Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 11 marca 2018

AB URBE CONDITA - Cz. I

FRAGMENT POWIEŚCI 

STEVENA SAYLORA pt.: "RZYM"





BLIŹNIĘTA

757 r. p.n.e.




Ten dzień był dla Potycjusza ważny ‐ chyba nawet najważniejszy w całym jego młodym życiu. Od dziecka bywał świadkiem rytuału, później sam zaczął brać udział w ucztach. Teraz, jako czternastolatek, po raz pierwszy asystował ojcu przy celebrowaniu dorocznej ofiary na ołtarzu Herkulesa. Zgromadzeni członkowie rodów Potycjuszów i Pinariuszów z uwagą obserwowali, jak jego ojciec staje przed ołtarzem i zaczyna opowieść o wizycie półboga. Opisywał, jak Herkules zjawił się, gdy ich przodkowie byli w wielkim niebezpieczeństwie, i zabił potwora Kakusa, po czym równie nagle zniknął. Tymczasem Potycjusz powoli obchodził ołtarz, machając świętą miotełką na postrach każdej musze, której przyszłaby ochota polatać lub usiąść w tym miejscu. Jego równolatek, daleki kuzyn Pinariusz, miał podobne zadanie ‐ krążył tylko po nieco szerszej orbicie i w przeciwnym kierunku, pilnując, by żaden pies nie próbował podejść za blisko. Ojciec Potycjusza zakończył opowiadanie i zwrócił się do stojącego przy nim ojca Pinariusza. Od pokoleń oba rody wspólnie odprawiały tę ceremonię, co roku zamieniając się rolami. Tym razem Pinariusz starszy intonował modlitwę do Herkulesa, prosząc półboga o nieustanne czuwanie nad ich bezpieczeństwem.

Jak zwykle zabito i poćwiartowano wołu. Kiedy mięso i wnętrzności piekły się nad ogniskiem, porcja surowego mięsa spoczęła na ołtarzu. Kapłani i ich synowie zaczęli się wpatrywać w niebo. Młody Potycjusz z okrzykiem triumfu pierwszy dostrzegł nadlatującego sępa, który wkrótce zaczął krążyć nad zgromadzeniem. Był to święty ptak, ulubieniec Herkulesa; jego pojawienie się oznaczało, że herosowi miła jest ich ofiara i została przezeń łaskawie przyjęta. Nadeszła pora na ucztę. We wszystkich innych kwestiach związanych ze świętem oba rody równo dzieliły obowiązki; zgodnie jednak z tradycją przywilej spożycia wnętrzności zwierzęcia ofiarnego zastrzeżony był dla Potycjuszów. Tradycyjnie też Pinariusze dobrodusznie narzekali: "Gdzie nasze porcje? Dlaczego nie dostaliśmy wnętrzności?", na co ich kuzyni odpowiadali nieodmiennie: "Spóźniliście się! Nic dla was nie zostało!" Młody Potycjusz traktował swoje obowiązki bardzo poważnie. Próbował nawet wzorem dorosłych poprzekomarzać się z kuzynem, Pinariusz odpowiedział mu jednak tylko ponurym spojrzeniem i nieartykułowanym pomrukiem. Obaj chłopcy nigdy nie byli w przyjaznych stosunkach.   

Po uczcie ojciec wziął Potycjusza na stronę.
‐ Jestem z ciebie dumny, synu ‐ powiedział. ‐ Dobrze się dziś spisałeś.
‐ Dziękuję, ojcze.
‐ Pozostał nam jeszcze jeden rytuał do wypełnienia.
Potycjusz zmarszczył czoło.
- Myślałem, ojcze że na tym koniec?
- Niezupełnie. Sądzę, że wiesz, synu, choć rzadko się o tym mówi... po co Pinariusze mieliby nam jeszcze bardziej zazdrościć... iż nasza linia wywodzi się bezpośrednio od samego Herkulesa.
- Wiem ojcze.
- I wiesz także, że wśród przodków Potycji był bóg jeszcze starszy od Herkulesa.
Uniósł dłoń, by dotknąć wiszącego na jego szyi złotego amuletu Fascinusa. Potycjusz mógłby na palcach policzyć, ile razy dane mu było widzieć ów legendarny amulet. Ojciec zakładał go tylko na bardzo ważne okazje. Wpatrywał się teraz w niego, zafascynowany połyskiem złota.   

Ojciec uśmiechnął się do chłopca.
‐ Kiedy byłem w twoim wieku, też po raz pierwszy wziąłem udział w święcie, pełniąc tę samą funkcję co ty dzisiaj. Po uczcie twój dziadek wziął mnie na bok, pochwalił za dobre wywiązanie się z obowiązku i oświadczył, że odtąd nie jestem już chłopcem, ale stałem się mężczyzną. I wiesz, co wtedy zrobił, synu?
‐ Nie, ojcze. ‐ Potycjusz z powagą pokręcił głową. ‐ Co dziadek wtedy zrobił?
Zamiast odpowiedzieć, ojciec zdjął z szyi rzemień z amuletem i wolno włożył go synowi. Uśmiechnął się znowu, przesunął dłonią po jasnych, jedwabistych włosach chłopaka, tym czułym gestem przypieczętowując ostatnią chwilę jego chłopięctwa.
‐ Jesteś teraz mężczyzną, mój synu. Tobie przekazuję amulet Fascinusa.


***

RZYM W CZASACH ROMULUSA




Potycjusz może i był teraz mężczyzną, ale kiedy zrobił już wszystko, co do niego należało, i mógł wreszcie zająć się tym, na co miał ochotę, znów wrócił do jak najbardziej chłopięcego zachowania. Do końca dnia pozostało jeszcze wiele słonecznych godzin, a on obiecał odwiedzić po uczcie swych dwóch najlepszych przyjaciół i nie mógł się już doczekać spotkania. Od czasów Kakusa mała osada nad Tybrem stale się rozwijała i dobrze prosperowała. Przez rynek nad rzeką przepływały wielkie ilości soli, ryb i żywca; te trzy towary przybywały osobno, ale tu się łączyły i dalej wędrowały już jako solone ryby lub mięso. Najstarsze i najzamożniejsze rody, jak Potycjusze i Pinariusze, w dalszym ciągu zamieszkiwały pierwotną osadę nad Spinonem, w pobliżu targowiska, zajmując domy niewiele się różniące od tych z dawniejszych pokoleń, choć ich liczba znacznie się zwiększyła i teraz stały o wiele bliżej siebie. Nowe, mniejsze osady, czasem będące siedzibą jednej tylko rodziny, wyrosły w całej Rumie, zarówno w dolinach, jak i na wzgórzach, a wszystkie połączyła gęsta sieć dobrze wydeptanych ścieżek. Samo słowo Ruma, określające okolice Siedmiu Wzgórz, z biegiem stuleci zaczęto wymawiać nieco inaczej, a przez powszechne używanie zyskało status oficjalnej nazwy; teraz ludzie nazywali to miejsce Romą. Zachowując skojarzenie z pagórkowatym terenem, słowo to w nowym brzmieniu nabrało pewnego uroku i łagodności - jak gdyby dla podkreślenia, że jest to okolica przyjemna i przyjazna dla mieszkańców.

Wraz z rozrostem osady i jej ludności pojawiła się także potrzeba nadania konkretnych nazw różnym miejscom wokół Siedmiu Wzgórz. Nowe nazwy często pochodziły od rosnących w danej okolicy drzew; i tak wzgórze, na którym dominowały dęby, przyjęło miano Querquetulanus ‐ Dębowego Wzgórza, ostoję wierzbiny nazwano Wiminalem, a górę z bukowym gajem ‐ Fagutalem. Pasterze owiec i świń osiedlili się na szczycie wzgórza nad dawną jaskinią Kakusa. Od czczonej przez nich bogini Pales nazwali je Palatynem. Bogów ‐ które to pojęcie ongiś nie było tam w ogóle znane ‐ było teraz w Romie sporo; ich populacja rosła wraz z liczbą mieszkających tam śmiertelników. Każda z małych społeczności rozrzuconych wśród Siedmiu Wzgórz miała swoje lokalne bóstwo, które otaczała stosowną czcią. Część z tych nadludzkich istot zachowała bezimienny charakter pradawnych numenów, inne jednak zyskały imiona i określone cechy i atrybuty, jak przystało na bogów i boginie. Wśród nich zdecydowany prymat miał Herkules ‐ co do tego wszyscy byli najzupełniej zgodni i dlatego też jego ołtarz z czasem nazwano Ara Maxima ‐ Największym. Za ojca Herkulesa uznawano boga nieba, znanego tam pod imieniem Jowisza. Rola Potycjuszów i Pinariuszów jako opiekunów i kapłanów Ara Maxima przydawała im wielkiego prestiżu wśród mieszkańców Romy. 

Potycjusz był dumny że może podtrzymywać rodowe tradycje, ale teraz spieszno mu było do mieszkających na Palatynie przyjaciół. Jak burza wpadł do domu, a właściwie skupiska kilku połączonych ze sobą chat, zrzucił z siebie odświętną wełnianą szatę i włożył starą tunikę, sposobniejszą do chłopackich zabaw. Amuletu nie zdjął, pragnął się nim bowiem pochwalić kolegom. Minął rojne targowisko i przeszedł po drewnianej kładce na drugi brzeg Spinonu. Wkrótce znów był przy ołtarzu, gdzie wciąż się kręciło kilku jego podchmielonych krewniaków. Przed sobą miał Palatyn i prowadzące na szczyt strome, wykute w skale schody. Wykonano je dawno temu, krótko p o zgładzeniu potwora Kakusa, aby raz na zawsze położyć kres zagrożeniu związanemu z niedostępną dla ludzi jaskinią; samą grotę jako miejsce przeklęte zasypano kamieniami i ziemią. Wkrótce zarosła krzakami i po latach nie pozostało po niej prawie żadnego śladu prócz zarysu starego wejścia, widocznego tylko wtedy, gdy ktoś celowo go szukał wzrokiem. Potycjusz znał historię Schodów Kakusa, jak ludzie nazywali tę karkołomną ścieżkę, a ojciec pokazał mu kiedyś miejsce po jaskini potwora; ilekroć ją mijał, nie omieszkał wymamrotać pod nosem modlitwy dziękczynnej do Herkulesa. Dziś schody miały funkcję wyłącznie praktyczną jako najkrótsza droga na Palatyn.

U ich szczytu rósł stary figowiec. Był starszy od Potycjusza i bardzo duży jak na ten gatunek, z rozłożystymi, tworzącymi gęsty baldachim konarami. Po trudach wspinaczki chłopiec z przyjemnością odpoczywał w jego cieniu. Tym razem również przystanął dla złapania oddechu. Nagle krzyknął, gdy coś uderzyło go w czoło. Pocisk był na tyle miękki, by nie uszkodzić mu skóry, ale i dość twardy, by zabolało. Po chwili Potycjusz został trafiony kilkoma następnymi. Z góry dobiegł go chichot. Trąc zaczerwienione czoło, spojrzał między gałęzie i oczywiście zobaczył swoich rozbawionych przyjaciół. Remus śmiał się tak, że o mało nie spadł. Romulus ważył w dłoni solidną zieloną figę.
‐ Hej, wystarczy, wy dwa potwory! ‐ krzyknął Potycjusz.
Zobaczył, że kolega odchyla rękę w tył, i uchylił się, ale za późno. Mimo woli krzyknął, gdy figa wylądowała mu na czubku głowy. Romulus był znany z silnej reki i celności oka.
- Koniec, powiedziałem!

Potycjusz podskoczył i schwycił za koniec konara, na którym siedzieli obaj bracia. Uwiesiwszy się na nim całym ciężarem, zakołysał nim w górę i w dół. Sprężyste drewno ugięło się łatwo, a ruch był wystarczająco gwałtowny, by stracili równowagę. Wśród krzyków i chichotu obaj spadli w dół jak dojrzałe figi. Zerwali się od razu na nogi, rzucili na kolegę i wspólnymi siłami powalili na ziemię. Cała trójka dyszała ciężko, z trudem łapiąc oddech i natychmiast go tracąc ze śmiechu.
‐ Co to takiego? ‐ spytał Romulus, sięgając do amuletu i unosząc go, aż rzemień naprężył się na szyi Potycjusza.
Promyk słońca przebił się przez listowie figowca, odbijając się blaskiem od polerowanego złota. Bliźniacy wpatrywali się w amulet, pękając z ciekawości.
‐ To wizerunek boga, którego nazywamy Fascinusem. ‐ Potycjusz się uśmiechnął, widząc, że przyjaciele są pod wrażeniem. ‐ Mój ojciec dał mi go po uczcie. Mówi, że...
‐ A skąd twój ojciec wytrzasnął takie dziwo? ‐ spytał Remus. ‐ Ukradł go fenickiemu kupcowi?
‐ Nie bądź głupi! Fascinus to nasz rodowy bóg. Ojciec dostał go od dziadka, dziadek od pradziadka i tak dalej. Ojciec mówi...
- To musi być miłe - przerwał mu sucho Remus, nie śmiejąc się już i nie wypuszczając z ręki amuletu.

Potycjusz nagle poczuł się nieswojo, co mu się często przytrafiało w towarzystwie dwóch przyjaciół. Pochodził z jednego z najstarszych i cieszących się największym poważaniem rodów w Romie. Romulus i Remus byli znajdami; świniopas, który ich wychował, był po prostu nikim, a jego żona miała fatalną opinię. Ojciec Potycjusza nie aprobował tej przyjaźni i chłopak mógł się z bliźniakami spotykać tylko potajemnie. Kochał ich jak braci, ale czasem ‐ tak jak w tej chwili ‐ niemal namacalnie odczuwał różnicę ich pozycji społecznych.
‐ I co ten Fascinus robi? ‐ spytał Romulus.
Remus się zaśmiał.
‐ Wiem, co ja bym robił, gdybym miał skrzydlatego!
Zamachał rękami jak wielkie ptaszysko i wykonał sprośny gest. Potycjusz żałował już, że nie zostawił amuletu w domu. Tak, to był błąd ‐ jak mógł przypuszczać, że ci dwaj zrozumieją, ile dla niego znaczy.
‐ Fascinus nas ochrania ‐ powiedział z godnością.
‐ Ale nie przed spadającymi figami! ‐ parsknął Remus.
‐ Ani przed chłopakami silniejszymi od ciebie ‐ dodał Romulus, odzyskując humor.
Puścił amulet, chwycił kolegę za rękę i wykręcił do tyłu.
‐ Nie jesteście ode mnie silniejsi! ‐ zaprotestował Potycjusz. ‐ Każdego z was mogę pokonać, jeśli będziecie się bić jeden na jednego.
‐ Po co mielibyśmy to robić, skoro jest nas dwóch? ‐ Remus złapał go za nadgarstek drugiej ręki i wykręcił aż Potycjusz krzyknął z bólu.

Tak było z nimi zawsze. Działali wespół, jak gdyby kierował nimi jeden mózg. Tę harmonię Potycjusz, który nie miał braci, zawsze u nich podziwiał najbardziej. Jakie to miało znaczenie, że nikt nie zna ich rodowodu? Bliźniacze niemowlęta znalazł świniopas Faustulus po wielkiej powodzi. Tyber często wylewał, tym razem jednak poziom podniósł się wyżej, niż ktokolwiek pamiętał. Zatopiony był rynek, torfiaste jeziorko zamieniło się w małe morze, a Siedem Wzgórz w wyspy. Kiedy wody opadły, Faustulus zauważył wśród naniesionego na stok Palatynu śmiecia drewnianą kołyskę z dwójką malutkich dzieci. Powódź zabrała w górnym biegu rzeki niejedno życie. Ponieważ po niemowlęta nikt się nie zgłosił, uznano, że ich rodzice musieli zginąć. Faustulus, którego licha chata stała o rzut kamieniem od figowca nad Schodami Kakusa, wychował je jak własnych synów. Żona świniopasa nazywała się Akka Larencja. Złośliwy żart opowiadany za plecami bliźniaków głosił, że zostali wykarmieni przez wilczycę. Kiedy Potycjusz jeszcze jako mały chłopczyk usłyszał to po raz pierwszy (opowiedziane z mrugnięciem oka i znaczącym uśmieszkiem przez kuzyna Pinariusza), zrozumiał to dosłownie; dopiero znacznie później się zorientował, że "wilczycami” nazywano prostytutki, a ów żart był obelżywy dla Akki Larencji. Pinariusz powiedział mu też, że nawet imiona jego kolegów były takim prostackim dowcipem ‐ Romulus i Remus miały się kojarzyć z ruma, piersiami przybranej matki, którym Faustulus lubił się przypatrywać, gdy karmiła obu bliźniaków naraz. Ponieważ często siadywała w tym celu w cieniu figowca, świniopas i dla niego znalazł stosowne przezwisko; nazwał go "ruminalis", krowim drzewem.   

‐ To człowiek wulgarny i nieczysty, niewiele lepszy od swoich świń! ‐ brzmiała opinia ojca Potycjusza o Faustulusie. ‐ A co się tyczy Akki Larencji, im mniej zostanie powiedziane, tym lepiej. Oni nie są godni miana rodziców, skoro tak pozwalają tym urwisom się wałęsać, gdzie im przyjdzie ochota. A Romulus i Remus też nie są lepsi... para wilków wychowanych w chlewie!
Jednakże nawet ci, którzy z największą dezaprobatą mówili o bliźniakach, nie mogli im odmówić niezwykłej urody. "Tylko Romulus jest ładniejszy od Remusa", mawiano w okolicy, zmieniając zresztą dowolnie kolejność imion chłopaków. "I tylko Remus może iść w zawody z Romulusem" ‐ odpowiadano zazwyczaj, jako że obaj byli znacznie szybsi i silniejsi od rówieśników i delektowali się każdą sposobnością okazania tej wyższości. W oczach Potycjusza byli wszystkim, czym pragnąłby być każdy chłopiec: urodziwi, silni, zwinni... i nie skrępowani surową ojcowską kontrolą. Nawet kiedy łączyli siły, by zadać mu bobu, ich towarzystwo było dlań pożądane i ekscytujące.   

Bliźniacy jakby na hasło jednocześnie puścili jego ręce.
‐ To jak? ‐ Romulus popatrzył na brata. ‐ Powiemy mu czy nie?
‐ Mówiłeś, że powinniśmy.
‐ Tak, ale teraz sam się zastanawiam. Zobacz, jaki z niego ważniak z tym amuletem. Na takich jak my patrzy z góry.
‐ Nieprawda! ‐ gorąco zaprotestował Potycjusz. ‐ Co macie mi powiedzieć? Remus rzucił mu chytre spojrzenie.
‐ Knujemy z bratem spisek. Będzie zabawa! Ludzie potem o niczym innym nie będą gadać całymi dniami.
‐ Dniami? ‐ prychnął wzgardliwie Romulus. ‐ Latami!
‐ Ty też się możesz przyłączyć. Jeśli się ośmielisz.
‐ Pewnie, że się ośmielę. ‐ Potycjusz wzruszył ramionami. Bolały go tak bardzo, że ledwo mógł nimi poruszać, ale za żadne skarby nie dałby tego po sobie poznać. ‐ O jakim spisku mówicie?
‐ Wiesz, jak nas nazywają za naszymi plecami? ‐ spytał Remus.
Niepewny, co odpowiedzieć, znów wzruszył ramionami, starając się nie skrzywić. ‐ Nazywają nas wilkami. Romulus i Remus to para wilków, mówią, wykarmionych przez wilczycę.
‐ Co się przejmujecie? Ludzie są głupi.
‐ Ludzie się boją wilków.
‐ Zwłaszcza dziewczyny ‐ dodał Romulus. ‐ Popatrz tylko.
Sięgnął po coś leżącego pod pniem i naciągnął to na głowę. Była to wilcza skóra, wyprawiona tak, że pysk zwierzęcia można było nasunąć na twarz jak maskę, pozostawiając odkryte tylko usta.
- I co o tym myślisz?

Z rękami na biodrach i wilczą twarzą Romulus przedstawiał przerażający widok. Potycjusz wpatrywał się w niego oniemiały. Remus wyciągnął drugą skórę i też się przebrał, stając ramię w ramię z bratem. Wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu, widząc, jakie wrażenie wywarli na koledze.
‐ Oczywiście jeżeli tylko ja i Romulus się przebierzemy, wszyscy od razu będą wiedzieli, że to my. Dlatego potrzebny jest nam do stada trzeci wilk, żeby utrudnić ludziom odgadnięcie.
‐ Trzeci wilk?
Remus rzucił mu jeszcze jedną zwiniętą skórę.
‐ No, nakładaj! ‐ przynaglił niezdecydowanego.
Drżącymi rękami Potycjusz narzucił przebranie na plecy i nasunął maskę na twarz. Nozdrza wypełnił mu ostry odór źle wyprawionej skóry. Spoglądając przez otwory na oczy, poczuł się dziwnie ukryty przed światem i dziwnie odmieniony.
‐ Ale z ciebie groźne wilczysko, Potycjuszu! ‐ orzekł Remus z uśmiechem.
‐ Tak uważasz?
‐ Ale głosik masz dziecięcy! ‐ Remus parsknął śmiechem. ‐ Musisz się nauczyć warczeć, o tak...
Zademonstrował całkiem udane warczenie. Romulus do niego dołączył, a po chwili wahania Potycjusz także spróbował ich naśladować.  

‐ Wyć też się musisz nauczyć. Remus odchylił głowę do tyłu. Głos, jaki wydobył mu się z gardła, przyprawił Potycjusza o dreszcz. Romulus mu zawtórował, a ich harmonijne wycie było tak niesamowite, że ich kolega w jednej chwili pod wilczą skórą pokrył się gęsią skórką. Kiedy jednak sam zawył, skwitowali to gromkim śmiechem.
‐ No, to będzie wymagało praktyki ‐ zawyrokował w końcu Romulus.
‐ Nie jesteś jeszcze gotów. Musisz się nauczyć nie tylko wyć jak wilk, ale poruszać się i myśleć jak wilk. Musisz się stać wilkiem!
‐ A kiedy ten dzień nadejdzie, musisz się pozbyć tego amuletu ‐ dodał jego brat. ‐ Inaczej ktoś na pewno go rozpozna i doniesie twojemu ojcu.
Potycjusz wzruszył ramionami. Już go nie bolały.
‐ Zawsze mogę go schować pod tunikę i nikt nie zobaczy.
‐ Pod tunikę? Czyś ty z byka spadł? Wilki nie noszą tunik!
‐ Ale... w takim razie co będziemy mieli na sobie?
Romulus i Remus spojrzeli po sobie i jak na komendę wybuchnęli śmiechem, a potem unieśli głowy i zawyli donośnie.


***

RZYM ZA CESARSTWA
ok. 115 r.



Zima zdążyła nadejść, zanim bliźniacy uznali, że Potycjusz dostatecznie opanował sztukę bycia wilkiem. Ich spisek nie miałby sensu przy chłodzie i szarugach, musieli więc odczekać do powrotu cieplejszej pogody. Wreszcie nadszedł odpowiedni dzień ‐ bezchmurny i przyjemny, kiedy można się było spodziewać, że cała Roma wylegnie na ścieżki i rynki między Siedmioma Wzgórzami. Tego ranka wcześnie udali się na polowanie. Romulus i Remus od tygodnia tropili wilka, starając się odnaleźć jego kryjówkę. Krótko po brzasku udało im się go wypłoszyć i osaczyć. Romulus zabił zwierzę celnym rzutem oszczepem. Na prowizorycznym ołtarzu ‐ zwykłym płaskim głazie ‐ ściągnęli z wilka skórę i umoczyli ręce w jego krwi. Pocięli ją potem na pasy, którymi obwiązali nadgarstki, kostki, uda i ramiona, a pozostałe trzymali luźno w dłoniach. Potycjuszowi się zdawało, że czuje jeszcze życiową siłę zwierza emanującą z ciepłej i miękkiej skóry. Nie krępował się już biegać po wzgórzach nago. Robił to z kolegami wiele razy, choć zazwyczaj nocami i z dala od ludzkich sadyb. Dziwnie się tylko czuł w wilczej masce na twarzy. Patrzenie na świat oczami wilka, świadomość własnej anonimowości, wyobrażanie sobie, jak groźnie wygląda ‐ wszystko to dawało mu poczucie siły i odmieniało stosunek do całego otoczenia, jak gdyby przebranie rzeczywiście przydało mu cech zwierzęcia. Biegali po wzgórzach i dolinach, od osady do osady, poszczekując i wyjąc wniebogłosy. Gdy tylko napotykali młodą dziewczynę, rzucali się ku niej na wyścigi, współzawodnicząc, kto pierwszy smagnie ją pasem kosmatej skóry przez pośladki. Byli wilkami, a dziewczęta owcami; porównanie było tym bliższe prawdy, że na ogół chadzały grupkami, zajęte porannymi obowiązkami ‐ przynoszeniem wody czy sprawunków. Na widok "wilków" niektóre podnosiły wrzask, inne zaśmiewały się do łez. Potycjusz nigdy w życiu nie robił nic równie ekscytującego i radosnego. Był podniecony także erotycznie. Wiele dziewczyn bardziej niepokoił widok jego nabrzmiałej męskości niż groźba wilczej chłosty, choć wciąż część z nich była tym wszystkim raczej rozbawiona; chichotały, skrywając twarze w dłoniach i odwracając wzrok. Romulus i Remus, widząc stan przyjaciela, z rubasznym rechotem jęli go smagać pasami po obnażonym członku.
‐ Jednak szkoda, że nie wziąłeś swojego amuletu ‐ szepnął mu w przelocie do ucha Romulus. ‐ Teraz nie masz fallusa na szyi, żeby chronił tego między nogami!
‐ Przestań się tak zasłaniać! ‐ Remus trząsł się ze śmiechu. ‐ Porządne lanie dobrze ci zrobi na potencję! Będziesz miał wilka w kroku! W końcu dali mu jednak spokój i cała trójka wróciła do ścigania piszczących dziewczyn.  
   
 ***

Tak jak bliźniacy przewidzieli, incydent był na ustach wszystkich mieszkańców Romy. Ojciec Potycjusza zebrał najbliższą rodzinę, żeby o tym porozmawiać.
‐ Trzech młodych łobuzów, nagich pod wilczymi skórami skrywającymi ich tchórzliwe oblicza, biega po całych Siedmiu Wzgórzach, terroryzując każdego napotkanego przechodnia... Takie zachowanie jest oburzające!
‐ Nikt nie próbował ich powstrzymać? ‐ spytała matka Potycjusza.
‐ Kilku starców miało odwagę ich zbesztać, ale nicponie tylko zataczali wokół nich koła z dzikim wyciem i omal ich na śmierć nie wystraszyli. Paru młodszych mężczyzn próbowało ich ścigać, ale bezskutecznie.
‐ Ale jak oni wyglądali, mężu? Czy nie dało się ich po czymś rozpoznać? ‐ Ja sam ich nie widziałem. A któreś z was?
Potycjusz odwrócił wzrok i nic nie mówił. Zagryzł nerwowo wargi, kiedy młodsza siostra odezwała się potulnie:
‐ Ja ich widziałam, ojcze. Byłam u przyjaciółki na Wiminalu, kiedy wpadli do osady, warcząc i wyjąc jak prawdziwe wilki.
Twarz ojca zesztywniała.
‐ Czy cię w jakikolwiek sposób napastowali?
‐ Nie, ojcze! ‐ Dziewczyna się zarumieniła. ‐ Tylko...
‐ Mów, córko!
‐ Każdy z nich miał coś w ręku, chyba długie i wąskie pasy wilczej skóry. Trzaskali nimi w powietrzu jak biczami. I czasem...
‐ Mów dalej.
‐ Gdy tylko zdybali jakąś dziewczynę czy młodą kobietę, bili ją nimi.
‐ Bili ją?
‐ Tak, ojcze. ‐ Rumieniec nabrał purpurowej barwy. ‐ Od tyłu.
‐ I ciebie też bili... od tyłu?
‐ Ja... dobrze nie pamiętam, ojcze. To było takie przerażające, że nie mogę sobie przypomnieć.

"Kłamczucha!", cisnęło się na usta Potycjuszowi. On pamiętał doskonale i był pewien, że siostra także. To Remus dał jej klapsa rzemieniem, a ona nie tylko się nie przeraziła, ale biegła za nimi z chichotem, usiłując odpłacić mu pięknym za nadobne. Mimo zdenerwowania Potycjusz z trudem stłumił uśmiech. Ojciec pokręcił głową.
‐ Oburzające, powtarzam! Ale jeszcze bardziej mnie oburza to, że nie wszyscy się ze mną zgadzają.
‐ Co masz na myśli, ojcze? ‐ zdobył się na pytanie Potycjusz.
‐ Dopiero co rozmawiałem z jednym ze starszych Pinariuszów. Wydawał się tym zajściem ubawiony! Mówi, że tylko starcy uważają ten wybryk za skandaliczny, a cała młodzież zazdrości tym wilczym dzikusom, młode kobiety zaś ich podziwiają. Czy i ty im zazdrościsz, Potycjuszu?
‐ Ja? Oczywiście, że nie, ojcze.
Nerwowym ruchem chłopak dotknął Fascinusa na szyi. Założył amulet natychmiast po powrocie do domu, chcąc mieć boga blisko siebie. Właściwie powiedział prawdę ‐ w końcu trudno, by człowiek zazdrościł samemu sobie.
‐ A ty, córko, chyba nie podziwiasz tych łobuzów?
‐ Oczywiście, że nie, ojcze. Gardzę nimi!
‐ To dobrze. Inni mogą sobie chwalić takie wyczyny, ale w naszym rodzie mamy pewne zasady do utrzymywania. Potycjusze świecą przykładem całej Romie. Tak samo powinni postępować Pinariusze, obawiam się jednak, że nasi kuzyni mogli zapomnieć o swej szczególnej pozycji. ‐ Pokręcił głową z dezaprobatą. ‐ Dwaj z tych łobuzów to oczywiście ci utrapieńcy Romulus i Remus. Ale kim był trzeci wilkołak? Którego z niewinnych młodzieńców świniopasy skusiły do tej odrażającej zabawy? ‐ Popatrzył prosto w oczy Potycjuszowi, który zbladł pod tym spojrzeniem.
‐ Jak sądzisz, mój synu... czy to mógł być twój kuzyn, młody Pinariusz?
Potycjusz z trudem przełknął ślinę.
‐ Nie, ojcze. Jestem pewien, że to nie był Pinariusz.
Ojciec wciąż przyglądał mu się badawczo, po czym powiedział:
‐ No, dobrze. Dość już o tym. Mam poważniejszą sprawę do omówienia. To dotyczy ciebie, synu.
‐ Słucham, ojcze. ‐ Potycjusz z ulgą przyjął zmianę tematu.

Potycjusz senior odchrząknął i rzekł:
‐ Jako kapłani Herkulesa odgrywamy ważną rolę wśród tutejszych ludzi. Nasza opinia w sprawach boskich jest powszechnie szanowana. Trzeba się jednak wiele nauczyć, gdy chodzi o odczytywanie woli bogów i numenów. Powiedz mi, synu: gdy rolnikowi wyschnie studnia, do kogo się zwróci, aby udobruchać złośliwego numena, który zamknął źródło? Jeśli rybak chce znaleźć nowe łowisko, komu powierza wyznaczenie jego granic na rzece i ubłaganie numenów wody? Gdy piorun zabije wołu kogo się radzi pasterz, by ustalić, czy mięso jest przeklęte i należy je spalić na ołtarzu ofiarnym czy może błogosławione i można je z radością spożywać?
‐ Jeżeli ich na to stać, ojcze, ludzie wzywają w takich razach etruskiego wróżbitę, czyli, jak go w tamtych stronach nazywają, haruspika.
‐ Otóż to. Nasi dobrzy sąsiedzi z północy, Etruskowie, posiedli wielką mądrość w tych sprawach, a ich haruspikowie świetnie z tego żyją. Wróżenie to jednak tylko zawód jak każdy inny. Można go nauczyć i można się go wyuczyć. W mieście Tarkwinie jest szkoła wróżbiarstwa, najlepsza ze wszystkich, jak mnie zapewniono. Załatwiłem w niej miejsce dla ciebie, mój synu.
Zapadła cisza. Potycjusz przez długą chwilę nie odpowiadał. 
‐ Ale ja nie mówię po etrusku, ojcze ‐ wykrztusił w końcu.
‐ Oczywiście, że mówisz.
‐ Tak, ale tylko tyle, ile trzeba, by się z nimi potargować na rynku.
‐ Wobec tego nauczysz się płynnie ich mowy, a potem wszystkiego, co ci mogą przekazać o wróżeniu. Kiedy zakończysz naukę, powrócisz do Romy jako haruspik i zyskasz ważną pozycję wśród ludzi.   

Potycjusz był rozdarty. Z jednej strony ekscytowała go myśl o podróży i pobycie na obczyźnie, z drugiej chwytał za gardło strach przed rozłąką z rodziną i przyjaciółmi.
‐ Na jak długo mam wyjechać?
‐ Powiedziano mi, że studia trwają trzy lata.
‐ Aż tyle! Kiedy mam ruszać, ojcze?
‐ Jutro.
‐ Tak rychło!
‐ Im szybciej, tym lepiej. Jak aż nazbyt dobrze widać po dzisiejszym incydencie, są w naszej okolicy złe wpływy. Mocno wierzę w twój niezłomny charakter, synu, niemniej uważam, że najlepiej będzie cię od nich oddalić i to jak najszybciej.
‐ Ależ, ojcze, chyba nie myślisz...
‐ Myślę, że Romulus i Remus muszą mieć bardzo dużą siłę perswazji. Myślę, że ich szkodliwy przykład może wciągnąć nawet najlepszych z naszych młodzieńców w poważne kłopoty. Jest moim ojcowskim obowiązkiem dopilnować, aby nie spotkało to ciebie, synu. Pojedziesz do Tarkwiniów. Będziesz we wszystkim posłuszny nauczycielom. Opanujesz etruską sztukę wróżbiarstwa. Podejrzewam, że masz do tego talent i nauka pójdzie ci gładko. I nie będziesz więcej myślał o Romulusie i Remusie. Bachory świniopasa potrafią tylko jedno, sprawiać wszystkim kłopoty. Wzięli się znikąd i do niczego nie dojdą!   
        
 



GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz