Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 16 czerwca 2020

NIEWOLNICE - Cz. XLV

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI







HISTORIA DRUGA

TEHMINA

NIEWOLNICA Z PAKISTANU

Cz. XXIV







Byłam w domu mojej babki w Lahore i pisałam list do Mustafy, w którym prosiłam o rozwód, gdy nagle moje myśli przerwał dzwonek do drzwi, poszłam je otworzyć. W progu stała, uśmiechając się do mnie, śliczna, młoda dama.

- Tanya?! - krzyknęłam. 

Padłyśmy sobie w ramiona i zaczęłyśmy płakać. Babcia, Naseeba, Nisha, Ali i Hamza usłyszeli nasze radosne okrzyki i dołączyli do nas. Dom babki wypełnił się wrzawą, moja najstarsza córka powróciła! Dlaczego? - zastanawiałam się. Na jak długo? Miałam mnóstwo pytań, lecz postanowiłam odłożyć je na bardziej odpowiedni moment. Później zaczęłyśmy rozmawiać z Tanyą o przyszłości. Moja, jak zwykle, była niepewna, ale Tanya wiedziała, czego chce:

- Nie cierpię mieszkać w Ameryce - oświadczyła. - Nienawidzę macochy.

Powiedziała im, że jedzie do Pakistanu na wakacje, lecz chciała tu zostać i zamieszkać ze mną. Byłam tym rozczulona i lękałam się jednocześnie. Powiedziałam jej o liście, który właśnie pisałam. 

- Nie mam pojęcia, co może się zdarzyć - wyznałam jej. - Ale zostań... - Tanya rozpromieniła się, lecz gdy dokończyłam zdanie, natychmiast posmutniała - ...przynajmniej na razie. Ja po prostu w tej chwili nic nie wiem, Tanyu - tłumaczyłam jej. - Będziemy musiały poczekać.

Dwa dni później naczelnik więzienia cenzurując pocztę Mustafy natrafił na mój list i nasze problemy stały się powszechnie znane. Wiadomość o rozwodzie ukazała się na pierwszych stronach gazet wywołując ogólny szok. Wielu mnie potępiało twierdząc, że jestem nieczuła i niekonsekwentna. Mój biedny, schorowany mąż cierpi za kratkami, a ja go w tym czasie opuszczam. Bardziej złośliwi rozpowiadali, że chcę odzyskać wolność po to, żeby być z innymi mężczyznami. Kilka dni temu uważano mnie za oddaną żonę, teraz byłam przez wszystkich znienawidzona. Z każdym dniem napięcie rosło. Tanya była przyzwyczajona do spokojnej egzystencji z dala od rozgłosu, tymczasem życie z nami oznaczało ciągłe telefony od napraszających się dziennikarzy i nieustanne wizyty uprawiających różne gry w walce o władzę polityków. Tanya pragnęła normalności - a ja nie byłam w stanie jej tego dać. Każda następna chwila z tych, które razem spędzałyśmy, była bardziej gorzka od poprzedniej. Obie wiedziałyśmy, do czego to doprowadzi, ale to ja musiałam to powiedzieć:

- Tanyu - zaczęłam - uczysz się w dobrej szkole w New Jersey. Twój ojciec cię kocha i jest w stanie zapewnić ci bezpieczeństwo. Ja nie mogę dać ci niczego - jeszcze nie teraz. Nie wiem, co mnie czeka z Mustafą. Musisz wrócić do swojego ojca. 

Kolejny raz do mnie przylgnęła, a ja byłam zmuszona znów ją odtrącić. "Ile jeszcze razy będziemy musiały odgrywać tę scenę? - pomyślałam. - Czy dotąd, aż nauczymy się jej na pamięć?

W tym całym zamęcie zmarł na atak serca młodszy brat Mustafy. Miał zaledwie trzydzieści lat i dobrze go wspominałam; mieszkał z nami przez jakiś czas i zawsze zwracał się do mnie z szacunkiem. Kiedy przywieziono z Londynu jego zwłoki, poleciałam do Islamabadu, żeby go pożegnać. Brat Mustafy, Ghazi i jego syn, Abdur Rehman przyjęli mnie tam życzliwie. Mustafa otrzymał pozwolenie na uczestniczenie w pogrzebie w Kot Addu i słyszałam, że płakał w czasie ceremonii jak dziecko. Zastanawiałam się, czyjego łzy przeznaczone były dla brata czy dla mnie. Po raz pierwszy od czasu naszego ślubu nie było mnie u jego boku w tak trudnej chwili. 

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Nusrat Jamil, bardziej znana jako Nuscie, dziennikarka wydawanego w Pakistanie anglojęzycznego dziennika "Naród". Przedstawiła się i poprosiła mnie o wywiad. Chciała napisać o tym, co interesuje wszystkich, a mianowicie, jak ciężkie jest życie żony polityka. Zgodziłam się na rozmowę. Nuscie zmieniła moje życie. Była piękna, inteligentna i elokwentna. Przeprowadziła ze mną wywiad w moim domu, a potem zaprosiła mnie do siebie na kolację. Zgodziłam się. Wystąpiłam właśnie o rozwód i nie czułam się już związana zakazami Mustafy. Jej dom i otoczenie różniły się znacznie od tych, które widywałam w Pakistanie. Żyła na luzie, ceniąc elegancję i dobry styl, przywiązując większą wagę do treści niż formy. Był tam także obecny jej mąż, znany po prostu jako J.J., oraz Yousaf Salahuddin, wnuk sławnego pakistańskiego poety Auama Iąbala. JJ. miał niezwykle liberalne poglądy i był najbardziej tolerancyjnym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałam. Oboje zachwycaliśmy się pracami Freuda i Junga. Wierzył w psychoterapię i w czasie naszych rozmów pomógł mi odsłonić przed samą sobą kilka tajemnic mojego życia. Nuscie zdawała sobie sprawę, że moje życie, ze znacznie starszym ode mnie mężczyzną o głęboko zakorzenionej feudalnej mentalności, nie było łatwe. Chociaż wierzyłam w konwencjonalne wartości, dostrzegała we mnie siłę, która pchała mnie do buntu. Nuscie wiedziała, że miałam mało styczności ze współczesnym światem i uznała, że moje wtajemniczenie powinno być całkowite, ale powinno się ono odbywać stopniowo. Przekonywała mnie, że istnieje życie po rozwodzie:

- Obawa o utratę aprobaty społecznej nie jest wystarczającym powodem, by utrzymywać rozpadające się małżeństwo - mówiła.

Intrygowało mnie to inne podejście do życia. Ci ludzie byli moimi rówieśnikami, ale myśleli w sposób, na który ja bym się nigdy nie zdobyła. Po kolacji zatrzymaliśmy się w przydrożnej kawiarni na kulfi, domowej produkcji lodach. Moi nowi przyjaciele starali się mnie uspokoić, lecz ja wciąż byłam lekko podenerwowana i onieśmielona, czułam się, jakbym była na wagarach. Przesiedzieliśmy nie przerywając dyskusji w samochodzie obok kawiarni aż do północy. Późna godzina przerażała mnie i podniecała zarazem. Czułam się jak niegrzeczna dziewczynka; sama z obcymi ludźmi, bez dai Ayeshy, łamiąc zakazy Mustafy. Wydawało mi się, że był tu obecny i zaglądał mi przez ramię. Dowie się, że spędziłam noc w mieście; zawsze dowiadywał się o wszystkim. Ale czy miało to jakieś znaczenie? Tak, miało. Wolność wciąż nie była prostą sprawą. 

Mój adwokat wybrał się do więzienia na rozmowę z Mustafą. Więzień odgrywał rolę porzuconego męża, twierdził, że bardzo mnie kocha i błagał, by prawnik przekonał mnie do powrotu. Kategorycznie odmawiał zgody na rozwód. Nie miałam innego wyjścia, niż odwołać się do Khula, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy "wypierać się" lub "nie przyznawać się". Khula gwarantuje kobietom islamskim prawo do rozwodu, jeśli wyrażą one zgodę na zatrzymanie przez męża części lub całego majątku. Mustafa nie był w stanie zmusić mnie do trwania w małżeństwie, ale mógł mnie pozostawić bez środków do życia. Nie interesowały mnie sprawy materialne. Przez trzydzieści cztery lata mojego życia pieniądze po prostu były. To była zawsze sprawa mężczyzn: najpierw mego ojca, potem Aneesa i Mustafy. Wszystko, co w danym momencie wiedziałam, to że na naszym wspólnym koncie bankowym znajdowała się odpowiednia suma pieniędzy na przeżycie kilku miesięcy. Kto mógł przewidzieć, co mogło zdarzyć się potem? 

Nie miałam nic więcej do roboty w Lahore. Rozgłos związany z rozwodem spowodował, że nie byłam już użyteczna dla partii, zresztą i tak Mustafa zabił we mnie pasję do polityki. Moi starzy znajomi zniknęli i uświadomiłam sobie przykrą prawdę, że oni wszyscy byli sojusznikami i serdecznymi przyjaciółmi Mustafy - nasze kontakty towarzyskie zaplątane były w sieci polityki. Przeprowadziłam się na południe Karaczi, gdzie ojciec kupił mi mieszkanie, do którego wprowadziłam się wraz z dziećmi oraz Shuguftą. Na początku bardzo się nudziłam; życie żony przywódcy politycznego na wygnaniu odzwyczaiło mnie od monotonnej egzystencji, od normalności. 




Nie minęło wiele czasu i do Karaczi przyjechali Nuscie i JJ. Poprosili mnie, abym razem z nimi wybrała się do wioski Bhit Shah w centralnej części prowincji Sindh, gdzie odbywały się uroczyste obchody urs ku czci wielkiego sufickiego świętego, szacha Abdula Latifa Bhitai. (Urs to obchody upamiętniające śmierć świętego, a zatem jego połączenie z Bogiem). Było to święto religijne z jednoczesnym podtekstem politycznym. Od czasu kiedy generał Zia objął władzę, a zwłaszcza od egzekucji Bhutto, urs w Bhit Shah przekształciło się w okazję do spotkań ludności prowincji Sindh. To tutaj, przy świetle księżyca w atmosferze mistycyzmu bojowniczy mieszkańcy Sindh poprzez muzykę i taniec wyrażali swój protest. Suficki święty był wielkim poetą i jego subtelne dzieła ofiarowały ludziom ochronę i ucieczkę przed uciskiem. W centralnej części prowincji Sindh szanujące się kobiety zasłaniają sobie twarze czadorem zostawiając na widoku jedynie oczy i brwi. Nuscie i ja także osłoniłyśmy się na tę okazję ajruką, tradycyjnym materiałem okolic Sindh, farbowanym roślinnymi barwnikami. W Bhit Shah był to okres karnawału. Przez okna naszego samochodu zaglądały do jego środka posępne, lecz udziwnione maski. W wiosce huczało jak w ulu. Nigdy wcześniej nie widziałam nic podobnego; zapomniano o wszelkich normach i kanonach. Przechadzaliśmy się po zatłoczonym bazarze mijając po drodze wróżbitów i nie reagując na przemowy handlarzy opium. Oczywiście słyszałam wcześniej o opium, ale nigdy go nie widziałam. Używanie go było niezgodne z prawem, a możliwe, że także z zasadami islamu. Chociaż to ostatnie mogłoby stanowić przedmiot sporu. Wielu mistycznych fakirów utrzymuje, że opium pomaga w osiągnięciu religijnej ekstazy.

Zaglądaliśmy do nędznych kawiarenek, gdzie poubierani w obcisłe złote stroje eunuchowie tańczyli zmysłowo, sprawiając wrażenie, jakby cierpieli. Jeden z nich poruszał się niczym Michael Jackson wykrzykując hinduską wersję rock and rolla. Ci na pół mężczyźni, na pół kobiety stanowią jedną z najbardziej zagadkowych kast naszego społeczeństwa. Pokazują się publicznie jedynie podczas specjalnych okazji i nikt nie wie, skąd się wywodzą. Rzadko też można spotkać bardzo młodego albo wyjątkowo starego eunucha. Mówi się, że żyją w odosobnionych koloniach, prowadząc życie wypełnione intrygami i przeżywając na swój własny, tajemniczy sposób pełne namiętności romanse. Nasze zdominowane przez mężczyzn, pełne hipokryzji społeczeństwo znalazło sobie ujście w postaci mężczyzn, którzy przyjęli rolę kobiety. Wyciągałam szyję, by lepiej przyjrzeć się scenie odgrywanej przez tych groteskowych zboczeńców i myślałam: "Oto sen, który mógłby przyśnić się Felliniemu".  

Poszliśmy do cyrku. Był przykryty dachem, a wewnątrz znajdowało się kilka zapchlonych i znudzonych lwów oraz słoni. Artyści na trapezie byli także eunuchami i na obcisłe kostiumy nałożone mieli kobiece majteczki z falbankami. Słuchaliśmy muzyki i obserwowaliśmy wirujące w tańcu ubrane w szafranowo-żółte sukienki tancerki. 

Wraz z kilkorgiem przyjaciół Nuscie i J.J. zatrzymaliśmy się na noc w jednym z pensjonatów w Bhit Shah. Byłam zaskoczona i lekko zaszokowana, kiedy dowiedziałam się, że wszyscy sześcioro, mężczyźni i kobiety, zamieszkamy w jednym pokoju. Nie mogłam uwierzyć, że miałam spać w jednym pokoju z trzema mężczyznami, z których żaden nie był moim mężem! Moi towarzysze zachowywali się bardzo swobodnie i skarciłam się po cichu, że byłam taką świętoszką. 

Następnego dnia bardzo wcześnie rano wybraliśmy się do świątyni szacha Abdula Latifa, uznawanej za jedną z najpiękniejszych świątyń Wschodu. Na dziedzińcu wylegiwali się wyczerpani nocną biesiadą żebracy, rzucając w naszym kierunku błagalne spojrzenia. Fakirzy śpiewali niesamowitym głosem pieśni, w których prosili, by dla naszego narodu zabłysła jutrzenka nadziei. Jeden z nich, z włosami splecionymi w warkocze, wił się w szalonym, upojnym tańcu. Stałam przy grobie wielkiego świętego i zastanawiałam się, o co mam się modlić. W głowie mi wirowało, jakbym tańczyła jakiś szalony taniec. Nagle dopadło mnie poczucie winy: Jak mogłam modlić się za siebie, gdy mój mąż marniał w więzieniu? Zmówiłam poprzez czador cichą modlitwę, w której prosiłam o uwolnienie Mustafy. 

Po dwóch dniach spędzonych w Bhit Shah, gdy zakończyła się już pełnia księżyca, co było jednocześnie sygnałem do zakończenia święta, pojechaliśmy z powrotem do Karaczi. Siedziałam na tylnym siedzeniu samochodu między J.J. a innym mężczyzną, i przez całą drogę bardzo się pilnowałam, żeby ich niechcący nie dotknąć. Powodowało to ogólną wesołość.

Nuscie i J.J. zaprosili mnie do Lahore na serię przyjęć z okazji turnieju o Puchar Świata w krykiecie w 1984 roku. Byłam podniecona i jednocześnie lękiem napawała mnie myśl, że będę uczestniczyła w przyjęciach bez męża. Pojechałam do Lahore razem z dziećmi i zatrzymałam się w domu babki. Byłam zdecydowana dobrze się bawić. Wśród znajomych Nuscie poznałam pewne siebie, młode dziewczyny, które ubrane w obcisłe dżinsy i minispódniczki wirowały na parkiecie z mężczyznami, którzy nie byli ich mężami! Szokowało mnie, że odsłaniały nogi - w końcu był to Pakistan, nie Londyn - i dziwiłam się niepomiernie, że nikt się tym nie przejmował. To było pokolenie, które dorastało za rządów Zii. Ich idolami nie byli Che, Mao czy Sukarno, lecz Madonna, Iaccoca i Trump. Ubóstwo oznaczało mieszkanie bez klimatyzacji. Biedni jeździli suzuki. Widoczne były skutki wojny afgańskiej i eksplozji narkotyków. Tak jakby w jednej chwili upłynęło kilka wieków. Nowoczesne kobiety dokonały takiego postępu, że ich siostry gdzieś z prowincji wyglądały przy nich jak bohaterki starych powieści. Zrozumiałam wtedy, że czas ze mnie zadrwił i że mój umysł był wciąż zniewolony. Po raz pierwszy w życiu zaczynałam dostrzegać, że jestem dziwna, że ludzie na świecie byli inni, normalni, że nie chcieli cierpieć w milczeniu i przeciwstawiali się niesprawiedliwości. Moje poglądy na temat życia i małżeństwa były przestarzałe i ograniczone. Uświadomiłam sobie, że Mustafa i moja rodzina zamknęli mnie w swoim świecie zatrzaskując przede mną wszystkie drzwi i okna. Bawiła mnie rola postronnego obserwatora, ale ciągle miałam się na baczności. Na przyjęciach muzyka grała tak głośno, że uniemożliwiała wszelką rozmowę, a ja ciągle jeszcze byłam przyzwyczajona do tradycyjnej kolacji przy bufecie, gdzie wszyscy się wzajemnie znają i prowadzą spokojną konwersację. Mimo hałasu muzyki rockowej i wrzawy tańczących czułam się dobrze w tej cudownej atmosferze.




Wybrałam się na swój pierwszy mecz krykieta i dzięki Nuscie oraz J.J. zasmakowałam w tej grze. Kiedy oni podnosili się i krzyczeli z radości, ja robiłam to samo, kiedy siedzieli cicho i obserwowali w napięciu grę, moja twarz przybierała skupiony wyraz. W końcu zewsząd rozległy się szalone okrzyki radości: Pakistan pokonał Indie Zachodnie i miał szansę wygrać turniej!

Któregoś dnia podczas trwania gorączki krykieta zostaliśmy zaproszeni do haveli, tradycyjnego domu w starej części Lahore, należącego do Yousufa Salahuddina. Zastaliśmy tam niedbale leżących pośrodku dziedzińca kilku mężczyzn. Żaden z nich nie podniósł się na nasz widok, żeby się przywitać. "Jakie to dziwne" - pomyślałam w duchu, w moim świecie dżentelmen zawsze wstawał, gdy wchodziła kobieta. Yousuf spoczywał półleżąc na marmurowej sofie i przyglądał się z lekceważeniem przemykającym obok kobietom w minispódniczkach i fryzurach w stylu punk. Na zewnątrz ściany domu pokrywały plakaty wzywające do odbudowy demokracji, a wewnątrz Yousuf wyglądał jak wierna replika przedstawiciela dynastii Mogołów, ucieleśnienie władcy absolutnego. Przedstawiono mnie jednemu z leżących na podłodze - był to Irman Khan, wielki idol krykieta. Chciałam spróbować swych sił w rozmowie na temat gry i powiedziałam do niego:

- Widziałam, jak pan pokonał Indie Zachodnie. - Spojrzał na mnie z irytacją spod przymrużonych powiek, więc pomyślałam, że prawdopodobnie musiałam niewłaściwie się wyrazić. 

Spotkałam również innego mężczyznę, o imieniu Mubashar, który powiedział, żebym zwracała się do niego Moby, bo to jego przydomek.

- Moby - zapytałam - czy pan także gra w krykieta? 

Skąd mogłam wiedzieć, czy on również nie był znaną gwiazdą? Poznałam też zachwycającego Omera Farooąa i jego żonę Minnę. Omer miał różne przydomki, między innymi "Złotko" (skrót od "Złotej ręki"). Był przebiegły w sprawach finansowych i mówiono, że wszystko, czego się dotknął, zamieniało się w złoto. Byli tacy, którzy nazywali go "Mario Falichi", prawdopodobnie w związku z jego wyglądem bogatego mafioso, co on zresztą świadomie podkreślał dzięki świetnie skrojonym garniturom. 

Z biegiem czasu poznałam tych ludzi lepiej i polubiłam ich. Irman okazał się człowiekiem o twardych zasadach - jego poczucie honoru w połączeniu z gwałtownością charakteru dobrze służyły naszemu krajowi. Moby miał silny charakter, ale był małomówny, posiadał natomiast zdolność porozumiewania się z otoczeniem bez słów. Na "Złotku" zawsze można było polegać, a Yousuf był pełen radości i uwielbiał zabawę. Dla mnie to, że zawierałam nowe znajomości nie narzucane mi przez Mustafę, było ogromnym osiągnięciem. Ci ludzie widzieli we mnie taką osobę, jaką byłam w istocie, a nie cień przesuwający się za politykiem. Chociaż historie ich życia różniły się od mojej, zdałam sobie sprawę, że każdy z nich także przetrwał ciężkie chwile. Wszyscy doświadczyli w życiu przeróżnych nieszczęść, musieli z nimi walczyć i z tej walki wyszli silniejsi. Najważniejsze w procesie leczenia ran było to, że każdy z nich analizował swoje życie i naprawiał błędy. Napawało mnie to nadzieją co do mojej własnej egzystencji. Ale jaka ja chciałam być? Moją babkę doprowadzałam do szaleństwa. Jednego dnia prosiłam ją, by się modliła o zwolnienie Mustafy z więzienia, drugiego zaś o uwolnienie mnie od niego. Często wznosiła do góry ręce i wołała zirytowana:

- Mamy go kochać czy nienawidzić, zdecyduj się! Nawet Wszechmocny nie wie, czego ty właściwie chcesz. Nie dajesz Mu czasu, by mógł odpowiedzieć na twoje modlitwy. Kiedy tylko próbuje to zrobić, ty znowu zmieniasz prośbę.

Teraz modliła się do Allaha błagając go, żeby zesłał spokój na moją udręczoną duszę. To prawda, nie wiedziałam, czego chcę. Nowe życie pociągało mnie, a jednocześnie trzymałam się kurczowo starego. Co miałam robić? Co chciałam robić? Nie znałam na te pytania odpowiedzi. Potrzebowałam zmiany otoczenia, więc zdecydowałam się wziąć dzieci i wrócić do Londynu, żeby jakoś się pozbierać. Miałam jednak do załatwienia pewne sprawy i musiałam opóźnić swój wyjazd, ale adwokat przestrzegał mnie, że jeśli będę zbyt długo zwlekać, Mustafa może dowiedzieć się o moich planach i uzyskać zakaz opuszczenia kraju przez moje dzieci. Lepiej więc było wysłać wcześniej trójkę starszych dzieci, a potem do nich dołączyć, Hamza, najmłodszy, zostałby z Shuguftą w domu mojej babki. Skontaktowałam się z moją siostrą Minoo w Londynie i poprosiłam ją o odebranie dzieci z lotniska i o zajęcie się nimi do czasu mojego przyjazdu. Minoo zgodziła się od razu; chciała mi pomóc i cieszyła się, że zobaczy moje dzieci. Wiedziałyśmy obie, że nasza matka będzie wściekła, gdy się dowie, że Minoo robi coś dla mnie, nie miałam z nią żadnego kontaktu od czasu, kiedy wróciłam ostatnim razem do Mustafy. 

Naseeba, Nisha i Ali byli już na pokładzie samolotu lecącego do Londynu, gdy Minoo zadzwoniła do mnie i powiedziała, że nasza matka dowiedziała się o moich planach i zabroniła Minoo mieszać się do tego. Twierdziła, że tym razem to ja porwałam dzieci i zdecydowana była mnie za to ukarać. Moje dzieci stały się ponownie pionkami w grze. Co robić? Kto odbierze dzieci na lotnisku? Nadal miałam w Londynie wielu przyjaciół, ale nie chciałam wciągać ich w moje rodzinne problemy; większość z nich i tak niechętnie zrobiłaby coś, co skierowane było przeciwko Mustafie. Zadzwoniłam do Minoo z prośbą, by skontaktowała się z dyrektorem Pakistańskich Linii Lotniczych i poprosiła go o wysłanie dzieci z lotniska taksówką pod jej adres.

- Staną po prostu niespodziewanie w drzwiach twojego domu - objaśniłam jej konspiracyjnym tonem - Zadzwonisz wtedy do matki i powiesz jej, że są u ciebie i że nie możesz ich wypędzić. 

Dzieci wyszły z samolotu o wpół do jedenastej wieczorem i przestraszyły się nie widząc czekającej na nich cioci. Na szczęście dyrektor linii lotniczych zajął się wszystkim. Wsadził je w taksówkę i podał kierowcy kartkę z adresem Minoo. Kierowca jednak zgubił drogę i zaczął krzyczeć na osłupiałe dzieci, że nie wiedzą, dokąd chcą jechać. Naseeba obawiała się, żse wysadzi ich po prostu gdzieś na jakiejś ciemnej, nie znanej im ulicy i cała trójka zaczęła płakać ze strachu. W końcu kierowca odnalazł dom Minoo i ta przyjęła do siebie trzy zbłąkane owieczki. Następnie zadzwoniła do matki, żeby zawiadomić ją o ich "niespodziewanym" przyjeździe. Matka wpadła w furię i rozkazała Minoo odesłać dzieci następnym samolotem do Karaczi, ale mąż Minoo, Ali, odmówił wzięcia udziału w tak idiotycznej i okrutnej akcji. Matka zadzwoniła do nich następnego ranka i zagroziła, że jeśli nie wykonają jej rozkazu, sama wyśle dzieci z powrotem do Pakistanu, a ponadto wydziedziczy córkę. Przerażona Minoo zadzwoniła do mnie i powtórzyła słowa matki. Dzieci musiały więc opuścić dom mojej siostry. 

Wtedy z pomocą przyszła mi Nuscie. Zatelefonowała do swojej siostry Chinni mieszkającej w Londynie i poprosiła ją o zajęcie się dziećmi do mojego przyjazdu. Biedna Chinni nie była w stanie pojąć takiego zachowania mojej rodziny i chociaż miała własne dzieci, zaofiarowała tymczasowe schronienie moim. Udało mi się namówić przez telefon pewną wspaniałą kobietę z Ambasady Pakistańskiej, by opiekowała się nimi, kiedy Chinni miała zajęcia w college'u. Dzieci czuły się nie chciane i były nieszczęśliwe, że muszą przebywać w obcym domu; wydawało im się, że swoją obecnością sprawiają Chinni kłopot. 

Za kilka dni przyleciałam wraz z Hamzą do Londynu bolejąc nad tym, że musiałam zostawić w kraju Shuguftę. Zamieszkaliśmy w naszym mieszkaniu w Holland Park. Starsze dzieci wysłałam do szkoły z internatem w hrabstwie Kent, którą prowadziła w duchu islamskim pewna instytucja z Libanu. Miało mi to służyć jako broń w razie ataku ze strony Mustafy, że dzieci naraziłam na wpływ zwyrodniałego zachodniego stylu życia. Widmo Mustafy nadal mnie jednak prześladowało. Któregoś dnia zadzwonił do mnie jego brat Arbi i powiedział mi, że Mustafa jest załamany i nieustannie płacze za mną i za dziećmi.




- On umrze w więzieniu - mówił Arbi. - Nic nie je, nie śpi, opętany jest myślą o tobie. 

Wiadomość, którą dostałam od syna Mustafy Abdur Rehmana, była jeszcze bardziej alarmująca:

- Ma zamiar zgodzić się na każdy kompromis, byle tylko uzyskać wolność - powiedział Abdur. - Przyjedzie wtedy do Londynu i ponownie zabierze dzieci. 

Drętwiałam na myśl, że mógłby wysłać kogoś do Londynu, żeby mnie zabił. Mimo pobytu w więzieniu miał jeszcze wpływy. A ja byłam ciągle uciekinierką. Jak długo jeszcze przyjdzie mi uciekać? I dokąd? Zobaczyłam w lustrze swoje oczy: były martwe, lecz pozostały w nich jeszcze ślady gniewu i stanowczości. Te oczy zapomniały, jak się marzy; ścigały mnie tylko po moim londyńskim mieszkaniu naigrawając się z mojego braku wytrwałości i szydziły ze mnie, że porzuciłam nie dokończoną sprawę. Te oczy patrzyły na mnie groźnie i oskarżały mnie: "Stałaś się częścią walki narodu pakistańskiego", mówiły. "Chciałaś pomóc mu podnieść się z ubóstwa i nędzy, a zdradziłaś go tak jak wszyscy inni".

Obraz Mustafy marniejącego w więzieniu przyprawiał mnie o bezsenność. Nie zadręczałam się tym, że go opuściłam, lecz w jakim momencie to zrobiłam. Dobiłam leżącego. Mustafa Khar przestał być moim mężem ale w dalszym ciągu pozostał moim politycznym przywódcą. Nadal pragnęłam przeobrazić nasze marzenia w rzeczywistość. Nie byłam jednak przygotowana na to, by powrócić do ojczyzny i walczyć samotnie. Potrzebowałam do tego bazy, której zawsze dostarczał mi Mustafa. Wyobrażałam go sobie samotnego, załamanego i pozbawionego nadziei. To on sam doprowadził się do tak żałosnego stanu i to on mnie od siebie odepchnął, ale przecież wiedziałam, że mnie potrzebował. Nie chciałam przejść do historii jako ta, która zrezygnowała ze swoich ideałów. Nie mogłam zapomnieć przesłania zawartego w arcydziele poezji stworzonym przez Faiza Ahmada Faiza: "Nie proś mnie, bym kochał cię tak samo gorąco, jak niegdyś cię kochałem... Patrzę na ciebie i znowu czuję ból. Jesteś nadal piękna, taka piękna... ale... jesteś cierpieniem". Czyżbym wymieniła szczęście narodu na spokój własnej duszy? Byłam bezpieczna w moim brytyjskim kokonie, ale cierpiałam. Pomyślałam o dzieciach w tym strasznym szpitalu w Multanie. Próbowałam przekonać siebie, że uczyniłam wszystko, co było w mojej mocy: zebrałam pieniądze, kupiłam za nie lekarstwa, lecz zdawałam sobie sprawę, że tak jak wszyscy inni, poddałam się. 

Wróciłam do mojej pasji z okresu dzieciństwa: zaczęłam malować. Moje obrazy wskazywały mi drogę. Malowałam uliczników o żebrach wystających spod napiętej do granic możliwości skóry, których przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nie wychodziły poza przepełnione pojemniki na śmieci. Malowałam twarze matek, w których piersiach nie było już pokarmu. Malowałam starych mężczyzn i stare kobiety siedzących w zaułkach uliczek z opuszczonymi z wyczerpania głowami. W swoich obrazach posługiwałam się odcieniami czerni, beżu i brązu. Na moje płótna wkradł się inny wiersz Faiza: "Dedykuję swoje życie uliczkom i zaułkom mojej ziemi, po których godnie kroczy rytuał milczenia. Gdzie nikt nie nosi wysoko głowy, a nocne spacery naznaczone są strachem". Malowałam kobiety z rozpuszczonymi włosami, które wyglądały, jakby kogoś opłakiwały. Na moich płótnach pojawiali się zwyczajni ludzie, bo to o nich ciągle myślałam. Wciąż wyobrażałam sobie więzienie. Widziałam tam kiedyś kobiety zgwałcone przez funkcjonariuszy więziennych. Przestraszeni, zmuszali później te z nich, które zaszły w ciążę, do jej przerwania po to, by zniszczyć w ten sposób dowód swojego przestępstwa. Niektóre rodziły jednak nieślubne potomstwo zbeszczeszczonej sprawiedliwości. Malowałam je, kobiety i dzieci razem za kratami, które bały się wyjść z więzienia i pójść między wrogich sobie ludzi. Każde dotknięcie pędzla zbliżało mnie do decyzji o powrocie. Prześladowały mnie słowa, które napisałam na Koranie, że będę trwała u boku Mustafy, choćby jego więzienie miało trwać całe życie. 






Minął miesiąc od mojego przyjazdu do Londynu, gdy zaczęłam się pakować. 

    




    CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz