Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 stycznia 2017

NIEWOLNICE - Cz.XIX

CZYLI CZTERY HISTORIE 

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI



 HISTORIA PIERWSZA
LAUREN
AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI
Cz. XIX





Tego dnia, kiedy rankiem Mark wlazł mi do łóżka, poszłam do pracowni Lindsaya, żeby palić trawę i się wypłakać. Lindsay też potrzebował pociechy z powodu sercowego zawodu. Wyprowadził się od niego przyjaciel, z którym żył od dziesięciu lat, i Lindsay żalił się na ciche ranki, porządek w łazience i nadprogramowego jointa wieczorem, żeby móc zasnąć. Uświadomiłam sobie, że chociaż mogę się skarżyć na to samo, wciąż mieszkam z kochankiem, który być może jest gejem, a na pewno facetem zaburzonym i zagubionym. Rozwiązanie wydało mi się oczywiste - powinnam wyzwolić się z niesatysfakcjonującego związku z Andym i zostać nowym współlokatorem Lindsaya. Kiedy się wyprowadzałam, nie próbowałam być sympatyczna. Nie mogłam się doczekać pożegnania z białym pudełkiem, jakim było nasze mieszkanie, którego nie potrafiłam ładnie urządzić. Kto chce patrzeć na własne błędy, niepowodzenia, niefortunny wybór kafelków do łazienki i potem mieć je przed oczami przy każdym siusianiu? Dwie drogi się rozchodziły i ja poszłam tą prowadzącą w moim mniemaniu do wolności. Któregoś dnia Andy przyszedł do domu i zastał mnie pakującą pudła. Siadł na kanapie i objął rękami głowę. Zadziwił mnie. Spodziewałam się, że otworzy butelkę budweisera i zacznie grać na komputerze w "Sonic the Hedgehog". Przestałam go znać, bo tak dalece się od niego oddaliłam. W moim pojęciu dystans między nami był wyłącznie jego winą. To on był wciąż nieobecny. Własnej nieobecności nie zauważałam.

To, czego mi obecnie brakuje z powodu rozstania się z teatrem, nie jest tęsknotą za oklaskami. Na scenie w pełni zaznaczam swoją obecność, swoje ja. Zamknięta przestrzeń, adrenalina i światła reflektorów całkowicie mnie odblokowują. Opróżnia się mój umysł, ciało nabiera harmonii, otwiera się serce. Nigdy nie opanowałam technik profesjonalnego aktorstwa, nie musiałam myśleć o głodujących dzieciach i krwawiących foczkach czy zmarłej babci, żeby płakać. Jestem dobra na scenie, kiedy w ogóle nie myślę, i to właśnie kocham najbardziej. Prawda jest taka, że nigdy nie rozstaniesz się z teatrem na dobre. W "Samuel's Major Problems" cała scena była spowita pajęczyną nici biegnących od regału z książkami do nogi krzesła, od kandelabra do stojaka ze szkolną tablicą. W prawdziwym życiu też są nici, chociaż niewidoczne. Twoje ciało zejdzie ze sceny za kurtynę z gracją (lub bez gracji), ale z teatru wyjdziesz z nicią podwiązaną do serca. I przez resztę życia, gdy wkroczysz na złą drogę, gdy będziesz się tego najmniej spodziewać, poczujesz szarpnięcie tej nici. Nie dotyczy to tylko teatru. Wyobrażam sobie, że moje serce pulsuje w samym środku pajęczej sieci, a jej jedwabne nici rozchodzą się promieniście we wszystkich kierunkach i czepiają każdej rzeczy, którą kiedykolwiek kochałam i od której oderwałam się wyłącznie w mojej imaginacji.

Obejrzałam "Post Porn Modernist", spektakl jednej aktorki, performerki, przedtem słynnej gwiazdy porno, i wkrótce ją poznałam. Byłam pod wrażeniem prowokujących błazenad Annie Sprinkle, ozdabiała się bindi, publicznie odsłaniała waginę i zachęcała do oglądania jej przez wziernik. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Annie to prawdziwa rewolucjonistka. Otworzyła przede mnę nowy horyzont - pozbycie się wszelkiego wstydu. Wpływa tak na wiele osób. Spotykałam się z nią na brunchach i poznawałam ludzi, którzy lawirowali między prawdziwą sztuką i seksbiznesem. Większość miała daleko głośniejsze nazwiska od mojego (wyrabiali je sobie podobnie jak ci, którzy sprzedawali się jako naśladowcy Roberta Mapplethorpe'a), ale ja również posiadałam kilka rzadkich klejnotów w koronie. Byłam zaledwie dziewiętnastolatką. Miałam tatuaż na cipce. Wróciłam właśnie z haremu księcia Brunei. Te wszystkie atuty wymieniała Annie, gdy mnie przedstawiała. Pozowałam do jej słynnej talii erotycznych kart do gry, którą nazwała "Post Modem Pin-Up Pleasure Activist Playing Cards" i to dało początek mojej karierze fotomodelki pozującej do zdjęć fetyszystycznych, przy czym pracowałam czasem z wybitnymi fotografikami. Wyniosłam z tego okresu doświadczenia wspaniałe, które mnie dowartościowały, chociaż zdarzało się, iż czułam się wykorzystywana i przeżywałam to podobnie, jak w szkole średniej sytuację, kiedy nauczyciel głaskał mnie po ramieniu, a ja nie potrafiłam się zdobyć na powiedzenie mu, żeby przestał. Niektóre z tych zdjęć budzą teraz we mnie obrzydzenie, ale większość jest piękna i jestem zadowolona, że je mam. Polecam każdemu w wieku lat dziewiętnastu, żeby odważył się stanąć nago przed kamerą. Zróbcie to. Nawet jeżeli uważacie się za osoby brzydkie. Kiedy po piętnastu latach spojrzycie na siebie na tych zdjęciach, przekonacie się, że wcale nie byliście brzydcy. 




Budowałam własną tożsamość, łącząc sztukę performance'u, aktywizm społeczny i seksbiznes. Pytana przez ludzi, odpowiadałam, że jestem aktywnie działającą feministką i porno-artystką performerką. Odbyłam nawet kilka randek z Camille Paglią, zwiedziona tym, iż rzekomo opowiadała się za koncepcją "świętej dziwki", czyli postrzeganiem prostytutki jako bogini seksu. Nie chciałam scementować związku, zrażona jej gruboskórnością i agresywnością. Wycofała się rozsierdzona, a potem w wywiadzie dla "Playboya" opisała jakąś randkę niemal identyczną jak nasza, dodając komentarz, że gdyby była mężczyzną, mogłaby zadźgać kobietę za perfidne prowokowanie. W następstwie takiej próby leczenia się z miłosnego zawodu uczyniła siebie samą ilustracją tezy, że mężczyźni bywają prowokowani przez kobiety do stosowania przemocy. A ja uważałam po prostu, że ta randka była najzwyczajniej kiepska. Scenariusz mojego performance'u się rozrastał i nawet kilka fragmentów utrwaliłam na wideo. Niestety przedsięwzięcie summa summarum szło topornie i przypominało mi, jak to kiedyś pomagałam koleżance striptizerce nieść ze sklepu futon. Gdy podniosłam jeden róg materaca, drugi opadał na ziemię. Już myślałyśmy, że trzymamy go mocno i znowu wyślizgiwał nam się z rąk. Przejście kilku przecznic i pokonanie jednego piętra zajęło nam trzy godziny. Z moim scenariuszem było podobnie. Wzmacniałam koniec, zawalał się początek. Wiedziałam, że nie trzyma się kupy, ale nie miałam pojęcia, jak go poprawić. Piętro niżej pod nami podobny loft zajmował Penn Jillette, wyższy partner duetu magików "Penn & Teller". Zaprzyjaźniłam się z nim na długo przed wprowadzeniem się do Lindsaya. 

Fakt, że zamieszkałam w tej samej kamienicy co Penn, to jeden z dowodów na to, jaki świat jest mały. Przyjaciel Penna, Colin, komputerowy geniusz, odbywał regularne wędrówki do nas na górę. Z nim też się zaprzyjaźniłam. Czułam się, jakbym mieszkała w akademiku. Zjeżdżałam windą z komputerowym problemem i kanapkami z tuńczykiem, a po powrocie na górę odsuwałam dywan w pokoju dziennym i pobierałam lekcje tańca od Lindsaya. 
- Rozluźnij ramiona, księżniczko - upominał mnie Lindsay. - Niech nie mam wrażenia, że zwarłem się w zapasach z aligatorem. 
Lindsay stał się substytutem ojca. Nie tylko uczył mnie tańca, ale udzielał również pierwszej pomocy w kwestiach mody, tępiąc mój jarmarczny gust. Nazwał moją garderobę "szafą Victorii flądry", nawiązując do nazwy "Victoria's Secret", i stale powtarzał, że Jackie Kennedy nie dałaby się zaskoczyć śmierci w takich butach, jakie noszę. Przypominałam mu, że kupowałam ciuchy z myślą o karierze prostytutki, a nie pierwszej damy. Odpowiadał, że tego typu skrajne rozróżnienie to niedostatek wyobraźni. Nadal zdarza mi się wkładać kiczowate buty, ale nauki Lindsaya radykalnie poprawiły mój gust. Zapędzał mnie także do robienia porządków, ciągnął do siłowni i zachęcał do gotowania. Bycie porno-artystką performerką i aktywną feministką nie zwalnia od spojrzenia w oczy rzeczywistości. 

Minął rok od wyjazdu z Brunei i przez ten rok co miesiąc zmieniałam fryzurę, kupiłam w "Barneys" szesnaście par butów na raz i w "Louis Vuitton" bagaż podróżny. Krążyłam po butikach z designerskimi dżinsami i płaciłam rachunki za przyjaciół w nowojorskich knajpach, spałam w luksusowej pościeli Pratesi i uganiałam się po pchlich targach w poszukiwaniu antycznych mebli, których nie potrzebowałam. Nie byłam osamotniona w rozrzutności. Ten grzech popełniały wszystkie "brunejskie" dziewczyny. Powiedziałabym nawet, że w porównaniu z nimi byłam oszczędna jak Warren Buffet. Ze sporadycznych rozmów telefonicznych z Delią wiedziałam, że z chwilą, gdy stopy dziewczyn z Los Angeles dotykają chodników rodzinnego miasta, nie ma wśród nich takiej, która nie trafiłaby natychmiast do salonu Mercedes-Benz w Beverly Hills i nie zakupiła najnowszego modelu, zwykle w kolorze kremowym z beżową tapicerką. Wszystkie kupowały walizki w "Louis Vuitton", więc dlaczego ja miałabym się hamować? To było jak zaspokajanie podstawowej potrzeby, kupowanie bochenka chleba, litra mleka, okay? Po roku takiej lekkomyślności studnia jeszcze nie wyschła, ale pokazywało się dno. Sztuka Foremana otworzyła przede mną wiele drzwi i gdybym potrafiła wykorzystać ten moment, istniała realna szansa, że moja kariera aktorska nabierze impetu. 

Tymczasem mnie, kiedy tylko zaczynałam zastanawiać się nad własnymi perspektywami, ogarniała niepewność i niepokój. Nie byłam w nastroju do walki. Gdzie się podziała moja nieokiełznana ambicja? Stopniała gdzieś po drodze. Próbowałam ustalić ten moment, kiedy mnie opuściła, licząc na to, że ją znowu pobudzę i powróci dawny napęd, z jakim przez całą szkołę średnią wsiadałam co sobota do autobusu, żeby uczestniczyć w warsztatach teatralnych i tańca. Patrząc w przeszłość, widziałam jednak tyle dziur, że nie wiedziałam, którą wpierw klajstrować. Kiepsko wyglądał scenariusz mojej performerskiej auto-kreacji. Czas spędzałam na oglądaniu w Court TV transmisji z procesu sądowego Amy Fisher i długich spacerach aż do Columbus Circle. Któregoś dnia, mniej niż zwykle gnuśna, wybrałam się do Empire State Building. Oglądałam wieżowiec ze swego okna i tamtego ranka narzuciłam na siebie wytworny skórzany płaszcz i poszłam zwiedzić ten drapacz chmur od środka. Po drodze do Empire State Building przechodziłam koło "Macy's" i pod wpływem nagłego impulsu skręciłam w prawo do drzwi wejściowych sklepu. Poszłam do działu męskiego i w stoisku z wodami wyszukałam flakon z Egoistą, ulubioną wodę Robina. Skropiłam nią wewnętrzną stronę nadgarstka, odczekałam chwilę, żeby odparował alkohol, a potem podniosłam dłoń do nosa. Poczułam dreszcz - lekki, ale przebiegł po mnie. 




Na tarasie widokowym Empire State Building patrzyłam w dół przez siatkę mającą zatrzymywać monety czy inne przedmioty, które zrzucają ludzie. Miasto wyglądało jak upiorny szczurzy labirynt z czerniejącymi bliznami ulic. Powąchałam znowu nadgarstek i z niewiadomego powodu przypomniałam sobie, że Robin często nazywał mnie "grzeczną dziewczynką". W gruncie rzeczy w zwracaniu się do mnie jak do pięciolatki albo terierka było coś poniżającego, a mimo wszystko to polubiłam. Wyczuwałam w tym jakąś aprobatę, prawie miłość. Czułam się zwyciężczynią. Dziewczyna, jaką byłam w Nowym Jorku, wydawała się być może bliższa mojej prawdziwej natury, tamta w Brunei bardziej zdeterminowana. I silna psychicznie. Nie groziły mi tam takie rzeczy, jak prawdopodobna porażka planowanego spektaklu autorskiego. Nie robiłam tam takich rzeczy, jak usuwanie ciąży i lekkomyślne ranienie kogoś. Tutaj, mimo że odniosłam sukces jako aktorka w dobrej sztuce, miałam wciąż poczucie bezcelowości. Brunei było karkołomną grą, ale z prostymi regułami i jasno określonym celem. Wydałam przez rok większość pieniędzy, a niestety zdążyłam się przyzwyczaić do szastania nimi. Zbudowałam sobie świat, w którym były potrzebne. Praca w seksbiznesie jest najeżona pułapkami i to jest jedna z nich. Tym można tłumaczyć, dlaczego plany niejednej striptizerki dotyczące kontynuowania edukacji pozostają w sferze mitów. Z pewnością wiele striptizerek podejmuje taką próbę, ale uniwersytet bardzo szybko traci swą atrakcyjność. Po magisterium z socjologii nie możesz nawet marzyć o wynagrodzeniu porównywalnym z kasą, z jaką wychodzisz po występie w klubie.

Chodzi jednak o coś więcej niż pieniądze. Kiedy siedzisz na obcych kolanach czy leżysz zapomniana między czarnymi prześcieradłami w sypialni księcia, musisz wykreować postać, która cię w tym momencie zastąpi. Ma być seksowniejsza, z tupetem i bezwstydna, i mniej niż ty wrażliwa na ból. Jeżeli nie jest taka, to znaczy, że nie dołożyłaś należytej staranności, gdy ją wymyślałaś. W połowiczny twór zaczniesz się wcielać nie tylko w pracy. Na przykład w weekendy, kiedy poczujesz się towarzysko dyskryminowana na jakimś przyjęciu albo bezbronna na jakiejś randce. Odkryjesz, że image twardej striptizerki, wyrafinowanej call-girl pomaga. Zacznie ci towarzyszyć coraz częściej. Praca w seksbiznesie jest niebezpieczna. Niebezpieczna z powodów oczywistych. Naraża kobiety na wykorzystywanie przez zwykłych alfonsów i uszlachetnionych alfonsów w eleganckich garniturach, którzy mienią się właścicielami klubów. Czyni z nas potencjalne obiekty przemocy. Wystawia na ryzyko nabycia choroby przenoszonej drogą płciową. Mniej oczywistym, za to powszechniejszym zagrożeniem jest jednak utrata zdolności odróżniania u siebie twarzy profesjonalnej od twarzy prawdziwej. Dziewczyna, która publicznie pokazuje się w stringach, niekoniecznie powinna być tą, która podejmuje za ciebie ważne decyzje w życiu. 

Wtedy nie uświadamiałam sobie tego wszystkiego. Podejmując decyzję o powrocie do Brunei, tłumaczyłam ją sobie tym, że wydałam prawie wszystkie pieniądze i zapomniałam o Paryżu. Jeszcze jeden pobyt w Brunei i to nadrobię, myślałam. Pojadę do Paryża, a po powrocie wyszukam dobrego agenta i natychmiast znajdę się na plakatach, moje nazwisko będzie się pojawiać wielkimi literami w czołówkach filmów. Wmawiałam sobie również, że tęsknię za Robinem i nie pożegnałam się z nim tak, jak by wypadało. Patrząc teraz z dystansu, uważam, że nie brakowało mi Robina, tylko dziewczyny, która z najwyższego piętra hotelu patrzyła na Kuala Lumpur, co samo w sobie było sukcesem, i nie miała nic innego do roboty tylko przez cały dzień oddawać się marzeniom. Colin przyszedł na górę z loftu Penna i podczas gdy ja się pakowałam, majsterkował w ostatniej chwili przy moim komputerze. Kilka miesięcy wcześniej nakłonił mnie do kupna tej fikuśnej nowinki nazwanej laptopem. Konfigurował go, żebym mogła wysyłać e-maile z Brunei. Liczyłam się z tym, że mogą mi to cudo skonfiskować, ale nic nie szkodziło spróbować.

- Czy uważasz, że popełniam błąd? - spytałam Colina. 
Pragmatycznie jak zawsze patrzył na świat. 
- Skądże. W żadnym wypadku. Mnóstwo kobiet męczy się przez całe życie na prowincji, zarabiając śmieszne pieniądze. Ty z góry wiesz, że musisz przez jakiś czas pocierpieć. Potem zgarniesz pieniądze i zdecydujesz co dalej. Tym razem zastanowisz się dobrze, co chcesz robić, i wygrasz. 
W trakcie tej wymiany uwag między nami Colin stukał z niewiarygodną szybkością na komputerze i na dodatek rozmawiał z klientami. 
- Coś mnie jednak dręczy - odezwał się znowu. - Ten twój książę kupuje u ciebie zaledwie cząstkę tego, co mógłby dostać. Mógłby na przykład powiedzieć: "Do wtorku napisz sztukę i wystaw ją w czwartek". 
- Nie każdy chce oglądać moje sztuki. 
- Hm, wszystko przez te pieniądze. Rozleniwiają. 
- To prawda. Zdecydowanie rozleniwiają. 
- Czy nie mogłabyś pisać powieści w głowie, siedząc na tych przyjęciach? 
Zastanowiłam się nad tym. Nigdy nie myślałam o powieściopisarstwie. Pomysł wydawał się całkiem dobry. 
- Nie wiem. Mogę spróbować. Zaczęłabym od krótkiego opowiadania. 
- Popróbuj. Pisz w pamięci podczas trwania party, a kiedy wrócisz w nocy do siebie, siądź przy komputerze, wystukaj tekst i prześlij mi e-mailem. Nie pozwól, żeby tamto draństwo cię rozleniwiało.




Samolot się wznosił i widziałam błyszczące wieżowce mojego Szmaragdowego Miasta zmieniające się w miniaturowe zabawki. Nastawiłam zegarek na czas singapurski. Zrobienie tego zaraz po wejściu na pokład pomaga przystosować się do zmiany stref czasowych podczas długiego lotu. W dotychczasowym życiu towarzyszyło mi stale marzenie, żeby mieszkać w Nowym Jorku i być aktorką. I oto patrzyłam na Nowy Jork hen w dole, który stawał się coraz mniejszy, i mniejszy. Zostawiałam za sobą rodzinę i przyjaźnie, które nawiązałam, i oferty pracy aktorskiej, jakie dostałam. A mimo to nie mogłam się doczekać, kiedy miasto zniknie mi z oczu i na dwadzieścia cztery godziny otoczy mnie tylko błękit.  






CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz