Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 30 marca 2021

FILARY POLSKOŚCI - Cz. I

 MIASTA DRUGIEJ RZECZPOSPOLITEJ

 
 

 
 
 Było ich pięć! Pięć głównych miast-filarów polskiej kultury, sztuki, tradycji. Pięć głównych bastionów polskości, kultywujących pamięć dawnych wieków i wyznaczających kierunki rozwoju ku przyszłości. Miasta te, to oczywiście Kraków, Warszawa, Poznań, Lwów i Wilno. Co prawda na przestrzeni wieków wiele się zmieniało, jak na przykład to, że Warszawa w czasie zaborów była bardzo kosmopolitycznym miastem i "polskość" stanowiła w niej zaledwie jedną z części składowych, oprócz silnej wówczas mniejszości rosyjskiej i żydowskiej. Radykalna zmiana nastąpiła po odzyskaniu przez Polskę Niepodległości w listopadzie 1918 r., a w latach następnych Warszawa utraciła wiele ze swego "kosmopolitycznego" charakteru, odzyskując zdecydowanie polski kształt kulturotwórczy. W stolicy, w latach 1918-1939 biło prawdziwe "serce polskości" i to pod każdym możliwym względem, zarówno politycznym jak i gospodarczym, kulturalnym czy społecznym. Dlatego też we wrześniu 1939 r. w chwili niemieckiej agresji na Polskę - choć zamierzano ogłosić Warszawę "wolnym miastem", podobnie jak to w czerwcu 1940 r. uczyniły władze Paryża - to jednak świadomość że można pozwolić bez walki oddać stolicę kraju - który przez prawie dwadzieścia lat żył w glorii własnej wielkości (zbudowanej na rozbiciu Armii Czerwonej w sierpniu i wrześniu 1920 r.), który pragnął założyć kolonie w Afryce lub Ameryce Południowej, który rozpoczął konkurencję z wielkimi mocarstwami w dziedzinie nauki, nowych, wielkich inwestycji i samodzielnym kształtowaniu własnych elit (co jest bardzo istotne), i który mocarstwowość odmieniał przez wszystkie możliwe przypadki - była nie do pomyślenia. Gdy jednak po trzech tygodniach walk, osamotniona stolica (w której zaczęło brakować już jedzenia i wody) musiała się poddać, nastąpiły jawne oznaki buntu wśród oficerów i żołnierzy. Byli i tacy, którzy zaczęli grozić dowództwu obrony miasta bronią, jeśli ci zgodzą się na kapitulację. Gdy zaś 28 września 1939 r. Warszawa skapitulowała, nastąpiło kilka samobójczych śmierci (jeden z oficerów, gdy skończyły mu się już naboje, skoczył się z budynku i poniósł śmierć na miejscu), wśród oficerów - którzy nie byli w stanie przeżyć takiego upokorzenia, jakim był upadek miasta i wkroczenie doń Niemców. 
 
Pozostałe miasta również stanowiły ostoję polskości. Kraków - starożytny gród królewski z wzgórzem wawelskim, pod którym (według pradawnej legendy) miał się ukrywać smok. Poznań ze swym Bazarem i tradycją jedynego zwycięskiego polskiego powstania z lat 1918-1919. Lwów - ruski gród przyłączony na stałe przez króla Kazimierza III Wielkiego, jeszcze w XIV wieku (dokładnie w 1349 r.) i z biegiem dziesięcioleci spolonizowany. Wilno - stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego, miasto które dość późno się spolonizowało, bowiem dopiero w końcu XVII wieku i które - jak mawiał Marszałek Piłsudski: było "jednym z najpiękniejszych miast na świecie". Z owych pięciu miast, stanowiących filary polskości, do dziś przetrwały zaledwie dwa - Kraków i Poznań. Warszawa - okrutnie zniszczona podczas Powstania Warszawskiego 1944 r. i po wojnie odbudowana na nowo - zatraciła swego ducha, swoje pierwotne piękno. Dziś dawna Warszawa leży w gruzach i krwi jej obrońców, pod murami współczesnych wieżowców i oczywiście "Pałacu Kultury i Nauki" - daru towarzysza Stalina i "narodu radzieckiego" dla Warszawy (ja osobiście uważam że to kuriozum powinno zostać rozebrane, a na jego miejscu powinien powstać Łuk Triumfalny wojny 1920 r., który widać by było z każdej strony miasta). Lwów zaś znalazł się (po 1939 r.) w granicach (najpierw sowieckiej, a po 1991 r. niepodległej) Ukrainy, a Wilno jest dziś stolicą odrodzonej Litwy. A jednak dawna polskość bije z zakamarków tych miast, tych ulic, tych skwerów i tych parków - polski Lwów i Wilno wciąż żyją, choć już (niestety) w innej rzeczywistości.
 
Polska zapłaciła ogromną daninę krwi w czasie II Wojny Światowej. Zniszczone i rozgrabione zostało większość miast. Utraciliśmy nasze Kresy Wschodnie - nasz "klejnot koronny" (jak mawiał Marszałek: "Polska jest jak obwarzanek, wszystko co najlepsze, znajduje się na Kresach, Centrum zaś wypłowiałe"). Wojna ta nie była przez nas zawiniona, a mimo to musieliśmy zapłacić krwią i życiem naszych rodaków. W tym wszystkim jest jednak jedna myśl pozytywna, która pozwala inaczej patrzeć na II Wojnę Światową. Otóż, o ile Polska została upokorzona i totalnie "rozjechana" przez wielkie światowe totalitaryzmy (niemiecki nazizm i rosyjsko-sowiecki komunizm), co spowodowało że realnie zostaliśmy cofnięci w rozwoju o kilka (jeśli nie kilkanaście) dekad - to jednak należy pamiętać, że równie zniszczone i upokorzone zostały... Niemcy. Co prawda rzadko się tę kwestię wydobywa na światło dzienne, ale warto pamiętać, że Niemcy dzisiejsze to jest kikut dawnych Niemiec. Tak, te dzisiejsze Niemcy, które rządzą Unią Europejską i są uznawane za dominujący kraj w Europie - jest zaledwie żałosnym cieniem dawnych Niemiec. Niemcy w czasie wojny (oczywiście na własne życzenie, bowiem to oni wybrali sobie idiotę Hitlera, który nie potrafił wygrać wojny, a mógł ją wygrać w cuglach gdyby był trochę mądrzejszy. To oni hajlowali mu i byli w stanie poświęcić swoje życie dla obrony hitlerowskiego porządku - choć z jednej strony ich rozumiem, Niemcom za Hitlera, co najmniej do roku 1943/44, żyło się naprawdę dobrze. Hitler i naziści ograbili całą Europę i to wszystko dali Niemcom, w przeciwieństwie np. do Stalina i komunistów, którzy przede wszystkim gnębili swój własny naród) zostały mocno poturbowane. Drezno (i kilka innych niemieckich miast w mniejszym stopniu) zostały całkowicie zniszczone, a kraj po wojnie utracił wiele ziem (szczególnie na Wschodzie). Poza tym naród niemiecki został poddany przez zwycięskich aliantów systematycznemu ogłupianiu, tak, że dziś armia niemiecka to są jakieś kpiny, a naród ten współcześnie nie dał światu żadnych wielkich artystów, poetów czy twórców kultury (prócz parad lgbt). Dlatego też, jeśli patrzymy na dzisiejsze Niemcy i twierdzimy że jest to kraj dominującym w Europie, to zastanówmy się, jaką potęgą byliby dziś Niemcy, gdyby nie utracili tych wszystkich terenów na Wschodzie i gdyby wraz z Austrią i częścią Czech stworzyli jedno państwo, tak jak to było w kwietniu 1939 r. I muszę powiedzieć z szczyptą satysfakcji (mimo wszystko co wcześniej mówiłem o swoich niemieckich korzeniach, które nie mają dla mnie już żadnego większego znaczenia), że owa klęska i zniszczenie Niemców, oraz osłabienie ich w sposób tak ogromny - było również udziałem Polski. Zapłaciliśmy za to daninę krwi, ale zniszczyliśmy potęgę niemiecką i zamieniliśmy ten kraj w kupę szamba, którym mimo wszystko jest współcześnie.
 
Może to są dość mocne, a nawet okrutne słowa - ale tak, czuję wewnętrzną satysfakcję z powojennego zniszczenia Niemiec. Za wszystko co robili, za zamienienie Warszawy w jedno wielkie gruzowisko, za eksterminację narodu polskiego, za Auschwitz, za Holokaust, za wszystko co popełnili podczas tamtej wojny - tak, czuję satysfakcję. Tym bardziej że naród niemiecki wcale nie pozbył się nazizmu, który - według mnie - jest ich immanentną cechą narodową, począwszy wręcz od... średniowiecza. Ja jestem w stanie mentalnie lepiej dogadać się z Rosjaninem (mimo że nie znam języka) i porozumieć się z nim, niż z Niemcem (który to język był w naszym domu znacznie popularniejszy niż angielski - choć też bez jakiejś większej egzaltacji). Niemcy są dla mnie narodem szowinistycznych arogantów i doprawdy mimo wielu prób, nie jestem w stanie zrozumieć "niemieckiej duszy", choć niemieckie geny być może przetrwały również w moim DNA (czasem np. wracam myślami do czasów powojennych i zastanawiam się, jak ja osobiście wówczas bym się zachował w stosunku do przegranej ludności niemieckiej i pomimo faktu że zawsze byłem osobą dość wrażliwą emocjonalnie - nie są to myśli, które mogłyby mi przynieść splendor. A przecież ja nie doświadczyłem żadnej zbrodni z rąk Niemców, jedynie o nich czytałem, słyszałem lub widziałem na archiwalnych kronikach, a mimo to pojawiają się w mojej głowie myśli bardzo nieprzyjemne). Nie czuję się w żaden sposób związany z narodem niemieckim i nie odczuwam żadnej (nawet najmniejszej) dumy z faktu, że moi przodkowie (ze strony taty) byli przedstawicielami tego narodu i gdybym mógł, wolałbym o tym zapomnieć. To tyle w tym temacie.
 
 
FILMOWE ODSŁONY REALNYCH NIEMIECKICH ZBRODNI
 
 

 
 
 

   
 
 
Przechodząc już zaś bezpośrednio do tematu, pragnę nadmienić, że zaprezentuję w tym temacie owe przedwojenne polskie miasta - filary polskości, czerpiąc ze źródeł Narodowego Archiwum Cyfrowego. Ponieważ temat ten będzie długi (zamieszczę również panoramy innych miast polskich, jak np. Truskawca, Gdyni, Łodzi etc.) dlatego też podzielę go na kilka części. Dziś skupimy się na samej tylko Warszawie, zatem do dzieła: 
   
 
 

WARSZAWA
(1918-1939)
Cz. I 
 
 
 

 
 

 
 
BUDYNEK TOWARZYSTWA UBEZPIECZEŃ
"PRUDENTIAL"
(wybudowany w latach 1931-1933)
 
 

 

 
 PRUDENTIAL TRAFIONY NIEMIECKIM POCISKIEM 
PODCZAS POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
28 sierpnia 1944 r.
 
 

 
PRUDENTIAL
(1945 r.)
 
 

 
PRUDENTIAL/HOTEL WARSZAWA
(współcześnie)
 
 

 
 
BUDYNEK MINISTERSTWA KOMUNIKACJI
(ul. Chałubińskiego - 1933 r.)
 
 

 
PROJEKT ROZBUDOWY
(1935 r.)
 
 

 
WSPÓŁCZEŚNIE
 
 
 
 
 
RADIOTELEGRAF
(ul. Nowogrodzka 45 - lata 30-te) 
 
 

 
 
WYŻSZA SZKOŁA HANDLOWA
(ul. Rakowiecka 6 - lata 30-te)
 
 

 
WSPÓŁCZEŚNIE
 
 

 
 
DOM TOWAROWY - BRACIA JABŁKOWSCY
(ul. Bracka - lata 30-te)
 
 

 
 
ALEJA FRASCATI
(1938)
 
 

 
 
 PAŁAC SASKI 
BUDYNEK MINISTERSTWA SPRAW ZAGRANICZNYCH
(1936)
 
 

 
 PAŁAC SASKI
(1944)
 
 

 
 
DOM AKADEMICKI
(ul. Grójecka - 1930) 
 
 
 
 
 
HOTEL BRISTOL
(Krakowskie Przedmieście 42/44 - lata 30-te)
 
 

 
HOTEL BRISTOL
(Wizyta gen. Ironside - lipiec 1938)
 
 

 
HOTEL BRISTOL
(Mary Pickford i Douglas Fairbanks na hotelowym balkonie - 1926 r.)
 
 
 
 
HOTEL BRISTOL
(Sylwester 1937)
 
 

 
HOTEL BRISTOL
(przyjęcie na cześć Józefa Piłsudskiego - 1919 r.)
 
 

 
CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz