Łączna liczba wyświetleń

środa, 14 marca 2018

TAJNE SPISKI, REWOLUCJE I POLITYCZNE MAFIE - Cz. I

CZYLI TAJEMNY ŚWIAT UKRYTY,

PRZESŁONIĘTY NASZYM MATRIXEM






Temat ten podjąłem się napisać z kilku względów. Po pierwsze żeby naświetlić trochę sytuację odnośnie wydarzeń znanych nam z historii, które niekoniecznie były tymi, o jakich nas do tej pory uczono. Po drugie - aby wyjaśnić wszelkie nieścisłości i po trzecie wreszcie aby ukazać fałsz, który serwowany jest nam jako prawda. Wiem że jak na razie nie brzmi to zbyt ciekawie (ot po prostu masło maślane- można by pomyśleć), ale chciałbym powiedzieć (i postaram się to udowodnić) że świat nie jest takim, jaki nam się wydaje że jest - jest... znacznie gorszy. Ale po kolei. Zmiany w naszym świecie, które obserwujemy dokoła (np. niekontrolowana imigracja muzułmanów z Afryki i Bliskiego Wschodu, czyli jak chcą lewicowcy i wspierające ich media: "ubogacacze kulturowi") są efektem planów, podejmowanych najczęściej na długo przed tym, zanim zostały one realnie wprowadzone w życie. To co nam się wydaje że dzieje się spontanicznie, jest po prostu dobrze przemyślanym planem działania, mającym doprowadzić do pewnego ściśle określonego celu. Nic bowiem nie dzieje się przez przypadek. 

Ciekawi mnie na przykład kwestia ateizmu. Dziś przywykło się uważać, iż ateizm jest czymś naturalnym czymś co ma przed sobą przyszłość. Kochani, ateizm (choć oczywiście często przybiera ona formy kultu religijnego, gdyż ateiści też wierzą że... nie wierzą, próbując jednocześnie narzucić swój kult innym), wcześniej czy później MUSI ewoluować w kierunku jakiejś formy czysto religijnej, gdyż sam w sobie stanowi jedynie poczekalnię (istnienia Boga nigdy nie udowodniono - więc nie istnieje - ja w niego nie wierzę - a nawet jeśli istnieje, to jest zły, skoro dopuszcza do tylu cierpień i przemocy - jeśli więc nawet istnieje ja go odrzucam. Odrzucam Go, ale rozumiem że być może istnieje, przynajmniej tak wierzą niektórzy. Ale jeśli istnieje to dlaczego nic nie robi z całym złem tego świata. Lepiej więc żeby nie istniał itd. itp.). Tak naprawdę my wszyscy jesteśmy istotami duchowymi i potrzebujemy Boga, bez względu na to, czy nam się to podoba czy nie. Oczywiście są i będą tacy, którzy wciąż twardo będą twierdzić że nie potrzebują, ale powiem tylko tyle - przychodzi w życiu człowieka kiedyś taki okres gdzie nic innego poza odwołaniem się do Siły Wyższej (która dla ateistów "nie istnieje" lub "nie sposób udowodnić istnienia Boga"), i nie mówię tutaj o kwestiach duchowości indywidualnej, ale o potrzebie bliskości wspólnotowej. I co wtedy? Oficjalnie mówi się że dzisiejsza Europa jest całkowicie zlaicyzowana - to jest totalna bzdura, Europa nie jest zlaicyzowana, tylko zdechrystianizowana, co nie oznacza wcale braku wiary w tamtejszych społecznościach indywidualnych państw europejskich.

Europa jest zdechrystianizowana, ale nie pozbawiona wiary (w wiekszości krajów europejskich ponad 50 % społeczeństwa, a często więcej - wierzy w jakąś inną siłę nadprzyrodzoną, która nie musi być związana z Chrześcijaństwem). Ale jest to stan, w którym ludzie, którzy deklarują się jako "wierzący w jakąś nadnaturalną siłę", pozbawieni są wspólnotowej bliskości wiary. A na naszym kontynencie tę wspólnotę przez ostatnie 2 000 lat zapewniało właśnie Chrześcijaństwo. Oczywiście można to przez jakiś czas pomijać (dla niektórych "jakiś czas" może nawet oznaczać całe życie) i oddać się nihilizmowi i materializmowi, uznać że jesteśmy wspaniali - humanitarni (za największych humanistów na świecie zawsze uważali się komuniści i wszelkiego typu marksiści - których to ideologie wymordowały setki milionów ludzkich istnień) i piękni. Odrzućmy więc to wszystko, co nie pasuje do tego "wesołego obrazka" - odrzućmy brzydotę, choroby, cierpienie i śmierć - bo to takie niehumanitarne, a przede wszystkim odbiera nam radość zabawy. Pomińmy więc to co przykre, szukajmy tego co piękne, młode i humanitarne. Ale czy tak się da żyć? Nie da się, ponieważ na tym świecie istnieją przeciwstawne bieguny - zło-dobro, piękno-brzydota, młodość-starość itd. Odrzucając jedną z nich na korzyść drugiej, stajemy się hipokrytami, gdyż wmawiamy przede wszystkim sobie samym iż to nas nie dotyczy. Zbudujmy więc "wesołą utopię", szczęścia, radości, piękna i powszechnej sprawiedliwości - tylko nim do tego dojdzie, no niestety ale musimy zniszczyć to wszystko, co przypomina nam o tej drugiej duchowej stronie życia (starość, cierpienie, umieranie). Wyrżnijmy więc tych, którzy głoszą jakieś przestarzałe idee o Bogu, niech nawet cały świat spłynie krwią, ale na gruzach starego świata zbudujemy naszą "wesołą utopię". 




Taki jest właśnie cel nihilistycznego marksizmu i wszelkich jego odcieni - np. jakiś czas temu pewna feministka zrobiła "sztukę teatralną" jak to młoda dziewczyna, która buntuje się przeciwko moralizatorskim naukom matki, pogrąża się w nieskrępowanej wolności, czyli w nihilistycznej utopii i w końcu dochodzi do wniosku że... stała się świnią. Rosną jej wymiona, ryjek, zaczyna chodzić na czterech łapach - i co ciekawe ta "sztuka" zyskała bardzo pochlebne recenzje, szczególnie wśród feministek. Innymi słów sprowadzenie kobiety do roli świnie jest dla feministek lepsze, niż naturalny rozwój człowieka, tak fizyczny, jak i duchowy i mentalny. Dla feministek nie ma bowiem dziś większej zbrodni, niż rozwój kobiety u boku mężczyzny, w rodzinie w której może ona uzewnętrzniać swoją kobiecość (a nie na siłę udowadniać że musi konkurować z mężczyznami, bo na tym polu pod wieloma względami kobieta nigdy nie będzie miała większych szans i będzie to powodem jeszcze większej jej frustracji. O różnicach anatomicznych nawet nie ma co dyskutować, ale warto przypomnieć chociażby taki fakt, jako to podczas turniejów, lub na igrzyskach olimpijskich dopuszczono do udziału mężczyzn, którzy "uważają się za kobiety", choć na pierwszy rzut oka widać że to są napompowani testosteronem - choć może w mniejszych ilościach - faceci. I biją oni te biedne kobiety zarówno w biegach, jak i w zapasach, boksie itd. A one swoje porażki przyjmują w milczeniu, bojąc się odezwać że to tak naprawdę pobił ich mężczyzna, gdyż wszechobecna polityczna poprawność - kolejny marksistowski twór wiodący ku "wesołej utopii" - zabrania im nawet pisnąć w tym temacie. I powiedzcie mi teraz po co jest ten feminizm, skoro feministki otwarcie nie bronią kobiet, ani przed gwałtami muzułmańskich dawców "kulturowego ubogacenia", ani przed ludźmi, którzy uznają że są kobietami i mogą swobodnie wejść do damskiej ubikacji, lub uczestniczyć w zawodach sportowych, wiedząc że prawdziwe kobiety nie mają z nim żadnych szans, a oni sami nie mieliby szans startując w konkurencjach z mężczyznami. Więc wmawiają innym że "czują się kobietami" i to wystarczy - bo jak się już "czują" (jak ja się czuję źle, to idę do lekarza) to znaczy że tak jest, czyńmy świat wesołym, a nie myślmy o tym jaki jest naprawdę.

Utopia marksistowska jest więc krótkotrwała, bo i tak wcześniej czy później zakończy się ona powszechną rzezią (bo musi się tak zakończyć, po prostu ideologia która tworzy nam przed oczami świat nierealny, jednocześnie zupełnie pomijając i odrzucając ten prawdziwy, w którym żyjemy, zakończy się totalną klapą, a to... budzi frustrację, należy znaleźć wrogów nieudanego projektu, który od samego początku skazany był na klęskę - i zaczyna się, krew leje się strumieniami (jeszcze tylko trochę, jeszcze z milion lub dwa miliony należy wyrżnąć, a potem to już na pewno zbudujemy naszą "wesołą utopię" - nasz wyśniony marksizm. Taki humanitarny, piękny, dobry, tolerancyjny i równy dla wszystkich. Kogo więc obchodzi te kilka milionów sabotażystów, to przecież przez nich nie zbudowaliśmy jeszcze naszego świata, ale już wkrótce... już wkrótce... jeszcze tylko ten milion, może dwa?). Tak więc marksistowski nihilizm zwany feminizmem, sprowadza dziś kobietę do roli zwierzęcia, ale nawet sprowadzenie kobiety do roli świni, jest i tak o niebo lepsze, niż pozwolić kobiecie trwać u boku męża w roli żony i matki. Oczywiście są i takie jednostki, którym poszukiwanie "radosnej utopii" nie przeszkadza przez całe ich życie (to są młode dusze, poszukujące dopiero swego miejsca na tym świecie), ale jednak znacznie więcej ludzi wcześniej czy później dojdzie do przekonania że nihilizm marksistowski nie daje im nic, prócz tego wszystkiego, co pragnęli odrzucić (śmierć, cierpienie, brak realnych perspektyw rozwoju). A niech do tego dojdą jakieś kryzysy osobiste - można się załamać nie mając solidnego oparcia. Ale skoro Boga nie ma, to w co wierzyć? Dziś w Europie Zachodniej, poddawanej od dziesięcioleci marksistowskiej tresurze, nastąpiła skuteczna dechrystianizacja, ale nie spowodowało to powszechnej ateizacji, po prostu ludzie szukają wiary inaczej, niż poprzez Kościół i Chrześcijaństwo, ale brak im wspólnotowego oparcia.

Oczywiście można sobie tak żyć, póki jest wszystko dobrze, można nawet odrzucać myśli o wierze w cokolwiek i deklarować agnostycyzm, ateizm - można. Ale... czy myśmy już tego nie przerabiali kiedyś w historii. Historia jest nauczycielką życia a ja staram się uświadomić szanownych czytelników, iż to co było nie tylko nie mija, ale... powraca raz jeszcze, tylko w nieco zmienionych konfiguracjach. I teraz pytanie - spójrzmy na obecną Europę, z jej rozpasanym konsumpcjonizmem, promocją homoseksualizmu i innych dewiacji (ideologia gender, polityczna poprawność itd.), przeciwstawieniem kobiety mężczyźnie i nazwaniem tego "emancypacją" oraz brakiem oparcia w silnej strukturze wspólnoty religijnej. Nic wam, to Kochani nie przypomina? Przecież to wszystko już było! Kiedy, spytamy? W... Imperium Rzymskim! Tam też była nieskrępowana wolność seksualna, umiłowanie konsumpcjonizmu, upadek wartości (Rzymianie woleli np. zapłacić obcym, aby ci ich bronili, niż sami narażać własne życie w walce o to, co było im drogie), oraz ogromna emancypacja kobiet (pisałem o tym już w niektórych z wcześniejszych tematów). I co Rzymian zabiło? Owszem, gdy Imperium było bogate i rynek niewolniczy się rozwijał, to takie życie można było praktykować w I, II czy nawet III wieku naszej ery. Problem zaczyna się wówczas, gdy ustają zdobywcze wojny i zaczyna brakować siły niewolniczej, która dotąd robiła wszystko za swoich panów. Powstaje kryzys gospodarczy i okazuje się że mamy problem, gdyż Rzymianie... nie mają już scentralizowanej wspólnoty religijnej do której w chwilach zagrożenia lub klęski odwoływały się poprzednie pokolenia. Ktoś powie - zaraz, zaraz, jak to nie ma scentralizowanej wspólnoty religijnej, skoro wciąż istniały stare rzymskie kulty religijne, a cesarz był uważany za boga? 




Otóż okazało się że co prawda kulty sobie istniały ale... nie było już zbyt wielu chętnych do ich praktykowania. Owszem, ludzie chodzili do świątyń ale raczej z przyzwyczajenia i w celu załatwienia codziennych spraw życiowych, niż w celu realnej wiary, tym bardziej że wielcy krytycy chrześcijaństwa i promotorzy odnowienia religijnego Rzymian w duchu klasycznym - jak np. Celsus, Marek Antoniusz czy Julian Apostata uważali te kulty za... bajki (Celsus np. pisał w latach 70-tych II wieku że co prawda mitologie to są bajki w które nikt już nie wierzy, ale i tak są lepsze od tego, w co wierzą Chrześcijanie, podobnie twierdził Marek Aureliusz). Czyli wiara osłabła (w porównaniu z wcześniejszymi wiekami i religijnym przywiązaniem Rzymian do kultów i misteriów z czasów Republiki), a większość Rzymian traktowała religię jako zbiór pięknych bajek, było zresztą tyle przyjemniejszych rzeczy do zrobienia niż poświęcanie czasu dla bogów. A teraz weźmy drugą stronę, czyli tych, których tak krytykowali: Celsus, Marek Aureliusz, Fronton, Apulejusz, Lukian, Porfiriusz i wielu innych - czyli Chrześcijan. U nich w pierwszych wiekach wiara w Boga była bardzo silna, gotowi byli nawet poświęcić swe życie (rzucani np. na pożarcie dzikim zwierzętom w amfiteatrach lub paleni żywcem) w imię Boga i wiary. I pomimo wielkich prześladowań ich liczba w Imperium Rzymskim stale rosła, bowiem wciąż przybywali następni wierni (nowo ochrzczeni). W 350 r. Chrześcijanie stanowili już większość mieszkańców Imperium (56%) a religię tę wyznawało wówczas 34 miliony Rzymian. 

Co wiec zniszczyło Imperium Rzymskie - barbarzyńcy? Nie, Imperium Rzymskie zniszczyło się samo, poprzez praktykę nihilistycznego podejścia do życia, oraz oczywiście załamania się rynku niewolniczego (czyli krachu gospodarczego). Co doprowadzi do upadku Europy? Nihilistyczny marksizm kulturowy, upadek systemu neokolonialnego (już wkrótce zacznie się prawdziwy krach gospodarczy, który spowoduje wielką biedę w Europie, dlatego też rządzący Unią Europejską robią dziś co mogą aby jak najszybciej domknąć projekt unijny i wprowadzić neomarksistowski totalitaryzm z armią europejską, gotową do użycia, w razie jakichś poważniejszych buntów mieszkańców poszczególnych europejskich państw) i oczywiście... Islam. I tutaj znów dochodzimy do sedna, znów historia zatacza koło. Spójrzcie, w rzymskiej starożytności pośród wesołkowatego życia wielu Rzymian, którzy oficjalnie wyznawali swe dawne kulty, ale realnie uważali je już za bajki, żyli Chrześcijanie, którzy gotowi byli oddać swe życie za Boga i wiarę. Byli prześladowani, ale mieli to, czego nie mieli pogańscy Rzymianie - silną wspólnotę religijną, ludzi którzy wzajemnie sobie pomagali i mogli na siebie liczyć w przypadku jakiegoś nieszczęścia. Wesołkowaty Rzymianin nie miał zaś takiej możliwości, w przypadku jakiejś katastrofy lub nieszczęścia musiał liczyć tylko na siebie samego - czy można więc się dziwić że gdy system niewolniczy zaczął upadać, co spowodowało znaczny kryzys gospodarczy, Rzymianie, którzy stanęli przed dylematami, z którymi nie mogli sobie sami poradzić - masowo przyjmowali Chrześcijaństwo i stawali się gorliwymi wyznawcami tej religii? A spójrzcie teraz na europejskie państwa?

 Pośród ludzi, którzy pragną żyć w spokoju i tolerancji i uznający religię chrześcijańską za bajki, żyją muzułmanie, niezwykle gorliwi, niezwykle żarliwi i niezwykle religijni. Oni żywo wierzą w swego Boga, zaś Europejczycy też wierzą, ale, nie w Boga którego religia zbudowała podwaliny dzisiejszego świata (w "Quo Vadis" jest taka scena, gdy Winicjusz przebywając wśród Chrześcijan zapytuje się św. Pawła: "Grecja dała światu piękno, Rzym siłę i prawo, a co wnosicie wy?", na co św. Paweł odpowiada: "My przynosimy miłość"). Ale gdy dojdzie do wielkiego krachu obecnego systemu gospodarczego (który również zbudowany jest, podobnie jak i rzymski na rabunku), ludzie zostaną pozostawieni samym sobie. Skończy się wesołkowatość, skończą się plany "wesołych utopii" zacznie się ciężkie życie (naprawdę ciężkie). Wiele osób w takich warunkach będzie chciało wrócić do religii, do Boga, ale... nie będzie gdzie wracać, bowiem przez ostatnie dziesięciolecia Chrześcijaństwo w Europie (a szczególnie katolicyzm), zostało praktycznie wypchnięte poza nawias życia społecznego i obywatelskiego. Europejczycy wciąż "wierzą w coś", ale już nie w to, w co wierzyli ich przodkowie, nie ma więc wspólnoty wiary. Ale, ale - tuż obok mieszkają muzułmanie, wystarczy więc przyjąć Islam i... mamy wspólnotę, nie jesteśmy sami na tym świecie. Prawda że proste - niestety wręcz diabelnie proste, a historia w tym przypadku lubi się powtarzać w sposób okrutny. Dlaczego okrutny? Cofnijmy się do przytoczonych wyżej słów św. Pawła z "Quo Vadis" Henryka Sienkiewicza - "My przynosimy miłość". No właśnie, z tego powodu, bowiem Islam jest... zupełnym przeciwieństwem Chrześcijaństwa i to praktycznie pod każdym względem.




Czy Islam jest religią pokoju? Oczywiście, przecież w Koranie można odnaleźć wersety, w których Mahomet mówi zarówno o pokoju, jak i o tolerancji i miłości bliźniego - bezapelacyjnie więc jest to religia pokoju. Na pewno? Pomyślmy, czy na pewno? I tutaj znów musimy się cofnąć do początków zarówno Chrześcijaństwa jak i Islamu. Kiedy narodziło się Chrześcijaństwo? Z chwilą narodzenia Jezusa Chrystusa, który powszechnie jest uznawany (przez Chrześcijan) za syna Boga, a szczególnie od chwili gdy rozpoczął On swą ewangelizacyjną naukę. A kiedy narodził się Islam? Z chwilą narodzin Mahometa? Nie! To może z chwilą pierwszego objawienia się Allacha przez Mahometa i rozpoczęcia jego misji wśród Arabów? Nie! Islam jeszcze wówczas się nie narodził wedle ogólnie przyjętej muzułmańskiej doktryny. No więc kiedy narodził się ten Islam? Wtedy, gdy Mahomet stał się... uchodźcą i uciekł z Mekki do Medyny (622 r.). To jest właściwy początek narodzin Islamu i początek muzułmańskiej rachuby czasu. Więc nie narodziny i nie rozpoczęcie głoszenia nowej religii (610 r.) a dopiero wygnanie uważane jest za początek Islamu. Dlaczego tak jest, można by zapytać? Ano dlatego, że Mahomet, któremu objawiał się Allach (kilkukrotnie zresztą), w ciągu pierwszych dwunastu lat nauczania nowej religii w Mekce zdołał nawrócić jedynie... 130 Arabów (czyli stworzył sobie jedynie lokalną sektę). Dopiero z chwilą jego ucieczki z Mekki do Medyny (czyli z chwilą gdy stał się uchodźcą) rozwój Islamu diametralnie się zwiększył a w 630 r. już każdy mieszkaniec Półwyspu Arabskiego był muzułmaninem. Mam nadzieję że różnica ta jest jasna i zrozumiała - Chrześcijaństwo narodziło się z chwilą gdy na ten świat przyszedł "Syn Boży" i zaczął głosić "Dobrą Nowinę" - Islam narodził się z chwilą gdy Mahomet uciekł do Medyny i tam stał się już nie nauczycielem religijnym, a twórcą teokratycznego państwa, czyli politykiem.

To jednak nie tłumaczy dlaczego Islam nie może być religią pokoju, skoro w Koranie są odniesienia zarówno do tolerancji jak i do miłosierdzia na które zresztą bardzo często powołują się lewicowcy, głosząc że tak naprawdę Islam jest taki sam jak Chrześcijaństwo). Ale wersety Koranu, które mówią o tolerancji, miłosierdziu i o pokoju, są wersetami spisanymi w czasie... pobytu Mahometa w Mekce i jego nauk (do których zdołał przekonać jedynie 130 wiernych). Są to więc wersety wczesne, bardzo wczesne, powiem więcej, są to wersety... sprzed narodzin Islamu. Paradoks prawda? Właściwy Islam narodził się gdy Mahomet uciekł do Medyny, a wówczas, to już nie było zmiłuj się. Sury Koranu, które powstały po jego ucieczce do Medyny (czyli wersety właściwego Islamu) mówią już oficjalnie o konieczności mordowania swych wrogów, upokarzania Żydów i Chrześcijan i obarczania ich dodatkowym podatkiem (w najlepszym razie) dżizją - którą muszą płacić jako "niewierni". Tam już nie ma słowa o tym, że należy się litować nad "niewiernymi" - ich należy niszczyć, mordować, zabijać, topić, palić, gwałcić i upokarzać. Wobec niewiernych należy stosować dżihad (czyli po prostu najzwyklejsze mordy, z tym że każdy muzułmanin, który kroczy drogą dżihadu... wejdzie do Nieba bez Sądu Ostatecznego, cokolwiek by nie uczynił i ile krwi by nie przelał - gdzie będą go oczekiwały piękne hurysy). Tu nie ma zmiłuj się, tu jest dżihad i jeszcze raz dżihad (czyli walka, mordy, walka, mordy - gdzie tutaj do cholery jest miejsce na duchowość, pokój i miłość?) Tylko idiota, perfidny kłamca lub człowiek nie mający o tym zielonego pojęcia mógłby stwierdzić iż wersety Koranu, mówiące o pokoju i miłości bliźniego sprzed powstania Islamu, niweczą te późniejsze, które stanowią kwintesencję Islamu.




Islam, to jest dzika, barbarzyńska religia typowo męska i to męska w jego najbardziej brutalnej formie, gdzie kobieta może być bita, gwałcona i zabijana a i tak ów maltretujący ją bydlak pójdzie do Nieba bo "kroczy drogą dżihadu". Nie porównujmy Islamu z Chrześcijaństwem bo to są zupełne przeciwności (czerń i biel). Dziki, pierwotny, barbarzyński, męski Islam, kontra... kobiece Chrześcijaństwo. Kobiece? jak to kobiece, skoro kobiety nie pełnią (szczególnie w katolicyzmie) żadnych odpowiedzialnych funkcji w tej religii? Ano kobiece, bo jeśli wczytamy się w Nowy Testament, to tam odniesień do kobiet jest multum. Jezus przebywa w towarzystwie kobiet, rozmawia z nimi (a w tamtych czasach rabbi - czyli żydowski nauczyciel byłby pohańbiony, gdyby ujrzano go rozmawiającego na ulicy z kobietą), mało tego, według mnie w Nowym Testamencie to właśnie kobiety są postawione wyżej od mężczyzn, nawet od samych uczniów Jezusa (z którymi miał ciągłe kłopoty). To Maria Magdalena jest pierwsza, której objawia się On po swym zmartwychwstaniu i poleca jej głosić Dobrą Nowinę wśród uczniów. Ona idzie do uczniów Jezusa, a ci, nie wierzą jej bo jest kobietą (dopiero uwierzyli, jak Jezus osobiście się do nich pofatygował). Mało tego, uczniowie Jezusa wyparli się go, również św. Piotr (trzykrotnie się go wyparł), żadna kobieta, wśród tych, które przebywały z Jezusem nigdy nie wyparła się Nauczyciela. To też kobiety są przy Nim, gdy kroczy na śmierć, dźwigając swój krzyż.A mimo to "Dobra Nowina" jest skierowana głównie do mężczyzn, dlaczego? Z bardzo prostego, wręcz banalnego powodu - ponieważ Chrześcijaństwo było religią kobiecą, religią w której kobiety wspaniale się odnajdowały, mężczyzn zaś trzeba było szczególnie ewangelizować, nauczać miłości bliźniego. 

Mężczyźni zaś doskonale się odnajdują w Islamie, bo ta dzika religia pasterzy kóz, nie wnosi ku zbawieniu nic więcej prócz prostego zdzielenia kogoś mieczem lub pałką przez łeb i tym samym zasłużenia sobie na życie wieczne w Niebie pośród hurys. Ale żeby pojąć "Dobrą Nowinę" trzeba większej wrażliwości, trzeba się otworzyć na Miłość która jest częścią nas samych. Wielu mężczyznom nie przychodzi to łatwo i dlatego Bóg jest zawsze pokazywany jako mężczyzna (czyli surowy ojciec, który każe za grzechy i nagradza za dobre uczynki - bo to przemawia do mężczyzny, który jest stosunkowo dość prostą konstrukcją). Gdyby Bóg miał się stać kobieta, Chrześcijaństwo by upadło, bowiem młodzi mężczyźni nie mieli by wzoru do naśladowania (także dziś wielu chłopców woli być supermanem czy batmanem niż np.... Meridą waleczna, co oczywiście jest zrozumiałe i zupełnie naturalne, poszukujemy wzorców, które są bliskie naszemu zachowaniu i naszej płci. Oczywiście nie oznacza to że Chrześcijaństwo ma być religią pacyfistycznych hippisów (ha-ha). To nie o to chodzi, wręcz przeciwnie, mężczyźni w tej religii są uważani za obrońców, za tych, którzy bronią nawróconych przez zewnętrznym zagrożeniem (Jezus przecież mówi wyraźnie: Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz" - i ten miecz dzierżą mężczyźni, obrońcy "Dobrej Nowiny", bo gdyby ten miecz nie zaistniał, to owe kobiety, chrześcijanki zostałyby zgwałcone i zmaltretowane. I taka to właśnie jest różnica pomiędzy Chrześcijaństwem a Islamem.



CHRZEŚCIJAŃSTWO A ISLAM
NIEWIELKA RÓŻNICA?

"JA MAM MIŁUJCIE SWOICH NIEPRZYJACIÓŁ, A TY?"
"MORDUJCIE SWOICH NIEPRZYJACIÓŁ"

 


PS: W kolejnej części przejdę już do opisywania poszczególnych spisków i rewolucji, które albo zostały całkowicie zapomniane, albo też zaginął 
gdzieś ich pierwotny kontekst
                                                     

 

GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz