Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 1 marca 2018

O WIELKOŚĆ POLSKI I SZCZĘŚCIE NARODÓW MIĘDZYMORZA - Cz. II

CZYLI OPOWIEŚĆ O TYM,

JAK TO DAWNI OFICEROWIE

LEGIONOWI JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO,

ZORGANIZOWALI W ANGLII

PODWALINY NOWEJ ARMII POLSKIEJ,

MAJĄCEJ WYZWOLIĆ OKUPOWANY

PRZEZ SOWIETÓW KRAJ

Z POCZĄTKIEM WYBUCHU 

III WOJNY ŚWIATOWEJ





"NIE MOGĘ OPRZEĆ SIĘ MYŚLI, ŻE JEST JAKAŚ NIĆ - STRASZNA I CZERWONA - KTÓRA ŁĄCZY TRAKTAT RYSKI Z NASZĄ DZISIEJSZĄ TRAGEDIĄ. BIEGNIE TA NIĆ, WIJĄC SIĘ FANTASTYCZNIE, NIEMAL KAPRYŚNIE, OD MOGIŁ POMORDOWANYCH, A ZA ŻYCIA ODARTYCH ZE SKÓRY UŁANÓW POD ROHACZEWEM I NIEMIROWEM (...) GUBI SIĘ TA NIĆ NA LAT DWADZIEŚCIA, BY PÓŹNIEJ ZABŁYSNĄĆ KRWAWO NAD KATYNIEM (...) I WRESZCIE ZATRZYMUJE SIĘ TA NIĆ CZERWONA WŚRÓD WYSTYGŁYCH RUMOWISK WARSZAWY. ZATRZYMUJE SIĘ - NA JAK DŁUGO?"

MICHAŁ K. PAWLIKOWSKI





W sierpniu i wrześniu 1920 r. w dwóch wielkich bitwach przesądzona została przyszłość Europy. Ogromnym poświęceniem ponad 1 000 000 żołnierzy Wojsko Polskie powstrzymało nacierającą Armię Czerwoną, która szła na podbój Europy. osiem z szesnastu ówczesnych dywizji, z których składała się Armia Czerwona zostało startych na miazgę na polach pod Warszawą, Radzyminem, Sochocinem, Nasielskiem, pod Grodnem, Lidą i nad Niemnem. Zwycięstwo było prawdziwym kubłem zimnej wody dla Sowietów, którzy właściwie od połowy lipca 1920 r. już czuli się nowymi władcami odradzającej się do niepodległego życia Polski. Ciekawie ten fenomen wyglądał na przykładzie Wilna, które w lipcu i sierpniu 1920 r. było pod okupacją sowiecką. 15 sierpnia gruchnęła w mieście wiadomość że Armia Czerwona zdobyła Warszawę, natychmiast zarządzono przymusowe oflagowanie miasta czerwonymi szmatami (dosłownie, bowiem przestraszona ludność Wilna, w obawie aby nie posądzono jej o defetyzm albo co gorsza o sianie nastrojów kontrrewolucyjnych co natychmiast oznaczałoby areszt, tortury i śmierć, wynajdywała jakieś stare czerwone obrusy, zasłony, darła płótno jeśli było pod ręką, aby czym prędzej wywiesić je w oknach, by sowieccy "wyzwoliciele" nie mieli podstaw do represji). Ukazały się też specjalne wydania lokalnych gazet o takich tytułach jak: "Warszawa wzięta!", "Czerwone flagi nad Warszawą!", "Po Warszawie cała Europa czerwona!", "Bramy do Berlina wyłamane" itd. Zorganizowano przemarsz ulicami Wilna "spontanicznej demonstracji" złożonej ze stacjonującego w mieście garnizonu i spędzonych przez Rewwojensowiet mieszkańców. Ponieważ demonstracja została zwołana na godzinę 19:00 szybko zapadł zmierzch, więc zapalono pochodnie i wystrzelono rakiety dla upamiętnienia upadku Warszawy.

Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, wiadomość była nieprawdziwa, mimo to po demonstracji rozpoczęło się całonocne wielkie picie w siedzibie Rewwojensowietu (mieścił się on w budynku Klubu Szlacheckiego), ograbiono fabrykę tytoniu "Szyszman i Duruncza"i rozdano papierosy pomiędzy oficerów oraz żołnierzy uczestniczących w pochodzie. Zresztą tej nocy Sowieci wypili mnóstwo alkoholu. Następnego dnia (16 sierpnia) od rana była mgła. We władzach Rewwojensowietu (gdy część już wytrzeźwiała) postanowiono zwołać kolejną, tym razem większą demonstrację poparcia, tym razem miała być ona wymierzona w rząd litewski w Kownie. Celem było propagandowe przygotowanie do opanowania Litwy, teraz, gdy Polska poniosła klęską a Warszawa została zdobyta, nie było sensu dalej utrzymywać pozorów niepodległości maleńkiej Litwy. Za nią zaś miała pójść Łotwa, Estonia i inne kraje. Pochód się rozpoczął, ale nie przybrał tak "żywiołowych" rozmiarów jak dnia poprzedniego, tym bardziej że... Moskwa jakoś dziwnie milczała, a przecież to stamtąd miał pójść sygnał do "masowej demonstracji ludności Wilna". Tego dnia również większość sowieckich sołdatów przeznaczyła na picie wódki lub spirytusu. Dzień następny (17 sierpnia), dla niewytrzeźwiałych jeszcze głów sowieckich " oficjerów" był jeszcze bardziej niezrozumiały, niż poprzedni. Moskwa wciąż milczała, ale... przechodnie jakoś dziwnie na nich zerkali. Józef Mackiewicz przytacza tutaj rozmowę dwóch sowieckich kamandirów, którzy 17 sierpnia nad ranem spotkali się po nocnej popijawie: "Coś jakby źle pod Warszawą... zdaje się, że przedwcześnie manifestowaliśmy (...) Otrzymałem niespodziewaną wiadomość, że masy polskiej kawalerii przerwały się na Mławę i poszły na Augustów w tył naszego frontu. Lada chwila będziemy wiedzieli czy to prawda czy plotka". 




Wciąż nie wiedziano jednak co się dokładnie dzieje i taki stan utrzymywał się jeszcze przez cztery kolejne dni, aż do wybuchu powszechnej paniki - 21 sierpnia 1920 r. Dochodziło do dantejskich scen, gdy tłumy krasnoarmiejców pakowały się do stojących pociągów, aby tylko czym prędzej ratować się przed zbliżającym się polskim natarciem. Część wagonów została jednak odstawiona na inny tor i nie miała lokomotywy, zaś pomiędzy nią stały znów wagony z rannymi sowieckimi sołdatami, położonymi jeden przy drugim w upale sierpniowego słońca. Można sobie wyobrazić "zapach" jaki panował w tych przedziałach, jako że żołnierze ci zostali tam sami - personel medyczny się rozbiegł na wszystkie strony - a ci leżeli ranni we... własnym moczu i ekskrementach (nikt bowiem nie miał ani czasu ani ochoty aby pomóc im załatwić potrzeby fizjologiczne, więc po prostu robili pod siebie). Ludzie umierali z pragnienia, do tego masy latających wokoło much i porozrzucane na wietrze ulotki oraz plakaty propagandowe, które dopiero co miały zostać rozlepione na murach o tak krzykliwych tytułach jak: "Niech żyje partia bolszewików! Niech żyje towarzysz Lenin", "Niech żyje niezwyciężona armia rewolucyjna!", "Dajosz Warszawu" i tak dalej. Walące się po peronie plakaty oraz widok paniki i zapach wszech-oblepiającego smrodu sprawiał przygnębiające wrażenie - tak oto kończyła się pierwsza próba zaprowadzenia komunizmu w Polsce i Europie - dogorywała we własnym moczu i ekskrementach, w jękach "żołnierzy niezwyciężonej armii rewolucyjnej" i w ich błagalnych prośbach o choćby kroplę wody. Rewolucja ta, wypychana silnymi i zdecydowanymi atakami polskiej kontrofensywy marszałka Piłsudskiego z 16 sierpnia 1920 r. zdychała dodatkowo w panice i w smrodzie odchodów umierających krasnoarmiejców.

Zwycięstwo w bitwach pod Warszawą (13-25 sierpnia 1920 r.) i nad Niemnem (20-26 września 1920 r.) ocaliła nie tylko Polskę ale całą zachodnią Europę przed nieprawdopodobnym wręcz niebezpieczeństwem, które dla dzisiejszego mieszkańca Niemiec czy Francji jest czysto abstrakcyjne, bowiem nie ma możliwości wypowiedzieć własnymi słowami tego, co stałoby się z Zachodnią Europą, jej cywilizacją i kulturą w przypadku wkroczenia czerwonej zarazy do Berlina, Paryża, Wiednia, Rzymu czy Madrytu - krew lałaby się strumieniami. Dziś oczywiście możemy sobie tylko na ten temat pogdybać, ale spójrzcie... moglibyśmy również w taki sam sposób pogdybać o II Wojnie Światowej, gdyby Francja i Anglia wywiązały się ze swoich sojuszniczych zobowiązań wobec naszego kraju i realnie zaatakowały III Rzeszę. Dziś byśmy pewnie rozważali co by się ewentualnie mogło stać, gdyby Francja i Anglia nie zaatakowały a Hitlerowi przyszedł z pomocą Stalin. Głupie prawda? przecież w naszej rzeczywistości cała II Wojna sprowadziłaby się do krótkiego epizodu wojennego, trwającego do początku listopada 1939 r. 11 listopada 1939 r. w miejscowości Hohenstain, przy lekko uszkodzonym w wyniku działań wojennych monumencie zwanym Tannenberg-Denkmal, spotkali by się przedstawiciele trzech zwycięskich krajów - Francji, Anglii i Polski. To właśnie w Hohenstein przy Mauzoleum Hindenburga podpisany zostałby akt kapitulacji III Rzeszy. O przyszłych losach Niemiec zadecydowałaby wielka trójka - Daladier - Chamberlain- Rydz-Śmigły. Fajnie pomarzyć prawda? A teraz wyobraźcie sobie że Polacy jednak przegrali Bitwę pod Warszawą i Sowieci wlali się do Europy.




Przez kolejne prawie dwadzieścia lat od podpisania pokoju w Rydze (18 marca 1921 r.) pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Rosją Sowiecką i Ukrainą Sowiecką i wytyczenia wschodnich granic Polski (Polacy zrezygnowali wówczas z ogromnych terenów na wschodzie, jakie w zamian za utrzymanie pokoju oferował nam Lenin, szczególnie na Białorusi, podchodzących pod Smoleńsk. Propozycję tę - oczywiście tymczasową, bowiem Lenin wszelkie układy traktował jako tylko tymczasowe - odrzuciła polska delegacja złożona w ogromnej większości z polityków narodowych i ludowych, dla których próba polonizacji tak ogromnego obszaru wydawała się przedsięwzięciem wprost niewykonalnym. Mieli zapewne w pamięci fakt, że na Kresach po polsku mówiło się głównie w szlacheckim dworze. Po polsku mówił rządca folwarku bo był Polakiem, mówił ekonom, bo się rekrutował ze szlachty zaściankowej, całkowicie spolonizowanej. Po polsku mówili lokaje, pokojówki, kucharze, furmani, leśnicy, bo uważali to za swego rodzaju szyk - język polski był bowiem językiem szlachty, ale parobkowie i gospodarze wiejscy w czworakach w wiekszości mówili albo po rusku albo ukraińsku. teraz ci panowie z delegacji, mającej ustanowić przyszłe granice Polski, doszli do wniosku że wchłonięcie tak dużej ilości Białorusinów i Ukraińców byłoby niemożliwe pod względem wysiłków polonizacyjnych. Myśleli kategoriami czysto unitarnymi. Zupełnie inaczej kalkulował Józef Piłsudski, który planował odbudować niepodległe państwa - Ukrainę i Białoruś, które wraz z Litwą byłyby sprzymierzone z Polską i zjednoczone we wspólnym sojuszu zaczepno-obronnym. Państwa te, chroniłyby Polskę od wschodu przed Rosją, dzięki czemu konfrontacja Polski z Niemcami, nie stworzyłaby niebezpieczeństwa ataku ze wschodu - jak to miało miejsce 17 września 1939 r. gdyż najpierw Związek Sowiecki musiałby uderzyć na Ukrainę i Białoruś. 

Nie chodziło więc o polonizację mieszkających na tej ziemi (wyrwanej siłą z rąk nieludzkiego ustroju, skazującego ich na bycie albo niewolnikami, albo na unicestwienie) mieszkańców, ale na ich zjednoczenie z Polską i polskością za sprawą odnowienia dawnej Rzeczpospolitej Wolnych i Równych. Tak się jednak nie stało, Polska odrzuciła nie tylko możliwość utworzenia sprzymierzonych ze sobą państw na wschodzie, ale wręcz olała zupełnie mieszkających na tej ziemi Polaków, co potem skutkowało m.in. Operacją polską NKWD 1937-1938 w ZSRS a następnie Katyniem i innymi sowieckimi zbrodniami już po agresji tego Sowieckiego Sojuza na Polskę. Marszałek Piłsudski, gdy dowiedział się o efektach podpisanego pokoju w Rydze, powiedział tylko: "Za ten traktat komuś w Polsce należałoby rozbić głupi łeb", po czym dodał: "W tych granicach Polska nie przetrwa nawet jednego pokolenia". Niestety - miał rację!

   
 W OKRESIE MIĘDZYWOJENNYM POLSKA POSIADAŁA CZWARTĄ NAJWIĘKSZA ARMIĘ W EUROPIE 
I SIÓDMĄ NA ŚWIECIE. 
TUTAJ PORÓWNANIE LICZEBNOŚCI 
ARMII PAŃSTW EUROPY 
w 1929 r.
 




 GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz