Ponownie więc zajęła go cześć piechoty i moskiewskiej czeladzi, zamykając do niego dostęp. 

W tym właśnie, końcowym już momencie bitwy, na placu boju wreszcie zjawiła się spóźniona piechota i artyleria. Rozpoczęto więc ostrzał stojących za płotem najemnych pikinierów, potem ruszyła piechota, wsparta husarią (przy jednoczesnym kontynuowaniu artyleryjskiego ostrzału, co oznacza, że ogień owych dwóch armat, musiał być skumulowany w jakimś jednym, konkretnym miejscu). Oddziały Jakuba de la Gardie, nie dawały jednak za wygraną i broniły się dzielnie, z czasem jednak i oni zaczęli ustępować pola. Widząc to, szwedzki dowódca nakazał wykonać kontratak swej rajtarii. Ich uderzenie zmusiło pozbawionych swych kopii husarzy, do przejścia do defensywy i podjęcia obrony. W tej sytuacji hetman Żółkiewski nakazał części husarii, która już rozbiła rosyjską piechotę na prawym skrzydle i zmusiła ją do ucieczki, uderzyć na boczną linię szwedzkiej rajtarii. To właśnie doprowadziło do całkowitej klęski wojsk najemniczych - Szwedzi uciekli do lasu, ale bitwa, mimo dużego sukcesu wojsk polsko-litewskich, nie była jeszcze skończona. Pobity nieprzyjaciel, ze względu na swą liczebność, wciąż mógł stanowić realne niebezpieczeństwo. Sytuacja była o tyle niebezpieczna, że teraz część piechoty rosyjskiej (ok. 5000 ludzi), ponownie obsadziła i umocniła własny obóz, część zaś rajtarii szwedzkiej ukryła się w lesie, ale zachowała wartość bojową. Nie było jak ich stamtąd wykurzyć, bez kolejnych strat w ludziach i koniach. Żółkiewski postanowił więc zadziałać dyplomatycznie.

Najpierw zwrócił się do Szwedów (niezadowolonych służbą u moskiewskiego cara), podłamanych jednocześnie doznaną klęską. Do skraju lasu podjeżdżali więc polscy harcownicy, którzy nawoływali Szwedów i innych najemnych cudzoziemców do złożenia broni, deklarując że w zamian zostanie im darowane życie. Jak opisuje te "negocjancie" Mikołaj Marchocki (piszę własnymi słowami, aby uniknąć pewnych językowych wygibasów staropolszczyzny) - Najpierw podjechało dwóch Niemców, którzy podnieśli w górę kapelusze, dołączyli do Polaków, potem pojawiło się kolejnych sześciu, potem dziesięciu, aż w końcu Niemcy, Szwedzi i inni najemnicy zaczęli opuszczać las całymi pułkami. W tej sytuacji przywódcy najemników musieli poprosić Żółkiewskiego o rozpoczęcie negocjacji kapitulacyjnych. Podczas rozmów, zapewniono Szwedów, że jeśli złożą broń, będzie im darowane życie, oraz będą mogli zabrać ze sobą kosztowności, które dotąd już zdobyli. Jednocześnie Żółkiewski zaproponował aby wszyscy najemnicy przeszli na żołd króla Rzeczypospolitej - Zygmunta III, ci, którzy by odmówili, po odebraniu odpowiedniej przysięgi że nie będą ponownie walczyć z Polakami, mieli zostać puszczeni wolno. 

W międzyczasie do rajtarów dołączyli - Jakub de la Gardie i Edward Horn, którzy starali się przerwać negocjacje, a także posłańcy Dymitra Szujskiego, którzy obiecywali najemnikom złote góry, jeśli tylko wytrwają przy ich boku. Jednak ani Szwedom, ani Niemcom ani też najemnikom innych narodowości, nie chciało się już walczyć. Widząc załamanie się cudzoziemców, Dymitr Szujski wraz ze swymi żołnierzami, postanowił uciec z obozu. Wcześniej jednak skrupulatnie porozrzucano po całym obozie złote i srebrne naczynia, pieniądze i kosztowności, aby spowolnić polsko-litewski pościg. Tak też się stało, choć niewielka część rot husarskich ruszyła w pogoń. Straty wśród wojsk moskiewskich przekraczały 12 000, zaś wśród cudzoziemców ok. 1500. Straty polsko-litewskie wynosiły ok. 300 żołnierzy i prawie 1000 koni. Zdobyto wszystkie 18 armat, kilkadziesiąt chorągwi (w tym główną rosyjską chorągiew Dymitra Szujskiego, wraz z jego mieczem i buławą), oraz tabory i wszelkie zgromadzone w nich kosztowności. Bitwa pod Kłuszynem trwała 5 godzin (zakończyła się ok. 9:00 rano).




Po zwycięstwie hetman Żółkiewski wyruszył wraz z armią pod Carowo Zajmiszcze, gdzie zamknęli się we własnym obozie Rosjanie pod wodzą Grigorija Wałujewa (który szedł z pierwszą armią moskiewską w sile ok. 8 000 żołnierzy, na odsiecz obleganego przez Polaków i Litwinów Smoleńska (wrzesień 1609 - czerwiec 1611) i został pokonany przez Żółkiewskiego (23-24 czerwca 1610 r.) właśnie pod Carowym Zajmiszczem, gdzie schronił się we własnym, ufortyfikowanym obozie, oczekując posiłków które miały nadejść pod wodzą Szujskiego i de la Gardie. 4 lipca 1610 r. armia polsko-litewska rozbiła jednak przeważające siły rosyjskie pod Kłuszynem i teraz Żółkiewski wracał pod Carowo Zajmiszcze. Gdy już o zmroku (4 lipca), dotarł do polskiego obozu, rozległ się donośny okrzyk na vivat dla zwycięskiego hetmana i polskiego wojska. Wałujew nie chciał wierzyć w klęskę Szujskiego, ale gdy nad ranem dnia następnego, pokazano mu pod murami obozu, zdobyczne rosyjskie sztandary i jeńców moskiewskich, postanowił przystąpić do rozmów kapitulacyjnych. Warunki były następujące - Wałujew i znajdujący się w jego obozie moskiewscy bojarzy, uznają za swym nowym władcą - polskiego królewicza Władysława (syna króla Zygmunta III). Wałujew i bojarzy zgodzili się na to, pod warunkiem że na terenie Rosji nie będą budowane kościoły katolickie i zostanie zachowana religia prawosławna. Hetman Żółkiewski wyraził również zgodę na to, że jeśli Smoleńsk uzna królewicza Władysława, to pozostanie on przy Rosji, a Polacy odstąpią od oblężenia.

W tej sytuacji Rosjanie poddali się pod Carowym Zajmiszczem i dołączyli do Polaków, zaś 12 lipca wspólnie ruszyli na twierdzę Możajsk. Załoga tej rosyjskiej twierdza również poddała się bez walki i uznała władzę królewicza Władysława, jako nowego cara Rosji. Na drodze przemarszu armii Żółkiewskiego w kierunku Moskwy, poddawały się kolejne miasta i twierdze - Osipów, Rżew, Zubcow, Dymitrow i Borysow. Pod wpływem tych wydarzeń, w samej Moskwie doszło do zamachu stanu, w wyniku którego obalono dotychczasowego cara - Wasyla IV Szujskiego (27 lipca), a tymczasową władzę w mieście przejęła rada bojarska, złożona z siedmiu bojarów wywodzących się z wielkich rosyjskich rodów, na której czele stanął Fiodor Mścisławski, który właśnie stał na czele jednego z trzech ówczesnych rosyjskich stronnictw, opowiadającego się za kandydaturą królewicza Władysława do rosyjskiego tronu. Inne stronnictwo poparło Dymitra II Samozwańca, który też ruszył na czele swych wojsk z obozu nad rzeką Ugrą na Moskwę (trzecie stronnictwo zaś reprezentował patriarcha moskiewski Hermogenes, który opowiadał się za wyborem jednego z bojarów na nowego prawosławnego cara).

W początkach sierpnia 1610 r. Żółkiewski stanął obozem pod Moskwą i rozpoczęły się rokowania. 27 sierpnia umowa była już gotowa i podpisana. Rosyjscy bojarzy wyrazili zgodę na koronację królewicza Władysława na swego nowego władcę, pod warunkiem że: koronacja odbędzie się w Moskwie, według obrządku prawosławnego. Obywatele rosyjscy będą mogli zachować swoje obyczaje i podział stanowy. Pomiędzy Rzeczpospolitą a Rosją miała odtąd być zawarta wieczysta unia, a twierdze rosyjskie, już zdobyte przez Polaków, miały być zwrócone. We wrześniu została też rozwiązana kwestia drugiego samozwańca, który uciekł ze swego obozu (także złożonego głównie z Polaków), po tym, jak Żółkiewski dogadał się z dowódcą armii Dymitra Samozwańca - Lwem Sapiechą. W wyniku tych porozumień, dnia 9 października 1610 r. Polacy i Litwini wkroczyli do Moskwy, zajęto również moskiewski Kreml, gdzie wywieszono polskich chorągwie. W tym momencie połączona wspólną unią Polska, Litwa i Rosja stawała się najrozleglejszym i najpotężniejszym imperium na świecie. A co się stało w tym czasie z dotychczasowym carem - Wasylem Szujskim? O tym w drugiej części. 


NABYTKI TERYTORIALNE UZYSKANE 
W WYNIKU TEJ WOJNY PRZEZ RZECZPOSPOLITĄ





 
CDN.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz