Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 19 grudnia 2021

"JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. X

CZYLI, JAK TO W POLSCE

NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?

 



 

KRÓL HENRICUS

Cz. VI


 
 Po otwarciu obrad sejmu konwokacyjnego (senatorowie przyjechali do Warszawy znacznie wcześniej, szlachta zaś zjeżdżała się od 30 sierpnia, a sejm otwarto dopiero 10 września 1574 r.) prócz najważniejszej sprawy - czyli ustalenia czy Henryk Walezy wciąż panuje w Polsce, czy też należy w kraju ogłosić bezkrólewie - uradzono najpierw nad "bezpieczeństwem pospolitym", obierając sądy kapturowe (bowiem sądy królewskie po śmierci monarchy lub też w okresie bezkrólewia - a za taki stan poczytano właśnie wyjazd Henryka Walezego do Francji - przestawały orzekać, co stwarzało dogodną okazję dla tych wszystkich którzy pragnęli swawoli lub uprawiali bandycki proceder), a także wprowadzono kary dla spekulantów cen, którzy w czasach zamętu lubili podwyższać ceny wartości towarów. 10 września odczytano też listy przysłanych poselstw: od księcia pruskiego - Albrechta Fryderyka Hohenzollerna (notabene, ów jedyny syn Albrechta I otrzymał bardzo staranne wykształcenie w duchu polskim, nie tylko biegle mówił i pisał po polsku, ale w młodości wychowywał się też w gronie chłopców z możnych polskich rodów - m.in. z jednym z synów Mikołaja Reja. Niestety, zaledwie w cztery lata po objęciu władzy, w roku 1572 władca ten zaczął objawiać pierwsze symptomy choroby umysłowej, która ostatecznie w 1578 r. doprowadziła do przejęcia nad nim opieki przez jego kuzyna z Brandenburgii - Jerzego Fryderyka Hohenzollerna) oraz od cesarza Maksymiliana II Habsburga. Wysłuchano również kolejnego listu od Henryka Walezego, w którym ponownie pisał, że niezbędną jest teraz jego obecność we Francji i że przybędzie do Polski, gdy tylko rozwiąże swoje francuskie sprawy. Do Warszawy zjechało jeszcze poselstwo sułtana tureckiego, które to odradzało wybór Habsburga na nowego króla Rzeczypospolitej, gdyż taki wybór oznaczałby zerwanie polsko-osmańskiego pokoju, zawartego czterdzieści lat wcześniej (styczeń 1533 r.). Osmański poseł radził zaś, aby "Panowie Polacy" obrali sobie królem któregoś ze swoich, lub też króla Szwecji - Jana III Wazę, ewentualnie zaś hospodara Siedmiogrodu - Stefana Batorego. Poseł ten, dostarczył też senatowi dwa listy: jeden od wielkiego wezyra - Mehmeda Paszy, drugi zaś od samego sułtana - Selima II. W obu tych listach - prócz zapewnień o przyjaźni i dyplomatycznych kurtuazji - znalazła się również skarga na pomoc, jakiej Polacy udzielili wcześniej hospodarowi Mołdawii - Janowi III Walecznemu, którego w Rzeczpospolitej zwano po prostu Iwonem.

Sprawa ta była wówczas jeszcze "gorąca" i rozpalała umysły po obu stronach Dniestru, rzecz zaś sprowadzała się do zarzutów nieuprawnionej polskiej interwencji w kraju, który był osmańskim lennem. Chodziło o to, że po usunięciu przez sułtana Selima II z hospodarskiego stolca Bogdana IV z rodu Muszatowiczów (który w 1569 r. uznał się lennikiem Rzeczpospolitej, a w 1572 r. musiał do Polski uciekać przed gniewem sułtana), nowym władcą Mołdawii został teraz właśnie Iwon (lub Iwona - różne są odmiany jego imienia). Podobnie wywodził się on z dynastii Muszatowiczów, ale nikt tak naprawdę nie znał jego przeszłości. Objawił się nagle, jako dojrzały mężczyzna w sile wieku, wysoki i odznaczający się dużą siłą fizyczną. Podobno twierdził, że został pochwycony przez Turków jako dziecko i młodość spędził na Rodos, potem zaś parał się handlem kosztownościami i dużo podróżował. Znał też kilka języków, w tym grecki, turecki, ormiański, polski (podobno mówił "jak Lach"), rosyjski i niemiecki. Przez pewien czas przebywał w Moskwie, na Krymie, w Wiedniu i w Konstantynopolu. Obejmując władzę w 1572 r. z nadania sułtana, jednocześnie od razu uznał się lennikiem Polski (pewnie by zneutralizować silną polonofilską opozycję bojarską w Jassach, na której czele stał wpływowy wielmoża - Ionascu Sbierea). Jednocześnie, aby objąć władzę Iwona przyjął islam. Szybko też przeprowadził w całym kraju krwawe czystki, mordując (głównie wbijając na pal i obdzierając ich ze skóry) dotychczasowych stronników hospodara Bogdana, a ich ziemie i zamki oddawał w ręce swoich przyjaciół. Umocniwszy się w Mołdawii, ponownie powrócił do chrześcijaństwa, czym zjednał sobie wrogów nie tylko na dworze sułtana, ale nawet w pobliskiej Wołoszczyźnie (hospodar tego kraju - Aleksander II Mircza z rodu Drakula, wciąż pisał bowiem na niego skargi do sułtana, pragnąc, aby mołdawski stolec zajął jego kuzyn - Piotr Kulawy). Odrzucenie islamu i powrót do chrześcijaństwa było bowiem dla muzułmanów najgorszą zbrodnią, która równała się natychmiastowej karze śmierci. Selim II wysłał więc do Mołdawii swego posła, który przekazał Iwonie wolę sułtana, a wyglądała ona następująco: jeśli Iwonie zależało na zachowaniu życia i władzy, miał odtąd płacić dwukrotnie większy haracz, niż to było dotychczas (a dotychczas płacił sułtanowi 60 000 czerwonych złotych rocznie), jeśli zaś odmówi, musi udać się na sułtański proces do Konstantynopola. Poseł ostrzegł również Iwonę, że lepiej będzie, jeśli uczyni to po dobroci - a nie będą musieli go siłą przymuszać - bo wtedy zachowa przynajmniej życie.

Po wysłuchaniu warunków sułtana, Iwona zebrał radę bojarską i zapowiedział im że gotów jest poświęcić swe życie jeśli taka jest ich wola, ale jednocześnie ostrzegał że ich kłopoty wcale się nie skończą z jego śmiercią, a tyran - jakim jest sułtan wciąż będzie ich okradał i niewolił. Zaproponował więc w ogóle zaprzestanie płacenia daniny ("Dając, zawsze będziecie pod służebnictwem; odmówiwszy, jest jeszcze nadzieja w wojennej fortunie, iż unikniemy niewoli"). Postulował więc zawiązanie sojuszu z Polską w celu odparcia tureckiego najazdu ("Nie chcieliście być pod panowaniem Polaków, którym my, Wojewodowie Wołoscy, hołdowaliśmy od dawna, ale jeśli pragniecie pozbyć się ciężkiego jarzma, raczej ulegać należy ludowi i Królowi Polskiemu, niż tyranowi Tureckiemu"). Twierdził też, że jeśli przyjdzie im zginąć, to jakże pięknie jest zginąć w walce za wolność ("Nie masz świętszej sprawy do zaofiarowania życia, jak ginąć za swobodę. Jeden spokojną śmiercią na łożu umiera, owego skała przytłoczy, owego przepaść pochłonie, słowem, bacząc na wszystkie rodzaje zgonu, ileż to śmierci bez chwały i nagrody! My zaś, umierając z chęcią obrony ojczyzny, zasłużymy na wiekuistą zapłatę (...) Bóg jest naszej sprawy mścicielem, z nami jest sprawiedliwość, wielka rękojmia zwycięstwa"). Bojarzy podzielili jego zapał, wołając że już od dawna "wzdychali do swobody, jeno brakło im przywódcy". Iwona posłał tedy posłów do Krakowa z prośbą pomocy w walce z Turkami, akurat dotarło ono zaraz po koronacji Henryka Walezego na króla Rzeczpospolitej i właśnie odbywały się zabawy oraz turnieje rycerskie mające uświetnić to wydarzenie. Posłowie ukłoniwszy się przed królewskim majestatem i senatorami stwierdzili, że hospodarowie mołdawscy (wówczas kraj ten nazywany był Wołochami, zaś Wołoszczyznę zakarpacką nazywano - szczególnie w Polsce - Multanami), od dawna byli lennikami monarchów polskich i "zaprzysięgali wiarę Polakom", tak więc teraz Polacy powinni udowodnić że potrafią być przyjaciółmi nie tylko w pokoju, ale również w czasie wojny. Dodawano również przezornie słowa: "Niechaj Polska nie zaniedba zręczności obrócenia sprawy Wołoskiej na swą korzyść, bo wygodniej dla niej dać Wołoszczyźnie jakowe małe posiłki, niż potem, mając za sąsiada Turka, większymi siłami opierać się nieprzyjaznej potędze. (...) Szczęśliwy ów gospodarz, który gasi pożar na domu sąsiada; bo nie myśląc o jego obronie, własny dach w niebezpieczeństwo podaje".




Senatorowie odparli wówczas, że król nie może wezwać pospolitego ruszenia, ani też skierować do Mołdawii innych sił, ponieważ godziłoby to w przymierze z Osmanami (z 1533 r.). Stwierdzono więc: "Polacy dalecy są od zdrady i kłamliwych wykrętów i nic u siebie nie mają świętszego nad zachowanie wiary, nic bardziej nienawistnego nad jej pogwałcenie; w wojnach więcej polegać zwykli na słuszności swej sprawy, niż na własnych siłach", dodawano jednak iż: "Król wszakże i Senat ubolewają nad dolą Wołochów i życzą im fortunnych powodzeń". Odpowiedź taka była potem krytykowana, ale z drugiej strony zastanawiano się, czy warto łamać traktaty tylko po to, aby wspierać ludy takie jak Wołosi, czyli ludy "słabej wiary" (chodziło tutaj o częste zmiany stron i ciągłe szukanie nowych sojuszników - jak nie Osmanie, to Polacy, jak nie Polacy, to Habsburgowie itd.). Po tej odmowie Iwona nie wiedział co ma czynić dalej, gdyż jego własne siły były zbyt słabe i niewystarczające aby zmierzyć się nie tylko z potęgą sułtana, ale choćby nawet bejlerbeja Silistrii (leżącej niedaleko, bo tuż za Dunajem). Lecz wtedy właśnie otrzymał on informację, że na Ukrainę powraca oddział kozacki pod dowództwem niejakiego Świerczowskiego (spolonizowanego Rusina) w sile ok 1200 konnych. Wracali oni z nieudanej wyprawy na Krym (nieudanej - ponieważ nie zdobyli prawie żadnych łupów) i teraz on wysłał posła do Świerczowskiego, zapraszając go do swego kraju i obiecując bogate łupy na Turkach, a także sowity żołd dla żołnierzy i podarki dla starszyzny. Tak też się stało, Kozacy udali się do Mołdawii i będąc ugoszczonymi przez Iwonę, zadeklarowali że czynami, a nie żądzą zysku pragną udowodnić jacy z nich chrześcijanie i że radują się ze sposobności "okazania swej odwagi naprzeciw niewiernym".

Sułtan Selim II wyprawił na Mołdawię 30 000 Turków i 2000 Węgrów, dowódcą zaś całej wyprawy mianował hospodara Wołoszczyzny - Aleksandra Mirczę, który do tych sił dołożył jeszcze swoje wojsko. Wiosną 1574 r. ruszyła wyprawa, mająca na celu obalenie Iwony i wprowadzenie na stolec Piotra Kulawego (kuzyn Aleksandra Mirczy, który bardzo chciał się go pozbyć z Bukaresztu i dlatego szukał dla niego jakiegoś księstwa lub hospodarstwa, gdyż tamten ciągle knuł przeciwko niemu spiski i dążył do jego obalenia. Aleksander wyszedł więc z założenia, że o wiele lepiej będzie znaleźć mu jakiś inny tron, niż mieć go cały czas na głowie. A jednocześnie zamordować go - co było wówczas naturalnym sposobem rozwiązywania takich "problemów" - najwidoczniej nie pragnął). Iwona zebrał swoje siły w obozie pomiędzy Jassami a Husią, w którym zgromadził oprócz 1200 Kozaków także ok. 15000 swoich żołnierzy. Wojska osmańsko-wołoskie posuwały się wolno, często robiąc sobie dłuższe postoje. Ich liczebność była tak duża, że w zasadzie przestali obawiać się jakiegokolwiek ataku i czuli się w Mołdawii już jak u siebie, zaprzestając nawet wystawiania wart przy obozach (co było totalną głupotą i wielką nieodpowiedzialnością). Był to jednak błąd, który wykorzystał Świerczowski. Natknął się on na 300 jeźdźców wroga, wysłanych na rekonesans, oskrzydlił ich i zmusił do poddania się. Następnie zażądał, aby wyjawili mu miejsce postoju i dokładną liczebność głównych sił osmańskich, a gdy ci zarzekali się że nie wiedzą, zagroził im torturami, co spowodowało że wyjawili miejsce postoju Turków. Świerczowski posłał kilku obserwatorów, którzy pełzając w wysokiej trawie wypatrzyli obóz, jego umocnienia oraz liczebność nieprzyjacielskiego wojska, po czym dał sygnał Iwonie, by czym prędzej podążał w to miejsce ze swoim wojskiem. Gdy ten przybył, od razu chciał atakować, ale Świerczowski - wychodząc z założenia hetmanów (którzy często toczyli bitwy z wrogiem kilkukrotnie liczniejszym od siebie) że ważniejsze jest nie tyle samo zwycięstwo, ile to, aby nie być zwyciężonym, przeto polecił najpierw postawić w odwodzie w upatrzonym miejscu ciężką jazdę, która byłaby osłoną na wypadek niepowodzenia pierwszego ataku. Najpierw należy pomyśleć o zabezpieczeniu samego siebie, a dopiero potem można myśleć o zadaniu klęski nieprzyjacielowi - mówił Świerczowski i opracował plan bitwy, w którym on zaatakuje pierwszy ze swoimi wojskami, a Mołdawianie niech uderzą z drugiej strony, gdy zaskoczony nieprzyjaciel będzie się przygotowywał do obrony lub cofał w tamto właśnie miejsce.




Do bitwy pod Jilisteą doszło 24 kwietnia 1574 r. Zaskoczenie sił osmańskich było totalne i armia ta szybko poszła w rozsypkę. Niewielu udało się wymknąć (w tym Aleksandrowi Mirczy i jego kuzynowi), pozostali padli w boju, w ucieczce lub skapitulowali. Było też mnóstwo rannych, którym nie można było w tamtych warunkach udzielić pomocy (byli np. tacy z przeciętym brzuchem spod którego wypływały jelita, a ci jęcząc z bólu wciąż żyli próbując je włożyć do środka). Zdobyto też w tureckim obozie wielkie łupy, które Świerczowski podzielił pomiędzy żołnierzy, większą cześć ofiarowując - zgodnie z umową - swoim Kozakom, jako głównym sprawcom zwycięstwa. Cała duża turecka armia została rozbita przez zaledwie garstkę Kozaków i Mołdawian, dużo potem pojawiła się więc plotka, że dowiedziawszy się o tym, sułtan Selim II zwany Pijakiem, wpadł w taki gniew że zapił się na śmierć (nie jest to prawda - Selim, syn Sulejmana Wspaniałego zmarł dopiero w grudniu 1574 r., czyli osiem miesięcy po bitwie). Pomimo wspaniałego zwycięstwa, Iwona nie był zadowolony, gdyż wśród zabitych nie odnalazł ciał swych wrogów (Aleksandra i Piotra), dlatego też postanowił teraz... najechać Wołoszczyznę. Wyprawa "na Multany" nastąpiła niezwłocznie, a wojska Iwony postępowały bardzo okrutnie, rabując okoliczną ludność i paląc wszystkie napotkane wioski. Wojsko jego podeszło wreszcie pod twierdzę Brajłow, leżącą nad brzegiem Dunaju. Była ona obsadzona przez turecki oddział, lecz Iwona dowiedział się że to tu właśnie schronili się Aleksander i Piotr. Zażądał więc od dowódcy twierdzy wydania tej dwójki, twierdząc że są oni zdrajcami sułtana, których należy ukarać. Osmański dowódca odmówił i kazał oddać kilka strzał armatnich na przestrogę dla atakujących. Posłał też do Iwony posła, domagając się w imieniu sułtana odstąpienia od twierdzy i powrotu do Mołdawii. Iwona słysząc te słowa wpadł w taki gniew, że kazał posłowi obciąć nos, uszy i wargi, oraz połamać nogi i przykuć go łańcuchami do wysokiego rusztowania, wskazując, że taki właśnie los czeka dowódcę twierdzy, jeśli ten nie wyda hospodara Wołoszczyzny oraz jego kuzyna. Turek ponownie odmówił, więc przystąpiono do ataku i jeszcze tego samego dnia wojsko Iwony wyłamało bramy, wdzierając się do twierdzy i mordując kogo popadnie. Turcy wycofali się do zamku, który odcięty, nie mógł jednak długo się bronić. Mimo to załoga broniła się dzielnie, wiedząc że jeśli się poddadzą, czeka ich okrutna śmierć w męczarniach, woleli więc zginąć w walce z bronią w ręku.




A tymczasem do Iwony dotarła wieść, że bejlerbej Silistrii wysłał pomoc zagrożonym Multanom i wojsko osmańskie w sile 16 000 żołnierzy kieruje się na odsiecz brajłowskiej twierdzy. Iwona pytał się więc Świerczowskiego co dalej czynić, a ten radził kontynuować oblężenie zamku, a jednocześnie część sił wyprawić na spotkanie z tamtą armią. Zadeklarował że osobiście może dowodzić wyprawą na armię, która maszeruje tu z Silistrii. Iwona zgodził się i dołożył mu 9000 swoich żołnierzy, którzy mieli maszerować na południe, na spotkanie sił nieprzyjaciela. Do bitwy doszło w rejonie Lapusny i zakończyła się ona zwycięstwem sił kozacko-mołdawskich. Poległo w boju (lub w ucieczce - co bardziej prawdopodobne, gdyż największe straty zawsze ponosi się podczas bezładnego odwrotu) 7000 Turków, reszta zbiegła lub dostała się do niewoli. Świerczowski posłał wiadomość do Iwony z informacją o zwycięstwie i o szybkim marszu na południe, gdyż ze wschodu wkroczyli już do Mołdawii - przysłani tutaj przez chana - Tatarzy Krymscy. Brajłowski zamek wciąż pozostawał niezdobyty gdy Iwona ściągał oblężenie aby dołączyć do sił Świerczowskiego i razem wrócili do Mołdawii, a następnie dopadli Tatarów pod Benderem (Tehinią) i... ponownie rozbili (wycofujące się niedobitki dopadli Kozacy na swych czajkach pod Akermanem nad brzegiem Morza Czarnego i wybili ich do nogi). W tym czasie zaś Aleksander Mircza i Piotr Kulawy uciekli do Bukaresztu. Iwona tak się już przyzwyczaił do zwycięstw, że traktował je jako coś naturalnego, dlatego też ponownie poszedł "na Multany" z zamiarem pojmania braci Drakula. Gdy podszedł z wojskiem pod Bukareszt, tamci zbiegli za Dunaj do Silistrii, a Iwona wkroczył do stolicy Wołoszczyzny, zajmując oba hospodarstwa (Aleksander pragnął osadzić na stolcu mołdawskim kuzyna, a teraz stracił także i swój kraj). Szaleństwem jednak było sądzić, że Iwona zdoła utrzymać się w Bukareszcie bez zgody i przyzwolenia sułtana i bez wsparcia większych sił polskich, dlatego też musiał się stamtąd wycofać (maj 1574 r.), poza tym Kozacy też już chcieli wracać do siebie (w końcu zdobyli wielkie łupy, po co więc mieli dalej niepotrzebnie narażać swoje życie), a Iwona wiedział, że po ich odejściu jego siły znacznie się skurczą (i nie chodziło nawet o liczebność, a po prostu o doświadczenie wojskowe - przecież wszystkie bitwy, które dotąd Iwona wygrał, wygrał tylko i wyłącznie dzięki polskim Kozakom i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę).

Z Silistrii jednak nadeszła nowa armia. Tym razem z woli sułtana hospodarem Wołoszczyzny mianowany został Piotr Kulawy (Aleksander Mircza za swoją nieudolność pozbawiony został władzy). Iwona wyprosił więc na Świerczowskim, aby jego żołnierze zostali jeszcze na tę jedną, decydującą bitwę. Przemówił doń takimi oto słowy: "Opiekunowie moi, gdyż żołnierzami was nie nazywam. Winienem być troskliwym o całość waszą, którzyście mnie z tylu niebezpieczeństw wyprowadzili. (...) Wrodzone wam są, nie przeczę, odwaga, siła i zapał, ale los wojny nie zawsze jednakowy. (...) Byliście początkiem moich zwycięstw, na was polega dalsza ich nadzieja; jeśli wam się co złego przytrafi, cóż mi więcej pozostanie?". Świerczowski zgodził się wziąć udział w tej ostatniej już bitwie, po czym zamierzał wrócić do Rzeczpospolitej (może on sam nie tyle, ile bardziej żołnierze na nim to wymusili). Do bitwy tej doszło pod Braiłą na granicy z Mołdawią. Kozacy ustawili się szykiem zastępowym w trzy linie, Mołdawianie stanęli obok, a Turcy bardziej liczyli na swą liczebność, niż na szyk wojskowy. Niestety, armia turecka liczyła prawie 50 000 żołnierzy i Kozacy wręcz tonęli w odmętach ich liczebności. Pierwsza linia turecka poszła w rozsypkę po ataku Kozaków, ale zaraz stawali nowi żołnierze, do tego do walki skierowano wypróbowanych janczarów. Świerczowski - który co prawda nie był hetmanem, ale miał szarżę rotmistrza wojsk kozackich, brał udział w wielu bitwach z Tatarami u boku hetmana polnego litewskiego Romana Sanguszko i jego następcy Krzysztofa Radziwiłła "Pioruna", gdzie poznał ich taktyki prowadzenia walki. W normalnej sytuacji nakazałby więc atak pierwszej linii, przełamanie obrony i wycofanie się na tył, po czym atak drugiej linii, przełamanie kolejnego oporu nieprzyjaciela i odwrót, następnie atak trzeciej linii i po zmianie koni ponownie uderzyłaby pierwsza linia itd. Ale w Multanach nie było możliwości wymienić koni, trzeba więc było atakować tym co było pod ręką, problem jednak polegał na tym, że w czasie walk ginęły również od ran konie (ale rany te musiały być poważne, bowiem czytałem opis walk, w których konie nawet z mocno poranionymi nogami i z przebitym udem dalej parły na nieprzyjaciela), co uziemiało jeźdźców, których nie można było ponownie użyć w walce. Wydawało się więc że morze Turków zaleje Iwonę i jego sojuszników, ale nie, okazało się że determinacja Świerczowskiego w tej bitwie była nad wyraz godna podziwu. Gdy pierwsze dwa szyki nie zdołały już przebić się przez linie nieprzyjaciela, Świerczowski ruszył z trzecim uderzeniem (oczywiście łącznie było to już kilku dziesiętne w tej bitwie) jednocześnie wciąż atakował Iwona i... udało się (jeśli to słowo jest w tym momencie adekwatne), Turcy ponownie poszli w rozsypkę (doszło do tego, że uciekający żołnierze tureccy z pierwszych linii, tratowali się wzajemnie, sami łamiąc pozostałe szyki).




Iwona, któremu po raz pierwszy w tej wojnie zaświeciła wizja klęski, okrutnie mścił się potem na pokonanych i wziętych do niewoli żołnierzach tureckich. Kazał ich bowiem nago pędzić związanych pomiędzy szeregami swego wojska, które uderzało ich mieczami, ale tak, aby nie od razu zabić i by dłużej się męczyli. Osmański wódz też dostał się do niewoli, ale zwrócił się on bezpośrednio do Świerczowskiego, ofiarowując mu za swoje życie tyle złota, ile sam ważył, trzy razy tyle srebra i wagę pełną pereł. Świerczowski jednak odmówił i przekazał go Iwonie, a ten najpierw zaprosił go do swego namiotu, poczęstował jadłem i rozmawiał z nim o tureckiej taktyce, po czym... kazał go swoim żołnierzom posiekać na kawałki (to dopiero było okrucieństwo, i to czynione na zimno, z pełną premedytacją). Selim gdy dowiedział się o klęsce, wpadł w gniew i nakazał publiczne modły we wszystkich meczetach a jednocześnie gromadzić zaczął nową armię, gdyż dotychczasowy lennik tak długo grał mu na nosie, że przestało to być już nawet irytujące a stało się wręcz niebezpieczne. Za przykładem Iwony mogli pójść przecież inni, dlatego też zdławienie tego buntu uznał on za najważniejszy cel ze wszystkich dotychczasowych. W Grecji, Anatolii, Azji i Afryce nakazał wielki pobór rekruta, kierując nowe siły właśnie na Mołdawię. Poważnym osłabieniem sił Iwony było odejście Kozaków Świerczewskiego, których sporo poległo w ostatniej bitwie, a jeszcze więcej było rannych i nie zamierzali oni raz jeszcze narażać swego życia i wystawiać fortunę na próbę - wrócili więc do Rzeczpospolitej obładowani łupami. Armia Iwony liczyła teraz 12 000 żołnierzy, których dowództwo objął Weremiasz - dowódca twierdzy w Chocimiu (Chocim wówczas należał do Mołdawii). Nowa armia turecka liczyła ok. 100 000 żołnierzy i z końcem czerwca 1574 r. pod Oblucitą nad Dunajem starła się z siłami hospodara Iwony. Przy takiej sile, armia Mołdawian, pozbawiona wsparcia polskich Kozaków, wyglądała jak garstka zbirów. Weremiasz wiedząc że nie ma szans na zwycięstwo, porozumiał się tajemnie z tureckim wodzem i pozwolił Turkom swobodnie przejść przez Dunaj, a jednocześnie zwodził Iwonę, mówiąc że Turków jest może z 30 000, ale ich liczba wzrośnie, jeśli szybko nie przerzuci się nowych sił nad Dunaj i nie zepchnie stamtąd sił tureckich. Iwona uległ jego namowom i posłał tam kilka tysięcy swego wojska, które zostało otoczone i rozbite przez Turków. W tej sytuacji jedyne co jeszcze można było zrobić, to czym prędzej wycofać się na północ.

Ostateczna, rozstrzygająca bitwa miała miejsce nad jeziorem Cahul w południowej Besarabii (14 czerwca 1574 r.) a szczególnie na polach Roscanti, gdzie siły Iwony zostały dosłownie zmiażdżone przez nacierających Osmanów. Do tego na polu bitwy zjawili się jeszcze Tatarzy, którzy przyszli Turkom z odsieczą - klęska Iwony była więc całkowita, opuścili go też wszyscy bojarzy (jeszcze w trakcie bitwy szukali możliwości porozumienia z Turkami, aby ocalić własne życie). Iwona dostał się do niewoli, ale buńczucznie twierdził, że jako hospodar o jego życiu może zadecydować tylko sam sułtan, przeto powinien zostać odwieziony do Konstantynopola, gdzie będzie mógł się bronić. Turecki dowódca nie słuchał go wcale, tylko wyciągnął swój miecz i poważnie zranił Iwonę w pierś, następnie nakazał przywiązać go za ręce i nogi do dwóch wielbłądów, które pognano w przeciwnym kierunku. W taki oto (przerażający) sposób zakończył swe życie hospodar Iwona, zwany też przez Rumunów Janem III Walecznym (jego głowę janczarzy odcięli i długo jeszcze kopali po ziemi, aż przestała w ogóle przypominać ludzki kształt). Tak więc teraz, na sejmie konwokacyjnym w Warszawie sułtan turecki miał pretensje do Rzeczpospolitej, że posłano Iwonie posiłki, ale senatorowie odpowiedzieli, że stało się tak nie z poparcia Rzeczpospolitej, więc urazy żadnej między naszymi krajami być nie może. Postanowiono też wysłać posła - Jędrzeja Taranowskiego - aby ten osobiście wyjaśnił to sułtanowi Selimowi. Tymczasem radzono również nad tym, czy należy w ogóle ogłosić bezkrólewie, czy też Henryk - tak jak zapowiadał w swych listach - wróci do Polski i należałoby na niego zaczekać. Jednak przerażenie, jakie wynikło z owej ucieczki króla z kraju, spowodowało żądanie szlachty, aby zapisać w konstytucji sejmowej, że król odtąd nie ma już prawa bez zgody sejmu opuszczać kraju, a do Prus i nawet na Litwę może wyjechać tylko po wcześniejszym porozumieniu się z Senatem. I tak też się stało.         
 



CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz