Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 11 października 2016

"SĄSIEDZI"

MORDY WOŁYŃSKIE 

OCZAMI ŚWIADKÓW



"WOŁYŃ"
FILM WOJCIECHA SMARZOWSKIEGO
OPOWIADAJĄCY HISTORIĘ NIELUDZKICH MORDÓW UKRAIŃSKICH NACJONALISTÓW NA BEZBRONNEJ LUDNOŚCI POLSKIEJ KRESÓW WSCHODNICH
Luty 1943 - luty 1944




Myślałem że już sporo wiem o zbrodni wołyńskiej (i innych zbrodniach, popełnianych przez ukraińskich nacjonalistów na bezbronnej ludności polskiej Kresów Wschodnich, począwszy od września 1939 r. czego kulminacyjnym momentem było właśnie wołyńskie ludobójstwo lat 1943-1944). Okazuje się że moja wiedza i tak jest jeszcze niewystarczająca do opisania bezmiaru nieszczęścia, jakiego doznali mieszkający na Wołyniu i Podolu Polacy (jak i również nieliczni przedstawiciele innych narodowości, jak choćby Holendrzy, Czesi, oraz ci Ukraińcy, którzy nie chcieli się przyłączyć do mordów, popełnianych przez ukraińskich nacjonalistów spod znaku Stepana Bandery i Dmytro Doncowa). Dziś chciałbym zaprezentować indywidualne relacje świadków, którzy widzieli to ludobójstwo na własne oczy, ale którym udało się przetrwać.

Relacje świadków zaczerpnąłem z najnowszego wydania tygodnika "Do Rzeczy", normalnie odpuściłbym sobie przepisywanie tych wspomnień, jednak opis tych wydarzeń wstrząsnął mną i wówczas naszła mnie taka refleksja: dlaczego doszło do tych strasznych mordów, do tych nieludzkich rzezi? A dlaczego doszło do Holokaustu Żydów na ziemiach polskich? I tutaj również pozwolę sobie na małą refleksję. Prof. Witold Kieżun, żołnierz Armii Krajowej, uczestnik Powstania Warszawskiego, dwukrotnie odznaczony (Krzyżem Walecznych i Orderem Virtuti Militari), bohater który w czasie walk o Warszawę sam jeden wziął do niewoli 14-osobowy oddział Niemców (zdobywając tym samym 14 karabinów oraz 2000 sztuk amunicji), po latach, na jednym z wykładów w Kanadzie, został zaczepiony przez pewnego Amerykanina i zapytany dlaczego w Polsce w czasie II Wojny Światowej zostały zbudowane obozy zagłady dla Żydów, bowiem jak ów człowiek konkludował, w żadnym innym kraju by się na to nie zgodzono, dlaczego stało się to w Polsce i dlaczego Polacy wyrazili na to zgodę? Tak, takie właśnie pytanie padło, które według mnie owego mężczyznę dyskwalifikuje z jakiejkolwiek dalszej rozmowy czy jakiejkolwiek polemiki - ten człowiek bowiem już nie zasługuje nawet na to, aby mu podać rękę, a co dopiero odpowiadać. A dlaczego nie zasługuje? Na to pytanie odpowiedział dobitnie jeden z żydowskich działach, przedwojenny polski Żyd - Sławomir Libowicz, który przysłuchiwał się rozmowie Witolda Kieżuna z owym mężczyzną. Podbiegł do niego, wyrwał Witoldowi mu z rąk mikrofon i powiedział: "Ja tu się zwracam do szefa naszej konferencji, żeby tego Amerykanina natychmiast wyrzucić, ponieważ on nie ma zielonego pojęcia o teorii organizacji i on skompromitował się w taki sposób, że już nie można z nim dalej dyskutować. Ja jestem polskim Żydem, nas w Polsce było 3 200 000, a Żydów w Niemczech było 150 000, a we Francji 120 000, trzeba być idiotą, aby nie rozumieć że obozy stawia się tam, gdzie jest najwięcej Żydów, a nie wozi się ich do innych krajów". 


WITOLD KIEŻUN ODPOWADA NA PYTANIE:
"KTO I DLACZEGO ZAKŁAMUJE POLSKĄ HISTORIĘ"



Już Otto von Bismarck mówił (na Sejmie Pruskim w 1847 r.): "Gdyby Żydom dano możliwość emigrowania z Poznańskiego w głąb Niemiec, nie skorzystaliby z niej masowo, gdyż beztroska polskiego charakteru w odniesieniu do spraw tego świata uczyniła z Polski eldorado dla Żydów". Konkretnie - dlaczego więc doszło do Holokaustu, obozów koncentracyjnych na ziemiach polskich i Rzezi Wołyńskiej? Odpowiedź jest wręcz banalnie prosta - dlatego że ... zabrakło polskiej władzy, nie było państwa polskiego i wszelkiej Niemcy, Ukraińcy, Rosjanie robili co chcieli - mordowali, palili, gwałcili, dokonywali nieludzkich eksperymentów, wysiedlali, niszczyli, bo mogli - Polski, z jej wielowiekową tradycją tolerancji i współpracy najróżniejszych ludów już wówczas nie było - zniszczyli ją te totalitarne, zbrodnicze sukinsyny, aby dać upust swej żądzy mordu. Tak więc podsumowując ten temat - gdyby 1 września - Niemcy, a 17 września - Sowieci (Rosjanie), nie weszli do Polski, nigdy by na tych ziemiach nie powstały żadne obozy koncentracyjne, obozy zagłady, nie doszłoby do mordów niewinnych ludzi i potwornych zupełnie odhumanizowanych rzezi. To właśnie Polska spajała te ludy - gdy Jej zabrakło, gdy zabrakło państwa - niemieckie, ukraińskie i rosyjskie demony w ludzkich skórach z ich idiotycznymi ideologiami - nazizmem, komunizmem, nacjonalizmem, połączonymi (jak w przypadku Ukraińców), również z religią prawosławną, dały upust swym morderczym instynktom.


A TERAZ ZAPRASZAM DO LEKTURY



JERZY KRASOWSKI

"W pierwszym zabudowaniu znaleźliśmy wstrząsający widok. Wbitego na ostry słup przy furtce kilkuletniego chłopca. Na parkanie był napis: "Litak Sikorskoho" ("Samolot Sikorskiego"). Przed progiem bomu leżały trupy mężczyzn i dwóch kobiet okrutnie porąbanych siekierą"



 MARIANNA SOROKA

"Trójka moich dzieci: Stanisława, Janek i Leon, została zabita przez Ukraińców morderców. Ja zaś ze swoim najmłodszym synkiem na ręku wybiegłam ze stodoły. Biegłam, biegłam. Usłyszałam huk i w tym samym czasie okropny krzyk mojego dziecka Józia. Upadłam, trzymając dzieciaka na ręku. Poczułam ból w ramieniu lewej ręki. Krew sączyła się z rany. Kula dum-dum przeszyła mięsień i kość ramienia lewej ręki. Nie zdawałam sobie sprawy, czy mój syn Józio żyje, czy też nie. Byłam bardzo osłabiona z upływu krwi. Nie pamiętam, ile trwało to omdlenie. Wkrótce poczułam pragnienie, więc zaczęłam się czołgać. Na moje szczęście pojawił się cudem ocalały brat mojego męża Aleksander Soroka. On to przyniósł mi wody, którą ugasiłam pragnienie. Postanowiłam dowlec się do swojego domu, by tam umrzeć. Cóż mi pozostało. Ci, których kochałam najbardziej, odeszli na zawsze. Chciałam się z nimi połączyć tam, na drugim Świecie, u pana Boga ... "



WINCENTY ROMANOWSKI

"W jednej z wiosek w pobliżu Deraźnego po pogromie znaleziono w chacie małe dziecko z wyprutymi wnętrznościami. Jelita były rozpięte na ścianie w jakiś nieregularny sposób, a na jednym z gwoździ wisiała kartka z napisem: "Polska od morza do morza" 



IRENA GAJOWCZYK

"Kilku banderowców podbiegło do mojej mamy i jeden z nich uderzył ją w głowę siekierą. Mama upadła i wypuściła z rąk brata Tadzia, a ja z przerażeniem krzyczałam. Mama czołgając się, przygarnęła do siebie płaczącego i zakrwawionego Tadzia, dała mu pierś. Po niedługiej chwili ponownie podbiegli banderowcy do mojej mamy i podcięli jej gardło. Jeszcze żyła, kiedy zdarli z niej szaty i poodcinali jej piersi. Mama i Tadzio bardzo się męczyli. Mama z bólu powyrywała sobie długie włosy z głowy, była strasznie zmieniona, bałam się jej. Pobiegłam do tatusia i widziałam, jak bardzo go bili. Widziałam, jak naszej sąsiadce, Wasylkowskiej, odrąbywali na pieńku głowę. Mój krzyk był tak przerażający, że jeden z banderowców podbiegł do mnie i z rozmachem wbił mi nóż troszeczkę poniżej gardła, a ja dalej krzyczałam i ze strachu nie mogłam się ruszyć z miejsca. Banderowcy krzyczeli po imieniu do ojca, a ojciec też po imieniu błagał Iwana, bo ciągle przychodził do naszego tatusia jako przyjaciel. Kiedy po raz drugi mnie ujrzeli, postanowili skończyć ze mną, raniąc prawą dłoń nożem i przebijając na wylot, a lewą rękę raniąc przed łokciem dwa razy. Upadłam. Jeden z banderowców chwycił mnie za skórę na plecach, tak jak się łapie kota, i tyle, ile miał skóry w garści, odciął nożem. Potem jeszcze dwa razy ugodził nożem w łopatki i wrzucił mnie w ogromny kopiec mrówek. Chyba straciłam przytomność i jak się ocknęłam, bardzo byłam obolała, a mrówki tak mnie pogryzły, że byłam bardzo spuchnięta. Odrąbana i leżąca obok głowa sąsiadki była cała pokryta mrówkami"



LEOKADIA SKOWROŃSKA

"W 1943 r. (miałam wówczas dziesięć lat) nasza wieś Aleksandrówka boleśnie doświadczyła kilku napadów rezunów ukraińskich wywodzących się z naszych i sąsiednich wiosek. Najtragiczniejszy z nich miał miejsce 15 lipca około godz. 9 wieczorem. Bandyci - uzbrojeni w widły, siekiery, maczugi, noże oraz broń palną, okrążyli naszą wioskę i zaczęli spędzać ludzi w jedno miejsce. Rozbiegliśmy się w różne strony. Gdy dobiegłam do pszenicznego zagonu, padł strzał i poczułam straszny ból w nodze. Karabinowa kula przeszła przez stopę. Porażona postrzałem upadłam i zaczęłam się czołgać przez zboże do najbliższej wysokiej miedzy, pod którą wygrzebałam jamę i w niej przeleżałam do świtu. Do poranka słychać było odgłosy strzelaniny i przerażające krzyki męczonych i mordowanych ludzi. Noga coraz gorzej bolała. Byłam bliska omdlenia. Po tygodniu, w niedzielę czy poniedziałek - nie pamiętam dokładnie - usłyszałam we wsi jakieś odgłosy. Po chwili rozpoznałam głos Ukrainki - Ulany Sidor, naszej sąsiadki, z którą rodzice moi dobrze żyli, a ja nawet nazywałam ją "ciocią". Głodna i obolała odważyłam się pójść do niej, ale nie mogłam stanąć na zranioną nogę, która mocno spuchła i bardzo mnie bolała. Z trudem doczołgałam się na pobliskie podwórze, na którym była owa "ciocia", i ze łzami w oczach zaczęłam ją prosić o kawałek chleba. Ona groźnie popatrzyła na mnie i z nienawiścią w oczach na cały głos wyrzuciła z siebie: "Ty polska mordo, jeszcze żyjesz?!". Następnie chwyciła za stojącą przy ścianie motykę. Ze strachu nie czułam bólu okaleczonej nogi, tylko poderwałam się i zaczęłam uciekać. Mściwa Ukrainka, goniąc za mną, zgubiła mój ślad. Chyba myślała, że uciekłam na drogę, a ja, klucząc między zabudowaniami, powróciłam do swojej kryjówki w zbożu pod miedzą. Noga bardzo spuchła i tak bolała, że nie mogłam się ruszyć. Pod opuchlizną w ogóle nie było widać stopy. Żywiłam się tylko ziarnami zboża i - stale się modląc tak, jak nauczyła mnie mama - coraz częściej myślałam o śmierci"



ZOFIA ARASZEWICZ

"Przy jednym z trupów kobiet siedziało dwoje małych dzieci, które rozpaczliwie wołały: "Mamo, mamo! Obudź się! Jesteśmy głodne! Chodź z nami do domu"



GRACJAN ADAMOWICZ

"Zauważył mnie jeden z banderowców i z bliska strzelił do mnie, ale chybił. Dalsze strzały też nie były celne, udało mi się uciec. Ojciec i brat również uciekali z domu. Brat został zastrzelony. Banderowiec na koniu dogonił ojca i zamordował go. Mama stała w sieni z małym dzieckiem na ręku. Banderowcy strzelali przez zamknięte drzwi. Jedna z kul trafiła dziecko w pierś i mamę w rękę. Mama wyskoczyła przez okno, położyła martwe dziecko na ziemi i wczołgała się w krzaki róży obok domu. Banderowcy po wyłamaniu drzwi splądrowali mieszkanie i podpalili zabudowania. Gdy dach się zawalił, zgliszcza opadły aż do róż, tak że mama została dotkliwie poparzona. Tak dopełniła się tragedia naszej rodziny"



ALFREDA MAGDZIAK

"Tata mówił do banderowca: "Panowie, co złego wam zrobiliśmy? Czego od nas chcecie?". Banderowiec uderzył ojca kolbą i obrzucił wyzwiskami. Chwilę później usłyszałam przeraźliwy bełkot naszego sąsiada - niemego. Ożenił się i miał normalne, ładne dzieci. Bili ich pałami, słyszałam głośne uderzenia. Chyba czymś kłuli, bo ofiary krzyczały przeraźliwie. Za chwilę zaczęli bić Irkę i Paulinkę. Coś im robili okrutnego, bo rozległ się pisk okrutny. Ojca zaczęli mordować chwilę później. Słyszałam jego głuchy krzyk, jęki, rzężenie i odgłosy uderzeń pośród pokrzykiwań i śmiechu. Zatkałam uszy. Po chwili spojrzałam przez szparę w płocie, zauważyłam kogoś leżącego, zakrwawionego. To na pewno był mężczyzna. Może ojciec? Szeptałam bez przerwy: "Boże ocal, zakryj przed ich wzrokiem. Matko Boska, ratuj". Krzyki ucichły. Słychać było tylko głosy Ukraińców - rozmawiali, śmiali się, kopali na podwórzu dół dla pomordowanych. W pewnej chwili powietrze przeszył przeraźliwy krzyk kobiety: "Jezus Maria, dziecko!". To był głos mojej starszej siostry. Miała półroczną córeczkę. Po krzyku rozległy się strzały i pisk dziecka. Potem już była cisza"


WOŁYŃ NA MAPIE PRZEDWOJENNEJ POLSKI

 

 
MICHAŁ WOJCZYSZYN

"Nad ranem znalazłem na podwórzu zwłoki mojego ojca. Leżał w pobliżu pnia służącego do rąbania drewna i miał poderżnięte gardło. Matkę znalazłem w mieszkaniu. Miała ślady kilku uderzeń młotkiem w głowę, a na gardle ranę kłutą bagnetem na wylot. Siostra Helena otrzymała głęboki cios siekierą w głowę, tak że morderca pozostawił w niej siekierę. Najmłodszy z braci, Edzio - lat 2 - leżał cały we krwi z roztrzaskaną główką i wbitym nożem w piersi. Obok leżał 16-letni brat Bronek. To jego głos, błagający o litość, słyszałem w nocy najdłużej. Kiedy go oglądałem, sprawiał wrażenie bryły zmasakrowanego mięsa. Nogi i ręce miał połamane. To nad nim mordercy znęcali się najdłużej" 



JADWIGA KRAJEWSKA

"Podczas "Gloria" padły pierwsze strzały do księdza Bolesława Szawłowskiego i do wiernych. W kościele byłam z siostrą. Jak usłyszałam, że mordercy chodzą po kościele i mówią: "O toj jeszcze żywyj", to szybko złapałam jakąś czapkę umoczoną w ciepłej, lepkiej krwi i potarłam nią twarz sobie i siostrze, udawałyśmy zabitych. Dym bardzo dusił, zatem ludzie usiłowali uciekać z kościoła. Ukraińcy krzyczeli: "Wychadi chto żywyj", a wychodzących zabijali w drzwiach. Usiłowano kościół wysadzić w powietrze, ale poczuliśmy tylko okropny wstrząs i wszystko ucichło"



ZYGMUNT MAGUZA

"Dziadek zawsze mnie uspokajał. Mówił: "Ja już starszy jestem, babcia też, a Weronika to 11-letnie dziecko. Więc nas chyba nie zabiją. Bo po co mieliby to robić?" ... Na podłodze w kuchni leżał trup babci i porąbane zwłoki małej Weroniki. Dziadek leżał w pokoju. Wszystko było we krwi. Z relacji sąsiadów udało nam się odtworzyć przebieg bestialskiego mordu. Bandyci kazali dziadkowi położyć się na podłodze sypialni i tu go zatłukli. Ich córka wyskoczyła przez okno i zaczęła uciekać. Ukrainiec strzelił jej w nogę. Wtedy upadła. Ukrainiec podbiegł do niej i za nogę przyciągnął do domu dziadków. Rzucili ją na ciało babci, czyli jej mamy, i zarąbali siekierą. Ona strasznie krzyczała: "Nie zabijajcie!". Mordowali ich uderzeniami w plecy, rąbiąc na kawałki. Dziadkowi oprawca obuchem siekiery wbił dosłownie głowę do płuc. Kiedy obróciliśmy dziadka na plecy, by wynieść na podwórko, żeby pochować, i wziąłem go pod pachy, to mózg dziadka z krwią chlusnął mi na pierś. Było gorąco i krew nie zastygała. Coś jej jeszcze w dziadku zostało, mimo że cała podłoga w pokoju była nią zalana, a do ściany były przylepione kawałki kości i mózgu, które rozprysły się we wszystkie strony, gdy bandyta walił w głowę siekierą" 



HENRYK KLOC

"Zostało nas już tylko około 100 osób: kobiet, dzieci, starców. Do stojących przy drzwiach uzbrojonych morderców podeszła jedna z kobiet - matka trojga dzieci - i zwróciła się do nich z prośbą: "Patrzcie, została nas mała garstka, pozwólcie nam żyć. Spójrzcie na te dzieci, one są niewinne, ich oczy błagają o litość, miejcie więc litość dla nich". Wtedy jeden z oprawców powiedział - oczywiście po chachłacku - (w przybliżeniu): "Wy, Polacy. My was wszystkich wyrżniemy, a wasze domy spalimy. Nic po was nie zostanie". W odpowiedzi na te okrutne słowa ta kobieta rzuciła w twarz oprawcom przekleństwa: "Bądźcie przeklęci po wszystkie czasy. Niechaj krew naszych niewinnych dzieci spadnie na was, na wasze dzieci, wnuki i prawnuki". Mordercy zrezygnowali z mordowania pojedynczo każdej osoby z osobna i postanowili załatwić to zbiorowo. Do izb lekcyjnych, w których byliśmy zgromadzeni, zaczęto wrzucać granaty i strzelać z pistoletów maszynowych. Już pierwsze strzały i wybuchy granatów zabiły część osób, innych poraniły. Znaleźliśmy się jak gdyby w kręgu piekielnych czeluści: jęk rannych, płacz dzieci, rozdzierający krzyk matek, huk strzałów, wreszcie dym. Zbrodniarze spod znaku tryzuba podpalili budynek szkolny. W upalny sierpniowy dzień płonął jak pochodnia; ci jeszcze żywi znaleźli się w pułapce bez wyjścia skazani na śmierć w płomieniach. Nie sposób wyrazić słowami grozy tej sytuacji, język jest tu zbyt ubogi. Mnie śmierć jakoś omijała. Leżałem na podłodze rozpłaszczony do granic możliwości. Obok leżała sąsiadka Bohniaczka. Rozległ się kolejny huk. Granat ją rozszarpał. Jej krew i poszarpane ciało chlusnęło na mnie. Byłem w szoku, podczołgałem się do mojej siostry Ani. Potrąciłem ją. Już nie żyła. Kula u wylotu z czaszki wyrwała duży otwór. Otępiałem, straciłem poczucie rzeczywistości. Podniosłem głowę i ujrzałem leżącą i krwawiącą matkę. Jeszcze żyła. Jeszcze raz przytuliłem się do matki. Była przytomna, ofiarowała mnie Bogu i Najświętszej Marii Pannie, bo tylko cud boski mógł mnie wyprowadzić z tych piekielnych czeluści. Mama nie mogła się poruszać, granat rozszarpał jej stopy, krwawiła, spłonęła żywcem. Nie pamiętam, jak znalazłem się w drugiej izbie lekcyjnej. Na podłodze strzępy ludzkich ciał i dużo, bardzo dużo krwi. Nie miałem już nikogo z najbliższych. Zapragnąłem też umrzeć, zacząłem krztusić się dymem, pomyślałem: "Nałykam się dymu, uduszę i będzie koniec". Ale gdzie tam, zakrztusiłem się raz i drugi, i nic. A tymczasem zaczął płonąć strop budynku, zrobiło się ogromnie gorąco. Przeraziłem się tego ognia, lada chwila ten płonący strop mógł runąć na mnie. W ostatniej chwili wyskoczyłem przez okno. Rozległ się strzał, upadłem, poczułem silny ból, czoło zaczęło krwawić. Żar bijący od płonącego budynku zmuszał mnie do odczołgiwania się od niego. Leżałem w ogrodzie szkolnym pełnym trupów i rannych. Ciężko ranni błagali oprawców, by ich dobili. Ukraińcy z ogromną pasją pastwili się nad rannymi, kiedy na to patrzyłem, chciałem wstać i krzyczeć. Strach przykuł mnie do ziemi, bałem się już nie śmierci, lecz tych męczarni, jakie oni rannym zadawali. Byłem cały umazany krwią cudzą i własną. Trzykrotnie przewracali mnie i kopali, ale nie zorientowali się, że jeszcze żyję. Obok mnie leżała kobieta - Maria Jesionek, matka trojga dzieci, dwóch synów, jeden ośmio-, drugi pięcioletni i niemowlę ośmiomiesięczne. Ona też wyskoczyła z płonącego budynku wraz z dziećmi tuż przede mną. Morderca ugodził ją kulą, leżała martwa na swym uduszonym niemowlęciu. Jej ośmioletni syn został też zastrzelony, ten zaś pięcioletni siedział tuż przy martwej matce, szarpał ją i wołał: "Mamo, wstawaj! Chodźmy do domu". Płakał. Podbiegł do niego Ukrainiec, przyłożył lufę karabinu do głowy i strzelił. Dzieciak przewrócił się na plecy matki, a przywarłszy do jej pleców swoje plecy, wyciągnął ręce do góry jak w modlitwie"     



WŁADYSŁAW TOŁYSZ

"Widziałem zamordowanego swego kolegę, a jednocześnie wspaniałego ucznia. Nazywał się Prończuk. Gdy banderowcy zamordowali jego matkę, rzucił się jej na pomoc. Oprawcy odrąbali mu ręce i nogi, i położyli na taborecie. Umarł z upływu krwi"



ADAM KOWNACKI

"Na Wielkanoc do Hermanówki na rezurekcję poszło 20 chłopaków. Żaden z nich nie wrócił. Wszyscy zostali pomordowani i to w okrutny sposób. Najstarszy z nich miał tylko głowę przekręconą w drugą stronę. Młodszych Ukraińcy męczyli w bardziej wyrafinowany sposób. Mieli obcięte języki, genitalia, obdzierano ich ze skóry. Byliśmy tym wstrząśnięci"


UWAGA!
DRASTYCZNE ZDJĘCIA POMORDOWANYCH MIESZKAŃCÓW POLSKICH KRESÓW WSCHODNICH











 




 BRAK MI SŁÓW,
BY COKOLWIEK JESZCZE DODAĆ



MŁODZI UKRAIŃCY KOMENTUJĄ FILM 
"WOŁYŃ"




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz