CZYLI SPISANE PAMIĘTNIKI
z KLUCZOWYCH WYDARZEŃ
w DZIEJACH POLSKI I ŚWIATA
I
PAMIĘTNIK BOHDANA JANUSZA
Cz. VI
PAMIĘTNIK AUTORSTWA HISTORYKA I ETNOGRAFA BOHDANA JANUSZA, OPISUJE WKROCZENIE WOJSK ROSYJSKICH DO LWOWA (PO EWAKUACJI STAMTĄD WOJSK AUSTRIACKICH) NA POCZĄTKU I WOJNY ŚWIATOWEJ i OKUPACJĘ TEGO MIASTA, TRWAJĄCĄ od 3 WRZEŚNIA 1914 do 22 CZERWCA 1915 r.
293 DNI RZĄDÓW ROSYJSKICH
WE LWOWIE
W czasie tłumnego opuszczania miasta przez władze i ludzi naczelnych stanowisk, pozostali w nim jednak trzej najwyżsi dygnitarze kościoła: ksiądz arcybiskup Bilczewski, ksiądz arcybiskup Teodorowicz i ksiądz metropolita Szeptycki. Gubernator, pułkownik Sergiusz Szeremetiew, uznał za stosowne złożyć w południe wizytę dwóm pierwszym, ale wykluczył z tego zaszczytu metropolitę Szeptyckiego, którego jako reprezentanta Ukraińców umyślnie zignorował, jak też ignorująco przyjął potem deputacyę Ukraińców. Deputacya pod przewodnictwem dyrektora "Dnistra" dr. Stefana Fedaka, prosiła gubernatora o zachowanie instytucyi ukraińskich, na co jednak spotkała się z gniewną odpowiedzią że kwestia ta jest zupełnie nieaktualna i dlatego żadnych oświadczeń zobowiązujących udzielić nie można. Podobnie "przychylne" przyjęcie spotkało i deputacyę kulturalnych towarzystw ukraińskich z profesorem Włodzimierzem Szuchiewiczem na czele, który zawiadomił gubernatora o istnieniu i funkcyonowaniu towarzystw kulturalnych i finansowych, nie zajmujących się polityką. Rezultat tych deputacyi był taki, iż zaraz po wyjściu jednego numeru "Diła" 5-go września, hrabia Szeremetiew ostro zakazał dalszego wydawania tego i w ogóle jakiegokolwiek innego dziennika ukraińskiego. Prawo reprezentowania Rusinów galicyjskich wzięli też od razu w monopol męczennicy za ideę, a bojownicy za ruble, Dudykiewicze, Bendasiuki, Kołdry itp., którzy po mistrzowsku oszukiwali Rosyan, że Lwów jest z gruntu "ruskim" miastem, że czekał niecierpliwie oswobodzicieli i że już nigdy nie da się oderwać od "matiuszki" Rosyi. Widomą oznaką pobytu Ukraińców we Lwowie była zatem przytoczona powyżej odezwa, tudzież wspomniany, pierwszy i ostatni za panowania rosyjskiego numer "Diła". Na najdrobniejszą choćby oznakę życia nie pozwolono im bezwarunkowo, a owszem przestrzeżono, że smutno skończyłaby się najlżejsza nawet próba okazania jego, dając równocześnie do zrozumienia, że muszą się mieć mocno na baczności.
Rada miejska, odbywająca codziennie posiedzenia, debatowała w tym dniu (4 września) poufnie nad sprawą aprowizacyi miasta. Działem tym gospodarki miejskiej zarządzał (...) wiceprezydent dr. Filip Schleicher, dr. Tadeusz Rutowski wziął na siebie zarząd spraw zewnętrznych, zaś dr. Leonard Stahl, komunikacyi, wodociągów itd. Kwestya zaprowiantowania miasta stanowiła zaraz od pierwszej chwili wojny jedną z najgłówniejszych zadań zarządu miejskiego. (...) Źródło wszelkich dostaw w zachodu zostało od razu przerwane i to bez nadziei na rychłe otwarcie, kolej przestała funkcyonować, z okolicy najbliższej niewiele można było dostać, a do tego wszystkiego w samym Lwowie coraz gwałtowniej począł się dawać odczuć niedostatek najniezbędniejszych artykułów codziennego użytku, za czym w ślad poszła niesłychana drożyzna. I nie tyle sam brak zapasów kazał niepokoić się Lwowianom, ile zastraszająco wzrastająca z dnia na dzień drożyzna tego rodzaju artykułów jak mąka, cukier, chleb, sól, mleko, masło, zapałki, nafta itp. Jak się następnie okazało, artykułów tych zmagazynowanych było bardzo wiele w mieście, ale nikczemne indywidua, polujące za szybkim majątkiem, choćby na łzach najbiedniejszych współobywateli zdobytym, poukrywały wszystko, wnioskując z chytrością, że w niedługim czasie ceny jeszcze bardziej będą musiały pójść w górę i wówczas to dopiero obłowią się one należycie, odgrywając jeszcze do tego rolę opatrznościowych gospodarzy zapobiegliwych. Sytuacya doszła do tego, że w dziennikach wprost roztrząsano kwestyę głodu i towarzyszących mu chorób epidemicznych, nawołując do szybkiego jeszcze w czas zaradzenia nieszczęściu. Oczywiście wszystkie apele szły pod adresem miasta, które samo spętane miało ręce - prezydent Neumann, przenosząc zapobiegliwie swą osobę do bezpieczniejszego i weselszego Wiednia, nie zapomniał, niestety, wziąć ze sobą i całego majątku miasta w gotówce, pozostawiając w kasach pustki same, "uczciwi" kupcy, pozostali we Lwowie, też ze swej strony uważali za czyn najpatryotyczniejszy robić tylko same trudności zgnębionej do gruntu ludności i reprezentacyi miasta, która głosem wołającego na puszczy coraz próbowała przemówić do zatwardziałych w swych narowach nikczemnych opryszków, jak indywidua te powszechnie wówczas nazywano. (...)
Władze państwowe musiały ustąpić z miasta, banki i kasy wywieziono, inne źródła zarobku ustały jak uciął, a o kawałek chleba niemniej trzeba było się starać. (...) Do zarządu miasta zwracali się o pomoc zarówno pozbawieni pensyi urzędnicy, emeryci i wdowy, jak i biedne matki z dziećmi, opuszczone przez mężów, którzy pod bronią stanęli, a tymczasem miasto same ledwie bokami robiło. Na dobrych chęciach nie zbywało reprezentacyi stolicy, nawet bardzo wiele się robiło, ale trudno z próżnego nalewać, zwłaszcza gdy znikąd nie ma pomocy, a owszem na każdym kroku walczyć trzeba z drapieżcami. Masy całe ludzi, których jedynym oparciem była zwykła pensya, zostały od razu bez zaopatrzenia, w najpomyślniejszym wypadku z niewielkiemi oszczędnościami. (...) A plagą już wszystkich był nieszczęsny kurs rubla, który dał pole do popisu dla wprost genialnych metod zdzierania z ludzi haraczu. Władze rosyjskie, ustanawiając kurs rubla na 3 korony i 33 halerzy, nie zdawały sobie zapewne sprawy z tego, że nie im okpiwać lwowskich. (...) Rosyanie płacili, w najświętszem przekonaniu, że kursem swym obniżyli i wartość towarów, ale w istocie odbijało się to najgorzej na mieszkańcach Lwowa. Wszystkie wypłaty z urzędu liczono w rublach według kursu ustanowionego, a kupcy przyjmowali rubla według codziennego kursu na ich giełdzie nieoficyalnej - kurs ten nie przekroczył nigdy 2,60 koron, a bardzo natomiast często spadał do 2,16 koron, zwyżka zależna przeważnie była od większego dowozu towarów przez kupców rosyjskich, a zniżka od mniejszego oddalenia wojsk austryackich od Lwowa. W ten sposób jednak urzędnik czy funkcyonaryusz magstracki, otrzymujący pensję w rublach według urzędowego kursu (miasto przyjmować musiało za tramwaj, elektrykę i podatki ruble, liczone po 3,33 koron), musiał bez apelu na każdym rublu tracić najmniej 73 halerzy, a nierzadko i więcej, stosownie do kursu rubla na giełdzie żydowskiej. Nie dość zatem, że za towary płacić trzeba było sumy ogromne, ale na dobitek jeszcze deprecyonowano w ten sposób wartość rubla, chowając natomiast skrzętnie monetę austryacką, rzekomo dla wypłat po wojnie firmom austryackim, a w istocie na to, by w kursie była sama moneta rosyjska, co znacznie ułatwiało proceder łupienia kupujących, z których niejeden próbował się zdobywać na zamówienie towaru w koronach, a następnie płacił rublami według kursu urzędowego. Kupiec nie mógł reagować, bo na to już była interwencya policyi, ale "nie mogąc tracić" przyjmował zamówienia w rublach, tłumacząc się, że "nie ma już koron nigdzie i wszyscy już liczą na ruble", a rubel u niego znaczył w towarach tyle, co dwie korony. Jednym słowem, nie było na nich sposobu, bo za założenie przyjęli, że wszyscy, tylko nie oni, tracić muszą i z całym spokojem znęcali się nad biednymi ludźmi, zapisując się też w niezapomnianej u nich pamięci.
Głośne było w całem mieście, że brak artykułów żywności jest bardzo wielki, o ogromnej drożyźnie przekonywał się każdy osobiście, a pieniądze mieli bardzo nieliczni tylko, a ci co pozostali bez grosza nie mogli mieć nawet widoków na jakieś dochody - i to właśnie nastrajało szerokie masy bardzo pesymistycznie i to tem bardziej, im więcej na każdym kroku spotykać się musiały ze złą wolą niesumiennych ludzi. (...) Apelowały dzienniki, interweniowała, jak tylko mogła Straż Obywatelska, bronili się ludzie jak potrafili przed nagonką na próżne swe kieszenie - choć ze wstydem jednak z konieczności wołano nawet policajników rosyjskich o pomoc przed wyzyskiem - ale wszystko to pomagało tylko tyle, że za kilka dni spostrzegali się biedni ludziska, że nową jakąś, jeszcze przebieglejszą zastawiono na nich pułapkę. Kiedy nastały ruble rozpuszczono zapewnienie, że austryacka moneta będzie wycofana - wyzbywali się ciemni ludzie na gwałt za byle co koron ostatnich, kiedy po kilku dniach przyszło uspokojenie pokazało się, iż nasi kupcy nie uznają rubli i nie chcą ich przyjmować, kiedy po długim czasie policya represyami zaprowadziła ład jakiś, rubel miał dla nich wartość tylko dwu koron i na to już nikt do końca nie potrafił poradzić. W międzyczasie zaś, dla urozmaicenia jednostajnych swych metod łupienia skóry ze wszystkich i ze wszystkiego, uchwaliła giełda, że nie ma drobnej monety i rzeczywiście za kilka dni prawie jej nie było, z czego zysk oczywisty, bo za zmienienie 10 koron brało się 20 a nawet i więcej halerzy. Kiedy zaś wyczerpano do gruntu potulność nieporadnych Lwowian, wówczas dla zmylenia ich oryentacyi, przejrzewającej spekulacye wszystkie, uchwalono ni stąd nie zowąd, że rubel poszedł bardzo w górę, dezoryentując w ten chytry sposób do reszty naiwnych mieszczan i masę amatorów-kupców, którzy tłumnie rzucili się do prowadzenia interesów, a w istocie stracili co do grosza, co tylko jeszcze do stracenia mieli. Zwłaszcza opłakany był los wszystkich tych mleczarń, herbaciarni, jadłodajni itp., do zakładanie których rzuciły się zwłaszcza Lwowianki tłumami całymi; znalazło się mnóstwo chwalców, którzy nie krytycznie i dziecinnie rozczulali się nad przedsiębiorczością pań naszych, a w istocie żer tylko pożądany stanowiły one dla mafii całej "engrosistów", sprawiając szkody i publiczności, która drogo opłacać musiała niefortunne kroki pierwsze "uprzemysłowionych" na gwałt pań naszych.
O zdrowej konkurencyi mowy nie było, bo źródło wszystkich dostaw było to same, natomiast, dla odbicia sobie kosztów wielkich, nakładały wszystkie te mleczarnie, herbaciarnie itp., istne haracze na konsumentów mimo, że w zimie np. Lwów był doskonale zaprowiantowany. Stosunki podobne, wspaniale sprzyjały operacyom rozmaitych ciemnych duchów, którym do tego w pomoc bezinteresowną szły dzienniki niektóre, rozczulające się bezkrytycznie nad tem, jak to nieporadne dotychczas panie nasze stały się od razu nieocenionemi gospodyniami, kupcami, przemysłowcami i nieomal fabrykantkami. I biedni Lwowianie nie zdawali sobie sprawy, dlaczego mimo dostatku prowiantów płacić musieli takie olbrzymie za wszystko ceny, nie widzieli, ilu pośredników żyć chciało z tych kilku funtów, które codziennie konsumowali, a dzienniki tymczasem hymny piały "uprzemysłowionym" radcom, profesorom, literatom i podlotkom, przedstawiającym sobie naiwnie, że kupcem być może każdy, kto tylko potrzebuje pieniędzy. Trudności te do zwalczania były nadzwyczaj ciężkie mimo niezwykłych wprost wysiłków Reprezentacyi miasta, by ukrócić bezwzględną samowolę wyzyskiwaczy, (...) Zaraz z początkiem wojny zarządziło miasto nie jedno (...) Lwowianin każdy za obowiązek sobie uważa wymyślać miastu, ale w istocie ocenia z wdzięcznością wszystko co dlań zrobiło ono. Prawdę tę potwierdziły najlepiej ciężkie czasy wojenne, kiedy to zasłużonego swego prezydenta, dr. Rutowskiego, ludność stolicy wprost ubóstwiała, uważając go za swą dumę największą. (...) Zasługę też wielką poniósł też w sprawach aprowiazacyi magistrat i wiceprezydent dr. Schleicher. Dla powiększenia produkcji mleka, o które ogromnie trudno było we wrześniu, zarząd miasta stwierdzał gdzie kto ma krowy, brał je w swoje przechowanie (np. ze zrabowanych folwarków w okolicy) i starał się o paszę dla nich by w ten sposób podnieść produkcyę mleka. Celem zapobieżenia brakowi chleba, który masowo wykupywali idący przez miasto żołnierze, zajęło się miasto wypiekaniem dziennie 3000 bochenków, z czego 500 rozdawano bezpłatnie najbiedniejszym za pośrednictwem kuchni ludowych. Resztę sprzedawało się w 14 sklepach miejskich. Co do mięsa, to miasto miało je codziennie świeże z rzeźni, sprzedawane w jatkach miejskich po cenie normalnej. W sklepach miejskich dostać też można było i słoninę soloną, poszukiwaną bardzo ze względu na wielki brak masła. Brakiem zupełnym i drożdży zajęło się miasto, czyniąc starania, celem uruchomienia krajowej fabryki drożdży. Podobnie pomyślano i o opale drzewnym i węglowym. Tytoń otrzymało miasto od gubernatora z rządowego składu austryackiego. (...)
Władze austryackie ustępując ze Lwowa usunęły również i policyę, która jako wojskowa, nie mogła pozostać. W pierwszej chwili urządzona miejska Straż obywatelska na długo i w zupełności wystarczyć nie mogła. Postanowiono zatem zorganizować stałą milicyę miejską. Przez cały dzień 7 września odbywał się w koszarach przy ulicy Kazimierzowskiej pobór ochotników do służby w tej policyi. Urządzenie jej poleciło Prezydyum miasta byłemu komisarzowi cesarsko-królewskiej policyi, Stanisławowi Tauerowi. Miała ona dostać z czasem osobne mundury i uzbrojenie, a na razie rozpoczęła już wieczorem tego dnia urzędowanie na ulicach w ubraniach cywilnych z szablą u boku i niebiesko-czerwono-białemi opaskami na ramieniu. Milicya ta składać się miała z 500 ludzi, mieszczących się w koszarach dawnej policyi, gdzie też była inspekcya; na razie funkcjonować poczęło biuro meldunkowe i bezpieczeństwa, obsadzone przez komendanta Tauera byłymi siłami dawnej policyi. Z powodu ciężkich stosunków finansowych do służby policyjnej zgłosiło się bardzo wielu urzędników, artystów i chórzystów teatralnych, a także sporo rzemieślników, pozbawionych roboty. (...) Dzięki niezmordowanej działalności Prezydyum miasta rozprzężone życie stolicy poczęło powoli wchodzić w drogi, które pozwalały się spodziewać, że poprowadzą je bez tarć większych. Naczelna reprezentacya miasta stała się w tych czasach jakby dyktatorską władzą rzeczypospolitej lwowskiej - przypomniały się piękne czasy, kiedy to patrycyat i mieszczaństwo lwowskie dumnie zwało się "Senatus Populusque Leopoliensis". I gdyby nie twarda rzeczywistość, gdyby nie świadomość tego, że są to pierwsze, jeszcze może nie bardzo ciężkie dni przyszłej długiej niewoli, to Lwowianie dumni by byli i cieszyliby się z tej rzeczpospolitej swojej. Niestety jednak, tak być długo nie mogło, względnie nie pozwolono, by być mogło.
PS: Kolejny atak na polską granicę tłumów migrantów, zwabionych na Białoruś możliwością przedostania się stamtąd do Unii Europejskiej (głównie do Niemiec lub ewentualnie Francji). Rannych zostało 12 funkcjonariuszy (9 policjantów, 1 żołnierz Wojska Polskiego i 2 żołnierzy Obrony Terytorialnej). Atak został udaremniony, pomimo że migranci (i wspierające ich rosyjskie i białoruskie służby) rzucały w stronę polskich żołnierzy i policjantów kamieniami, gruzem i próbowali sforsować zabezpieczenia na zamkniętym przejściu granicznym (dokąd się przenieśli) w Kuźnicy. Co prawda życiu rannych polskich funkcjonariuszy nie zagraża niebezpieczeństwo, ale pokazuje to determinację migrantów, którzy za wszelką cenę pragną dostać się przez Polskę do Niemiec i w ogóle do Europy.
Zadziwia mnie zaś w tym momencie jawnie wroga działalność rządu Niemiec i Francji, które to próbują "rozwiązać" konflikt dolewając oliwy do ognia. Rozmowy z Putinem, jakie prowadził Emmanuel Macron i Angela Merkel (ta ostatnia dzwoniła również do Łukaszenki) - pokazują dobitnie, że przywódcy tych krajów kompletnie nie wiedzą o co toczy się gra, po co toczy się gra i kto tu jest realnym agresorem. Rozmowa z Łukaszenką (który według mnie powinien zostać osądzony i następnie powieszony na jednej z latarni w Mińsku - jak kundel Putina, którym bez wątpienia jest - ale to możliwe jest do osiągnięcia dopiero przez powstanie ludowe na Białorusi, co w sytuacji stacjonowania w tym kraju wojsk rosyjskich - jest na ten moment praktycznie niemożliwe), a z którym to, od czasu sfałszowanych przez niego wyborów z sierpnia 2020 r. nikt nie chciał się spotkać i traktowany był jak persona non grata - to teraz, w sytuacji konfliktu na granicy z Polskę i Unią Europejską, jeśli dzwoni do niego Merkel, to jest to zwycięstwo tego człowieka. On widzi, że tylko potęgując kryzys może cokolwiek wymusić na Unii i że kraje takie jak Niemcy czy Francja będą ostatecznie skore do ponownego uznania go za prezydenta Białorusi. A że prześladuje on w sposób nieludzki własnych obywateli, że nasyła na Polskę i Europę tysiące migrantów - szturmujących granice, to przecież nic takiego, ważne żeby zakończyć kryzys. Tylko czyim kosztem. Zresztą - tego kryzysu nie jest w stanie zakończyć ani Angela Merkel, ani Emmanuel Macron i może go zakończyć tylko Putin, przywołując swego kundla do porządku. Ale Putinowi też nie zależy na zakończeniu tego kryzysu, gdyż może on nim cały czas szantażować kraje Wspólnoty, po to aby je zdestabilizować, ewentualnie upokorzyć. Tak więc rozmowy z Putinem są również na ten moment przeciwskuteczne, mało tego - są jawnym wbiciem Polakom noża w plecy. To po to chronimy wschodnią granicę Unii Europejskiej, aby jacyś nieodpowiedzialni, schodzący już z areny politycy (Merkel już się pakuje, choć wątpię aby odeszła na emeryturę i może nas jeszcze czymś zaskoczyć, zaś Makaron Macron mam nadzieję przegra wybory prezydenckie w 2022 r. z Ericem Zemmour'em) podważali nasz wysiłek i wręcz działali na szkodę całej Wspólnoty?
W każdym razie - wielki mój szacunek dla wszystkich żołnierzy, pograniczników i policjantów, którzy z narażeniem życia strzegą wschodniej granicy Rzeczpospolitej. Są oni doskonałymi kontynuatorami tradycji Korpusu Ochrony Pogranicza, którego żołnierze (niestety) swą ostatnią walkę stoczyli z wkraczającą do Polski Armią Czerwoną, która (idąc Hitlerowi ze wsparciem) dokonała bandyckiej napaści na nasz kraj 17 września 1939 r.
CZEŚĆ I CHWAŁA
WSZYSTKIM OBROŃCOM
OJCZYSTYCH GRANIC
1939 - 2021
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz