Łączna liczba wyświetleń

piątek, 14 października 2016

GEN WOLNOŚCI

NIE ZDAJEMY SOBIE NAWET SPRAWY,

JAK ŚWIETNIE TRAFILIŚMY ŻE

URODZILIŚMY SIĘ I ŻYJEMY W POLSCE






 To prawda, my Polacy najczęściej nie mamy pojęcia że są narody które zazdroszczą nam tych "problemów", z którymi musimy się zmagać w naszym kraju, takimi jak choćby demonstracje odspawanych od żłobu i publicznych pieniążków kodziarzy, "czarnymi protestami" (jak to feministki zapisały: "Jarek, ręce precz od naszych szparek" - hasło świetne, mnie się bardzo podoba, ale można krócej "Jarek won od szparek"), aborcją, Trybunałem Konstytucyjnym, aferą reprywatyzacyjną w Warszawie i ... i w zasadzie chyba to wszystko, no może jeszcze teraz grzany jest konflikt na linii Paryż-Warszawa w sprawie ich karakanów to znaczy caracali, gdzie część ludzi władzy z poprzedniego rozdania (PO/PSL), wzięła sobie pod stołem okrągłe sumki i już je zapewne wydała (tym bardziej że sprawa przetargu na śmigłowce dla polskiej armii, a potem negocjowanie offsetu, wlokła się od 2010 r. czyli był czas, aby te łapóweczki spożytkować). Poza tym nie widzę większych zmartwień, trapiących dziś Polaków (no może oprócz zasobności ich portfela, bo przecież to właśnie o pieniądze wszystko się dziś rozbija). Kraj mamy spokojny i (w miarę) bezpieczny. Nie ma żadnych burd, ataków np. na kobiety, czy na tle ksenofobicznym (co doprowadza do tego, że niekiedy lewackie media, nie mając pożywki, próbują takie afery po prostu sobie ... wymyślić), nie ma publicznych gwałtów na kobietach, nie ma prób podpaleń policjantów, czy też zarzynania ich na ulicach (jak to się dzieje obecnie we Francji), mamy błogi spokój, którego dziś zazdroszczą nam nie tylko narody Europy Południowej czy Azji, ale już także Zachodu - Europy Zachodniej i Północnej.

A problem w tych krajach jest duży i nie chodzi tylko o imigrantów. Pomijając już sam fakt, że kraje takie jak Francja (już totalnie zinfiltrowana przez islamistów, a co ciekawe są to islamiści rodzimi, czyli już urodzeni we Francji od drugiego lub trzeciego pokolenia, czego dowodem są chociażby napisy "powitalne" na francuskich samolotach: "Allah Akbar"), kraj już będący w stanie domowej wojny religijnej, Anglia - gdzie Brytyjczycy realnie widzą, że mieszkający na Wyspach Polacy są jakoby, lepszą od nich klasą społeczną, co przekłada się na brutalne ksenofobiczne i rasistowskie ataki na mieszkających tam Polaków (tutaj sprawa dotyczy głownie wykształcenia i zarobków - Polaków w Wielkiej Brytanii z reguły stać na kupno domu, samochodu i w miarę wygodnego życia, a dzieje się tak, ponieważ Polacy są ludźmi pracowitymi i jeśli przybywają do jakiegoś kraju, to nie przede wszystkim po to, aby brać tam zasiłki dla bezrobotnych, tylko żeby ciężko pracować i coś odłożyć, a zarobione pieniądze wydając w Polsce, gdzie ceny są znacznie niższe od tych zachodnich), poza tym Wielka Brytania ma również ogromny problem z muzułmańską imigracją, która (co prawda w mniejszym stopniu niż we Francji czy nawet w Niemczech), zalewa ich kraj. Niemcy zaś powoli stają się kolejnym kalifatem (pierwszym w Europie zapewne stanie się Francja), kraj również jest powoli infiltrowany przez muzułmanów od środka (policja, wojsko). Czy w takich warunkach w ogóle można się dziwić że obywatele tych państw, uciekają ze swych krajów głownie do Polski? 

Przecież my jesteśmy, zauważcie - "Zieloną Wyspą" bezpieczeństwa, normalności i ... wolności. Wystarczy chociażby spojrzeć na mapę zamachów terrorystycznych, dokonywanych w Europie (głównie, jeśli nie jedynie przez islamskich "kardiochirurgów"). Polska jest jedynym bezpiecznym miejscem w Europie, jedynym, gdzie jeszcze panuje jaka taka normalność. Ale jak mówiłem, wielkim problemem dla Zachodu (również USA), nie jest wcale muzułmańska (czy w przypadku Amerykanów, meksykańska) niekontrolowana imigracja. Nawet owe zamachy i brutalne mordy (jak choćby podczas ataku na paryski klub Bataclan, gdzie muzułmańscy "biotechnolodzy" odcinali mężczyznom genitalia, kobietom piersi, oraz wyłupywali im oczy), na Francuzach, Niemcach czy Brytyjczykach na ulicach ich własnych miast - nawet to wszystko nie jest jeszcze najważniejsze. Wiecie co jest najważniejsze i co jest najbardziej przerażające? To, że elity owych państw i tak swoich obywateli mają za "durniów", "rasistów", ksenofobów", "islamofobów" itd. itp. 


 ZAMACHY TERRORYSTYCZNE W EUROPIE



Zauważcie jedną rzecz, czy jakiś polityk (jakikolwiek), w waszych państwach, ucierpiał osobiście od ataku islamistów, nawet (a raczej przede wszystkim) tych rodzimych, urodzonych już w Europie? Czy któryś polityk, np. pani Merkel, lub ktoś z jej otoczenia, doznał JAKICHKOLWIEK ataków, lub chociażby zwykłych zniewag ze strony muzułmańskich imigrantów? Odpowiedzcie sobie na pytanie, dlaczego ci wszyscy politycy, dziennikarze, "autorytety (m)oralne", deklarują jak bardzo pragną przyjmować tych migrantów do swoich krajów, jak pochylają się nad ich "biednym" losem, jak należy przyjmować najlepiej wszystkich od razu, bo to jest takie "fajne", "postępowe" ... "miłosierne?" Taak, a teraz zastanówcie się, dlaczego ci ludzie z Bliskiego Wschodu, których zaprosiła do Europy pani Merkel, są lokowani najczęściej w najbiedniejszych i najbardziej ubogich dzielnicach waszych miast? Dlaczego ci wszyscy majętni politycy, skoro tak bardzo pragną widzieć islamistów u siebie, nie wezmą ich do siebie do domu (jeśli mają duży dom, a wille - to może nawet i po dwie, trzy rodziny naraz), albo chociażby nie zafundują im mieszkań w tych dzielnicach, w których sami mieszkają, w dzielnicach willowych? Dlaczego się tak odseparowują od "tych biednych ludzi", skoro tak bardzo pragną aby kraj został nimi zalany?

Otóż odpowiem Wam dlaczego - ponieważ oni się z Wami nie identyfikują. Wy dla nich jesteście tylko ... jak by to nazwać? - robolami, proletariatem , którzy mają "zamknąć mordy", słuchać, pracować i wykonywać polecenia władz, w żadnym razie nie jesteście jednak dla nich jakimkolwiek partnerem do rozmów, nie jesteście już nawet obywatelami - jesteście ich poddanymi. Przynajmniej oni, ludzie polityki, biznesu i mediów tak to właśnie widzą. Ciekawy artykuł znalazłem na portalu EuroIslam (przedrukowanym z "The Wall Street Journal"). Niejaka Peggy Noonan (dziennikarka tejże gazety), dzieli się z czytelnikami swymi opiniami na temat europejskich elit, pozwolę sobie zacytować fragmenty, a link do całości artykułu umieszczę poniżej: Tytuł brzmi: "Jak globalne elity porzuciły własnych rodaków", oto co na ten temat pisze pani Noonan: 


"Ludzie na szczytach władzy postrzegają ludzi na dole drabiny społecznej jak obcych, których dziwaczne emocje muszą starać się kontrolować (...)  Pani Merkel złożyła całe brzemię tej wielkiej kulturowej zmiany nie na barki swoje i sobie podobnych, tylko na barki zwykłych ludzi, którzy teraz bezpośrednio doświadczają jej skutków, nie mając szczególnej ochrony, pieniędzy czy znajomości. Pani Merkel i jej gabinet, media i cały kulturowy establishment, tak zachwycone jej decyzją, nie zostały w najmniejszym stopniu dotknięte jej skutkami i prawdopodobnie nigdy nie będą. Ich życie nie zmieni się na gorsze. Zadanie przezwyciężania różnic kulturowych, neutralizowania codziennych napięć, radzenia sobie z przestępczością, ekstremizmem i strachem na ulicach - to wszystko zostało złożone na barki tych, którzy w porównaniu z elitami mają niewiele i którzy pozbawieni są ochrony. To ich pozostawiono samych na polu zmagań, a nie wydarzyło się to stopniowo, na przestrzeni lat, tylko nagle i w atmosferze trwałego kryzysu. Nic nie wskazuje na to, że ów kryzys w ogóle się skończy, ponieważ władze nie przejmują się zwykłymi obywatelami na tyle, żeby chcieć go zakończyć. Ci, którzy sprawują władzę, wydają się całkowicie nie przejmować obecną sytuacją. Kiedy klasa robotnicza i klasa średnia, zaszokowane i oburzone tym stanem rzeczy, zaczęły reagować, elity władzy nazwały tych ludzi "ksenofobami", "ludźmi ograniczonymi i małostkowymi" i "rasistami". Tych zaś, którzy podejmowali decyzje nie ponosząc żadnych ich kosztów, nazwano "humanistami", "współczującymi" i "bohaterami walczącymi o prawa człowieka" (...)  

Tak więc obserwujemy to wszędzie: elity odcinają się od niższych warstw, niezbyt poczuwając się do lojalności czy wspólnoty z nimi. Ta tendencja rozprzestrzenia się we wszystkich ośrodkach władzy na Zachodzie. U jej podstaw leży nie tylko odcięcie czy odseparowanie się, ale także brak zainteresowania dla życia własnych rodaków, tych, którzy "nie wiedzą, gdzie stoją konfitury" i którzy czują się opuszczeni przez egoistycznych, ale szaleńczo pragnących uchodzić za szlachetnych i pełnych dobroci liderów. W Hollywood zamożni ludzie chronią swoje dzieci przed kulturowym upadkiem, przed produkowanymi przez nich samych chorymi obrazami, pokazywanymi na wszelkiego rodzaju ekranach. Nie mają jednak nic przeciwko temu, żeby pozbawione opieki rodzicielskiej dzieci z rozbitych domów absorbowały ich przesłanie i wcielały je w życie w najbliższej przyszłości. Na podstawie moich obserwacji dotyczących liderów biznesu i polityki mogę stwierdzić, że dla nich ludzie zamieszkujący ten sam kraj to nie rodacy, tylko obcy, których dziwaczne emocje należy przewidywać i kontrolować. Na mojej wysepce Manhattan obserwuję, jak potomkowie globalnej elity biznesu wzajemnie poślubiają się i osiedlają się w Londynie, Nowym Jorku czy Bombaju. Wysyłają dzieci do tych samych szkół i są wyczuleni na wszystkie wyróżniki przynależności do klasy uprzywilejowanej. Te elity z Bombaju czy Manhattanu nieczęsto poczuwają się do lojalności wobec zwykłych, zmagających się z życiem ludzi w ich własnych krajach. Tak naprawdę obawiają się ich i na wszelkie sposoby starają się ukryć przed nimi swoje bogactwo i światowe sukcesy.

Zakończę historią, którą zaczerpnęłam z mainstreamowych mediów. Dziennikarz portalu "The Daily Caller" Peter Hasson napisał, że ostatnio przybyli syryjscy uchodźcy zostali w stanie Wirginia przesłani do najuboższych miejscowości. Dane z Departamentu Stanu pokazują, że prawie wszyscy uchodźcy w Wirginii "zostali umieszczeni w miasteczkach o najniższych dochodach i najwyższym odsetku ubóstwa, oddalonych o całe godziny jazdy od zamożnych przedmieść Washington D.C." Ze 121 uchodźców, 112 zostało umieszczonych w społecznościach oddalonych co najmniej o sto mil od stolicy kraju. Podmiejskie powiaty Fairfax, Loudoun i Arlington - należące do najzamożniejszych w całym kraju, w których mieszkają duże skupiska osób pracujących w krajowej administracji i w mediach - przyjęły tylko dziewięciu uchodźców".


  OTO ŹRÓDŁO ARTYKUŁU   


Ciekawe prawda? Ale mnie zastanawia jeszcze co innego. Mianowicie jak to jest, że ludzie którzy w określonych sytuacjach (politycznych lub medialnych), mówią jedno, gdy ta sama rzecz dotyka ich samych, natychmiast zmieniają zdanie o sto osiemdziesiąt stopni. Oczywiście większość polityków, biznesmenów lub dziennikarzy największych mainstreamowych mediów, stara się odseparować to co głoszą lub robią publicznie, od prawdziwego życia w którym żyją ze swymi rodzinami. Pięknym przykładem takiego zachowania jest właśnie stosunek do imigrantów, gdzie ludzie "ze świecznika" najchętniej by wszystkich od razu przyjęli, ale, jeśli mieliby oni być rozlokowani w pobliżu ich spokojnych, bezpiecznych domostw - no to już jest problem, bo przecież oni są oczywiście bardzo postępowi i otwarci, szczególnie na "muzułmańskich uchodźców", ale najlepiej niech jacyś inni robole-mugole sobie biorą ten "problem" na głowy, my ważne że za kasę (ponieważ panuje polityczna poprawność a zarażeni lewacką czerwonką są już nie tylko ludzie mediów czy polityki, ale praktycznie każdej większej dziedziny życia społecznego - w tym sztuki i często nauki), powiemy w mediach "coś fajnego", jacy to my jesteśmy otwarci na innych, ale gdy przychodzi do konkretnych decyzji i konkretnych rozwiązań, to jak najdalej od naszych bezpiecznych siedzib odsunąć tę "hołotę". Tak, bo właśnie tak myśli lewak - publicznie deklaruje swą miłość i współczucie dla innych (głównie imigrantów, a szczególnie muzułmańskich imigrantów), a tak naprawdę ma ich wszystkich w głębokiej pogardzie, wraz rodzimymi, niemajętnymi obywatelami swojego kraju. 

Tutaj na moment chciałbym wejść na "polskie podwórko" i pokazać właśnie takie podejście, pewnej lewackiej, feministycznej aktywistki, która jednocześnie uważa się za dziennikarkę - pani Elizy Michalik. Otóż owa niewiasta, namawiała oficjalnie na swoim facebooku, kobiety i mężczyzn, do demonstracji pod domem Jarosława Kaczyńskiego. Po co? Dlaczego ktoś zapyta? Nie wiem, chyba po to aby "Jarek nie zaglądał jej do szparek", bo nie widzę innego wytłumaczenia, choć pani Eliza zapewne cóś tam sobie wymyśliła. Ale nie to jest ciekawe, mianowicie gdy tylko pewien mężczyzna zadzwonił do niej i zapytał się czy chciałaby mieć podobną demonstrację pod swoim domem, pani Eliza "Elektroliza" natychmiast powiadomiła policję. Ale to nie wszystko - mianowicie podała publicznie do wiadomości (na facebooku) imię i nazwisko owego człowieka i ... namawiała swych "zwolenników" do popełniania przestępstwa, poprzez uprawianie stalkingu (wysyłania sms-ów i dzwonienia pod nr. telefonu, który jej się wyświetlił). W tym przypadku, niczym w soczewce mamy przykład feministyczno-lewackiego postępowania, typu: "Jak Kali ukraść kozę - to dobrze, ale jak Kalemu ukraść kozę - to źle". Ja tego nie pojmuję jak trzeba być bezwstydnym i durnym (bowiem ów mężczyzna może teraz oskarżyć ją o namawianie do stalkingu), żeby coś takiego uczynić. No ale feministki i lewaki tak już mają - gdzieś się bezpiecznie usadowić na jakiejś "ciepłej posadce" w lewackiej gazetce, czy organizacji - trzepać kasę i ... szukać "faszystów", "ksenofobów" "islamofobów" itd. bo przecież z nich się żyje. A jak ich nie ma? to trzeba ich wymyślić, pieniążki przecież same za nic wpadać nie będą. 

Mimo wszystko, te nasze "problemy" to jest nic, w porównaniu z tym co muszą znosić obywatele państw zachodnich. We Francji już nie tylko próbuje się mordować policjantów na służbie (zarzynać i podpalać), ale wręcz tworzą się tzw.: "strefy wojenne", czyli dzielnice dużych miast (a niekiedy i same miasta), do których nikt oprócz muzułmanów już nie wejdzie, a policja jeśli tam się pokaże zostanie zaszlachtowana. Czy można więc się dziwić francuskim policjantom że postanowili zastrajkować w obawie o własne życie? Przecież oni są na z góry przegranych pozycjach - nie tylko nie mogą użyć broni (bo to przecież imigrant), ale także nie mogą się nawet poskarżyć publicznie na doznane krzywdy (a czterech policjantów już obecnie przebywa w ciężkim stanie w szpitalu), gdyż od razu francuskie lewactwo (które totalnie opanowało cały kraj, chyba tylko po to, aby teraz przekazać go muzułmańskim "ginekologom"), natychmiast rzuci się na nich, oskarżając o "islamofobię", "rasizm", "ksenofobię" czy "faszyzm". Francuzi, Niemcy oraz Brytyjczycy (nie mówiąc o Włochach i Hiszpanach), są tak totalnie zastraszeni, że boją się nawet nazwać zbrodni po imieniu i podać kto stoi za zamachami na ich kolegów. Mówi się o jakichś: "Francuzach o ciemniejszej karnacji skóry", wymyśla się jakąś dziwną nowomowę, aby tylko zakryć nią prawdę. 

A prawda jest brutalna - Francja i powoli Niemcy stają się już na naszych oczach, krajami muzułmańskimi, gdzie rodzima ludność francuska i niemiecka będzie tolerowana dopóki będą pracować na zasiłki dla muzułmanów i będą siedzieć cicho, jednocześnie pozwalając od czasu do czasu się zarżnąć lub podpalić, oraz pozwalając gwałcić i obrażać własne kobiety. Tutaj feministki siedzą cichutko, nawet nie miaukną, wręcz przeciwnie, będą jeszcze broniły tych biednych migrantów", przed kobietami które oni molestują. Przecież jak stwierdziła to kilka miesięcy temu niemiecka mer Kolonii, Niemki same są winne gwałtom, ponieważ ... nie zachowały odpowiednio dużego odstępu, a powinny trzymać się od tych mężczyzn, na odległość wyciągniętej ręki i chodzić w większych grupach. I to powiedziała Niemka, kobieta, co nad wyraz dobitnie świadczy o całkowitym oderwaniu się europejskich (niemieckich, francuskich, brytyjskich i innych) elit od rzeczywistości, w jakiej muszą codziennie żyć ich obywatele. 

A teraz powrócę do dość dziwnego tytułu, który nadałem temu postowi. Skąd i dlaczego "Gen Wolności"? Oczywiście mam tutaj na myśli ów szczególny polski Gen Wolności, który doprowadził do powstania demokracji i rządów prawa (autorzy amerykańskiej konstytucji z 1787 r. czerpali właśnie z wcześniejszych polskich osiągnięć demokratycznych i państwowotwórczych), do wytworzenia się społeczeństwa "Wolnych i Równych", który niezwykle mocno wbił się w nasze dusze. Zresztą trudno tutaj nawet mówić o "wbiciu się", gdyż Polacy genetycznie mają przekazywany ową nieskrępowaną potrzebę wolności. Nasi władcy mieli służyć społeczności, a jeśli ich władza godziła w prawne podstawy przyjęte przez obywateli na sejmach, mieli oni prawo do obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec władzy - czy rokoszu. Mogli się po prostu zbuntować. Gdzie indziej istniało takie prawo w Europie czy na Świecie. A to wszystko wywodziło się z tradycji słowiańskich wieców, której specyfiki wielu "wykształconych" na Zachodzie nie potrafiło pojąć, szczególnie zaś Niemcy i Rosjanie, w których to krajach dominowało całkowite posłuszeństwo wobec władcy (król Prus - Fryderyk II Wielki uważał że obywatele sami poddają się władzy, w zamian za zapewnienie im prawa, porządku i spokoju, a co za tym idzie - władca nie podlega żadnej kontroli i nie odpowiada przed nikim za swoje postępowania, ani przed społeczeństwem, ani przed potomnością. Innymi słowy obowiązkiem pruskiego a potem niemieckiego obywatela było: płacić podatki, stulić mordy i być żołnierzem). 

Natomiast filozofia polityczna w Polsce szła w zupełnie innym kierunku. Nie chciałbym się tutaj cofać do przemyśleń filozoficzno-prawnych Pawła Włodkowica, Grzegorza z Sanoka, Pawła z Worczyna, Witelona czy innych wybitnych średniowiecznych Polaków. wystarczy jeśli zaprezentuję tekst listu, wysłanego w latach 30-tych XIV wieku przez kanclerza Cesarstwa Rzymskiego (czyli dzisiejszych Niemiec), do wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego: "Polacy gardzą powagą cesarską i nie chcą mieć cesarza (niemieckiego) swoim rozjemcom. Należą oni do tych barbarzyńskich narodów, które nie uznają majestatu cesarzów ani prawa rzymskiego. Poseł króla Kazimierza unieważnia wszystko, cokolwiek błogiej pamięci cesarz Fryderyk i inni wyświadczyli zakonowi naszemu. Czymże wasz cesarz? - prawi ten nędznik. Nam - sąsiad, a królowi naszemu rówień. Gdyśmy przed nim wykładali prawo monarchiczne o pełności władzy cesarskiej, przypominając mu związki z cesarstwem i wyświadczone Polsce dobrodziejstwa przebłogiej pamięci cesarza Ottona, odparł zuchwale: Gdzież Rzym! W czyich jest ręku? Wasz cesarz niższym jest od papieża. Składa przed nim przysięgę. Nasz król ma od Boga swoją koronę i miecz swój, a własne prawa i obyczaj przodków przenosi nad wszelkie prawa cesarskie". 

Ciekawe są także opinie Francuzów, którzy ujrzeli polskich posłów, przybyłych do Paryża po elekcji księcia francuskiego - Henryka de Valois (Walezjusza), na nowego króla Rzeczpospolitej. Jest to o tyle ciekawa rzecz, że zauważmy obecnie historia zatacza koło i przenosimy się (bardzo powoli, ale konsekwentnie), do podobnych wydarzeń, jakie miały miejsce w XVI wieku. Wówczas we Francji szalały wojny religijne, a Rzeczpospolita była największym, najpotężniejszym i ... najspokojniejszym ze wszystkich chrześcijańskich państw europejskich. Ówcześni francuscy poeci - Jan Dorat czy Jakub August du Thou, przedstawiali w swych relacjach, opinię Francuzów na temat wjeżdżających (19 sierpnia 1573 r.) do francuskiej stolicy - Polaków. Oto fragment relacji Dorata: "My, Gallowie, dziwimy się, Polacy, waszym postaciom, waszej ogładzie, jakby półbogom". Nic dziwnego że Francuzi byli zdumieni, w ich kraju wciąż trwała krwawa wojna religijna (jak choćby masakra hugenotów podczas Nocy św. Bartłomieja 23-24 sierpnia 1572 r.), a tutaj Polacy wjeżdżają w przepięknych strojach, egzotycznych futrach lśniących od klejnotów, pochwy szabel wysadzane cennymi kamieniami, czterokonne karety, przystrojone tak, że miało się wrażenie że to sam monarcha nimi podróżuje a nie posłowie z dalekiego kraju. To wszystko robiło ogromne wrażenie i jednocześnie ... pokazywało przepaść, jaka dzieliła ówczesnych Francuzów od Polaków, którzy żyli sobie bezpiecznie, bogato i szczęśliwie we własnym kraju.


WJAZD POLAKÓW DO PARYŻA
1573 r.
 



Co prawda uważam że takie "uszczypliwości" dyplomatyczne, jakie obecnie się pojawiają na linii Paryż-Warszawa, nie powinny w ogóle mieć miejsca (również mówię tutaj o dość niefrasobliwym i niepotrzebnym stwierdzeniu wiceszefa Ministerstwa Obrony Narodowej - Bartosza Kownackiego, który zarzucając Francuzom brak klasy po anulowaniu przetargu na Caracale, publicznie dodał że: "To są ludzie, którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu". Słowa wybitnie niedyplomatyczne, choć ... w dużej mierze prawdziwe. Ale z drugiej strony Francja też stroi focha jak niebzykana panienka, więc pewnie wyszło na zero. Tak już na marginesie dodam (ponieważ nie jestem politykiem ani pracownikiem rządowym i nie obowiązuje mnie dyplomatyczna kurtuazja), że nie tylko widelcem uczyliśmy jeść Francuzów. O wiele większe osiągnięcia mamy pod tym względem w kwestii czystości, bowiem pierwsze łazienki (prysznice), zostały zamontowane w Pałacu Królewskim w Luwrze, właśnie przez Henryka II de Valois, po jego ... powrocie z Polski (gdzie takie urządzenia ujrzał na Wawelu).  



CIESZMY SIĘ WIĘC I DOCENIAJMY 
FAKT ŻE ŻYJEMY W POLSCE   





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz