Łączna liczba wyświetleń

środa, 18 stycznia 2017

NIEWOLNICE - Cz.XX

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI


HISTORIA PIERWSZA
LAUREN
AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI
Cz. XX
 
 
 
 
 
Przemieszczałam się jak we śnie: Nowy Jork - Frankfurt - Singapur, hotel Westin Stamford i kolejnego dnia lot do Bandar Seri Begawan. Ari powiedziała, że w Westin spotkam trzy nowicjuszki i będziemy miały cały dzień na przystosowanie się do zmiany czasu przed ostatnim etapem podróży. Ponieważ Ari mogła przylecieć dopiero za tydzień, zobowiązała mnie do pokazania dziewczynom co i jak. Prosiła mnie o zaopiekowanie się nimi na lotnisku w Bandar Seri Begawan i dopilnowanie, żeby nic im się nie stało. Nadal mi ufała. To dobrze, pomyślałam. Poprzednim razem padłam ze zmęczenia, jak tylko znalazłam się w Westinie. Tym razem uznałam, że poświęcę się i będę towarzyska w ramach pokuty za długą nieobecność. Zeszłam do hotelowej restauracji na spotkanie z nowymi dziewczynami. Gdy podchodziłam do ich stolika, taksowały wzrokiem mój ubiór. Jedyną luksusową rzeczą, jaką miałam, była torebka. W tamtym czasie zgromadziłam w szufladach mnóstwo markowych torebek, tylko Chanel i Hermes. Mogłam nosić inną każdego dnia miesiąca. Na podróż ubrałam się natomiast w dżinsy i zrezygnowałam z makijażu. Z min dziewcząt rozczarowanie aż biło. Wszystkie trzy miały na sobie sukienki i wytapetowane twarze. 
 
Kiedy ściskałam się z nimi na powitanie, zaczynałam rozumieć, co sugerowała Ari, mówiąc, że w Brunei wiele się zmieniło. Te dziewuchy były kute na cztery nogi, wyczułam to jednocześnie z silnym zapachem perfum. Wyglądały, jakby właśnie wyszły z przymierzalni w Rampage, a pachniały jak dział kosmetyczny w Bloomingdale. Natychmiast zapytały o pieniądze. Ledwie zdążyłyśmy przedstawić się sobie nawzajem, a już zaczęły się prześcigać w pytaniach o zarobki. Ile tygodniowo? Ile będzie wszystkiego razem? Czy dostaje się biżuterię? Powiedziałam im to samo, co mówiono mnie: "Nie martwcie się, zawiedzione nie będziecie". Sheila była najbarwniejszą z dziewczyn. Miała skrzekliwy głos i złachaną torebkę. Kiedy wyjmowała zdjęcia rocznego synka, wylazła na wierzch postrzępiona podszewka.
- To mój syn - powiedziała, pokazując je nad półmiskiem niezastąpionych szaszłyków satay z sosem orzechowym. Jeżeli o mnie chodzi, to sos orzechowy jest jednym z największych wkładów Azji Południowo-Wschodniej w dorobek ludzkości. - Jesteś singlem? - spytała, gdy podawano nam trzecią kolejkę drinków. 
- Tak.
 
- Nie wiem, czy ktoś wam już powiedział, że byłam dziewczyną roku magazynu "Penthouse". Mieszkałam w rezydencji Guccione'ów. Są jak moja druga rodzina. Nie jest mi obce takie życie. 
- Czy oni też są dynastią?
- Rozumiem. Żartujesz sobie. Bob junior by cię oczarował. Zorganizuję ci z nim spotkanie, jak wrócisz do domu. Mieszka w Nowym Jorku. Jesteś bystra jak on. Spodobasz mu się.
Raczyła nas opowieściami o tym, co dzieje się na słynnym krytym basenie Guccione'ów, póki nie uznałyśmy, że pora kończyć wieczór. Następnego dnia z zapuchniętymi oczami ruszyłyśmy w miasto. Poszłyśmy zwiedzić singapurskie zoo, słynące z tego, że zapewnia zwierzętom rzekomo w pełni humanitarne, naturalne warunki i tak dalej. Wlokłyśmy się noga za nogą w tropikalnym upale, głaskałyśmy słoniątka. Singapurczycy i bladzi turyści z Zachodu z jednakowym zainteresowaniem gapili się na kusą bluzkę i obcisłe szorty Sheili. Dziewczyny były zachwycone zoo, ja nie. Zawsze robiło mi się smutno, gdy patrzyłam na goryle z ludzkimi rękami. Kiedy następnego dnia wsiadałyśmy do samolotu Royal Brunei Airlines, wmawiałam sobie, że ściskanie w żołądku i miękkie nogi to następstwo długiego lotu.
 
Znalazłszy się w pawilonie gościnnym, stwierdziłam, że Sheila, Gina i ta trzecia, której imienia nie pamiętam, to zaledwie cząstka nowego stada piękności. Z poprzedniego tylko Delia była tu jeszcze po roku, pogodna i asertywna jak zawsze, na zimno podliczająca rosnące konto bankowe i po cichu snująca plany na przyszłość. Minęły czasy jednoosobowych pokoi i nielimitowanych rozmów telefonicznych. Dwa pawilony były pełne Amerykanek, ja i Sheila zostałyśmy ulokowane razem. Już w pierwszej godzinie zorientowałam się, że jest hałaśliwiej, tłoczniej i panuje atmosfera większej swobody. Wkrótce dowiedziałam się również, że nie tylko Sheila może się chełpić tym, iż jest dziewczyną z rozkładówki. Takich nie brakowało i nie brakowało miss piękności ani modelek reklamujących kostiumy kąpielowe. Gdy tłoczyłyśmy się przy marmurowym stole podczas lunchu, rozglądałam się i zadawałam sobie pytanie: czy to możliwe? Zebrane do kupy dziewczęta z rozkładówek i kalendarzy, modelki i króliczki "Playboya", fantazja dorosłego mężczyzny wcielona w życie, ale czy naprawdę? To były po prostu żywe i niedoskonałe dziewczyny, a ich wizerunki zapełniające strony ilustrowanych magazynów starannie podretuszowano, żeby wyglądały nieskazitelnie i ponętnie. Być może Robin miał taką samą jak ja refleksję. Dlatego wciąż zamawiał nowe okazy i w trybie przyspieszonym się ich pozbywał.
 
 
 
 
Wzrost populacji Amerykanek w haremie był oznaką postępującej zachłanności i nasilania się dekadenckich zachowań Robina. Byłam świadkiem zbierania się pierwszych chmur śniegowych nad jego głową, a lawina pochłonęła go lata później. Kiedy to się stało, mnie już od dawna tam nie było i dowiadywałam się o tym z gazet. Siedziałam w Los Angeles na kanapie u przyjaciółki i nie wierząc własnym oczom, patrzyłam na Sheilę, która paplała do reporterów tabloidów, a na ekranie telewizora pojawiałam się ja w stroju topless z zamazanymi cyfrowo oczami i cyckami, ale nieskutecznie, więc uprzejmy gest ukrycia mojej tożsamości był pozorny. Tamtego jednak dnia po przylocie miałam zaledwie cień podejrzenia, że świat za bramami pałacu ulega transformacji. Omamił mnie. Wydawał się tak ściśle zaprogramowany, że odrzuciłam myśl, iż kiedykolwiek może się zmienić. Prawie wszystko toczyło się po staremu. Minęła zaledwie godzina od mojego przyjazdu, leżałam na kanapie, gapiąc się na jaszczurkę rozpłaszczoną na świetliku, kiedy pojawił się ochroniarz i polecił Delii i mnie włożyć kostiumy bikini i pójść na górny basen się opalać. Nałożyłam grubą warstwę kremu z filtrem na nowojorską bladą skórę i w biegu chwyciłam ręcznik. Poprułyśmy wózkiem golfowym w górę znajomego wzgórza. W popołudniowym słońcu lśniłam purpurą. Wyglądałam jak pod lampą UV.
 
- Gdzie jest Fiona?
- Och, widać, że długo cię tu nie było. 
Historia Fiony wyglądała następująco: po blisko roku rezydowania w Brunei Fiona miała szafy pełne designerskich ciuchów, domy dla siebie i rodziny na Filipinach, skąd przyjechała, oraz precjoza dorównujące klejnotom królowej angielskiej. W Boże Narodzenie książę Jefri podarował jej milion dolarów gotówką i pierścionek zaręczynowy. To była ta główna wygrana, po którą wszystkie próbowałyśmy sięgnąć. Wszystkie oprócz niej. Fiona odrzuciła oświadczyny Robina, zebrała swoje szmatki oraz pieniądze i odleciała pierwszym samolotem do domu, wybierając wolność. Tym aktem niewierności daleko prześcignęła Serenę. Nikt nie wiedział, gdzie Fiona dokładnie mieszka ani jak się z nią skontaktować. Nigdy więcej jej nie widziałam, ale czasem o niej myślę. Przypomina mi się, że to od niej nauczyłam się chodzić z gracją. Na party pierwszego wieczoru ubrałam się w minisukienkę w kolorze kości słoniowej. Przez jedwabną tkaninę prześwitywały stringi, marki Cosabella, i był lekko widoczny zarys tatuażu. Oglądałam się na wszystkie strony w lustrze i po raz pierwszy ogarnęły mnie wątpliwości, czy potrzebnie się wytatuowałam. Tatuaż na cipce, na Boga, kto się na coś takiego porywa? Co ja wtedy myślałam? Czy Robin będzie zniesmaczony?
 
Na sali okazało się, że nasze ksiąstewko zrobiło się za małe dla tłumu dziewcząt. Obsiadałyśmy pufy, balansowałyśmy na oparciach foteli. Drobne dziewczyny wciskały się po dwie na jeden fotel, bacząc, by nie zsunąć się z poduszek. Nasza amerykańska część sali wyglądała kiedyś jak pierwsza klasa w samolocie w odróżnieniu od tej gorszej, ekonomicznej. Teraz się wyrównało. Wzbudziłam ciekawość nowych dziewcząt nie na dłużej niż trzy sekundy. Byłam tutaj aż rok temu? To ich nie interesowało. Każda z nich skupiała uwagę na sobie. Nie wyłapywałam wszystkich wątków rozmów, ale gadały z ożywieniem. Przerywały sobie nawzajem, podtrzymując temat tylko wtedy, gdy mógł mieć praktyczne zastosowanie.
- Moja kuzynka poszła do takiego specjalisty od medycyny holistycznej i powiedział, że od napojów gazowanych ma się cellulit, bo komórki tłuszczowe wyłapują bąbelki powietrza. Czy ten szampan nie szkodzi?
- Chyba nie. Wszystkie modelki piją szampana i nie mają cellulitu.
- Raz byłam z Dave'em Navarro w Sunset Marquis chyba o szóstej rano i chyba było nas czworo w jego pokoju i zdaje się, że oglądaliśmy "The Doors" czy coś takiego, i byliśmy okropnie upaleni i wypiliśmy butelkę crystalu, takiego za sześćset dolarów i fajnie smakował.
- Czy wiecie o tej dziewczynie Francuzce, która przemycała do Singapuru marihuanę pod podszewką walizki i skazali ją na karę śmierci i wszystkie rządy próbowały ich powstrzymać, ale się nie przejmowali i ścięli jej głowę?
- Wiem. Tak było. To faszyści. Nawet gumy nie wolno żuć na lotnisku w Singapurze.
 
Coś się we mnie zmieniło. Słuchałam ich i wcale nie miałam ochoty ich udusić. Nawet siebie nie miałam ochoty udusić paskiem od torebki. Zdecydowałam się wrócić i warować tu na krześle, chociaż miałam inne możliwości. W swojej klatce w tym zoo czułam się lepiej niż w nowojorskiej betonowej dżungli. Coś tu działało orzeźwiająco. I gdy licznik odmierzał godziny mojego życia na tej sali, miałam coraz lepszy nastrój. Przestała mnie dręczyć iluzja, że mam wspaniałe perspektywy życiowe, do których warto wracać. Sen o gwiazdorstwie wygasał, ledwie się tlił. Niemal czuć było zapach dymu. Zbliżała się godzina nadejścia Robina. Ogarniało mnie zdenerwowanie. Bezwiednie przygarbiłam się, skuliłam, jakbym chciała uciszyć trzepotanie serca w klatce piersiowej. Musiałam przywołać się do porządku, wyprostowałam ramiona, skrzyżowałam nogi pod atrakcyjnym kątem, udawałam, że się świetnie bawię. Widziałam wyraźne poruszenie wśród azjatyckich dziewczyn, ale bardziej rzucała się w oczy reakcja Amerykanek. Cieszyłam się, widząc stare przyjaciółki: Yoyę, Tootie i Liii, ale nawet one odnosiły się do mnie z rezerwą. Tootie, promienna jak zawsze, nie wyglądała, że jest o rok starsza. Yoya przytyła w biodrach, za to twarz jej troszkę wyszczuplała, jakby naddatek wagi inaczej się rozłożył. Wydoroślała. Skończyła już chyba szesnaście lat. Miała na sobie pomarańczowy kostium Chanel, a jej nieprawdopodobny warkocz jeszcze się wydłużył.
 
 
 
 
Wszedł Robin i wyglądał dokładnie tak samo. Te same tenisowe buty, te same gęste włosy starannie zaczesane do tyłu. Wkroczył, rzucił tu i tam słowo powitania, ostentacyjnie nie patrząc w kierunku "amerykańskiej prowincji". Za nim szli Winston, Dan, dr Gordon i reszta świty. Wiedziałam, że oni nie raczą mnie zauważyć, póki on tego nie zrobi. Kiedy wreszcie się odwrócił i nasze oczy się spotkały, udawał wielce zdziwionego. 
- Więc jesteś - powiedział, ściskając mi rękę i całując w policzek. 
Dziewczyny się ścieśniły, żeby zrobić mu miejsce, ale nie było takiej potrzeby. Nie przysiadł się. Demonstracja zdziwienia zmroziła mnie. Zawsze kryło się pod nią zawoalowane napomnienie: zrobiłaś coś, czego robić nie należało. Kiedy siadał na swoim miejscu, zauważyłam, że żadna z dziewcząt nie zajmuje fotela ani z jego prawej, ani z lewej strony. Usiedli przy nim kumple, porozmawiał z nimi krótko i ruszył na wędrówkę od stolika do stolika. Eddie powitał mnie gorącym uściskiem, po czym wywabił z sali i zaprowadził do jadalni, przygotowanej do nieoficjalnej kolacji. Wokół stołu zastawionego platerami z mnóstwem jedzenia przygotowano miejsca dla dwunastu osób. 
 
Nadeszli przyjaciele Robina i zaraz dołączył do nas i on. Siedziałam z jego prawej strony podczas posiłku, przy którym oglądaliśmy wyświetlany na wielkim ekranie film hollywoodzki z malajskimi napisami. Mężczyźni byli rozbawieni niczym studenci, bezlitośnie dokuczając Danowi aluzjami do jednej z aktorek filmu. 
- Kocha się w niej - wyjaśnił mi Robin. 
Wszędzie indziej zadurzenie w gwieździe filmowej nie wykracza poza sferę fantazji, ale byłam w Brunei, więc spodziewałam się, że za kilka dni zobaczę tę aktorkę, na wpół oszołomioną, jakby właśnie wyszła tylnym wyjściem z garderoby w Bombaju i po drugiej stronie drzwi znalazła się w Brunei. Przy kolacji Robin zadał mi kilka pytań na temat pobytu w domu. Podkreślałam, że strasznie się nudziłam i bardzo za nim tęskniłam. Opowiadałam o ciężkiej chorobie ojca, która zatrzymała mnie na tak długo. Skwitował to niby współczującym mruknięciem i zmienił temat. Albo był niezdolny do empatii, albo wiedział, że kłamię. Nie wierzę w piekło ani karzących bogów, ani karę niebios, ani nawet w karmę. Kiedy jednak kłamliwie usprawiedliwiam się chorobą rodziców, spodziewam się, że zostanie wydany na mnie surowy wyrok. Być może samo kłamstwo jest już tym wyrokiem. Nie potrzeba dodatkowej kary, bo wystarczy dręcząca świadomość, że jesteś osobą zdolną do opowiadania o zagrażającej życiu chorobie matki czy ojca. Bez uprzedzenia Robin wstał w środku tej dziwnej kolacji i wziął mnie za rękę. Wszyscy wstali, gdy wychodziliśmy.
 
Z powodu tatuażu poczułam się skrępowana, gdy przyszło się rozebrać. Czy powinnam coś wyjaśniać, czy lepiej nic nie mówić? Największy problem związany z tatuażem widziałam w tym, że zaprzeczał odgrywaniu dotąd naiwnej uczennicy, reagującej zdumieniem na jego najbłahszą uwagę. Siedział na krawędzi łóżka, gdy wychodziłam z łazienki. 
- Mam małą niespodziankę. 
Ściągnęłam przez głowę śliską jedwabną sukienkę. 
- Piękny - powiedział i pociągnął mnie na siebie na łóżko. 
Nawet okiem nie mrugnął i to mnie zdziwiło. Czy dlatego, że o rzut kamieniem żyły plemiona praktykujące tatuaż? A może dlatego, że oglądał miliony filmów pornograficznych i przeleciał tysiące kobiet? Niewykluczone, że już nic nie robiło na nim wrażenia. Niewykluczone, że nic nie widział, bo nie umiał patrzeć. Miał w oczach większy głód, niż kiedy widywałam go poprzednim razem. Wprawił mnie w stan szoku, gdy zaczął dotykać mojego ciała. Zupełnie jakby powłócząc nogami, badał fakturę dywanu przez skarpetki. Czułam się bardzo naga, dziewicza. To było jak prawdziwy seks z prawdziwym facetem, poruszający i krępujący. Wszystko wewnątrz mnie zadygotało, każdy organ kulił się, szukając u mnie obrony. Wyobraziłam sobie, jak zareaguje Robin, gdy mu się odsłonię. Nie miałam wątpliwości, że całkowicie straci dla mnie szacunek. 
 
Wracając na przyjęcie, zatrzymałam się w drzwiach, żeby porozmawiać z Madge, która wydawała się szczerze ucieszona, że mnie znowu widzi, chociaż jak zawsze zachowała brytyjską powściągliwość, jakby nie było mnie tylko przez weekend. W momentach stresu twarz Madge tchnęła spokojem jak oblicze Buddy, ale na ręce zaciśniętej na walkie-talkie bielały kostki. Nie odniosłam wrażenia, że tym razem jest bardzo zestresowana, tylko dość spięta i czujna. Zapytałam, co się dzieje. 
- Przecież wiesz. Pracowity dzień, król Husajn w mieście. Słyszałam, że go dziś poznałaś.
- Jak to? 
- A nie? Podejmowany był lunchem. 
Nie zdarzało się, żeby coś jej się wypsnęło z ust. Nie była to oczywiście żadna ważna sprawa, ale Madge zdradzała mi, kto patrzył przez okno na widoki przy basenie. 
- A w ogóle to sympatyczny facet. 
Wróciłam do świata, gdzie kamera jest ukryta za każdym lustrem i na każdym rogu można się natknąć na króla.
 
 
 
 
Rodzina królewska zaczęła używać pałacu imprezowego do wydawania lunchów, a nawet jako pomieszczeń dla gości innych niż dziewczęta, tak więc nieraz przez kilka dni z rzędu kazano nam siedzieć w pawilonach i w ogóle się nie pokazywać. Nie wychodźcie poza drzwi, nie wychodźcie na balkon, nie korzystajcie w ciągu dnia z siłowni ani z basenu. Praktycznie był to areszt domowy z oglądaniem filmów, kąpielami w pianie i gimnastykowaniem się przy instruktażach wideo. Moje taśmy do nauki francuskiego zostały w domu. Patrzyłam jednak na to, co przywiozłam zamiast nich - na mój laptop. Nie byłam jeszcze zdecydowana, jaki rodzaj pisarstwa by mi odpowiadał. Opowiadania? Poezje? Sztuki? Dawno zrezygnowałam z performance'u, więc szeroko otwierało się pole aktywności. System poczty elektronicznej zainstalowany przez Colina działał bez zarzutu. Podłączałam laptop do linii telefonicznej i codziennie rano wysyłałam listy napisane w nocy. Uchodziło mi to bezkarnie, rzecz była nowością i nikt tak naprawdę nie wiedział, co robię. Gdyby się zorientowali, na pewno by mi zabronili. Areszt domowy wykluczył z programu grę w tenisa, więc nasz salon przez cały dzień zatłoczony był jazgoczącymi dziewczynami, ja wobec tego ukrywałam się w sypialni i spędzałam czas na łóżku, pisząc z laptopem na kolanach. Prowadziłam dziennik od najmłodszych lat, okresami bardzo skrupulatnie, a czasami zapisując tylko niektóre zdarzenia bądź sny, ale dzienniczek zawsze leżał na stoliku nocnym.
 
Postanowiłam prowadzić dziennik na komputerze i to okazało się dla mnie ratunkiem. Pochłonął mnie bez reszty. Nie mogłam wychodzić i nie miałam nic do roboty, więc wystukiwałam stronę za stroną, opisując, jak to jest w Brunei. Kopiowałam kolejne porcje tekstu do skrzynki i wysyłałam do Colina. Zaczął robić to samo, opisując na wielu stronach rodzinną letnią posiadłość w Kanadzie, przekazując na bieżąco domowe plotki i biadolenia swojej dziewczyny. Miałam na co czekać każdego dnia. Zaczęłam utrwalać rozmowy, drobiazgi, spostrzeżenia. Zostałam zmotywowana do uważnej obserwacji otoczenia i od razu przestałam się nudzić. Nagle znalazł się nowy argument za pobytem w Brunei, bardziej ważki niż moja zaburzona osobowość i niezdrowy afekt do zdemoralizowanego księcia, i skądinąd zrozumiały sentyment do jego rachunku bankowego. Robin w dalszym ciągu co noc wyprowadzał jakąś dziewczynę z przyjęcia, od czasu do czasu również mnie i zachowywał się wtedy, jakby nic się między nami nie zmieniło. W ciągu dnia wezwał mnie jednak tylko raz. Zajmowałam jego uwagę w takim stopniu, że mogłam uznać, iż nadal mnie lubi, lecz nie na tyle, żebym mogła zasiąść w fotelu po jego lewej stronie, jak było dawniej. 
 
Nie miałam większych oczekiwań, wobec tego mi to nie doskwierało, póki porannym pukaniem do drzwi nie została zaszczycona Gina. Gina miała dobroduszną, śliczną buzię i tytuł zdobywczyni drugiego miejsca w konkursie na królową dorocznego zjazdu obywateli jakiegoś miasteczka z Indiany. Zależało jej na tym, żebym wiedziała, iż ona nie należy do tych, co obnażają cycki na kolorowych rozkładówkach, ona jest "poważną" modelką. Cerę miała kiepską i albo chodziła z toną make-upu na twarzy, albo z maseczką błotną. Była niewysoka, szczupła w pasie, z wielkim biustem, który jak zawsze wystarczy za wszystko. Jej styl budził kontrowersje: nosiła na przykład brązowe klasyczne czółenka, odpowiednie na spotkanie komitetu rodzicielskiego, do sukienki w kwiatki o dwa rozmiary za małej. Czytałam akurat przy stole w kuchni, kiedy stanęła w drzwiach, wracając z pierwszej dziennej randki z Robinem. Usiadła obok mnie, odłożyłam książkę. 
- Czy możemy porozmawiać? - spytała szeptem. 
- Jasne. 
- Właśnie widziałam się z Robinem. 
Miała oczy pełne łez. O nie, oszczędź mi tego, westchnęłam w duchu. Pogłaskałam ją na pociechę po plecach. Co innego możesz zrobić, kiedy dziewczyna zaczyna płakać? Oddychała nierówno, pociągając nosem.
 
- Nie wiedziałam, gdzie idę, i zdziwiłam się, naprawdę, i ... Wiem, że ty też ... no ... jesteś jego dziewczyną. Więc ... nie chcę, żebyś była na mnie wściekła. Ja ... nie wiedziałam, jak powiedzieć nie. Jesteś wściekła? 
Zapewniłam ją, że nie jestem. Powiedziałam, że wszystko będzie okay i że on jest uroczy. — 
- Nie jest? - spytałam.
Dodałam jeszcze, że pewnie robiła to już wiele razy, i to nawet nie z księciem. I nagle usłyszałam z własnych ust dokładnie to samo, co powiedziała do mnie Serena: "Nie martw się. Prawdopodobnie nie będzie cię więcej wzywał". Myliłam się. Wezwał ją po raz drugi. I jeszcze raz, i jeszcze raz. Skończyły się zwierzenia od serca. Przybrała postawę wszystkowiedzącej, okraszoną miną fałszywej skromnisi, na co chciało mi się rzygać. Przyszło mi do głowy, że jestem Sereną, a Gina mną. Patrząc wstecz, myślałam ze współczuciem, że Serena przechodziła gehennę, gdy widziała, że dzień w dzień wracam do pawilonu świeżo po pieprzonku, obnoszę nowe ciuchy i klejnoty. To bolało, przedtem ją, teraz mnie. Z tego powodu nie robiłam jednak z siebie żałosnej cipy. Widziałam w Brunei wystarczająco dużo, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że tak jak kiedyś wspięłam się wysoko po długiej drabinie, teraz znalazłam się na równie długiej pochylni. Zamierzałam zsuwać się z niej z godnością. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz