Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 8 listopada 2021

HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. CLIII

TWÓRCY EUROPEJSKICH CYWILIZACJI

SŁOWIANIE I CELTOWIE


 


 

PIERWSZE EUROPEJSKIE CYWILIZACJE

SŁOWIANIE

(SŁOWIANIE W GRECJI I NA BLISKIM WSCHODZIE)

(ok. 1800 r. p.n.e. - ok. 1180 r. p.n.e.)

Cz. XI





 
 
BLISKI WSCHÓD W OGNIU SŁOWIAŃSKICH ŻAGIEW
(ok. 1200 r. p.n.e. - 1170 r. p.n.e.)
Cz. VI
 
 
 
SYRIA, PALESTYNA, EGIPT
KU PIRAMIDOM
Cz. IV
 




 
EXODUS - CZYLI KTO BYŁ PIERWSZY W PALESTYNIE? 

 
 
 Pojawienie się w Palestynie pierwszych plemion z tzw. grupy Ludów Morza, nastąpiło dopiero w kilka lat po wcześniejszym spustoszeniu przez nie ziem syryjskich. Pytanie brzmi jednak, z jakimi ludami przyszło im się tutaj skonfrontować i czy rzeczywiście tutejsza trasa ich pochodu, znamionowała wielkie zniszczenia i eksterminację całej ludności (tak, jak to miało miejsce w niektórych przypadkach wymienionych wcześniej). Ciekawym do ustalenia pozostaje również problem, czy przybywszy do ziemi Kanaan, Ludy Morza zetknęły się tutaj z Hebrajczykami, którzy w tym (mniej więcej czasie) opuścić mieli już Egipt? Pytanie brzmi więc - kto był pierwszy w Palestynie: idące z Północnej Europy tzw. Ludy Morza, czy też masy uchodźców (bo jeszcze wówczas trudno by ich było nazwać ludem), które co prawda w większości wywodziły się z ziemi Kanaan, ale były tak naprawdę zlepkiem różnych (przyłączających się do nich po drodze) nomadów (nie jest więc prawdą - jak podaje Księga Wyjścia, że Hebrajczycy przybyli na tereny Palestyny jako obcy i podporządkowali sobie tę ziemię, wydzierając ją autochtonom. Tak naprawdę większość przybyłych tutaj potomków Izraelitów także była autochtonami, pochodzącymi z tej ziemi, aczkolwiek urodzonymi i zamieszkałymi już w Egipcie i tam zatrudnionymi - a raczej zmuszonymi do pracy - przy budowie miast: Pi-Ramzes i Pitom, w "kraju Goszem", na "polach Tanis" i w "kraju Ramses" - jak głoszą różne teksty biblijne). Żeby odpowiedzieć sobie na pytanie - kto był pierwszy? - należałoby ustalić dokładnie daty wyjścia Hebrajczyków, czyli po prostu ludu "Habiru" (ewentualnie "Ibri" - a jest to egipska nazwa i znaczy tyle samo co: "pokryci piaskiem", lub po prostu "zakurzeni" - co by odpowiadało temu, iż zostali sprowadzeni do roli niewolników i dla Egipcjan byli po prostu "pokrytymi piaskiem" i zmuszonymi do ciężkiej pracy robotnikami). Było jeszcze jedno egipskie określenie tego "ludu", a mianowicie "Szosu" - czyli "dzielni", "waleczni", co by sugerowało, że byli oni również zatrudniani w charakterze oddziałów najemnych - ale akurat ta ostatnia nazwa jest znacznie rzadziej spotykana w źródłach.

W tradycji patriarchalnej jest powiedziane, że "pobyt" (czyli niewola) Hebrajczyków w Egipcie trwać będzie 400 lat (tak Jahwe miał rzec, zawierając przymierze z Abrahamem). Ale już w Księdze Wyjścia (czyli księdze mojżeszowej) pojawia się liczba 430 lat niewoli. Nie było to wcale bez znaczenia, gdyż słowa Boga musiały być przyjmowane dosłownie, więc nie mogła istnieć żadna ku temu rozbieżność. A jednak się pojawiła - a jak to tłumaczyła egzegeza rabiniczna? Stwierdzono, że tak naprawdę niewola egipska trwała 210 lat, przy czym szybko dodano do tego 5 kolejnych lat, które dzieliły narodziny synów Józefa: Efraima i Manassesa, od przybycia do Egiptu ich dziadka - Jakuba, co łącznie dawało 215 lat. Ale, jak tłumaczono, Bóg pragnąc skrócić cierpienia swego ludu, liczył dnie i noce jako oddzielne, co też dawało łącznie 430 lat niewoli i taka to liczba stała się ostateczną (nie zdołano jednak wytłumaczyć rozbieżności pomiędzy liczbą lat 400 a 430). Oczywiście są to wyjaśnienia potrzebne kapłanom, by w jakiś sposób uprawdopodobnić tę datę, która przecież wyszła z ust samego Jahwe i nie mogła ulec zmianie (według mnie niewola egipska nie trwała dłużej niż ok. 150 lat). O ile jednak kwestia długości lat niewoli egipskiej Żydów została w jakiś sposób "wyjaśniona", o tyle zupełnie nie ma pewności co do okresów historycznych, w których miało dojść do przybycia Jakuba i jego synów do Egiptu na zaproszenie Józefa, oraz tego, kiedy miał miejsce ów mojżeszowy exodus. Tu bowiem padają bardzo różne daty. Najczęściej można spotkać przypuszczenie, że wyjście z Egiptu nastąpiło ok. 1550 r. p.n.e., wraz z wygnaniem stamtąd Hyksosów. Hipoteza ta miałaby sens pod jednym warunkiem - gdyby można było udowodnić, że Egipcjanie mogli wówczas kontrolować północno-wschodnią część Delty, a tego uczynić nie można, gdyż tak nie było, a ziemią tą władali wówczas Hyksosi, zatem Hebrajczycy musieli być albo niewolnikami Hyksosów (i wraz z nimi zostać wypędzonymi z kraju - co wydaje się śmieszne), albo datacja ta jest nieprawidłowa (poza tym, na terenach, na których wzniesiono potem Pi-Ramzes, istniała twierdza Hyksosów - Awaris). Drugą propozycją (tzw.: hipotezą górną) jest przyjęcie opuszczenia Egiptu przez Habiru, na ok. 1470 r. p.n.e., a data ta ma się wiązać z wybuchem wulkanu na Therze (według mnie jest to nieprawdziwa data wybuchu wulkanu i zniszczenia Thery). To jednak też nie trzyma się kupy, jako że: po pierwsze w Księdze Wyjścia powiedziane jest, iż niezadowolony z utraty tylu niewolników faraon, postanowił ich ponownie pojmać i w tym celu ruszył za nimi w pogoń aż do Morza Czerwonego. Problem polega na tym, że w proponowanym roku Egiptem władała kobieta-faraon Hatszepsut, a jej bratanek - Totmes III miał zapewne wówczas ok. piętnastu lat i był za młody, by osobiście dowodzić armią. Datacja ta więc jest równie nieprawdopodobna.




Idźmy jednak dalej. Kolejną datę wyjścia przyjmuje się na ok. 1450 r. p.n.e., czyli na kombinowaną datację wzniesienia Świątyni Jerozolimskiej na 480 lat od wyjścia Żydów z Egiptu (tu też jest według mnie bardzo duża obsuwa czasowa). Idąc jednak tym tropem (i uwzględniając odstęp 300 lat od wojny przeciwko Sichonowi Amorycie - władcy Cheszbonu, a epoce Jeftego - jednego z sędziów Izraela) napotykamy kolejne przeszkody, jako że w tym właśnie okresie Totmes III prowadził swoje zwycięskie kampanie w Syro-Palestynie, a ok. 1447/6 r. p.n.e. najechał nawet głównego prowodyra wszystkich tutejszych antyegipskich buntów - czyli królestwo Mitanni (zwane przez Egipcjan Nahariną). Nie wyobrażam sobie opuszczenia Egiptu przez niewolników w sytuacji, gdy w Syrii i Palestynie grasowałaby silna armia pod wodzą samego faraona - ta datacja też jest więc wykluczona. W takiej sytuacji należy przejść do hipotezy dolnej, a to oznacza przeniesienie exodusu na XIII wiek p.n.e. czyli czasy panowania faraona Ramzesa II Wielkiego. W Biblii znajduje się wskazówka, mówiąca, że w tym właśnie czasie Egipcjanie przymusili Hebrajczyków do budowy "miast na składy" o nazwach: Pitom i Pi-Ramzes (Wj.1,11). Jest jeszcze jedna wskazówka uprawdopodabniająca hipotezę dolną, a mianowicie fakt, iż w siódmym roku panowania Ramzesa II (ok. 1273/2 r. p.n.e.) zmarł pierworodny syn faraona - Amonherchapeszef, który wraz z młodszym bratem - Chaemuasetem, towarzyszył ojcu w jego kampanii do Syrii i Dolnej Nubii (upamiętnionej na ścianach świątyni w Beit el-Wali). Ok. roku 1272 p.n.e. Amonherchapeszef już nie żył, co można połączyć z biblijnymi "plagami egipskimi" i śmiercią wszystkich pierworodnych synów Egipcjan (w tym syna faraona - oczywiście kierując się wyjaśnieniem biblijnym, a nie historycznym, które takiego zjawiska nie odnotowało). Można więc pokusić się o bardzo ostrożne stwierdzenie, że pierwszy (i wcale nie jedyny) exodus Hebrajczyków z Egiptu, miał miejsce wkrótce potem (ok. 1270 r. p.n.e.). Jeśli w ogóle do niego wówczas doszło, to musiał być nieliczny. Prawdopodobnie takich "wyjść" było kilka w ciągu XIII wieku, ale jeśli już mówimy o tym głównym, pod przewodem samego Mojżesza, to według mnie nastąpił on dopiero ok. 1210 r. p.n.e. czyli już po śmierci Ramzesa II, gdy Egiptem władał jego syn - Merenptah. Wyjście to było zapewne związane z osłabieniem Egiptu (około tego roku na Egipt ruszyli przecież Libijczycy, którzy wówczas sprzymierzyli się z pierwszą falą Ludów Morza, o których to pisałem w poprzednich częściach). Nastał więc dobry czas do wyjścia, ale Habiru nie dotarli wówczas do Kanaanu (o czym pisze również Księga Wyjścia, dodając że przez 40 lat "naród wybrany" błąkał się po Synaju i dopiero kolejne pokolenie, już nie zrodzone w niewoli i nieobawiające się Egipcjan, ani też innych wrogów - weszło dopiero do "Ziemi Obiecanej"). Ma to jakieś uzasadnienie, tym bardziej że w Biblii faraon wyruszył w pościg za uchodzącymi Żydami, zaś Merenptah (po pokonaniu Libijczyków ok. 1209 r. p.n.e. i stłumieniu buntu w Nubii) wyruszył do Syro-Palestyny i odniósł tam spory sukces, czym chwalił się potem na swej sławnej steli triumfalnej (z ok. 1207 r. p.n.e.) w której zapisano:


"Książęta padli na twarz mówiąc pokój!
Pomiędzy Dziewięciu Łukami nikt nie podnosi głowy,
Tehenu jest spustoszona, Hatti jest w pokoju.
Aszkelon uprowadzony w niewolę, opanowano Gezer.
Janoam jest jakby jej nie było.
Izrael został zniszczony, nie ma już nasienia.
Charu jest jak wdowa wobec Egiptu.
We wszystkich krajach zaprowadzono pokój"        
 
 
Okres bytności "narodu wybranego" na Synaju może być prawdziwy, jako że - biorąc pod uwagę, iż w chwili wejścia Hebrajczyków do Kanaanu, zamieszkiwał tam już lud Filistynów, którzy bez wątpienia byli jednym z plemion Ludów Morza (Šardana - Szerdana). Potwierdza to choćby choćby Księga Jozuego, w której znajduje się taki oto fragment: "Od Szichoru, który płynie na wschód od Egiptu, aż do północnej granicy Ekronu jest pięciu książąt filistyńskich z Gazy, z Aszdodu, z Aszkalonu, z Gat, z Ekronu, nadto Awwijczycy na południu; cała ziemia kananejska oraz Meara, która należy do Sydończyków, aż do Afek, aż do granicy Amorejczyków" (Joz 13.3-4). Były tam więc już ludy, które w Biblii uważane są za "autochtonów" (do tej kategorii - co ciekawe - zaliczani są również Filistyni) i które Jahwe miał wydać na zatracenie swemu ludowi - Hebrajczykom/Izraelitom (jest w Biblii bowiem i taki fragment: "Bo Gaza będzie opuszczona, a Aszkelon spustoszony, w biały dzień wyrzucą obywateli Aszdodu, Ekron zaś będzie do szczętu zburzony. Biada wam, mieszkańcy kraju nadmorskiego, narodzie Kreteńczyków! Przeciwko wam odzywa się słowo Pana. Zniszczę cię, Kanaanie, kraju Filistynów, tak że będziesz bez mieszkańców. I stanie się kraj nadmorski wygonami dla pasterzy i szałasami dla trzód. I przypadnie kraj nadmorski resztce domu Judy, aby popasali w nim, wieczorem zaś odpoczywali w domach Aszkelonu, gdyż Pan, ich Bóg, nienawidzi ich i odmieni ich los" (So 2.4-7). Albo też taki fragment: "Wystrzegaj się, byś nie zawierał przymierza z mieszkańcami ziemi, do której idziesz, by się nie stali dla ciebie pułapką. Przeciwnie, zburzcie ich ołtarze, potłuczcie ich pomniki i wytnijcie ich święte drzewa. Gdyż nie będziesz się kłaniał innemu bogu. Albowiem Pan, którego imię jest "Zazdrosny", jest bogiem zazdrosnym" (Wj 34,12-15). Wygląda więc na to, że Habiru - czyli "pokryci piaskiem" weszli do Kanaanu dopiero ok. 1170/65 r. p.n.e., czyli na długo, nim słowiańskie plemię Filistynów (ludy Szerdana i Danuna - przedstawicielem tego ostatniego ludu, również zaliczanego do Ludów Morza - który osiadł na północ od Samarii i kraju nadmorskiego, w rejonie późniejszej Galilei - miał być ów sławny olbrzym Samson, którego to pokonał i zabił w walce Dawid, późniejszy król Izraela) rozgościło się już w tamtejszych miastach, szczególnie zaś w kraju nadmorskim i w innych regionach.       
 



 
CHASOR
(ok. 1190 r. p.n.e.) 
 
 
 To potężne kanaanejskie miasto, leżące na niewysokim wzgórzu dominującym nad rzecznym szlakiem, łączącym Jezioro Galilejskie z wodami Meromu, leżące na szlakach handlowych biegnących z Północy na Południe i z Zachodu na Wschód - teraz pierwsze doświadczyło furii najeźdźców z Północy. To miasto bowiem (jako bodajże jedno z nielicznych w tym okresie), zostało doszczętnie zniszczone i wyludnione, a jego unicestwienie datowane jest na początek wieku XII p.n.e. Niektórzy bibliści twierdzą, że zniszczenie Chasor dokonane zostało przez Izraelitów (Hebrajczyków) pod wodzą Jozuego, ale jest to praktycznie niemożliwe, jako że - uwzględniając 40 letni pobyt "narodu wybranego" na Synaju i biorąc za punkt wyjścia z Egiptu rok 1210 p.n.e., jest to fizycznie niemożliwe, zważywszy że Chasor, to było miasto północnego Kanaanu - zresztą jedno z najpotężniejszych w całej Palestynie. Zresztą nie ma co ukrywać, ale nawet wejście Izraelitów do Kanaanu nie oznaczało zdobywania przez ten lud poszczególnych miast, gdyż plemię Habiru wciąż było zbyt słabe, aby porywać się na takie potęgi jak Chasor, Sychem, Gezer, Megiddo czy Jerozolima (dlatego też w Księdze Jozuego przypisuje się zdobycie Kanaanu nie ludziom, a Bogu, który miał oddać tą ziemię swemu narodowi wybranemu). W rzeczywistości bowiem osiedlanie się Hebrajczyków w Kanaanie miało bardzo pokojowy przebieg i trwało przez dekady, w czasie których ludy okoliczne przyjmowały religię i kulturę tego ludu (następowała więc odwrócona asymilacja). Do walk dochodziło sporadycznie i to dopiero wówczas, gdy lud Izraela znacznie się umocnił (czasy Saula, Dawida i Salomona), jednak zdominowanie Filistynów przez Izrael i tak nastąpiło dopiero po 925 r. p.n.e., czyli po sławnej wyprawie wojennej faraona Szeszonka do Palestyny. Biorąc więc po uwagę fakt, iż wejście Żydów do Kanaanu nastąpiło dopiero ok. 1170 r. p.n.e., a także fakt, że Jerozolima została zdobyta przez Izraelitów ok. 1000 r. p.n.e. przez król Dawida, zaś polityczne uzależnienie Filistynów nastąpiło po 925 r. p.n.e. - to pokazuje, że Izraelici przez długie dekady, byli tylko jednym z wielu lokalnych plemion w Kanaanie i to wcale nie największym i nie najważniejszym. O żadnych też walkach (takich jak przytoczone choćby w Księdze Jozuego) mowy być nie mogło, gdyż lud ten nadal był zlepkiem różnych nomadycznych plemion (m.in. z Synaju), a to i wcale nie był jednolity, a to rodziło wzajemne konflikty (o czym można przeczytać w Księdze Wyjścia, gdy dochodziło do wielu buntów i rozłamów już po opuszczeniu Egiptu). Siłą spajającą tę zbieraninę, stała się religia mojżeszowa, która odróżniała Habiru od całej reszty kanaanejskich plemion, gdyż owa religia pozwoliła im przetrwać we wspólnocie i nie roztopić się wśród innych ludów.

Wracając zaś do samego Chasor, należy stwierdzić, że był to potężny ośrodek handlowy, o którym pierwsza wzmianka w tekstach pisanych sięga wieku XVIII p.n.e. i znaleziona została na tabliczkach handlowych w Mari (również centrum handlowym, leżącym na granicy Syrii i Mezopotamii). W latach swej świetności, Chasor liczyło nawet 40 000 mieszkańców i kontrolowało szlaki handlowe wokół Jeziora Galilejskiego i Jeziora Merom (co oznaczało, że musiało utrzymywać też sporą załogę wojskową). Potęga władców Chasor była tak duża, że równali się oni pozycją z hetyckimi wicekrólami z Karkemisz, zaś faraon Amenhotep IV (Echnaton) żalił się w listach z Amarny, że władca Chasor nie chce mu płacić daniny i uważa się za władcę całej północnej doliny Jordanu. Jednak w czasach o których opowiadam, Chasor było już w dużej mierze cieniem swej dawnej wielkości. Co prawda wciąż należało do najbogatszych miast Kanaanu, ale i ono nie uchroniło się od konfliktów społecznych, związanych z nierównym podziałem bogactw (zapewne wytworzyła się tam taka sytuacja - podobnie zresztą jak i w innych miastach ówczesnej Azji Mniejszej i Bliskiego Wschodu - że powstała elitarna grupa bardzo zamożnych mieszkańców i cała reszta mniejszej lub większej biedoty, a taki podział generował jedynie konflikty i walki wewnętrzne. Izraelski archeolog - Sharon Zuckerman twierdzi wprost, że najazd obcych plemion na Chasor mógł być pokłosiem konfliktów wewnętrznych, toczonych pomiędzy elitą a resztą obywateli miasta, gdyż największe zniszczenia znajdowały się właśnie w dzielnicy królewskiej, zamieszkałej przez możnych). Jak więc było naprawdę? Bezwzględnie samo miasto zostało doszczętnie zniszczone ok. 1190 r. p.n.e., a ponieważ już więcej się nie odrodziło, zatem ludność musiała zostać albo wymordowana, albo wysiedlona i zamieniona w niewolników (albo i jedno i drugie), co raczej bardziej sugeruje najazd obcych ludów, niż konflikt wewnętrzny.  


 


MEGIDDO
(ok. 1190 r. p.n.e.)


Megiddo (położone na południowy zachód od Chasor) wzniesione zostało na wysokim wzgórzu, nieopodal góry Karmel - czym dominowało nad całą równiną Jezreel. Miasto kontrolowało szlak handlowy, biegnący od strony morza rzeką Kison i przełęczą Megiddo, aż do równiny Saron, przez co było niezwykle ważnym centrum strategicznym (nie na darmo wśród Świadków Jehowy mówi się, że to właśnie pod Megiddo nastąpi ostateczne starcie sił Dobra i Zła). Nie sposób było opanować i kontrolować Kanaanu, bez zdobycia (lub podporządkowania sobie) Megiddo, przeto przez te tereny w ciągu wieków przetoczyło się wiele armii. Oczywiście samo miasto nie mogłoby przetrwać w takich warunkach, gdyby nie postawiło na silną obronę. Władcy Megiddo dbali o to, aby miasto posiadło silne i grube mury (gdy na te ziemie ruszył ze swą armią faraon Totmes III, Megiddo miało już mury o szerokości ośmiu metrów). Poza tym, było ono doskonale zaopatrzone w wodę, dzięki sieci kanałów biegnących do jeziora Kison - przeto mogło wytrzymać bardzo długie oblężenie. W XV wieku p.n.e. w rejonie góry Karmel, tam gdzie rzeka Kison wpada do Morza Śródziemnego - powstała achajska (grecka) kolonia handlowa, z którą mieszkańcy Megiddo utrzymywali ożywione stosunki. W tym też czasie doszło do sławnej bitwy pod Megiddo, gdzie armie zbuntowanych książąt Kanaanu (pod przewodem władcy Megiddo), starły się z wojskiem faraona Totmesa III, który pomimo wspaniałego zwycięstwa, nie był w stanie zdobyć potężnych murów miasta (w których to schronili się uciekający z pola bitwy żołnierze). Mimo to miasto musiało przyjąć egipską "opiekę" i stan ten przetrwał właściwie aż do najazdu Ludów Morza, z tym że od czasów amarneńskich (druga połowa XIV wieku p.n.e.) Megiddo realnie było w pełni niezależne (poza faktem wysyłania do Teb czy Pi-Ramzes pewnej ilości danin - dla świętego spokoju).




Miasto zostało zdobyte aż dwa razy w ciągu XIII wieku p.n.e. Pierwszy atak miał miejsce właśnie ok. 1190 r. p.n.e. czyli zaraz na początku tego stulecia i był z pewnością związany z przemieszczaniem się na Południe Ludów Morza. Drugi atak - już definitywnie niszczący miasto - nastąpił ok. 1130 r. p.n.e. Nas jednak w tym momencie interesuje ten pierwszy atak (warstwa osadnicza VIIB), który - w przeciwieństwie do Chasor - nie oznaczał zniszczenia całego miasta, a jedynie dzielnicy zamieszkałej przez tutejszych możnych i króla. Pałac królewski stanął w ogniu jako jeden z pierwszych budowli w mieście (archeolodzy twierdzą, że w wyniku pożaru komnaty pałacu zostały wypełnione gruzem do wysokości około półtora metra). Mieszkańcy jednak nie zostali wymordowani ani wysiedleni (jak to miało miejsce w Chasor) i miasto rozkwitło ponownie, aż do chwili kolejnego, już ostatecznego najazdu ok. 1130 r. p.n.e. (do którego jeszcze powrócę w kolejnych częściach).  





BETH-SZEAN
(OCALAŁ)


O Beth-Szean piszę dla przykładu, ponieważ okazuje się, że wiele dużych miast kanaanejskich ocalało i przetrwało najazd Ludów Morza praktycznie bez szwanku. I tak też się stało, z leżącym na południowy wschód od Megiddo w rejonie góry Gilboa - Beth-Szean. Miasto to pełniło (od co najmniej czasów Totmesa III) rolę egipskiej bazy wojskowej i utrzymywano tutaj garnizon, który miał przypominać Megiddo czy Chasor - o wysyłaniu na egipski dwór corocznych danin. Miasto było otoczone linią podwójnych murów obronnych i było dobrze zaopatrzone w wodę z nieodległego Jordanu, co spełniało wszelkie warunki umożliwiające wytrzymanie długiego oblężenia i być może właśnie dlatego zostało oszczędzone (choć z drugiej strony najeźdźcy z Północy oszczędzili wiele innych miast tej ziemi, znacznie gorzej przystosowanych do obrony).  





SYCHEM
(OCALAŁ)


Na południowy zachód od Beth-Szean leżało miasto Sychem, wzniesione u stóp góry Gerizim. Miasto to było równie ważne ze względu na swoje strategiczne położenie, gdyż kontrolowało szlaki z Północy na Południe (przez przełęcz biegnącą między górami Gerizim i Ebal), a także ze Wschodu na Zachód. Miasto to także miało potężne mury obronne, które jednak nie uchroniły go przed najeźdźcami, jacy w połowie XVI wieku napadli na Sychem i je zniszczyli. Nie wiadomo kim byli ówcześni najeźdźcy (mogli to być Egipcjanie, np. jedna z wypraw Ahmose I lub jego syna Amenhotepa I - ale z drugiej strony, gdyby to byli Egipcjanie, zapewne zostaliby oni zapamiętani, a tak się akurat nie stało). Miasto szybko odbudowano, ale w XIV wieku p.n.e. doszło tam do rozruchów społecznych, w wyniku których władzę zdobył wódz o imieniu Labaja (czyli "Człowiek-Lew"), który założył dynastię królów-wojowników, zdobywając cały region późniejszej Samarii, aż do Betel na Południu, rzeki Kison na Północy, doliny Saron na Zachodzie i rzeki Jordan na Wschodzie. Labaja nie płacił daniny Egiptowi, ale też nie buntował się przeciw władzy faraonów w Palestynie i nawet zawarł układ, na mocy którego on będzie wspierał Egipcjan w ujarzmieniu innych miast, a w zamian zostanie zwolniony z wszelkich danin na rzecz faraona (notabene Labaja łamał ten układ notorycznie, gdy tylko uznał że będzie mu się to opłacało, a nawet sam podpuszczał innych, aby zbuntowali się przeciw Egipcjanom). Ostatecznie został zamordowany (być może w polecenia faraona), ale jego synowie i wnukowie kontynuowali tę samą politykę.  





GEZER
(OCALAŁ)


Gezer to równie ważne miasto, leżące na styku szlaku handlowego, wiodącego z wybrzeża (kraju nadmorskiego) ku Jerozolimie. Wzniesione na niewielkim wzgórzu, było doskonałym centrum obserwacyjnym całego pasa regionu, który w późniejszych czasach będzie stanowił południowo zachodnią granicę Izraela z królestwem Judy.


W ten oto sposób opuszczamy już ziemie północno-zachodniego Kanaanu i wkraczamy na tereny bezpośrednio nas interesujące - z punktu widzenia najeźdźców - czyli na tereny Jerozolimy, Jerycha, Lakisz i miast kraju nadmorskiego, w którym to właśnie Filistyni (czyli lud Szerdana) utworzyli swoje królestwa, będące przez kolejne 250 lat prawdziwym hegemonem całej Palestyny.





PS: Tysiące imigrantów zbierają się już do siłowego forsowania naszej granicy z Białorusią, by wedrzeć się do Polski, a następnie przejść do Niemiec (być może również Francji i Wielkiej Brytanii, choć Niemcy są bez wątpienia głównym celem ich podróży). Ciekawa sytuacja się szykuje, na granicy jest już 12 000 żołnierzy Wojska Polskiego i Straży Granicznej - co z tego wyniknie? Niektórzy twierdzą, że skoro Niemcom tak bardzo nie podobają się władze w Polsce i tak naciskają na wszelkiego typu "unijne" obostrzenia w kwestii tzw. "praworządności", przeto należałoby zorganizować korytarze, którymi poprowadzi się migrantów prosto do Niemiec. Byłaby to dla nich pewnego rodzaju nauczka, aby zrozumieli że z nami nie powinni zadzierać. W każdym razie rząd oczywiście do tego nie dopuści (zresztą dobrze, gdyż wszelkie "korytarze" byłyby dość niebezpieczne i niepewne) i ustami swych przedstawicieli ogłasza: "Nie przejdą!" W każdym razie musimy sobie w Europie (i nie tylko) uświadomić, że świat się zmienia i niestety zmierzamy ku wojnie, która może dotknąć nas wszystkich, dlatego ataki na Polskę ze strony lewackich rządów krajów zachodnich - Polski, która broni wschodniej granicy Unii Europejskiej przed kolejnym zalewem dziesiątek tysięcy imigrantów - jest tak naprawdę prezentem, wyświadczanym Putinowi i Łukaszence, oraz ciosem w plecy (podobnie jak to było w 1939 r. gdzie atak nastąpił zarówno z zachodu jak i ze wschodu, przy całkowicie biernej postawie Francji i Wielkiej Brytanii). Czyżby historia się powtarzała? Jeśli tak, to tym razem na zgubę całej Europy!




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz