Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 22 marca 2021

W KRÓLESTWIE KRYSZTAŁOWYCH ŁEZ - Cz. II

OPOWIEŚCI Z ZIEMI CZTERECH KWART

 
 

 
 
 Chłopiec biegł co tchu, nie zatrzymując się ani na chwilę, mimo ogromnego zmęczenia, jakie odczuwał. Mijani ludzie patrzyli się na niego jak na szaleńca, a on wciąż biegł przed siebie, starając się dotrzeć do domu, który stał na lekkim wzniesieniu. Wbiegł przez schody tam wiodące i szybkim krokiem wskoczył na szczeble ustawione na murze domostwa do którego zdążał. Wielce zdyszany, wpadł do głównej izby i krzyknął:

- Dziadku, dziadku, zabili ich, zabili ich wszystkich!

Starszy mężczyzna podniósł wzrok znad kamiennego instrumentu oplecionego rzemieniami, który dotąd trzymał w ustach, przygrywając sobie na nim.

- Urpi? Miałeś być teraz na targu w Cajamarca! Ty mały diable, ciebie jak po coś posłać, to normalnie jak po śmierć - rzekł starszy mężczyzna.

- Ale dziadku, ja... ja widziałem na własne oczy. Zamordowali ich, wszystkich! Widziałem to.

- Nie wiem czy chcę słyszeć kolejnych twych tłumaczeń, ale może zacznij od tego gdzie podziały się lamy, które z tobą wysłałem do Cajamarca? Uciekły ci, zostawiłeś je, a może zgubiłeś - starszy mężczyzna był widocznie poirytowany zachowaniem swojego wnuka.

- Ale dziadku, tam właśnie, tam w Cajamarca, ci nak'aq, ci zarzynacze zabili wszystkich, a ja to widziałem, na własne oczy. Niech mi Inti będzie świadkiem jeśli kłamię!

- Uspokój się i powiedz dokładnie co widziałeś, tylko nie zmyślaj ty mały zupanie.

- Brodacze! Przybysze, zabili wszystkich hisquiquiri z otoczenia żyjącego boga - Sapa Inki. Naszemu Panu o wielkim majestacie, dali najpierw swoje białe chusty, a gdy ten je odrzucił, zaczęli wszystkich mordować!

- Mówisz że jacyś brodaci przybysze zamordowali naszego Capaca? Czyś ty postradał rozum?

- Ale dziadku, ja to widziałem...

- Dosyć! Dość już mam twoich wygłupów. Kiedy ty wreszcie zmądrzejesz? Czy nie wiesz czym grozi powtarzanie takich plotek? Jak możesz być tak nieodpowiedzialny, chłopcze? Czy nie wiesz, że pełnię tutaj stanowisko naczelnika z polecenia wielkiego pana z Guzmango? Czy nie wiesz że odpowiadam przed nim za porządek w tej wiosce, i to odpowiadam głową... także i twoją! Jak możesz być tak nieodpowiedzialny i głupi, by choć sugerować śmierć naszego boskiego Capaca?

Urpi zamilkł i pochylił głowę, choć ewidentnie chciał rzec coś jeszcze.

- Powinienem ukarać cię i wysmagać tę oto bambusową trzcinką - wskazał palcem na leżącą w rogu izby, pałkę. - Zgubiłeś lamy, które powierzyłem twojej opiece, nie przywiozłeś owoców z qhatu w Cajamarca, a teraz twierdzisz, że jacyś brodaci przybysze zamordowali naszego Sapa Inkę? Bezwzględnie zasłużyłeś na solidne lanie... ale, mimi wszystko, nie ukarzę cię. Nie ma już we mnie tyle siły co dawniej, a poza tym chciałem ci wyjaśnić, że nasze ayllu nie zawsze było tak mizerne, jakim jest dzisiaj. Nie zawsze podlegaliśmy panu z Guzmango, nie zawsze musieliśmy się go obawiać i nie zawsze też zamieszkiwaliśmy w tej oto dolinie. Podejdź do mnie, a opowiem ci historię naszego rodu i dzieje stworzenia świata, które boska osoba Pana Naszego utrzymuje przy życiu.
 
Chłopiec zbliżył się do swojego dziadka, a ten, wskazując ręką na leżący na ziemi dywan, poprosił go by usiadł, sam również tak czyniąc. 
 
- Otóż mój chłopcze, rodzina nasza przybyła z Ollantaytambo na te ziemie, gdy jeszcze byłem dzieckiem. Mój ojciec należał do szlachetnego ayllu z otoczenia boskiego Tupaca Yupanqui i jego równie boskiego syna - Huayna Capaca. Było to w czasach, do których nie sięga nawet moja pamięć, gdyż moja matka niosła mnie wówczas na rękach gdy przemierzaliśmy strome Andy, idąc w kierunku tej doliny. Wybuchł wówczas konflikt pomiędzy naszym ludem a Mochikami z Chan Chan. Boski nasz Inka, aby poszerzyć moc oddziaływania Słońca, nakazał wojnę, i ojciec mój wziął w niej udział, należąc do świętego zgromadzenia panaca. Opowiem ci, chłopcze, tak jak było - czyli jak opowiedział mi to mój ojciec. Szli przez nadbrzeżną pustynię Doliny Moche. Qhapaq Zapa z Chan Chan wyprowadził w pole swoich wojowników, którzy byli waleczni i bitni. Kiedy nasz Inka się o tym dowiedział, uradował się bardzo, że przyjdzie mu się zmierzyć z dzielnym ludem i władcą, o podobnych do niego zamiarach. Bitwa, która rozgorzała pod Manchan, była straszna. Boski Tupac Yupanqui wysłał przodem emisariuszy, którzy mieli przekonać Mochikan do poddania się, ale i oni wysłali swoich emisariuszy do Inki, i też grozili strasznymi konsekwencjami, jeśli lud nasz nie odstąpi. Wielki Capac nie przestraszył się jednak tych gróźb i wzniósłszy modły do Słońca, rozpoczął walkę. Padło wielu poległych i rannych, a Inka wyszedł z tego zwycięsko i zdobył wielu jeńców. Szli oni potem, płacząc i wyznając swe winy, że ośmielili się wystąpić przeciw Synowi Słońca. Niepomni swej klęski, Mochikanie próbowali się jeszcze bronić w swej stolicy - Chan Chan, jednak na próżno. Miasto - leżące nad Dolnym Morzem (Pacyfik), w którym znajdowało się aż dziesięć pałacowych mauzoleów otoczonych murami - zostało zdobyte, a lud z Chan Chan poszedł w niewolę. Słońce rozciągnęło wówczas swe panowanie na kolejne ziemie i mrok odszedł stamtąd po wsze czasy. Tak oto Dolina Moche, aż do Lambayeque na północy, znalazła się pod panowaniem Inki, a ojciec mój stał się pierwszym gubernatorem prowincji Chinchasuyu.
 
 

 
- A dlaczego ty, dziadku, nie pełnisz tej funkcji po swym ojcu? - zapytał Urpi.

- Tego nie mogę ci powiedzieć. Pamiętaj jednak że wyroki boskiego Inki są sprawiedliwe i mają błogosławieństwo zarówno Intiego, jak i Viracochy. Stało się, jak się stało, choć nie było w tym winy ani mojej, ani mego ayllu - po prostu, tak bywa czasem w życiu, że nie wszystko co otrzymujemy w darze musi nam się podobać i nie zawsze musimy rozpaczać, gdy to utracimy. 

- Miałeś mi jeszcze opowiedzieć o początkach świata! Opowiesz o nich dziadku?

- Widzę że nieco już zmieniłeś swój ton, chłopcze. Pamiętaj, wystrzegaj się plotek, a szczególnie takich, które mogą się stać niebezpieczne dla twojego ayllu. Oczywiście opowiem ci o początkach świata, lecz wiedz jedno, że centrum świata stanowi Miasto Pumy - Cuzco, siedziba naszego boskiego Sapa Inki. Nigdy tam nie byłeś, prawda?

Chłopiec pokiwał głową.

- Ja też dawno tam nie byłem. A miasto jest ogromne i przypomina skradającą się do ataku pumę. Góruje nad nim od północy potężna skalista twierdza - Sacsahuaman, która przypomina głowę pumy. Nie sposób jej zdobyć, gdyż południowy stok tej twierdzy, to lita skała, reszta miasta zaś otoczona jest gigantycznymi murami. W Sacsahuaman znajduje się też potężny plac defiladowy, arsenał, świątynia Słońca i tron Sapa Inki. Na południu zaś, w "ogonie pumy" mieści się ogród publiczny. Jest bardzo ładny, boski Inka dba o to, by stał się prawdziwą wizytówką miasta. Główny plac miejski znajduje się w centralnej dzielnicy, zwanej Hanan i zwie się Huacapata (Święty Plac), gdzie znajduje się największa Coricancha (Świątynia Słońca). Ściany tej świątyni na zewnątrz i wewnątrz są wyłożone złotem. Znajduje się tam sześć kaplic, poświęconych Słońcu, Księżycowi, Plejadom, Gromowi, Błyskawicy i Tęczy. Bóg Słońca - Inti ma swój ołtarz po przeciwnej stronie od wejścia do Świątyni. Pod nim, na złotych tronach, ubrane w królewskie szaty, siedzą zabalsamowane ciała poprzednich wielkich Sapa Inków. W korytarzach (przedzielonych po środku ścianą) urządzane są przez kapłanów procesje ku czci Słońca. Na zewnątrz świątynnego dziedzińca, nieopodal domów kapłanów, znajduje się Ogród Złotej Kukurydzy i Lam. Cały okręg świątynny otoczony jest wysokim murem. Pamiętam, że jak byłem w Cuzco, akurat zdarzyła się susza i należało czym prędzej przebłagać Słońce, by ponownie pozwoliło skropić tę ziemię deszczem. Wybrano wówczas na ofiarę dla boga, młodą kapłankę z Domu dla Kobiet Wybranych, znajdującym się na Jeziorze Jaguara (Jezioro Titicaca), na Wyspie Księżyca. Została wybrana na chwałę Boga i cieszyła się z tego, ale... gdy kapłani mieli ją już zrzucić w przepaść, zaczęła głośno krzyczeć i się wyrywać, aż sam najwyższy kapłan musiał uderzyć ją w twarz by zamilkła. Wtedy wrzucono ją do dołu. 
 
- Czy ta ofiara wystarczyła, dziadku?
 
- Nie wiem dokładnie, nie byłem długo w Cuzco, ale zapewne Inti wystarczyło życie tej dziewczyny, gdyż - jak wiesz - nie wymaga on od nas z reguły takich poświęceń. Wystarczą mu ofiary z sukna, miniaturowych figurek czy czasem zwierząt, ale gdy daje on nam do zrozumienia - poprzez suszę, powódź lub trzęsienie ziemi - że nie jest zadowolony z naszych występków, wówczas te ofiary nie wystarczą i trzeba poświęcić człowieka. Z reguły jako ofiary składane są małe dzieci, lub właśnie kapłanki z Domu Kobiet Wybranych z Wyspy Księżyca, lub też Służebnice Słońca z Wyspy Słońca na Jeziorze Jaguara. Tak już się przyjęło, mój chłopcze.
 
 


- Jak jeszcze wygląda Cuzco?

- W samym Cuzco, w obu głównych dzielnicach - Hanan i Hurin - mogą mieszkać jedynie członkowie najbliższej rodziny Inki i inni ze szlachetnego panaca, do którego zresztą niegdyś należało i nasze ayllu. Zwykli ludzie żyją na przedmieściach, na zewnątrz "ciała pumy". Są tam też dwa wielkie (wschodnie i zachodnie) obserwatoria astronomiczne. Nigdy czegoś takiego nie widziałeś i przyznam się szczerze, że ja również nie widziałem niczego równie wspaniałego, wyłączając jedynie ceremonie ku czci Sapa Inki. Sam Syn Słońca pokazuje się ludowi tylko podczas oficjalnych uroczystości ku czci Inti lub Viracochy. Nosi tylko najdelikatniejsze tkaniny, a zmienia je trzy razy dziennie, po czym nigdy już powtórnie ich nie wkłada. Wszystko co po sobie pozostawi - ubrania, niedojedzone posiłki, a nawet kał, jest skrupulatnie zbierane przez kobiety z najbliższego otoczenia władcy - będące pod osobistą kontrolą jego najważniejszej małżonki Quyi - i odkładane do wieczornego, uroczystego spalenia. Mama Quya czyli Córka Księżyca i Jedyna Królowa Miłująca Ubogich, winna pochodzić z tego samego ayllu, z którego wywodzi się boski Inka. To ona dba, by posiłki władcy był podane mu we właściwym czasie i na złotych półmiskach. Mama Quya osobiście podaje strawę Synowi Słońca i póki on nie skończy, ani ona, ani nikt inny nie może dotknąć ustami przygotowanych potraw. Służy ona jedynie swemu Ince, a poza tym sama jest otoczona jako "Gwiazda" (Quya) nieopisanym przepychem, a jej jedynym obowiązkiem, jest urodzić władcy syna.
 
 
 

 
Starszy mężczyzna przerwał opowieść, gdy zorientował się, że jego podekscytowany do niedawna wnuk, który z taką presją wpadł do izby i nie dał sobie wytłumaczyć, że to co widział, było tylko wytworem jego bujnej, chłopięcej fantazji - teraz zasnął. Tak znużyła go opowieść dziadka, czy może przebyta droga wymęczyła chłopaka ponad siły? "Nieważne" - pomyślał stary mężczyzna, "jutro dokończymy".  
 
 
 

 
 
 
"WIELU Z TYCH, CO JĄ ZWIEDZILI, A KTÓRZY BYWALI W LOMBARDII I INNYCH OBCYCH KRAJACH MÓWIĄ, ŻE NIGDY NIE WIDZIELI PODOBNEJ BUDOWLI. ŻADNE RZYMSKIE FORTECE NIE ROBIĄ TAKIEGO WRAŻENIA"
 
HISZPAŃSKI KRONIKARZ WYPRAWY PIZARRA - SANCHO,
O INKASKIEJ TWIERDZY SACSAHUAMAN W CUZCO
 
 
 
 
 
 
 CDN.
  

3 komentarze:

  1. Obyczaje Inkaskiego dworu zdają się być bardzo podobne do tych azteckich.

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem (co się tyczy choćby surowego wychowania dzieci, które np. matka zostawiała zaraz po urodzeniu i... szła pracować, a dziecko musiało się przyzwyczaić do zimna i głodu), ale różnice też były dość istotne. Na przykład Inkowie tylko sporadycznie składali krwawe ofiary z ludzi, zaś Aztekowie czynili to notorycznie, podczas każdego mniejszego czy większego święta. Jednych i drugich jest też dość łatwo odróżnić, gdyż Inkowie nosili dość proste nakrycia głowy z niewielką ilością piór (jeśli w ogóle), natomiast Aztekowie i inne ludy Doliny Anahuac, przyozdabiali swe głowy pięknymi pióropuszami.

    Ale jedni i drudzy ulegli zaledwie garstce hiszpańskich konkwistadorów, których liczba (w jednym i drugim przypadku) nie przekroczyła 200 żołnierzy. Aztekowie i Inkowie potrafili wystawić wielosettysięczne armie, a i tak ulegli naporowi "brodaczy zza Wielkiego Morza", którzy przybyli z końmi, bronią palną i okrętami - których tamci nigdy nie widzieli. Konflikt tych cywilizacji można porównać do ataku obcych na Ziemię, którzy dysponując wyjątkową techniką przemieszczania się w kosmosie (szybciej niż wynosi prędkość światła)oraz bronią, jakiej my nigdy nie widzieliśmy na oczy - byliby w stanie szybko opanować naszą planetę.

    Ale o jednym należy bezspornie pamiętać - bez względu na to, jak okrutni bywali konkwistadorzy - ich (nasza) religia stała na nieporównanie wyższym poziomie rozwoju duchowego. Tego nawet nie ma co porównywać i zapewne żaden z nas nigdy nie chciałby widzieć na oczy okropności popełnianych przez Azteków, Majów i Inków w imię ich bogów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem na myśli głównie boską część oddawaną władcy i to że etykieta nakazywała mu przebierać się kilka razy dziennie a raz założonych szat nie mógł już założyć spowrotem i musiano je spalić, ale z resztą w pełni się zgadzam.

      Usuń