Łączna liczba wyświetleń

piątek, 25 września 2020

NIEWOLNICE - Cz. XLVII

 CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI

 
 

 
 

HISTORIA DRUGA

TEHMINA

NIEWOLNICA Z PAKISTANU

Cz. XXVI

 
 
 
 
- Będziemy mieszkać w naszym obecnym, małym domu - oświadczył Mustafa. - Musimy dawać przykład. Staniemy się wzorcem, który inni będą naśladować. 
 
Pewnego dnia zdziwiłam się, gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. "Kim jest ta kobieta w bieli? - pomyślałam. - Czy możliwe żebym to była ja?" Mustafa spowodował, że zmieniłam się w osobę pełną powagi, świadomą pełnienia misji. Schowałam do walizek modne stroje i zapomniałam o próżności. Wstydziłam się, patrząc na moją kolekcję butów, która mogłaby rywalizować z kolekcją Imeldy Marcos. Wspaniałe, pasujące do strojów torebki leżały puste i bezużyteczne. Nosiłam jedynie, podobnie jak najuboższe kobiety, srebrną biżuterię. Moja metamorfoza była całkowita. Mustafa wiedział, że jestem atrakcyjna, ale nie miał innego wyjścia i musiał mi pozwolić, abym rzuciła się w wir walki w zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwie. Poczuł się bezpieczny jednak dopiero teraz, gdy przekonał się, że stworzył istotę, której lojalność i oddanie sprawie nie budziły najmniejszych wątpliwości. Wiedział, że dopóki będę przekonana o słuszności jego misji, nie zejdę z właściwej drogi. Musiałam w niego wierzyć, aby móc go kochać. I wierzyłam mu.
 
Wychowywałam czwórkę dzieci, które wciąż jeszcze były zbyt małe, żeby zrozumieć, dlaczego ich ojciec przebywał w więzieniu. Nie wiedziały, jak mają reagować na docinki szkolnych kolegów. Próbowałam wyjaśnić im różnicę między zwykłym przestępcą a więźniem politycznym przedstawiając im ojca jak archanioła walczącego z demonem. Nasze starsze wiekiem córki lepiej to rozumiały niż nasi synowie, ale i im trudno było przekonać swoich kolegów, pochodzących w większości z burżuazyjnych i feudalnych rodzin, że powodem uwięzienia ich ojca było wystąpienie przeciw stanowi wojennemu. Siedmioletni Ali kilkakrotnie wdał się w bójki próbując udowodnić, że jego tata nie jest mordercą. Mały Hamza był zupełnie zagubiony, miał zaledwie osiem miesięcy, gdy Mustafa poszedł do więzienia i znał tatę jedynie jako "dużego mężczyznę", który z jakichś niewyjaśnionych powodów nie mógł powrócić do domu. Za każdym razem, gdy wracaliśmy z odwiedzin u niego, Hamza pytał: dlaczego nie możemy zabrać go do domu? Dzieci potrzebowały ojca, z którym mogłyby się identyfikować i którego mogłyby kochać. Tworzyłam w ich wyobraźni obraz Mustafy opowiadając o nim i tłumacząc im moją skomplikowaną rolę jako jego obrończyni. Wyjaśniłam, że teraz ja stanowiłam jego podporę w walce, ale gdy wyjdzie z więzienia, to on będzie chronił nas wszystkich. Nauczyły się podziwiać swego ojca za jego odwagę wobec dyktatora. Stopniowo nawet Hamza stawał się dumny z faktu, że jego ojciec był więźniem. Wyobrażał sobie więzienie Adyala jako pałac swojego ojca, a Mustafę jako wielkiego księcia przebywającego tam pod ochroną policji. Uwolnienie Mustafy stało się moją obsesją. On był człowiekiem wspaniale przygotowanym na ten historyczny moment, człowiekiem, który ma w nim do odegrania decydującą rolę. Nie powinno się dopuścić do tego, aby ktoś mający takie doświadczenie marnował się w więzieniu. Pragnęłam także bardzo normalnego życia. Zbyt wiele lat spędziliśmy na wygnaniu, a teraz cierpieliśmy z powodu restrykcji więziennych, nigdy nie byliśmy wolni od napięć, jakie niósł ze sobą udział w opozycji. Wydawało mi się, że gdyby nie ciągłe kłopoty, Mustafa byłby może inny. Jego patologiczne zachowanie było zapewne skutkiem nienormalnych warunków, w jakich przyszło mu żyć. 
 
Mustafa zabronił mi widywania Nuscie i J.J., a także innych moich nowych przyjaciół. 
 
- Kiedy wyjdę z więzienia, będziesz mogła znów ich widywać - oświadczył. - W tej chwili nie mogę na to pozwolić, i basta. 
 
Byłam tak pochłonięta polityką, że i tak pozostawało mi niewiele czasu na rozrywki. Na mityngach słyszałam wydobywający się z moich ust głos Mustafy i słyszałam tłumy reagujące w taki sposób, jakby on tam był. Z moją pomocą Mustafa przedostawał się poza więzienne mury. Musiałam działać niezwykle ostrożnie, Mustafa miał przeciwko sobie potężne siły i jeśliby został uznany za zagrożenie, łatwo mógłby zostać zlikwidowany. Nie miałam co do tego wątpliwości. Taj ul-Mulk zaproponował mi na biuro oficynę swojej rezydencji, gdzie odbył się bal, na którym Mustafa poprosił mnie o rękę. Pracownicy Narodowej Partii Ludowej z Pendżabu odwiedzali mnie tu tłumnie. Zgodnie z przewidywaniami Mustafy, rozczarowani działalnością Jatoi i jego stronników, szukali nowego przywódcy. Sajid, który pracował z Bhutto i Mustafą od 1967 roku, sprowadził się z Multanu, by służyć mi radą i pomocą w realizowaniu planów Mustafy; został on moim głównym pomocnikiem. Przyłączyli się też do nas inni, ci, którzy w początkowych latach naszego małżeństwa byli studenckimi przywódcami, a teraz dorośli i stali się dojrzałymi politykami. Przekonałam naszą grupę, że nadszedł czas, by rozpocząć stałą kampanię propagandową w środkach przekazu. Skontaktowaliśmy się z naszymi zwolennikami, którzy dysponowali środkami finansowymi i ofiarowali nam fundusze na plakaty i ulotki, w których żądaliśmy uwolnienia Mustafy. Zauważyłam, że podobnie jak Mustafa ja również potrafiłam przyciągnąć do siebie aktywistów partyjnych, kierować ich działaniem oraz podtrzymywać ich morale. Przywódcy rywalizujących partii zaniepokojeni rosnącą popularnością Mustafy zaczęli szerzyć o mnie plotki. Ostrzegali działaczy, że Mustafa mi nie ufał, krytykowali mnie za to, że go opuściłam i oskarżali o namawianie wojskowych, żeby trzymali mojego męża w więzieniu.
 
- Ona chce, żeby umarł - mówili. - Chce przejąć władzę. 
 
Niektórzy z działaczy partyjnych byli dość poruszeni tymi oskarżeniami. Gdy Mustafa usłyszał o prowadzonej przeciwko mnie kampanii, opublikował w prasie stanowcze w tonie oświadczenie: "Moja żona reprezentuje mnie - pisał w nim. - Cokolwiek mówi i robi, ja chcę, by to mówiła i robiła". Bóg podarował Mustafie jeszcze jedną szansę sprawdzenia, jakim się cieszy w społeczeństwie poparciem. 
 
Niespodziewanie zmarł jego brat Ghazi. Zia wydał Mustafie pozwolenie na wzięcie udziału w uroczystościach pogrzebowych, a ponieważ pozostało niewiele czasu, pożyczył mu służbowy samolot dowódcy sił powietrznych. Samolot z Mustafą na pokładzie wylądował w Lahore, aby mnie zabrać, a następnie polecieliśmy prosto do Multanu. Podczas podróży Mustafa był wyraźnie poruszony, że śmierć szerzy się teraz wśród jego własnego pokolenia, i wyznał mi:
 
- Modliłem się gorąco do Boga, żeby pozwolił mi odwiedzić świątynię w Taunsa Sharif. Ciekaw jestem, kiedy to się stanie. 
 
Zdawał sobie sprawę, że jako więzień nie miał co marzyć o pielgrzymce. Jednak, gdy wylądowaliśmy w Multanie, dowiedzieliśmy się ku naszemu zaskoczeniu, że kondukt pogrzebowy opuścił już miasto. Powiedziano nam, żebyśmy samochodem dojechali do miejsca, w którym Ghazi chciał być pochowany. Miejscem tym było Taunsa Sharif! Mustafa rzucił się na ziemię, dziękując Bogu za ten cud. Mimo że miałam zakrytą głowę, twarz zachowałam odsłoniętą. Nigdy przedtem nie zdarzyło się, by jakaś kobieta ośmieliła się pojawić w świętym mieście Taunsa Sharif bez całkowitego zakrycia. Mustafa jednak zaniechał tej tradycji i jedyne, czego zażądał, to żebym zaczekała na niego w samochodzie. Tłum żałobników zamarł słysząc odgłos klaksonów zapowiadających zbliżanie się naszego oficjalnego konwoju. Ludzie ruszyli w naszą stronę miażdżąc nieomalże nasz samochód. Mustafa zdołał wysiąść i zniknął w tłumie, a mnie udało się rzucić tylko przelotne spojrzenie w kierunku mar pogrzebowych. Panowała tu dziwna atmosfera: połączenie żalu i podniecenia. Chowano wprawdzie kolejnego Khara, ale wśród tłumów znajdował się ich przywódca! Pomyślałam, że sufici słusznie robią uroczyście obchodząc rocznice śmierci świętych, ponieważ jest to moment, w którym ich dusze jednoczą się z Wiekuistym. Śmierć i połączenie z Bogiem wydawało się towarzyszyć Kharom. W drodze powrotnej do samolotu, który miał zawieźć Mustafę z powrotem do więzienia, zauważyłam, że Mustafa czuł silniej niż kiedykolwiek, że siły nadprzyrodzone były po jego stronie. Wzmocniło to w nim jego osobiste przeświadczenie o doniosłości misji, jaką ma do spełnienia. 
 
 

 
Z biegiem czasu warunki życia Mustafy w więzieniu Adyala stawały się coraz lepsze. Oddano mu do dyspozycji siedem pomieszczeń, a w głównej celi zainstalowano klimatyzację, która pozwalała bez trudu znosić letnie upały. W jednym z pomieszczeń zainstalowano lodówkę i zamrażarkę, w innym postawiono telewizor, a także umożliwiono mu nieograniczone korzystanie z książek i czasopism. Mustafa czytał wszystko, z łatwością przeskakiwał z opisu Długiego Marszu Mao do reform kalifa Omara. Powiedział mi nawet, że byłby w stanie zaakceptować niektóre z argumentów Hitlera:
 
- Do przyjęcia jest każdy program, który przynosząc chwilowe cierpienie, prowadzi ostatecznie do postępu - oświadczył. (dodam od siebie że zapewne nie muszę tłumaczyć jak bardzo niedorzeczne jest to myślenie).
 
Co rano Mustafa ćwiczył na werandzie jogę w towarzystwie swej nieodłączonej przyjaciółki - gadającej kuropatwy. Oddano mu do użytku mały kawałek ziemi, którą zamienił w kurnik, kilku więźniów zajmowało się sprzątaniem jego cel i kurczakami. Mustafa doglądał ich pracy, a następnie relaksował się gotując sobie posiłki. Był zawsze znakomitym kucharzem, zdolnym do tworzenia wspaniałych potraw, w więzieniu jednak zadowalał się prostym pożywieniem złożonym z soczewicy i warzyw. Przepisy więzienne zabraniały mu prywatnych odwiedzin na osobności, ale gdy wchodziłam, odprawiał strażnika gestem ręki. Doznawałam w związku z tym mieszanych uczuć. Z jednej strony uważałam, że prawdziwy przywódca polityczny powinien cierpieć, aby się oczyścić, z drugiej strony jednak odsuwałam od siebie takie myśli, traktując je jako rezultat katechizacji, jaką przeszłam w szkole klasztornej. Musiałam sobie ciągle przypominać, że Mustafa był więźniem politycznym, a nie przestępcą. Władze niewątpliwie zdawały sobie sprawę, że dzisiejszy więzień polityczny jutro może zostać przywódcą. Czas Mustafy zdawał się nadchodzić i jego strażnicy chcieli zabezpieczać się na przyszłość. Mustafa nie tolerował wobec siebie zuchwalstwa, zachowywał się jak monarcha, którego tylko chwilowo odsunięto od władzy. Wszyscy pamiętali jego przeszłość i nikt nie ważył się lekceważyć jego przyszłości. Teraźniejszość nie miała znaczenia. 
 
Wśród jego współwięźniów znajdowało się czworo palestyńskich bojowników o wolność swojego narodu, którzy we wrześniu 1986 roku uprowadzili w Karaczi boeinga 747, należącego do linii Pan American. Mustafa nie pochwalał tej akcji, ale opętany był ideą o którą walczyli. Jaser Arafat zaliczał się do grona tych przywódców, którzy go inspirowali. Przywódca tej grupy więźniów, chłopak o imieniu Ali, napisał do Mustafy list, w którym zawiadomił go o ich rozpaczliwym położeniu. Już samo tylko przebywanie w więzieniu w obcym kraju stanowiło wielką tragedię. Poza tym Palestyńczycy nie mówili naszym językiem i musieli jeść potrawy, do których nie byli przyzwyczajeni, były one ubogie w składniki odżywcze, za to bogate w ostre przyprawy. Mustafę ogarnęło współczucie i zaczął posyłać im potrawy z własnej kuchni. Kiedy Mustafa powiedział mi o Palestyńczykach, napisałam do nich, że ja również wierzę w ich sprawę. "Mam nadzieję, że moje dzieci będą równie odważne jak wy i że z narażeniem życia staną do walki o swoją Ojczyznę" - zakończyłam swój list. 
 
Jatoi i wielu innych polityków nieustannie wywierali presję na Zię, żeby uwolnił Mustafę, ale ich wysiłki były bezowocne. Za radą Mustafy spotkałam się z przywódcami z drugiej strony sceny politycznej i poprosiłam ich o wspólne naciskanie na rząd w sprawie uwolnienia wszystkich więźniów politycznych. Mustafa był jedynym przywódcą, który przebywał w więzieniu, ale więzione były też setki szeregowych działaczy partyjnych i za nimi także należało się ująć. Organizowaliśmy w tej sprawie seminaria w Lahore oraz Islamabadzie. Miały one wysoką frekwencję i były szeroko opisywane w prasie, ale elita władzy była niewzruszona. Doszliśmy do wniosku, że musimy podjąć akcję bardziej spektakularną. Mustafa i ja podjęliśmy ważną decyzję. Z jednej strony uważałam, że trzeba walczyć aż do śmierci, tak jak to zrobił Bhutto, z drugiej jednak zdawałam sobie sprawę z bezsensowności kolejnego męczeństwa i przyznawałam słuszność strategii Machiavellego: "Żeby służyć ludziom, należy najpierw uzyskać wolność". Przemyśleliśmy sytuację i zgodziliśmy się, że będziemy musieli pójść na pewne ustępstwa i zrezygnować ze zbyt wygórowanych żądań i przemocy, decydując się na zawarcie cichego porozumienia z reżimem wojskowych.
 
Uzyskałam zgodę na spotkanie z generałem Akhtar Abdur Rehmanem, przewodniczącym połączonego sztabu dowódców. Uważano go za prawą rękę Zii, był dowódcą Wewnętrznej Służby Wywiadowczej podczas naszego nieudanego zamachu stanu oraz dowodził akcjami afgańskich mudżahedinów. Mustafa przygotował mnie do tego spotkania starannie, nikt nie mógł się dowiedzieć o naszych próbach negocjacji z juntą wojskową, wiadomość o tym przyczyniłaby się do odsunięcia się od Mustafy wielu jego zwolenników. Zastosowano ostre środki bezpieczeństwa. Kazano mi się stawić określonego dnia o określonej godzinie w hotelu Holiday Inn w Islamabadzie z twarzą przysłoniętą ciemnymi okularami. Miał się tam ze mną spotkać dowódca brygady Khursheed i zabrać mnie na spotkanie z generałem Rehmanem. W biurze generała rozmawialiśmy dziewięćdziesiąt minut. Było to bardzo trudne spotkanie. żywiłam głęboko zakorzenioną niechęć do generałów i wprowadzonego przez nich stanu wojennego. Nie podobał mi się pomysł negocjowania z Zią ani z żadnymi jego wysłannikami. Wzdragałam się na myśl, że będę musiała ich prosić o uwolnienie Mustafy i nie miałam im wiele do zaoferowania w zamian. Próbowałam ich przekonać, że Mustafa zdał sobie sprawę, iż obecność armii w polityce jest niezbędna, i że doszedł do wniosku, że ustrój, jaki panuje w Turcji, gdzie władza podzielona jest między polityków i wojskowych, można wprowadzić w naszym kraju. Generał Rehman przerwał mi i zauważył, że Bhutto również zawarł podobną umowę ze swoimi generałami, a następnie nie dotrzymał jej. Czy mogę zagwarantować, że Mustafa nie postąpi tak samo? - zapytał mnie.
 
- Mustafa nie jest panem Bhutto - odparłam i przypomniałam mu, że Mustafa otwarcie oponował przeciwko wielu pomysłom Bhutto oraz obiecałam, że dotrzyma wszystkich zobowiązań. 
 
Następnie rozpoczęłam swoją dobrze przygotowaną przemowę. Mustafa polecił mi napomknąć w niej o obawach armii związanych z zamierzeniami obecnych przywódców Partii Ludowej. Powiedziałam generałowi, że Partia Ludowa pod przywództwem Benazir Bhutto (pamiętam dobrze dzień, w którym została zastrzelona w 2007 r.) zwycięży w najbliższych wyborach wskrzeszając legendę Bhutto. Ludność, zwłaszcza w prowincjach Sindh i Pendżab, czeka tylko na możliwość przeciwstawienia się reżimowi Zii. W takim wypadku, perswadowałam, armia będzie potrzebowała bufora, człowieka akceptowanego przez członków Partii Ludowej, który byłby w stanie nakłonić ich do zachowania spokoju wobec władz wojskowych. Armia potrzebuje człowieka pochodzącego z Pendżabu, który rozumie realia polityki siły i którego poprze olbrzymia część Partii Ludowej. Istniała tylko jedna osoba, która może tego dokonać, oświadczyłam, i tą osobą jest Mustafa Khar. Fakt, że generał wezwał mnie na powtórne spotkanie, świadczył o tym, że dotknęłam właściwej struny. Nie wiedziałam jednak, jakie naprawdę wrażenie wywarłam na generale, który jako pracownik wywiadu, mający za sobą odpowiednie szkolenie, przez cały czas zachowywał nieprzeniknioną twarz. Nastąpiła seria spotkań. Po omówieniu ich z Mustafą powracałam do generała, by przedstawić mu jego uwagi i propozycje. Za każdym razem generał mówił więcej i wydawał mi się bardziej uważający i współczujący, przynajmniej jeśli chodziło o moją sytuację. Rosła we mnie nadzieja!
 
 
 BENAZIR BHUTTO
 

 
W maju 1988 roku wysadzony został w powietrze skład amunicji Ojhri w Islamabadzie, uważany za półoficjalne źródło zaopatrzenia afgańskich rebeliantów w broń. Pociski wybuchały na wszystkie strony raniąc i zabijając setki niewinnych ludzi, miasto sparaliżował strach i żal. W czasie gdy miał miejsce wybuch, Abdur Rehman, syn Mustafy, przygotowywał się właśnie do ślubu, który miał się odbyć następnego dnia. Mustafa otrzymał dwudziestoczterogodzinną przepustkę, by wziąć udział w uroczystościach ślubnych. Przywitałam go na lotnisku w Lahore razem z dziećmi i Nuscie, po czym wspólnie wyruszyliśmy w kawalkadzie innych samochodów na włączonych klaksonach w kierunku domu panny młodej. Panna młoda ubrana była w tradycyjną czerwoną suknię, dookoła połyskiwały bajkowe światełka i goście zaczęli się już zjeżdżać, gdy Mustafa nagle zaskoczył wszystkich oznajmiając, że z powodu tragedii w składzie Ojhri ślub musi zostać przełożony. Oświadczył, że niewłaściwe byłoby bawić się w czasie, gdy cały naród pogrążony był w żłobie. Rodzina panny młodej była zaszokowana, a przestraszona dziewczyna słuchała z powagą, jak Mustafa wyjaśniał jej, że stawała się częścią szczególnej rodziny.
 
- Jestem politykiem - mówił Mustafa. - Mam zobowiązania w stosunku do swojego narodu. Ludzie będą mieli do mnie pretensję, że ślub odbył się w tak nieodpowiednim momencie. 
 
Prasa chwaliła szlachetny gest Mustafy, krytykując w tym samym czasie dyktatora, który w obawie przed zbyt dokładnym śledztwem w sprawie tego, co można było uznać za akt sabotażu w składzie amunicji Ojhri, odwołał z funkcji osobiście przez siebie wyznaczonego premiera, Mohammada Khana Junejo, rozwiązał niższą izbę Parlamentu oraz powołał rząd tymczasowy. W czasie mojego piątego z kolei spotkania z generałem Rehmanem, w sierpniu przy herbacie, przedstawiłam jemu oraz jego żonie opinię Mustafy na temat powstałej sytuacji. Mustafa uważał, że problem nie został rozwiązany, i że Zia swoimi posunięciami stworzył jedynie dookoła siebie pustkę. Przewidywał, że rząd tymczasowy okaże się nieskuteczny i powstałą lukę wypełni Partia Ludowa. Mustafa sugerował, by wypuszczono go na wolność i pozwolono pokrzyżować plany Partii Ludowej, potrzebował czasu, by powstrzymać Benazir Bhutto na drodze do władzy. Generał obiecał przedyskutować sprawę z generałem Zią. Byłam dumna z siebie i z sukcesu prowadzonych przeze mnie tajnych negocjacji. Byłam pewna, że Zia i jego doradcy byli gotowi zaakceptować moje argumenty.
 
 


Tydzień później, siedemnastego sierpnia, wojskowy samolot transportowy C-130 w tajemniczych okolicznościach eksplodował nad Bahawalpur. Na jego pokładzie znajdował się generał Zia, który decydował o losie naszego kraju przez jedenaście lat. Moją pierwszą reakcją była ogromna radość. dyktator nie żyje! Wkrótce potem zdałam sobie jednak sprawę, że w samolocie byli także inni ludzie, których znałam. Jednym z nich był mój nowy przyjaciel generał Rehman, który, jak mi się wydawało, był bardzo bliski uzyskania zgody na zwolnienie Mustafy, a drugim - dowódca brygady Khursheed, który często zawoził mnie na spotkania z nim. Musiałam jednak zapomnieć o tej ludzkiej tragedii, ponieważ nagła śmierć Zii całkowicie zmieniła sytuację polityczną w Pakistanie. Na prezydenta zaprzysiężony został przewodniczący Senatu i bliski współpracownik Zii, Ghulam Isaak Khan.
 
- W tej chwili nie wolno nam uczynić nic, co mogłoby sprowokować armię - orzekł Mustafa. - Najlepiej poczekać i zobaczyć, co się zdarzy. 
 
Zdecydowaliśmy się zwrócić powszechną uwagę na nasze kłopotliwe położenie i zorganizowaliśmy w tym celu pokojowy protest. Dzielni działacze naszej partii rozpoczęli przed budynkiem Senatu w czasie trwania w nim obrad strajk głodowy; pierwszych z nich natychmiast aresztowano pod zarzutem próby samobójstwa. Próbowaliśmy odbyć marsz w kierunku Senatu protestując przeciwko stanowi wojennemu i domagając się uwolnienia więźniów politycznych, ale natychmiast interweniowała policja i protestujący zostali aresztowani. Mnie dwaj senatorzy zaprosili do budynku Senatu i przedstawili kilku swym kolegom. Wywołałam spore zamieszanie, gdy zaczęłam ich namawiać do podniesienia w czasie obrad problemu więźniów politycznych.
 
- Gdyby pańska żona była tutaj - powiedziałam do jednego z senatorów - a Mustafa Khar byłby na pańskim miejscu, z pewnością zająłby się tym problemem. 
 
Kontynuowaliśmy strajki głodowe. Spowodowaliśmy tym ogromne zainteresowanie środków masowego przekazu, ale rząd nie zmieniał swojego stanowiska, nie stracił kontenansu i pozostał jak zwykle niewzruszony. W poszukiwaniu bardziej znaczącego miejsca na przeprowadzenie strajku głodowego nasz wybór padł na meczet Faisal w Islamabadzie. Uważaliśmy, że rząd, który miał pełne usta zasad islamu, nie odważy się aresztować głodujących w świętych murach meczetu, a jeśliby to zrobił, prasa nie dałaby mu spokoju, więc tak czy inaczej zwycięstwo byłoby po naszej stronie.
 
        


 
CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz