CZYLI JAK TO PO WOJNIE BYWAŁO?
DZIŚ CHCIAŁBYM ZAPREZENTOWAĆ JEDEN Z REPORTAŻY KANAŁU "HISTORY HIKING", PROWADZONEGO PRZEZ ŁUKASZA KAZKA - KTÓRY SZCZEGÓLNIE MNIE ZAINTERESOWAŁ. BARDZO LUBIĘ CZYTAĆ LUB SŁUCHAĆ REALCJI LUDZI, KTÓRZY PRZESZLI PRZEZ DZIEJOWE WSTRZĄSY, W JAKIE OBFITOWAŁ WIEK XX, SZCZEGÓLNIE ZAŚ INTERESUJE MNIE TEMATYKA ZASIEDLANIA "ZIEM ODZYSKANYCH" NA III RZESZY (CZYLI WŁAŚNIE CAŁEGO ŚLĄSKA, POMORZA ZACHODNIEGO, WARMI, MAZUR I ZIEMI ZAODRZAŃSKIEJ) PRZEZ POLAKÓW, ICH STOSUNKI Z MIESZKAJĄCYMI TAM JESZCZE PRZEZ JAKIŚ CZAS NIEMCAMI, ORAZ FORMOWANIEM SIĘ NA TYCH TERENACH OGNISK "WERWOLFU".
PRZYŁĄCZENIE TYCH ZIEM DO POLSKI, MIAŁO STANOWIĆ REKOMPENSATĘ ZE STRONY ZWIĄZKU SOWIECKIEGO, ZA ZAJĘCIE PRZEZ STALINA POLSKICH KRESÓW WSCHODNICH, ALE ŻADNĄ REKOMPENSATĄ NIE BYŁO. PRZEDWOJENNA POLSKA LICZYŁA BOWIEM 389 720 km. kw., ZAŚ POWOJENNA "POLSKA LUDOWA" JUŻ TYLKO 312 677 km. kw., Z TEGO WNIOSEK ŻE UTRACILIŚMY 77 043 km. kw. NIE BYŁY TO TEŻ ZIEMIE BOGATE - JAK GŁOSIŁA SOWIECKA PROPAGANDA - GDYŻ W OGROMNEJ WIĘKSZOŚCI ZOSTAŁY ZNISZCZONE PRZEZ DZIAŁANIA WOJENNE, A TEGO, CZEGO NIE ZNISZCZYŁ FRONT, DOPEŁNIŁY SOWIECKIE JEDNOSTKI RABUNKOWE, OGAŁACAJĄCE TE TERENY ZE WSZYSTKIEGO, CO TYLKO JESZCZE NADAWAŁO SIĘ DO WYWIEZIENIA.
TAKIE JEDNAK BYŁY POWOJENNE REALIA I TRZEBA BYŁO JAKOŚ SIĘ W NICH ODNALEŹĆ (NIE WSZYSCY POTRAFILI, WIELU NIE BYŁO W STANIE PRZYJĄĆ I ZAAKCEPTOWAĆ KOLEJNEGO, TYM RAZEM SOWIECKIEGO ZNIEWOLENIA KRAJU - ZRESZTĄ JA SAM, GDYBYM ŻYŁ W TAMTYM CZASIE, TEŻ BYM TEGO NIE UZNAŁ I SKOŃCZYŁBYM ZAPEWNE Z PRZESTRZELONĄ CZASZKĄ W JAKIMŚ BEZIMIENNYM GROBIE. ALE JA JUŻ TAKI JESTEM, BEZ WOLNOŚCI ŻYĆ NIE POTRAFIĘ. BYĆ MOŻE JEST TO DROGA ŁATWIEJSZA, DROGA NA SKRÓTY, GDYŻ ZNACZNIE CIĘŻEJ JEST ŻYĆ I PRACOWAĆ ZGODNIE ZE SWOIMI WARTOŚCIAMI - ZAPEWNE TAK JEST, ALE KAŻDY WYBIERA SWOJĄ DROGĘ, KTÓRĄ PRAGNIE PÓJŚĆ W ŻYCIU, A JA W BREI ZNIEWOLENIA I Z OBROŻĄ NA SZYI ŻYĆ BYM NIE POTRAFIŁ. ALE MNIEJSZA O MNIE...)
OTÓŻ NA OWYM KANALE HISTORY HIKING - ŁUKASZ KAZEK PRZEDSTAWIŁ CIEKAWĄ HISTORIĘ SWOJEGO DZIADKA, KTÓREMU PRZYSZŁO ŻYĆ PRZEZ PIERWSZE DWA LATA Z NIEMIECKĄ RODZINĄ NA ZIEMIACH ODZYSKANYCH W JUGOWICACH GÓRNYCH (OBER HAUSDORF). SMACZKU TEJ OPOWIEŚCI DODAJE JESZCZE FAKT, ŻE JEDEN Z CZŁONKÓW TEJ RODZINY, BYŁ... FANATYCZNYM HITLEROWCEM. ZAPRASZAM DO OBEJRZENIA.
"MÓJ DZIADEK MIESZKAŁ Z FANATYKIEM ADOLFA HITLERA. GROZIŁ, ŻE JAK NIEMCY WRÓCĄ, TO..."
3 września 1945 r. Wojciech Szczeciniak trafia do Świdnicy. W Urzędzie do Spraw Repatriantów zgłasza się, aby zająć gospodarkę, którą mu urząd przydzieli, jako osadnikowi. Dostaje gospodarkę w Jugowicach Górnych (...) Jedzie z Ludowym Wojskiem Polskim (...) dziadek przyjeżdża (...) ogląda tę gospodarkę z perspektywy drogi. Murowane obejście, elegancki dom, to jest to, czego nigdy w życiu w swojej wsi nie miał, zresztą Polska była przeorana przez walec, zarówno niemiecki, a potem sowiecki. Wsie zniszczone, spalone, potężna bieda - a tu nie! Tu nie było działań wojennych, wszystko stało gotowe. Więc powiedział; "ta podoba mi się najbardziej, chciałbym tutaj mieszkać". Więc wyładowuje swój pakunek i okazuje się że wokół tej gospodarki znajduje się obóz, baraki i mnóstwo kolczastych drutów i wieżyczki, na których stali wachmani, którzy pilnowali. Dziadek był po obozie koncentracyjnym, więc miał z tym potężny problem. Więc powiedział temu porucznikowi że w życiu nie będzie tu mieszkał. Porucznik mówi: "Panie Szczeciniak, my to wszystko wyrównamy, Warszawa potrzebuje odbudowy, będziemy wywozić i wszystko rozwalać, więc tu nie będzie po tym śladu".
A z tego wejścia (...) wychodzi niemiecka rodzina. Około 70-letni, starszy mężczyzna, drugi, ok. 40-letni, kobieta i mała dziewczynka. Dziadek mówi do tego porucznika: "Kurwa jego mać, ja mam tu ze Szwabami mieszkać?" Porucznik mówi: "Panie, my ich stąd niedługo na zbity pysk wysiedlimy. Wszystko będzie pańskie, niech się pan uspokoi, wszystko co tutaj jest, należy teraz do pana". (...) Po zapoznaniu się z tymi, którzy tutaj przyjechali (...) dowiedziałem się z jakimi ja Szwabami mieszkam. Raynold Pasler, ok. 40, ręka sparaliżowana, wygięta - mówił że na: "frankreich front" ranny w 1940 r. Jego teść - Juliusz Kramer, 75 lat, szczupły, żylasty Szwab i oczywiście żona Raynolda - Klara i mała córeczka - Heidi - może miała 4 albo 5 lat. To ona jedna się do mnie uśmiechała karmiąc kury, cała reszta patrzyła na mnie spode łba, podejrzliwym wzrokiem.
Zaczęliśmy gospodarować - ja zająłem górne piętra domostwa, a oni dolne. Oczywiście kuchnia była po stronie niemieckiej. Nie miałem żadnych plonów, to oni mieli obowiązek dawać mi pierwsze jedzenie. Od razu poznałem, że Raynold to fanatyk hitlerowski. Zacięte zęby, wzrok cały czas sperzony, nienawidził mnie, nie mógł wytrzymać że mieszkam w jego domu. Po kilku dniach zapytał, czy mówię w języku niemieckim. Odpowiedziałem mu że nie rozumiem co mówi, kompletnie nie mam pojęcia, taką minę jeszcze zrobiłem wiejskiego niedojdy. Oczywiście Raynold szelmowsko się uśmiechnął i szepnął do swego teścia że jestem typowym, wiejskim, polskim niedojdą, pachołkiem, który gówno wie i gówno widział. Ale ja niemiecki dobrze znałem (...) Raynold był hitlerowcem i bardzo często szeptał do swojego teścia, że jak już skończy się to wszystko, to hak, który wisi w stodole, będzie przeznaczony dla "Wojty" i go na nim powiesi. Dziadek chciał sprowokować Raynolda do bójki, (...) Raynold był kaleką, więc sam dziadek nie mógł go uderzyć, ale chciał sprowokować, żeby Raynold skoczył do niego z pazurami (...) Bardzo często przy śniadaniu - opowiadał mi dziadek - gdy Klara szykowała śniadanie, jadłem kanapkę, piłem herbatę z filiżanki, otwierałem okno i tą filiżankę wyrzucałem, potem zjadłem kanapkę, brałem talerz i wyrzucałem przez okno. Raynold patrzył. Zaciskał zęby i patrzył, ani razu nie skoczył do mnie z pazurami - bał się, bo mimo że byłem chudy po obozie, ale byłem zwinny - myślę że się bał. (...)
Raynold, wiedząc że nie znam języka niemieckiego, zaczął przy kolacji mówić do Kramra: "Niedługo my tu wrócimy - bo wtedy dowiedzieli się że będą wysiedlani. Że pierwszych jakich będą wysiedlać Niemców, to będą robotnicy niewykwalifikowani i rolnicy, a on był rolnikiem małorolnym, powiedział więc do Kramra - Musimy schować nasz dobytek, to nie będzie długo, tutaj Polacy sobie nie poradzą, my tu szybko wrócimy. Na pewno będzie jeszcze III wojna światowa, gdy Amerykanie przyjdą bić się z Rosjanami i na te tereny Niemcy wrócą. Więc musimy schować naszą porcelanę, nasze kosztowności, rodowe srebra i oczywiście garnitury, futro Klary i inny dobytek". Słuchałem co mówili. W klepisku, w stodole zrobili schowek, tam skrzynie schowali, zabili deskami, zabili gliną, udeptali i położyli się spać. Kiedy oni to wszystko schowali do godz. 1:00 w nocy, ja o 4:00 wstałem i wszystko otworzyłem. I kiedy Raynold wstał o 7:00, to ja już na podwórku kolegom - którzy tu byli pierwszymi osadnikami - otwierałem skrzynie i dzieliłem. Jednemu dałem tacę srebrną, garnitury dałem koledze, sam włożyłem sobie Raynolda i Kramra marynarkę i zacząłem wszystko rozdawać. Jak to Raynold zobaczył, to jak kobra syknął: "Wojty, ty dobrze mówisz po niemiecku!".
I okazja jego, aby się na mnie zemścić - bardzo szybko przyszła, bo Raynold było pamiętliwe bydle. Poszedł na skargę na Milicję Obywatelską do komendanta Kunickiego i dobrze wiedział co donieść, abym ja miał problemy właśnie na posterunku milicji w Walimiu. Reynold (...) powiedział że mam więcej broni niż powinienem mieć (...) na tych terenach była bardzo niebezpiecznie, mnóstwo różnego rodzaju band, maruderów, niedobitków niemieckich, ale także i polskich przyjeżdzających na te ziemie grabić, mordować, rabować. Było bardzo niebezpiecznie. Stąd milicja nakazywała tym pierwszym Polakom, aby mieli ze sobą broń i jedną sztukę na głowę można było mieć. Dziadek oczywiście miał jedną zarejestrowaną, a dwie ukryte (...) Raynold wybadał, że w stodole dziadek ma schowek i ma tam dwa ukryte mausery - zadenuncjował. Mało tego, powiedział że dziadek chodzi do lasu ze swoim bratem polować na zwierzynę - co było zakazane i oczywiście że grozi mu bronią, grozi że go zabije i spali całe gospodarstwo. Jak można było spalić gospodarstwo Polski Ludowej, która to gospodarstwo dała?! (...) Oczywiście Kunicki nie we wszystko uwierzył, ale powiedział do mnie że musi coś zrobić - bo się bał że Raynold pójdzie do UB i powiedział tak: "Słuchaj Wojtek, dam ci trzy dni aresztu, posiedzisz, drewna nam narąbiesz do pieca, a potem cię wypuszczę". (...) Posiedziałem, a gdy wychodziłem, powiedziałem do Kunickiego że Raynoldowi łeb roz...lę. On na to: "Jak go zabijesz, albo mu co zrobisz - to pójdziesz do kryminału. Oni mają takie samo prawo, jak my, nie możemy robić tak jak oni - nie możemy ich mordować. Oni będą wysiedleni, niedługo stąd wyjadą, ale nie możesz mu nic zrobić - pamiętaj!".
Okazja do wyrównania rachunków i do zemsty między mną, a Raynoldem, wydarzyła się bardzo szybko. Otóż przyjechali na jesień żołnierze polscy furmanką. Nie było zaopatrzenia, więc przyjechali i prosili kto co ma - ziemniaki, konfitury, peklowane mięso - kto co ma aby ładować i potem na koszary do Świdnicy zawieść. Przyszli do mnie, a ja mówię że ja tu niedługo jestem i nie mam swoich plonów, ale Raynold ma bardzo dobre plony, w piwnicy ma mnóstwo ziemniaków. Idę do Raynolda i mówię żeby dał klucz - "Po co?", "Jak "po co", wyjrzyj przez okno, będziesz wiedział "po co". Raynold patrzy Polskie Wojsko, splunął, nie da żadnego klucza. Pobiegłem do tych chłopaków i mówię że szwabisko tu się rzuca, jak wsza na grzebieniu, trzeba go trochę utemperować, to może klucz da. Podszedł ten barczysty i mówi: "To ja hitlerowskiego gada w Berlinie tłukłem, zaraz tu go naprawię", wszedł do mieszkania, Raynold go zawołał, poszedł na górę za Raynoldem, a tam Kramer podstawił mu nogę - tego mężczyznę przewrócili i zabrał mu Raynold karabin, więc on krzyczy do tego drugiego, aby mu pomógł. Ten drugi wskoczył na górę, kolbą karabinu Kramra jak pierdo..ł, to aż ten wskoczył pod szafę, a Raynold wystraszony karabin rzuca, otwiera takie małe okienko i ucieka w las. (...) Raynold to była ćwiczona, hitlerowska bestia - zygzakiem uciekał i ten żołnierz nie mógł trafić. (...)
Matka moja w płacz, że Raynold pójdzie w las, przyprowadzi bandy, które tutaj się wałęsają, SS-owców, jakichś "Wilkołaków", przyjdą i nas spalą i nie będzie po nas śladu. Powiedziałem matce żeby nie lamentowała, jak będzie, tak będzie - nie ma się czego obawiać, mamy karabiny - będziemy się bronić. (...) Gdzieś o 5:00 rano po trzech dniach, ktoś puka z tyłu do gospodarstwa. Matka mówi: "Nie otwieraj! To SS-owcy, przyszli nas wymordować!". Myślę sobie - co będę się bał - "belgijkę" w rękę i otwieram. Patrzę, a tu Raynold skurczony, zziębnięty, wyciąga rękę i mówi że przeprasza, żeby mu wybaczyć i że on już nie będzie szukał ze mną żadnych zwad. Uścisnąłem grabę Szwabowi. Ludzie! Od tej pory Raynold to był mój najlepszy fąfel we wsi, wszystko co chciałem mi pomagał, i narzędzia w gospodarstwie dawał i bardzo dobrze karmił, mało tego, nawet się mnie pytał: "Wojty, będziesz dzisiaj tutaj spacerował (...) wyszykowałem ci rower, popatrz stoi gotowy - możesz jechać". Mało tego, Raynold mnie nie zadenuncjował, gdy znalazłem w lesie cały mundur SS z odznaczeniami, ubrałem go i zszedłem do wsi - siejąc postrach i panikę. Wtedy to Urząd Bezpieczeństwa przyjechał szukać tego "członka werwolfu". Wtedy Raynold mnie nie wydał, a gdyby mnie wydał byłoby na prewno po mnie. Od tej pory był to swój chłop (...)
Tak naprawdę różniliśmy się bardzo mocno, ja i Raynold - powiedział dziadek, ale jedno mieliśmy wspólne. Kiedy nadszedł czas wysiedlenia, Kramer trzymał wielką płachtę - oni mogli wziąć tylko 50 kg. bagażu - Klara w czarnej chuście miała walizkę, Raynold stał z jakimś tobołkiem i ta mała Heidi, która trzymała ich za rękę. Nigdy w życiu ich więcej nie spotkałem, ale jedną rzecz mieliśmy wspólną - on szedł w nieznane, a ja na nieznanym zostałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz