Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 10 stycznia 2017

NIEWOLNICE - Cz.XVIII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI


HISTORIA PIERWSZA

LAUREN

AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI

Cz. XVIII




Wolę wytatuowanego węża od żywego. Piłam kawę espresso i gapiłam się na klatkę z Varlą, moim wrednym birmańskim pytonem. Tylko Shakti, nasza wyjątkowo osobliwa sprzątaczka, sama przypominająca gada, odważała się obsługiwać Varlę, nie nakładając długich do łokcia rękawic. Marzyło mi się jakieś zwierzątko w domu, a futerkowe nie wchodziły w grę, więc kiedy udałam się do sklepu zoologicznego w Lower East Side, wyszłam stamtąd z Varlą. Zawsze czułam sympatię do węży, więc wydawało mi się, że będzie z nią zabawnie. Myliłam się. Nie zdawałam sobie sprawy, że karmienie węża żywymi myszami to traumatyczne przeżycie. Pogorszyło się, gdy szukając porady w związku z napadami złości u Varli, dowiedziałam się od faceta, że myszy trzeba przed wrzuceniem do klatki ogłuszyć. To miało złagodzić instynktowną krwiożerczość Varli. Poczułam się strasznie. Jako mała dziewczynka pochowałam chomika w pudełku od butów, na którym namalowałam wyobrażenie sarkofagu faraona, zainspirowana świątynią z Dendur w nowojorskim Metropolitan Museum, i przez dobre parę tygodni płakałam nad grobem zwierzątka w ogrodzie. Niestety kupiłam węża i ponosiłam za niego odpowiedzialność. Musiałam zapomnieć o dziewczynce, która z upodobaniem konstruowała z zestawów Habitrail zamki dla ulubieńca. 


Odtąd przed każdym karmieniem Varli płakałam, wkładając mysz do papierowej torby. Następnie przepraszałam biedaczkę z całego serca i waliłam torbą o ścianę. Wrzucałam mysz do terrarium, gdzie w drgawkach czekała, aż po paru godzinach ignorowania jej przez Varlę zostanie ostatecznie zjedzona. To była makabra. Andy zastrzegł, że nie będzie karmił Varli.
- Chciałaś ją mieć, to ją karm. 
Varla, ciasno zwinięta w kłąb i sycząca na mnie ze śmierdzącej klatki, wciąż dawała świadectwo najgorszej decyzji, jaką kiedykolwiek podjęłam. Pewnego ranka, kiedy zastanawiałam się, w jaki sposób ruszę to piekielne terrarium i kogo namówię do zaadoptowania wstrętnego węża, zadzwonił telefon. To był legendarny reżyser teatralny Richard Foreman, który powiadamiał mnie, że zagram w jego sztuce Samuel's Major Problems. Kiedy odłożyłam słuchawkę, zaczęłam wrzeszczeć i tańczyć jak gospodyni domowa, której złożył właśnie wizytę Ed McMahon z programu Star Search. Chciałam zakomunikować to Andy'emu, ale jego asystentka oczywiście mnie z nim nie połączyła. Postanowiłam przejść się do jego studio i przekazać mu nowinę osobiście. Mógł zakazać łączenia ze mną, ale nie mógł zamykać drzwi przed swoją dziewczyną. Związek z pracoholikiem, nawet z takim, który pokrywał czynsz, nie spełniał do końca pokładanych w nim nadziei. Po drodze do Andy'ego wstąpiłam do loftu Richarda przy Wooster Street po scenariusz.

Dostałam jedną z trzech głównych ról w spektaklu obok Stevena Ratazziego i Thomasa Jaya Ryana, bajecznie utalentowanych aktorów. Grałam Marię Helenę, postać o wielu wcieleniach, ducha diabła sukuba pielęgniarki Marilyn Monroe. Dzień w Nowym Jorku nie mógł się zacząć lepiej niż od spaceru z mojego mieszkania na Mott Street do kościoła St. Mark's na pierwszą próbę. Był początek grudnia, a moje ciało buzowało gorącem pod płaszczem, chociaż zmarzł mi czubek nosa od wiatru, który hulał wzdłuż Second Avenue. Grała mi w głowie melodia "On the Street Where You Live", bo jak w tej piosence szłam ulicą, której chodnik wcześniej czułam pod stopami, a teraz uniosłam się na wysokość kilku pięter, z nizin musicali awansowałam na aktorkę teatru awangardowego. Przeszłam przez kutą z żelaza bramę, obok zabytkowych głównych drzwi, po brukowanych alejkach do cmentarza i weszłam od tyłu do kościoła, który udostępniał swoje wnętrze zespołom artystycznym. Richard wystawia sztuki, które nie są tak naprawdę sztukami. To raczej trójwymiarowe poematy lub traktaty filozoficzne w klimacie i języku rymowanki. Bycie aktorem w jego widowisku oznacza wcielanie się w nieprzewidywalną liczbę zagadkowych postaci zaludniających jego podświadomość, przez parę miesięcy w zasadzie żyjesz głównie w jego głowie.

 Richard przemieniał się w jednej chwili z ofermowatego, słodkiego geniusza w ogarniętego manią, traktującego cię protekcjonalnie tyrana. Co parę dni kompletnie przerabiał scenografię, urozmaicając scenę przeszkodami, takimi na przykład jak zlewające się z tłem, sięgające nam pasa czarne słupy, o które się boleśnie rozbijaliśmy. Któregoś dnia podczas lunchu zabrał wszystkie nasze rekwizyty i postawił ścianę z pleksiglasu między nami a widownią. Kiedy indziej poprzylepiał nam do ciała mikrofony i kazał wypowiadać kwestie dialogowe szeptem. To znowu powrócił do rekwizytów, ale zmienił wygląd sceny. Zabawa była na całego. Każdy członek ekipy był na swój sposób fascynujący i na wspólnych imprezach upijaliśmy się i obściskiwali i nie miało znaczenia kto z kim. Kostiumy projektował Lindsay Davis, trochę zniewieściały facet, zawsze ubrany w skórę, z zaraźliwym śmiechem i szafą pełną eleganckich małych kapeluszy. Lindsay i ja szybko odkryliśmy, że jesteśmy pokrewnymi duszami. Chodziłam do jego loftu przy Thirty Eighth Street na przymiarki i zostawałam na całe popołudnie. Paliliśmy marihuanę i schodziliśmy na dół do taniej restauracji na naleśniki. Uszył dla mnie piękną czarną suknię koktajlową w stylu lat pięćdziesiątych, ale całkowicie prześwitującą. Na nogi, zgodnie z instrukcją Richarda, nalepiałam paski czarnej taśmy izolacyjnej, która była widoczna przez przezroczystą tkaninę. To miało harmonizować z ukośnymi pasami na scenie, które wyglądały jak przejście dla pieszych. Po taśmie przylepianej co wieczór zostawały mi czerwone ślady na nogach, które utrzymywały się przez cały okres wystawiania sztuki. Byłam z nich dumna niczym z blizn wojennych. 




Próby trwały przez cały grudzień, a sztuka szła przez pierwsze trzy miesiące 1993 roku. Wyciągnęłam z sejfu garść setek i kupiłam sobie suknię na uroczystą kolację po premierze. Wytłaczany aksamit w kolorze burgunda, dekolt z tyłu zakończony pękiem jedwabnych różyczek. To prawda, że moja szafa pełna była szykownych kiecek, których ani razu nie miałam na sobie, ale chciałam włożyć na tę okazję kreację kupioną za moje własne dolary i w sklepie, do którego wchodzę z ulicy w Soho, a nie suknię nabytą w gorączce zakupów z ochroniarzem trzymającym w garści sakwę wypchaną kuponami gracza w Monopoly. Chciałam mieć suknię godną spełniającego się marzenia, bo tym w istocie była cała ta sprawa od harówki na próbach po wywołujący nudności lęk przed premierą. Rodzice, oddani jak zawsze aż do przesady, przyjeżdżali do miasta i byli na widowni przynajmniej raz w tygodniu. Pod koniec trzeciego miesiąca utrzymywania się sztuki na afiszu ojciec wciąż się upierał, że nie ma pojęcia, o co w niej chodzi, a matka niezmordowanie przywoziła dla ekipy bananowe chlebki i półmiski z rugelach, żydowskimi słodkimi rożkami. W czasie spektaklu ojciec z upodobaniem nękał osobę siedzącą obok (a trafiał nieuchronnie na kogoś takiego, jak Wallace Shawn lub John Malkovich), żądając od nieszczęśnika wyjaśnienia, co się, do cholery, dzieje tam na scenie. Mogłabym mu to wytłumaczyć, ale mnie nigdy o to nie poprosił. Jestem przekonana, że wolał siać popłoch wśród celebrytów. Gra w tej sztuce przyniosła mi nieoczekiwanie dodatkowe korzyści. Ukazały się niezwykle pochlebne recenzje w "New York Timesie" i tygodniku "The Village Voice". Zanim zeszliśmy z afisza, już otrzymywałam propozycje castingów. Byłam na lunchu z Donem DeLille'em następnego dnia po tym, jak oglądał przedstawienie (a grałam wtedy jak kompletna faja, bo jego obecność na widowni mnie paraliżowała).

Andy przyszedł na premierę i wierzę, iż był ze mnie dumny. Raz czy dwa razy wyszedł wcześniej z pracy i wślizgiwał się na widownię po rozpoczęciu spektaklu. W niektóre noce przychodził po przedstawieniu i pił z nami, obsadą i ekipą, w Mona's lub 7A. Pił tęgo jak to Teksańczyk, ale pozostawał przytomny i czarujący, podczas gdy inni byli już schlani. Wszyscy go podziwiali i nikt nie rozumiał, dlaczego nasz związek się rozpadł. A stało się to dziwnie szybko. Przed dniem mojej wyprowadzki nigdy nawet nie zająknęliśmy się na ten temat. Idea trwałego związku z Andym i wizje wspólnego życia zaczęły się rozmywać, zanim jeszcze pojawił się Mark. Przed nim jednak nie wiedziałam, że tak się dzieje. Nie dostrzegałam tego. Byłam zbyt zajęta. Być sobą w moim przypadku to praca na cały etat. Musiałam odcisnąć swój ślad na twarzy Nowego Jorku, jakby moje buty miały obcasy z gorącego żelaza do wypalania piętna. Któregoś wieczoru - teatr był tego dnia zamknięty - Andy zaprosił mnie na spotkanie ze swoim dawnym teksaskim przyjacielem do baru Mona's. Ten jego przyjaciel, reżyser filmowy, przyjechał na krótko do Nowego Jorku z Los Angeles. Z powodu problemu z uzależnieniem od kokainy groziło mu zerwanie kontraktu z producentem. Po dwóch kolejkach drinków wyjaśniło się więcej. Facet był starszy od Andy'ego, a związali się ze sobą, kiedy Andy miał dwanaście lat. Dwuletnia "przyjaźń" skończyła się zatrzymaniem obydwu przez policję na tylnym siedzeniu kombi. Wiedziałam, że Andy kontaktuje się z nim telefonicznie, nie przypuszczałam jednak, że kiedykolwiek będę siedziała z tym gościem przy jednym stoliku.

Polują na dzieci wrażliwe, inteligentne, izolujące się. Zanim tamtego lata przed moimi trzynastymi urodzinami wyjechałam na obóz, widziałam film Marjorie Morningstar i natychmiast wyobraziłam sobie, że jestem podobna do Natalie Wood. Byłam tak samo naiwna i przebojowa. Nie podobało mi się jednak zakończenie filmu. Nie wyobrażałam sobie siebie w roli odpoczywającej na ganku żony. Podczas pobytu na obozie letnim nosiłam białe tenisówki firmy Keds i opaski na głowę. Rozjaśniałam włosy sprayem sun-in i dla pogłębienia efektu opalenizny smarowałam skórę oliwką dla dzieci. Wyobrażałam sobie, że wyglądam jak jedna z dziewczyn na plaży w Błękitnych Hawajach, chociaż ja nie potrzebowałam jeszcze stanika. Wykradłam za to różową jednorazową maszynkę do golenia z kosmetyczki Eriki i po raz pierwszy ogoliłam nogi.  Nathan był instruktorem łucznictwa. Lubili go wszyscy z wyjątkiem tych, którzy chyba mieli mu za złe, że jest zbyt wspaniały na tle naszego nędznego obozu. Miał dwadzieścia jeden lat, mieszkał w Nowym Jorku i wieść niosła, że pracował dla United Colors of Benetton. Łatwo było go sobie wyobrazić w ich reklamie - fryzura afro, szalik w pasy i nonszalancka poza światowej klasy modela. Nathan rozjaśniał blond włosy, czesał się z przedziałkiem i pasmo włosów spadało mu na jedno oko. Szorty khaki nosił poniżej pasa, tak że widać było ściągacz jego bokserek. Przyprawiał mnie o ból brzucha i napady astmy. Był zdecydowanie bardziej przystojny niż John Travolta w "Grease" i nawet w "Welcome Back, Kotter". Fajniejszy niż Elvis w "Więziennym rocku" czy "Miłości w Las Vegas".

Tor łuczniczy był zlokalizowany pod trawiastym wzniesieniem blisko obozu dziewcząt, między wigwamem i warsztatem garncarskim. W czasie wolnym przed kolacją mieliśmy niemal pełną swobodę i każdy robił, co chciał. Ja wyimaginowałam sobie, że bardzo pragnę nauczyć się strzelać z łuku. Ale łuku nigdy nie wzięłam do ręki. Przesiadywałam z kolanami pod brodą na górce w pobliżu toru łuczniczego. Któregoś wieczoru uznałam, że Nathanowi musi być za zimno w samym T-shircie, więc pobiegłam do swojego wyrka i chwyciłam za duży na mnie puszysty sweter, różowy, z wielką białą literą B z przodu. Kiedy włożył go na siebie, odebrałam to jako sygnał, że wiążemy się jakimś sekretem, chociaż jeszcze nie docierało do mnie w czym rzecz. Siedziałam dalej i obserwowałam go, o rozmowę było trudno na taką odległość. Podziwiałam jego perfekcyjną postawę, luz i pewność siebie, bezbłędne przytrzymanie strzały, mocne naciągnięcie cięciwy. Czasami my dziewczyny przekradałyśmy się w środku nocy na drugą stronę obozu, zajmowaną przez chłopców. Kadra, pod pozorem głębokiego snu, nie przeszkadzała tym błazenadom, złodziejskim rajdom dziewczyn po krem do golenia, a chłopaków po majtki. Tamtej nocy, kiedy podarowałam Nathanowi sweter, wsunęłam pod poduszkę budzik, nastawiwszy go na godzinę trzecią rano. Koło łóżka przygotowałam gumę do żucia i spałam czujnie, żeby nie zburzyć fryzury. Ta noc jednak miała być inna, bo nie zamierzałam budzić koleżanek. Wyruszałam na samotną wyprawę. 




Przemierzałam znaną ścieżkę na dygoczących nogach. W ciemności, poza kręgiem światła latarki, tańczyły cienie, przybierające kształty duchów z opowiadanych w obozie historii, na które wcześniej reagowałam lekceważącym prychnięciem. Moja wyobraźnia szalała, ale wywołany strachem skok adrenaliny uskrzydlił mnie i jak niesiona wiatrem pędziłam przez teren obozu, aż wreszcie ocknęłam się, widząc ciemne ślady moich mokrych tenisówek na zielonych stopniach schodów do jego drzwi, które skrzypnęły, gdy je otwierałam. Szłam między rzędami wojskowych prycz, na których spali chłopcy, i gnębiła mnie myśl, czy nie powinnam połknąć gumy, którą wciąż żułam. Ślina ściekała mi do gardła, w którym czułam chłód i kwaśność. Cała się trzęsłam. Czułam się chora. Nathan mnie zatruwał. Żeby go obudzić, dotknęłam nagiej, wystającej łopatki. Usiadł, sięgałam mu zaledwie do szyi. Nigdy dotąd nie byłam tak blisko niego. W ciemności nie widziałam dobrze jego miny, ale nie wydawał się zdziwiony. Wyciągnął rękę. 
- Daj mi gumę - powiedział szeptem. 
Kiedy mnie całował, pomyślałam, że języki są jak aksamitne ostrygi. I że mężczyźni to łatwiejsza sprawa, niż przypuszczałam. Byłam zaskoczona, że dopięłam swego. Zmusiłam go do złamania zasad. Uznałam to za swój wielki wyczyn. Chociaż potem w głębi duszy wolałabym pewnie nie zadawać się z Nathanem, chociaż czułam się z tym beznadziejnie i mimo że nasze poranne sesje nie posunęły się za daleko, a sytuacja mnie przerastała, to nie chciałam się do tego przyznać. Nawet przed samą sobą. Później, kiedy już wyrzucono Nathana, a ja przeżyłam upokorzenie, ojciec powiedział do mnie: 
- Pomyślałaś przez chwilę, czym to się może skończyć?

Za dużo wypiłam tamtej nocy. Byłam rozdrażniona i zaczepna, wreszcie przeprosiłam ich i wyszłam. Wróciłam do domu spacerem i natychmiast padłam. Nad ranem wrócił Andy i usiadł na brzegu łóżka. Zamajaczyła jego sylwetka w niebieskim mroku i choć nie w pełni przytomna i mimo półotwartych powiek zdałam sobie sprawę, że osoba, która gładzi moją łydkę, a raczej ją pieści, to nie jest Andy. Poderwałam się natychmiast, kompletnie rozbudzona i przerażona. 
- Straciłem pracę.   
To był Mark oczywiście. We śnie prześladował mnie Nathan, a obudziłam się, patrząc na Marka.
- Andy!? - zawołałam. 
- Musiał wstąpić do pracy, żeby coś zabrać - zełgał Mark. 
Dlaczego facet miał klucz? Nie zatrzymywał się u nas. Andy powiedział mi, że wynajął pokój w hotelu. 
- Nikt mnie nie zatrudni.
Być może gość był psycholem. Może nie mógł mi darować, że mieszkam z Andym, i przyszedł mnie zabić. Równie dobrze to tylko żałosna oferma, alkoholik, pedofil. Znajdował się w takim stanie, że spokojnie dałabym sobie z nim radę. Strach został w jednej sekundzie wyparty przez furię, która podeszła mi do gardła, tak że miałam wrażenie, iż rzygnę. 
- Naprawdę? A dlaczego, Mark? 
- Bo lubię małych chłopców.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejś broni. Gdzie jest ten cholerny paralizator? Na co ci paralizator, jeżeli nie pamiętasz, gdzie go schowałaś? Czy naprawdę niebezpieczeństwo zagraża tu ze strony tego człowieka? Zaczęłam wrzeszczeć, żeby wyniósł się w cholerę. Siedział osłupiały, więc wrzeszczałam dalej. Wrzeszczałam wciąż, chociaż dawno już był za drzwiami. Kiedy Andy wrócił do domu, wrzeszczałam na niego. Wysoki, barczysty Andy szlochał zwinięty w kłębek na brzegu łóżka. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że powinnam się nim opiekować, że powinniśmy opiekować się sobą nawzajem. Uważałam, że to on ma chronić mnie. Zerwałam z Andym, ponieważ dał drapieżnikowi klucz do mojego mieszkania i poczułam się zagrożona. To nie była jedyna przyczyna. Zerwałam z nim, bo praktycznie nie oglądałam go w domu i źle znosiłam samotność. Zerwałam, bo nie odbierał moich telefonów, czułam się ośmieszana i niekochana. 






 CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz