Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 16 listopada 2021

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. L

PONOWNE ODRODZENIE POPRZEZ

POZNANIE SAMEGO SIEBIE

Cz. XIX

 



 
 RELACJA KATARZYNY W CZASIE
TERAPII HIPNOTERAPEUTYCZNEJ
 
 
 
 Trzy tygodnie minęły, nim się znów spotkaliśmy. Przyczyną tej przerwy była moja krótka choroba i jej urlop. Katarzyna czuła się nadal doskonale, ale kiedy zaczęliśmy seans, sprawiała wrażenie zaniepokojonej. Oświadczyła mi, że jest w tak dobrym stanie zdrowia i czuje się tak znakomicie, że hipnoza nie jest już jej potrzebna. Oczywiście miała rację. W zwykłych okolicznościach zaczęlibyśmy kończyć terapię wiele tygodni temu. Kontynuowaliśmy ją częściowo z powodu mojego zainteresowania przesłaniami Mistrzów, a poza tym, dlatego że Katarzyna nadal miała pewne drobne dolegliwości. Musiałem przyznać, że jest prawie wyleczona, a poza tym jej wcielenia się powtarzały. Ale co w przypadku, gdyby Mistrzowie mieli mi jeszcze więcej do powiedzenia? Jak mógłbym się porozumieć z nimi bez pośrednictwa Katarzyny? Wiedziałem, że gdybym nalegał, kontynuowałaby nasze seanse. Czułem jednak, że nie mam do tego prawa. Z pewnym smutkiem przyznałem jej rację. Porozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się w minionych trzech tygodniach, ale robiłem to bez zapału. 

 Minęło pięć miesięcy. Katarzyna nadal była w dobrym stanie zdrowia. Lęki i obawy były minimalne. Zmieniły się na plus jej stosunki z ludźmi i jakość życia. Spotykała się obecnie również z innymi mężczyznami, choć Stuart nadal był obecny w jej życiu. Po raz pierwszy od wczesnego dzieciństwa była radosna i szczęśliwa. Od czasu do czasu spotykaliśmy się w hallu szpitala albo w kolejce w kafeterii, ale kontakt lekarz-pacjent przestał istnieć.

Zima się skończyła i zaczęła wiosna. Katarzyna zapisała się do mnie na wizytę. Trapił ją uporczywy sen o jakiejś religijnej ofierze, o wężach w głębokiej jamie. Jacyś ludzie zostali zmuszeni do wejścia do tej jamy. Ona też znalazła się tam i próbowała uciec, wbijając palce w piaszczyste ściany i pnąc się w górę. Węże były pod nią. W tym momencie sen się urywał, a ona budziła się z sercem walącym ze strachu. Pomimo długiej przerwy zapadła szybko w głęboki sen hipnotyczny. Nie dziwiłem się, kiedy natychmiast znalazła się w dawnym bardzo wcieleniu.

- Tu, gdzie jestem, panuje upał - zaczęła. - Widzę dwóch czarnych ludzi, którzy stoją koło kamiennego muru, zimnego i wilgotnego. Mają jakieś nakrycia głowy. Wokół prawej kostki każdy z nich ma sznur, w który wplecione są paciorki i wstążki. Oni budują magazyn z kamieni i gliny na pszenicę, na jakieś ziarno. Do spichrza prowadzą trzy stopnie, a na zewnątrz stoi posąg boga. Ciało ma człowieka, a głowę zwierzęcia, ptaka. To bóg czterech pór roku. Ściany są uszczelnione rodzajem smoły, żeby powietrze nie dostawało się do wnętrza i zboże nie psuło. Swędzi mnie twarz... We włosach mam niebieskie paciorki. Latają muszki albo jakieś owady i dlatego swędzą mnie ręce i twarz. Smaruję twarz maścią, żeby mi nie dokuczały... ta maść bardzo brzydko pachnie, to sok jakiegoś drzewa. Mam warkocze, a w nich paciorki i złote sznurki. Moje włosy są kruczoczarne. Należę do domu królewskiego. Jestem tutaj z powodu jakiejś uroczystości. Przyszłam, żeby patrzeć, jak namaszczają kapłanów... jest święto bogów nadchodzących żniw. Składane będą tylko ofiary ze zwierząt, a nie ludzi. Krew ofiarnych zwierząt spływa z białego zbiornika do sadzawki... spływa z pyska węża. Mężczyźni noszą małe złote kapelusze. Wszyscy tu mają ciemną skórę. Niewolników sprowadza się z innych krajów, spoza morza...

Zamilkła i czekaliśmy, jak gdyby nie było pięciu miesięcy przerwy. Zrobiła się czujna, nasłuchiwała czegoś. 

- Wszystko odbywa się tak szybko i tak bardzo jest skomplikowane... to, co mi mówią... o zmianie i rozwoju oraz innych płaszczyznach. Jest płaszczyzna świadomości i płaszczyzna przejściowa. Przychodzimy z jednego życia i, jeśli nauczyliśmy się wyznaczonych nam lekcji, przenosimy się do innego wymiaru, innego życia. Musimy to wszystko w pełni zrozumieć. Jeśli nie zrozumiemy, nie wolno nam przejść... powtarzamy, ponieważ nie nauczyliśmy się. Doświadczenie musimy czerpać ze wszystkich stron. Jeśli chcemy brać, musimy także dawać... Tyle musimy wiedzieć, tyle duchów bierze w tym udział. Dlatego jesteśmy tutaj. Mistrzowie... tutaj na tej płaszczyźnie jest tylko jeden. 

Katarzyna urwała, a potem odezwała się głosem Mistrza-poety. Mówił do mnie:

- To, co ci powiemy, jest na teraz. Odtąd musisz się uczyć poprzez własną intuicję.

Po długiej chwili Katarzyna odezwała się szeptem: 

- Tutaj jest czarne ogrodzenie... wewnątrz są kamienne groby. Twój grób także jest tutaj.

- Mój? - spytałem zdumiony.

- Tak.

- Czy możesz przeczytać napis?

- Nazwisko "Noble", 1668 - 1724. Leży na nim kwiat... To we Francji albo w Rosji. Nosiłeś czerwony mundur... spadłeś z konia... widzę złoty pierścień... z głową lwa... to oznaka. 

Na tym seans się zakończył. Zrozumiałem z oświadczenia Mistrza-poety, że nie będzie więcej żadnych przesłań podczas seansów hipnotycznych z Katarzyną, i tak istotnie się stało. Była całkowicie wyleczona, a ja nauczyłem się wszystkiego, co było możliwe, podczas jej powrotów do poprzednich wcieleń. Reszty, którą kryła przyszłość, musiałem nauczyć się dzięki własnej intuicji.




W dwa miesiące po naszym ostatnim seansie zadzwoniła do mnie Katarzyna i zapisała się na wizytę, mówiąc, że ma mi coś bardzo ciekawego do powiedzenia. Kiedy weszła do mego gabinetu, zdumiała mnie ta nowa szczęśliwa, uśmiechnięta Katarzyna, promieniejąca wewnętrznym światłem. Pomyślałem wtedy o naszym pierwszym spotkaniu i o tym, jak wiele osiągnęła w bardzo krótkim czasie. 

Katarzyna odwiedziła Iris Saltzman, znaną jasnowidzącą, która zajmowała się astrologią i specjalizowała w poznawaniu dawnych wcieleń. Byłem tym nieco zdziwiony, ale zrozumiałem ciekawość Katarzyny i jej chęć potwierdzenia tego, czego doświadczyła. Byłem rad, że odważyła się na to. Katarzyna dowiedziała się o Iris od przyjaciółki. Umówiła się z nią telefonicznie, nie wspominając o seansach hipnotycznych w moim gabinecie. Iris spytała ją tylko o datę, godzinę i miejsce urodzenia. Na podstawie tego - jak wyjaśniła - miała wykreślić astrologiczne koło, które w połączeniu z jej intuicją ukaże szczegóły dawnych wcieleń Katarzyny. Była to pierwsza wizyta Katarzyny u osoby tego rodzaju i dlatego nie bardzo wiedziała, czego się może spodziewać. Ku jej zdumieniu Iris potwierdziła większość tego, co Katarzyna odkryła podczas hipnozy. Iris stopniowo wprowadziła siebie jakby w trans, rozmawiając w trakcie tego z Katarzyną i robiąc notatki na spiesznie naszkicowanym astrologicznym wykresie. W kilka minut później, kiedy Iris była już w transie, chwyciła się za gardło i powiedziała, że Katarzyna w jednym z poprzednich wcieleń była duszona i miała poderżnięte gardło. Rana ta została zadana podczas wojny, Iris widziała też płomienie i ruiny jakiejś wsi kilka wieków temu. Powiedziała, że Katarzyna była młodym człowiekiem w momencie śmierci. Kiedy następnie opisywała Katarzynę jako młodego chłopca w marynarskim mundurze, w krótkich czarnych spodniach i butach z dziwnymi klamrami, oczy jej były szkliste. Nagle Iris dotknęła swej lewej ręki, wołając, że czuje pulsujący ból i że coś ostrego wbiło się w nią, w wyniku czego została na zawsze blizna. Mówiła o wielkich bitwach morskich w pobliżu wybrzeża Anglii. Potem opisała życie na żaglowcu. Następnie opisała fragmenty innych wcieleń. A więc widziała Katarzynę w Paryżu, gdzie ona znowu była chłopcem i umarła młodo w nędzy. Innym razem była ciemnoskórą zezowatą Indianką na południowo-zachodnim wybrzeżu Florydy. Uzdrawiała ludzi i chodziła boso. Na rany stosowała różne maści, leczyła też ziołami, odznaczała się wielką intuicją. Lubiła nosić biżuterię z niebieskich kamieni, przeważnie z lapisu i czerwony, żyłkowany kamień. W innym jeszcze wcieleniu Katarzyna była Hiszpanką, prostytutką, a jej imię zaczynało się na literę L. Mieszkała z jakimś starszym mężczyzną. Kiedyś też była córką z nieprawego łoża bogatego utytułowanego ojca, mieszkała w wielkim domu. Iris widziała herb rodzinny na kubkach. Powiedziała, że Katarzyna była bardzo ładna i miała długie, smukłe palce. Grała na harfie. Z góry wybrano jej męża. Katarzyna bardzo lubiła zwierzęta, zwłaszcza konie, i lepiej traktowała zwierzęta niż ludzi ze swego otoczenia. W którymś krótkim wcieleniu była Marokańczykiem, który zmarł w młodości z powodu jakiejś choroby. Kiedyś żyła na Haiti i brała udział w magicznych obrzędach. W bardzo dawnym wcieleniu była Egipcjanką i uczestniczyła w uroczystościach pogrzebowych. Ta kobieta miała warkocze. Kilkakrotnie żyła we Francji i we Włoszech. Podczas wcielenia we Florencji miała do czynienia z religią, potem wyjechała do Szwajcarii, gdzie była związana z klasztorem, była kobietą i miała dwóch synów. Lubiła złoto i rzeźby ze złota, nosiła złoty krzyż. We Francji uwięziono ją i trzymano w zimnym ciemnym lochu. W innym życiu Katarzyna była mężczyzną, nosiła czerwony mundur, wokół niej byli żołnierze i konie. Ten mundur, czerwony ze złotem, był chyba rosyjski. Kiedy indziej była nubijską niewolnicą w starożytnym Egipcie, wtrąconą do więzienia. W jeszcze innym życiu Katarzyna była mężczyzną w Japonii, bardzo wykształconym nauczycielem, który miał do czynienia z książkami. Pracowała w szkole i dożyła późnego wieku. I wreszcie na zakończenie było niezbyt odległe życie, kiedy będąc niemieckim żołnierzem zginęła podczas bitwy.

Zafascynowała mnie niezwykła dokładność, z jaką Iris opisywała wydarzenia z dawnych wcieleń. Zdumiewająca była zbieżność ze wspomnieniami Katarzyny podczas hipnozy. Christian ranny w rękę podczas bitwy morskiej, opis jego ubrania i butów; życie Luizy jako hiszpańskiej prostytutki; Aronda i egipskie pogrzeby; John, młody wojownik, który miał podcięte gardło przez Stuarta w jego dawnym wcieleniu; Eryk nieszczęsny niemiecki pilot i tak dalej. Były także punkty styczne z obecnym życiem Katarzyny. Na przykład lubiła ona bardzo niebieską biżuterię, zwłaszcza lapis lazuli. Nie miała jednak na sobie żadnych ozdób podczas spotkania z Iris. Zawsze kochała zwierzęta, zwłaszcza konie i koty, i czuła się z nimi lepiej niż z ludźmi. A gdyby mogła wybierać miejsce stałego zamieszkania, wybrałaby Florencję. Oczywiście pod żadnym pozorem nie uważam tego spotkania za eksperyment o znaczeniu naukowym a o gwiazdach wiem bardzo mało. Ponieważ miało miejsce, uważałem za właściwe opowiedzieć o nim. Trudno mi stwierdzić, co właściwie stało się tego dnia. Może Iris podświadomie użyła telepatii i "czytała" w myślach Katarzyny, której podświadomość zapamiętała dawne wcielenia? A może Iris naprawdę potrafiła zdobyć te informacje dzięki swej niezwykłej nadwrażliwej duchowości? Niezależnie od tego, jak to się stało, obie, choć różnymi drogami, uzyskały te same rezultaty: Katarzyna dzięki hipnotycznym transom, Iris ponadzmysłowym kanałom. Mało jest osób, które potrafiłyby zrobić to, co Iris. Wielu ludzi, którzy nazywają siebie jasnowidzami, po prostu żeruje na strachu innych ludzi, jak również na ich ciekawości, żeby poznać nieznane. A dzisiaj różni naciągacze i oszuści, udający astrologów i wróżbitów, w pełni to wykorzystują. Popularność takich książek jak "Out on a Limb" Shirley MacLaine spowodowała, że pojawiło się mnóstwo "mediów". Wiele z nich zachwala swe usługi w lokalnych gazetach i wobec bezkrytycznego audytorium powtarza banały w stylu: "Jeśli nie jesteś w harmonii z naturą, natura nie będzie w harmonii z tobą". Tego rodzaju oświadczenia, wygłaszane zwykle głosem odmiennym od głosu "medium", często z obcym akcentem, znajdują poklask szerokiego kręgu słuchaczy. Doprawdy trudno jest ocenić wartość tych dotyczących głównie sfery duchowej przesłań. Po to, by całkowicie nie zdyskredytować tej dziedziny, należy odróżnić prawdę od fałszu. Powinni się tym zająć nie tylko poważni naukowcy, specjaliści od behawioryzmu, ale również psychiatrzy, by wyeliminować choroby psychiczne, oszustwo, symulację i tendencje socjopatyczne. Do oceny tych zjawisk i dalszych nad nimi badań potrzebni będą statystycy, psychologowie i fizycy. Żeby osiągnąć na tym polu poważne rezultaty, trzeba stosować naukową metodę. W nauce formułuje się początkowo hipotezę, która jest wstępnym założeniem, budowanym na podstawie licznych obserwacji, po to, żeby wyjaśnić jakieś zjawisko. Od tego momentu hipoteza musi być sprawdzona w warunkach kontrolowanych. Kiedy już naukowcy dojdą do wniosku, że mają pewną teorię, musi być ona wielokrotnie sprawdzana przez innych badaczy po to, by otrzymać te same wyniki. Szczegółowe, do zaakceptowania przez naukę badania, które przeprowadzili: dr Joseph B. Rhine (Uniwersytet Duke), dr Lan Stevenson (Uniwersytet Wirginia, Wydział Psychiatrii), dr Gertruda Schmeidler (College Nowego Jorku) i wielu innych poważnych naukowców dowiodły, że jest to możliwe.

Minęły prawie cztery lata od niezwykłych doświadczeń, przeżytych wspólnie z Katarzyną, które zmieniły nas oboje do głębi. Od czasu do czasu Katarzyna wpada do mojego gabinetu, żeby mnie pozdrowić czy omówić jakiś problem. Nigdy więcej nie miała ochoty ani potrzeby, żeby się cofnąć do poprzednich wcieleń, ani żeby zwalczyć jakiś niepokojący objaw czy też, żeby się przekonać, jak nowi ludzie spotkani w jej życiu byli związani z jej przeszłością. Nasza praca została zakończona. Katarzyna może teraz w pełni cieszyć się życiem, nie jest już sparaliżowana dziwnymi objawami. Znalazła szczęście i zadowolenie, o jakich nigdy nie marzyła. Nie boi się już choroby i śmierci. Życie ma dla niej sens i cel, ponieważ teraz jest w harmonii z samą sobą. Promieniuje wewnętrznym spokojem, którego wielu pragnie, lecz niewielu osiąga, czuje się bardziej uduchowiona. Dla Katarzyny to, co się wydarzyło, jest bardzo realne. Nie wątpi w prawdziwość żadnej fazy swych przeżyć i uważa je za integralną część samej siebie. Nie zamierza studiować zjawisk ponadzmysłowych, gdyż jest pewna, iż "wie" w sposób, jakiego nie można nauczyć się z książek. Ludzie bliscy śmierci i ci, którzy mają kogoś umierającego w rodzinie, często szukają jej pomocy. Coś ich do niej przyciąga. Wystarczy, że siądzie i porozmawia z nimi, a od razu czują się lepiej.

Moje życie również zasadniczo się zmieniło. Stałem się bardziej wrażliwy, intuicyjnie świadom jestem ukrytych tajemnych problemów, jakie nękają moich pacjentów, kolegów, przyjaciół. Wiem o nich znacznie więcej niż powinienem. Zmienił się też mój system wartości życiowych, znacznie bardziej cenię teraz wartości humanistyczne niż materialne. Coraz częściej spotykam się z ludźmi o duchowej nadwrażliwości oraz z tymi, którzy posiadają zdolności mediumistyczne, z uzdrowicielami i tak dalej. Zacząłem nawet systematycznie oceniać ich umiejętności. Wraz ze mną rozwija się Carole. Znakomicie potrafi udzielać porad w sprawach dotyczących śmierci i umierania, opiekuje się grupami ludzi chorych na AIDS. Od pewnego czasu prowadzę medytacje, co przedtem uważałem wyłącznie za domenę Hindusów i Kalifornijczyków. Nigdy nie zapomnę lekcji przekazanych mi przez Katarzynę. Zawsze pamiętając o głębszym znaczeniu życia i o tym, że śmierć jest jego naturalną częścią, stałem się bardziej cierpliwy, bardziej spontanicznie potrafię okazywać współczucie i miłość. Świadom też jestem, że zawsze odpowiadam za swoje czyny, zarówno te przyziemne, negatywne, jak i wzniosłe, ponieważ wiem, że za wszystko będę musiał zapłacić, że cokolwiek uczynię, wróci to do mnie. Nadal piszę prace naukowe, wygłaszam odczyty na spotkaniach z kolegami mej specjalności i kieruję oddziałem psychiatrii. Ale teraz ogarniam dwa światy: ten poznawalny pięcioma zmysłami, który reprezentuje nasze ciało i potrzeby fizyczne, oraz ten wielki świat ponad-fizycznych dziedzin, reprezentowany przez naszą duszę i ducha. Wiem, że oba się łączą, że wszystko jest energią. A jednak czasem wydaje mi się, że tak bardzo są od siebie odległe. Moim zadaniem jest połączyć te dwa światy, z drobiazgową starannością udokumentować naukowo ich jedność. Moja rodzina kwitnie, okazało się, że Carole i Amy mają wielką nadwrażliwość duchową, co staramy się rozwijać. Nastolatek Jordan okazał się charyzmatycznym, urodzonym przywódcą. Wreszcie ja nie jestem już tak poważny jak dawniej. I czasem miewam niezwykłe sny. W kilka miesięcy po ostatnim seansie z Katarzyną zacząłem przejawiać dziwną skłonność. Otóż często miałem bardzo wyraźny sen, że albo słucham wykładu, albo zadaję pytania prelegentowi. Wykładowca ten miał na imię Philo. Po obudzeniu natychmiast notowałem zapamiętane fragmenty, kilka z nich przytaczam tu. Pierwszy jest z wykładu i widzę tu wpływ przesłań Mistrzów: 

"...Mądrość osiąga się bardzo powoli. Dlatego że łatwo zdobyta wiedza umysłowa musi być przemieniona w wiedzę emocjonalną czyli podświadomą. A kiedy to nastąpi, zostanie na zawsze utrwalona. Behawiorystyczne ćwiczenia są koniecznym katalizatorem tej reakcji. Wiedza teoretyczna nie wystarczy, trzeba ją stosować w praktyce. We współczesnym świecie lekceważy się równowagę i harmonię. Wszystko się robi w nadmiarze. Ludzie są zbyt grubi, ponieważ jedzą nadmiernie. Niektórzy są nadmiernie skąpi. Inni zbyt dużo piją, zbyt dużo palą, bawią się do upadłego, mówią zbyt wiele i bez sensu, nazbyt się martwią. Zbyt często głoszą czarno-białe poglądy. Wszystko albo nic. Ale nie taka jest droga natury. W naturze istnieje równowaga. Zwierzęta niszczą ją tylko w nieznaczny sposób. Zjedzone rośliny ponownie odrastają. Wykorzystywane źródła pożywienia wkrótce się odradzają. Kwiat cieszy, owoc żywi, korzeń zostaje zachowany. Ludzkość nie nauczyła się dotąd, jak ważna jest równowaga, a co gorsza nic ją to nie obchodzi. Kieruje się wyłącznie chciwością i ambicją, ulega strachowi. Tak postępując wreszcie unicestwi samą siebie. Ale natura przeżyje, w każdym razie rośliny. Źródłem szczęścia jest prostota. Dążenie do przesady w myśli i czynach pozbawia nas szczęścia, nadmiar zaciemnia podstawowe wartości. Ludzie wierzący mówią nam, że szczęście jest wtedy obecne, kiedy w naszym sercu gości wiara, nadzieja i miłość, kiedy okazujemy bliźnim miłosierdzie i jesteśmy łagodni. I oni mają rację. Każdy, kto ma taką postawę, osiągnie harmonię i równowagę. Taki być powinien powszechny stan ducha. Niestety, w naszych czasach ludzie mają zupełnie odmienny stan ducha, niezgodny z naturą. Ludzkość musi osiągnąć inny stan, promieniować miłością, miłosierdziem i prostotą, musi być czysta i pozbyć się swego wszechobecnego strachu. Jak osiągnąć ten inny stan, inny system wartości? A kiedy zostanie osiągnięty, w jaki sposób można go zachować? Odpowiedź jest bardzo prosta: to powszechny wyznacznik wszystkich religii. Ludzkość jest nieśmiertelna i trzeba nauczyć się zadanych nam lekcji. Wszyscy jesteśmy w szkole. Jakież to proste, wystarczy tylko uwierzyć w nieśmiertelność. Jeśli ludzkość jest nieśmiertelna, a jest na to wiele dowodów, dlaczego tak bardzo szkodzimy sobie? Dlaczego depczemy innych dla własnego zysku, kiedy w rzeczywistości nie nauczyliśmy się naszej lekcji? My wszyscy zmierzamy ostatecznie do tego samego celu, choć z różną prędkością. Nikt nie jest większy od innych".




Trzeba się zastanowić nad tymi lekcjami. Rozum od dawna znał odpowiedzi, ale kluczem do nich jest doświadczenie, one muszą na zawsze odcisnąć się w naszej podświadomości, trzeba je stosować w praktyce. Kucie na pamięć, tak jak w niedzielnej szkółce, nie wystarczy. Modlenie się wargami, bez czynnego działania, nic nie jest warte. Jakże łatwo czytać lub rozmawiać o miłości, miłosierdziu i wierze. Ale naprawdę kochać, naprawdę okazywać miłosierdzie i wierzyć całym sercem wymaga odmiany świadomości, oczywiście nie tej przejściowej, wywołanej narkotykami, alkoholem czy przypływem chwilowej emocji. Trwałą odmianę świadomości można osiągnąć przez wiedzę i zrozumienie, tylko konkretne czyny i praktyka mogą ją podtrzymać. To asymilacja czegoś prawie mistycznego, co stosowane w praktyce staje się codziennym nawykiem. Trzeba zrozumieć i o tym pamiętać, że wszyscy jesteśmy równi, pomagać innym. Wszyscy płyniemy tą samą łódką, jeśli nie będziemy razem wiosłować, grozi nam osamotnienie. 

Wczoraj w nocy w innym śnie zadałem pytanie: "Jak to jest, ty mówisz, że wszyscy są równi, a my widzimy coś wręcz odmiennego, nie ma równości w dziedzinie cnót, usposobień, zamożności, praw, zdolności i talentów, inteligencji, uzdolnień matematycznych i tak dalej?" Odpowiedź była metaforą: "To tak jakby w każdym człowieku można było znaleźć diament. Wyobraź sobie diament długości ćwierć metra. Ten diament ma tysiące faset, ale są one pokryte brudem i smołą. Zadaniem duszy jest oczyścić każdą fasetę, aż wreszcie jej nieskazitelna powierzchnia będzie mogła odbić tęczę barw. Jedni umyli wiele faset i świecą jasno. Inni próbowali umyć zaledwie kilka, a więc nie świecą. Jednak pod brudem każdy człowiek posiada w swym sercu błyszczący diament z tysiącem błyszczących faset. Diament jest doskonały, bez jednej skazy. Jedyne co różni tych ludzi, to ilość czystych faset. Ale każdy diament jest taki sam, i każdy jest doskonały. Kiedy wszystkie fasety będą oczyszczone i błyszczące, staną się niezmąconym światłem, diament znów będzie czystą energią, taką jak na początku. Światło zostaje. To tak jakby proces, który był przyczyną powstania diamentu, został odwrócony. Czysta energia istnieje w tęczy świateł, a te światła mają świadomość i wiedzę. I wszystkie diamenty są doskonałe". Czasem pytania bywały skomplikowane, a odpowiedzi proste. "Co mam zrobić? - spytałem w jednym ze snów. - Wiem, że potrafię leczyć i uzdrawiać ludzi, którzy cierpią. Przychodzi do mnie tak dużo pacjentów, że nie mogę wszystkich przyjąć. Jestem bardzo zmęczony. Ale czy mam powiedzieć nie, kiedy jest tylu potrzebujących, a ja mogę im pomóc? Czy mam prawo powiedzieć: Nie, już dosyć?" "Twoja rola nie polega na tym, żeby każdego uratować" - padła odpowiedź. 

Ostatni przykład, jaki zacytuję, to przesłanie do innych psychiatrów. Obudziłem się około szóstej rano ze snu, w którym miałem wykład, w tym przypadku do dużego audytorium moich kolegów: "W dążeniu do medykalizacji psychiatrii ważne jest, żebyśmy nie zaniechali tradycyjnych, choć może niezbyt precyzyjnie określonych wytycznych naszego zawodu. Jesteśmy tymi, którzy jeszcze nadal rozmawiają z pacjentami, cierpliwie i ze współczuciem. Nadal znajdujemy czas na to. Jesteśmy za konceptualnym pojmowaniem choroby, lecząc nie tylko za pomocą promieni laserowych, ale z pełnym zrozumieniem i nakłaniając pacjenta do poznania samego siebie. My nadal leczymy nadzieją. W obecnych czasach przedstawiciele innych gałęzi medycyny tego rodzaju podejście do leczenia uważają za mało efektywne, czasochłonne i niepewne. Nad rozmowę przedkładają technologię, nad osobisty kontakt lekarz-pacjent, biochemię krwi odczytaną przez komputer. Obecnie w medycynie idealizm, etyka i osobista satysfakcja lekarza ustępują miejsca rachunkowi ekonomicznemu i wydajności, co sprawia, że nasi koledzy czują się coraz bardziej wyizolowani i przygnębieni. Traktowani zaś jak przedmioty pacjenci twierdzą, że nie mają właściwej opieki. Musimy unikać fascynacji wysoko rozwiniętą technologią. Nasz przykład winien świadczyć o tym, że cierpliwość, zrozumienie i współczucie pomagają zarówno pacjentowi, jak i lekarzowi. A sami więcej czasu poświęcajmy na rozmowę, nauczanie, podtrzymywanie nadziei na wyzdrowienie - te prawie zapomniane powinności lekarza-uzdrowiciela niech się staną wzorem dla naszych kolegów innych specjalności. Wspaniałą rzeczą jest wysoko rozwinięta technologia, która pomaga w badaniach, w zrozumieniu ludzkich chorób i dolegliwości, która może być bezcennym klinicznym narzędziem, ale nigdy nie zastąpi wrodzonych zalet prawdziwego lekarza i jego metod. Psychiatria może stać się najbardziej godną szacunku specjalizacją medyczną. Jesteśmy nauczycielami. Nie powinniśmy rezygnować z tej roli w imię asymilacji, zwłaszcza nie teraz". Nadal miewam takie sny, choć teraz rzadziej. 

Często podczas medytacji albo kiedy prowadzę samochód na autostradzie, a nawet kiedy marzę, opadają mnie zdania, myśli i obrazy. Często są zupełnie odmienne od mego zwykłego świadomego toku myślenia czy wyciągania wniosków. Często są bardzo na czasie i rozwiązują pytania i problemy, jakie właśnie mnie nękają. Przydają mi się w leczeniu i w codziennym życiu. Uważam te zjawiska za projekcję moich intuicyjnych uzdolnień i bardzo mnie one podnoszą na duchu. Uważam je za oznakę tego, że zmierzam we właściwym kierunku, choć być może czeka mnie długa droga. Jestem posłuszny snom i temu, co mi podpowiada intuicja. A kiedy tak postępuję, wszystko idzie dobrze. Jeśli nie, zawsze coś mi się nie uda. Nadal czuję obecność Mistrzów koło siebie. Nie jestem całkiem pewien, czy to ich obecność dyktuje moje sny oraz intuicyjne przeczucia, ale przypuszczam, że tak jest.






EPILOG


Katarzyna jest całkiem wyleczona i nie wróciły dawne symptomy. Jestem bardzo ostrożny w przenoszeniu moich pacjentów w przeszłość. Wskazaniem dla mnie jest konkretny zespół objawów, odporność pacjenta na innego rodzaju terapię, skłonność do poddania się hipnozie, jego zgoda na tę formę kuracji i moja własna intuicja, czy to jest właściwa droga. Po Katarzynie dwunastu pacjentów cofnąłem do ich wielokrotnych wcieleń. Żaden z nich nie był psychotyczny, nie cierpiał na halucynacje ani na rozdwojenie osobowości. U wszystkich nastąpiła zdumiewająca poprawa. Z dwunastu pacjentów każdy miał bardzo odmienną przeszłość i osobowość. 

Gospodyni domowa z Miami Beach doskonale pamiętała, jak ją zgwałciła grupa rzymskich żołnierzy w Palestynie krótko po śmierci Pana Jezusa. W wieku dziewiętnastym prowadziła dom publiczny w Nowym Orleanie, w średniowieczu znajdowała się w klasztorze, a jako Japonka miała bardzo tragiczne życie. Poza Katarzyną tylko ona jedna ze wszystkich pacjentów potrafiła zdać relację ze stanu pomiędzy wcieleniami. Jej przesłania były niezwykle uduchowione. Ona również znała fakty i zdarzenia z mej przeszłości. Z łatwością też przepowiadała przyszłość. Jej przesłania pochodziły od określonego ducha i obecnie właśnie starannie kataloguję seanse z nią. Nadal jestem naukowcem. Cały materiał jej dotyczący muszę dokładnie sprawdzić, ocenić i przewartościować. 

Pozostali pacjenci nie pamiętali nic z tego, co było po śmierci, oprócz opuszczenia ciała i szybowania w kierunku bardzo jasnego światła. Żaden z nich nie otrzymał dla mnie przesłań. Ale wszyscy mieli wyraźne wspomnienia z poprzednich wcieleń. Bardzo inteligentny makler giełdowy prowadził wygodne, choć nudne życie w wiktoriańskiej Anglii. Pewien artysta był torturowany przez inkwizycję. Właściciel restauracji, który nie mógł jeździć samochodem przez most czy tunel, przypomniał sobie, że w starożytności był pochowany żywcem na Bliskim Wschodzie. Młody lekarz przypomniał sobie katastrofę łodzi na morzu, kiedy był wikingiem. Pewien pracownik telewizji, sześćset lat temu był torturowany we Florencji. I tak dalej, i tak dalej. Ci ludzie pamiętali również inne wcielenia. A w miarę jak przypominali sobie różne życia, objawy ich dolegliwości ustępowały. Każdy z nich (niezależnie od płci) wierzy mocno, iż żył dawniej i będzie żyć ponownie. Lęk przed śmiercią znacznie się zmniejszył. Wcale nie jest konieczne, by każdy człowiek chodził do jasnowidzów, wróżbitów, poddawał się terapii hipnozą, żeby poznać dawne swe wcielenia, czy nawet medytował. Na to powinni się zdecydować ci, którzy mają jakieś konkretne dolegliwości. Reszta powinna mieć otwarty umysł i zdawać sobie sprawę, iż w życiu istnieje coś więcej niż tylko to, co widzą oczy, że wykracza to poza nasze pięć zmysłów. Trzeba być otwartym na nowe doświadczenia i wiedzę. "Naszym zadaniem jest dzięki wiedzy stać się podobnymi do Boga".  

Mam nadzieję, że to, co tutaj przeczytaliście, pomoże wam, że wasz lęk przed śmiercią zmniejszy się, a przesłania tu zamieszczone, dotyczące prawdziwego znaczenia życia sprawią, że będziecie szukać pełni, harmonii i wewnętrznego pokoju, a do swych bliźnich będziecie się odnosić z miłością.



CIEKAWY FILM Z OSTATNICH CHWIL TITANIC'A
NAGRANY PRZEZ 17-letniego JOSEPHA DAVIES'A 
KAMERĄ - ODNALEZIONĄ W 1989 r., 
FILM ZAŚ ZOSTAŁ ODTWORZONY DOPIERO w 2020 r.
(MOMENT, W KTÓRYM FILM SIĘ KOŃCZY, 
TO MOMENT UTONIĘCIA TEGO MŁODEGO CZŁOWIEKA)


    



PS: To już koniec serii z Katarzyną, w kolejnej części przejdę do innych przykładów kontaktów ludzi żyjących z tymi, którzy opuścili już ten fizyczny świat. Ja sam o sobie mogę powiedzieć, że fascynuje mnie morze i czuję - zawsze czułem - jakąś bliskość do klimatów morskich. Z drugiej strony niezbyt lubię duże wysokości i w takich miejscach czuję się bardzo niekomfortowo. Fascynuje mnie też otoczenie leśne - aczkolwiek głównie otwarte polany, a las jako taki też jest dla mnie lekko nieprzyjemnym miejscem (mówiąc eufemistycznie), ale to zapewne związane jest z pamięcią mego ostatniego życia i ostatniej śmierci - właśnie w lesie, podczas ucieczki przed ścigającymi mnie żołnierzami. Do tej pory myślałem, że jestem bardziej podatny na ową duchową wrażliwość, ale ponieważ wciąż mam wiele pytań, jestem jak ten przysłowiowy ślepiec we mgle. Fascynuje mnie również starożytność i jakoś dziwnie czuję bliskość z postacią Gajusza Oktawiusza Cezara - czyli Augusta, tylko nie potrafię wyjaśnić z czym ta bliskość może być związana. Czy żyłem w tamtych czasach? (to jest raczej pytanie retoryczne, ponieważ pamiętam jak dopiero uczyłem się historii, to właśnie ten okres jakoś dziwnie mnie fascynował i czułem się z nim związany). Jeśli nawet miałem jednak takie (dobre i wygodne) życie, to albo było ono przeplatane z cięższymi żywotami, albo też należało do wyjątków (moje poprzednie życie do łatwych nie należało - o czym już wielokrotnie pisałem) i choć obecnie nie mogę narzekać, to jednak zawsze marzyłem o czymś większym, chciałem zostać zapamiętany przez historię. Czy tak się jeszcze stanie - trudno powiedzieć. Ale jedno jest pewne - przeszłość nie przemija nigdy. To co minęło, wciąż jest obok nas (stąd uważam że można cofnąć się w przeszłość - choć jeszcze na razie nie wymyślono wehikułu, który wyłapałby te pulsujące fale przeszłości, które są wokół nas i pozwolił nam przenieść się w przeszłość), a to, co dopiero przed nami - jest podzielone na talie wyborów i to od nas zależeć będzie, którą z owych możliwości wybierzemy i którą pójdziemy przez życie (póki żyjemy talie te się nie skończą).
                                                                      

                                                    CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz