Łączna liczba wyświetleń

środa, 15 grudnia 2021

13 GRUDNIA - SPAŁEM DO POŁUDNIA! - Cz. I

CZYLI MOJA REFLEKSJA NA TEMAT

STANU WOJENNEGO 

I CAŁEJ TEJ POOKRĄGŁOSTOŁOWEJ

RZECZYWISTOŚCI

 


 
 Wczoraj minęła czterdziesta rocznica wprowadzenia stanu wojennego w Polsce przez reżim gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Chciałbym się odnieść do tego tematu, ponieważ wydaje mi się on istotny, chociaż w chwili gdy ów stan wojenny był ogłaszany - ja miałem zaledwie dziewięć miesięcy i - zgodnie z tym co napisałem w tytule - zapewne jako niemowlę spałem wówczas do południa (a może jeszcze dłużej), w każdym razie nie zamierzam pisać o sobie, gdyż ja stanu wojennego nie pamiętam i jedyne co mi pozostało z tych lat, to jak spałem w jednym łóżku z moją chorą na raka piersi babcią - mamą mego ojca (która miała już tak zaawansowany stopień choroby, że miast lewej piersi, miała jedną wielką wyżartą dziurę - wyglądało to strasznie a było już za późno na jakiekolwiek leczenie), mimo to lubiłem tam do niej przychodzić i spać z nią w jednym łóżku. Babcia zmarła dokładnie 31 grudnia 1983 r. w Sylwestra. Miałem wtedy prawie trzy lata i moja rzeczywistość małego dziecka sprowadzała się jedynie do otoczenia rodzinnego. Pamiętam że lubiłem bawić się i dosiadać Limbę - naszego psa (owczarka podhalańskiego), wielką sukę przy której wyglądałem jak karzełek (pamiętam że ktoś ją otruł gdy wyjechaliśmy całą rodziną na wakacje nad morze). Dzieciństwo miałem raczej beztroskie i przyjemne, niewiele więc docierało do mnie z tego, co dzieje się wokół mojego rodzinnego domu. W styczniu 1983 r. na świat przyszła moja kuzynka (mieszkaliśmy wówczas razem w jednym dużym domu, podzielonym na dwie części, a w zasadzie były to dwa odrębne mieszkania w jednym wspólnym domu ze wspólnym korytarzem i pokojem zabaw dla dzieci w którym gromadziliśmy nasze zabawki, a parter budynku zajęty był właśnie przez dziadków), w czerwcu zaś roku następnego narodziła się moja siostra, a potem w 1986 r. jeszcze kuzyn. Tak oto żyliśmy sobie bezpiecznie we własnym, dziecięcym świecie, niewiele, albo zgoła nic nie wiedząc o tym co dzieje się dokoła nas.

A rzeczywistość była taka, że komunistyczny reżim z nierentowną gospodarką i systemem centralnego planowania - nie był w stanie już dłużej sprostać ekonomicznej konkurencji z Zachodem i powoli gnił. Ta komunistyczna choroba, sprowadzona do nas w latach 1944/1945 na sowieckich tankach, przez długi czas sprawiała wrażenie silnej i niemożliwej do obalenia, a działo się tak, ponieważ system ten posiadał silne służby opresyjne - czyli wojsko, milicję (będącą odpowiednikiem policji z krajów zachodnich), służby wywiadu i kontrwywiadu, ZOMO (Zmotoryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej), ORMO (Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej), UB (Urząd Bezpieczeństwa), SB (Służba Bezpieczeństwa) czy Informację Wojskową - dlatego też, pomimo ewidentnej fazy gnilnej w jaką wkroczył (szczególnie w latach 80-tych), mógł się system ten dzięki tym "siłom bezpieczeństwa" jeszcze długo utrzymać u władzy, gdyż większość tych oficerów doskonale wiedziała, że upadek systemu odbije się przede wszystkim na nich samych i nie chodziło tylko o kariery, przywileje oraz władzę jaką dysponowali, ale również o życie - po prostu o życie (kto bowiem mógł im zagwarantować że nie wylądują w więzieniu lub nie zostaną skazani na karę śmierci lub też zlinczowani przez zwykłych ludzi? Nikt nie mógł im dać takiej gwarancji, dlatego też taką gwarancję musieli sobie sami stworzyć, tak zmieniając cały system, aby wszystko zostało po staremu. Oczywiście nie była to jedynie specyfika polska - opcja "transformacja" została przygotowana i wdrożona na Kremlu, przez ludzi wywodzących się bezpośrednio ze służb specjalnych sowieckiego imperium i potem implementowana wśród służb pozostałych satelickich państw Związku Sowieckiego.




Lecz nim do tego doszło, komunistyczne służby w latach 40-tych i 50-tych XX wieku, brutalnie rozprawiły się z polskimi organizacjami niepodległościowymi - z Armią Krajową (tą pozostałą jeszcze na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie), z V i VI Brygadą Wileńską Armii Krajowej, z Konspiracyjnym Wojskiem Polskim, z Narodowym Zjednoczeniem Wojskowym, z Zrzeszeniem "Wolność i Niezawisłość", z Narodowymi Siłami Zbrojnymi i z wieloma innymi lokalnymi oddziałami partyzanckimi, pragnącymi odrodzenia niepodległej Polski. Żołnierze ci byli ścigani i mordowani w sposób nieprawdopodobnie okrutny (wyrywanie paznokci, wybijanie zębów, łamanie żeber, wyciąganie rąk ze stawów, łamanie nóg oraz nieustanne bicie, a także przemoc psychiczna - straszenie uwięzieniem i takim samym "przesłuchiwaniem" członków rodziny, odbieraniem dzieci i umieszczaniem ich w sierocińcach, jako "element politycznie niepewny" i przeznaczony do "reedukacji" itd. itp.). Celem komunistów nie było jednak tylko fizyczne zamordowanie tych ludzi. Oni chcieli przede wszystkim zabić ich legendę, zamordować w narodzie pamięć o tych Żołnierzach Niezłomnych (np. przebierano ich w mundury żołnierzy Wehrmachtu lub Waffen SS i prowadzono po ulicach, tak, aby ludzie ich lżyli, albo zamykano żołnierzy walczących od 1939 r. z Niemcami w jednej celi z niemieckimi zbrodniarzami wojennymi co było częstą praktyką) i to się do pewnego stopnia komunistom udało. W październiku 1963 r., w osiemnaście lat po wojnie zamordowany został ostatni Żołnierz Wyklęty - Józef Franczak ps. "Lalek". 



"Co dziwi się pan co tu robię? Należę do obozu przegranych, tylko zastanawiam się dlaczego pana tu wsadzili? U nas byłby pan bohaterem"

"Polska się o mnie upomni!"

"Polska pewnie by się o pana upomniała, tylko taki kraj jak Polska już nie istnieje, podobnie jak Rzesza. Jesteśmy obywatelami nieistniejących państw!"






Gdy na Zachodzie ludzie ekscytowali się geniuszem muzycznym Elvisa Presleya, Bitlesów, The Rolling Stones, Mari Laforêt czy Juliette Gréco, to w tej części Europy mordowani byli ostatni Żołnierze Niepodległej Polski, zaś późniejsza opozycja budowana już była przez ludzi wywodzących się bezpośrednio lub pośrednio z komunistycznej nomenklatury. Przykładem ogromnej podłości były zaś słowa, wypowiedziane w 1998 r. przez Aleksandra Kwaśniewskiego (pełniącego wówczas funkcję prezydenta Polski) nagradzającego Orderem Orła Białego - Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, które brzmiały: "To wy pierwsi rozpoczęliście walkę z komuną". "Wy, pierwsi" - czyli kto? Ludzie, którzy w 1965 r. napisali "List Otwarty" do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w którym co prawda krytykowali komunizm, ale nie jako system społeczny, a jedynie nie podobał im się sposób jego wprowadzania przez ekipę Gomułki. Nie podobało im się bowiem odwoływanie się do patriotyzmu (Gomułka jaki toporny był, taki był, ale jednak zawsze uważał się za "polskiego komunistę" a nie za "człowieka sowieckiego"), krytykowali brak kołchozów na wzór sowiecki, krytykowali istnienie własności prywatnej i postulowali że prawdziwy komunista powinien dążyć do wprowadzenia systemu stalinowsko-trockistowskiego. Czyli, według logiki Kwaśniewskiego, pierwsi, którzy rozpoczęli "walkę z komuną" to byli ideowi komuniści, którym nie podobały się jedynie "błędy i wypaczenia" rządzącej wówczas w Polsce ekipy?






Zresztą Kuroń i Modzelewski to byli rzeczywiście oddani komuniści, zwolennicy ścisłego sojuszu ze Związkiem Sowieckim i oczywiście (jak prawie zawsze w takich przypadkach) obaj o korzeniach żydowskich (już przestało mnie to dziwić od czasu, gdy czytałem biografię pewnego węgierskiego zbrodniarza komunistycznego z czasów rządów na Węgrzech Beli Kuna w 1919 r. Pamiętam że odnalazłem jego biografię w przedwojennej prasie polskiej i oczywiście okazało się, że ów zbrodniarz miał "wybrane" pochodzenie. Przeraziło mnie to, bo nie sądziłem że to aż tak - gdzie nie spojrzeć, we wszystkie antypolskie, antyspołeczne i antyludzkie działania, tam z pewnością odnajdziemy przedstawicieli "narodu wybranego". Dla mnie to jest przerażające). Co prawda dziadek Kuronia należał do piłsudczykowskiej - Frakcji Rewolucyjnej, a ojciec był ochotnikiem wojny z Sowietami roku 1920, to jednak synek nie poszedł w te ślady i stał się ideowym wyznawcą nieludzkiego systemu zniewolenia. To on założył w 1954 r. hufiec walterowski (mający propagować w Polsce drużyny młodzieżowe na wzór sowieckich pionierów), oraz w 1955 r. "krąg walterowski". Należeli do niego tacy "obrońcy" demokracji, jak: Adam Michnik czy Seweryn Blumsztejn (to ten pan, od hasła: "Pier...le, nie rodzę" który to trzymał na jednym z tzw.: strajków kobiet). To właśnie Kuroń i Modzelewski (ten drugi to w ogóle był wychowankiem oficera Armii Czerwonej, co tylko pokazuje jaki z niego mógł wyrosnąć polski patriota. Do niego i jemu podobnych doskonale pasują bowiem słowa wiersza Jacka Kaczmarskiego pt.: "List do redakcji Prawdy" z 13 grudnia 1981 r. Warto tutaj dla kontekstu zademonstrować ów fragment: "Nie chciałbym być Polakiem, Polakiem być to wstyd, nie można ufać takim, co drugi z nich to Żyd. Co trzeci to literat na żołdzie CIA, co czwarty ksiądz, a teraz, spiskują wszyscy trzej (...) te wszystkie nasze dary, braterską zwodząc dłoń, sprzedali za dolary, kupili za to broń. Po nocach drukowali podszepty wrogich ust i ciężko szkalowali sowiecki nasz Sojuz. Żołnierzy Krasnej Armii nie został żaden grób i wisiał na latarni jeden przy drugim trup (...) Dziś błyszczy im nadzieja że zejdą z błędnych dróg i pojmą kto w ich dziejach przyjaciel ich, kto wróg. Polacy, my Słowianie, wszak wspólny mamy pień, i dla was słońce wstanie i dla was przyjdzie dzień (...) I chyba na tym koniec, papieros w ręku drga, a, i  jeszcze podpis: pionier - Iwan Litszys, Maskwa" 😆 ).




TAK PIĘKNA TO JEST PIEŚN, ŚPIEWANA PRZEZ TYCH SOWIECKICH PIONIERÓW SPOD ZNAKU SIERPA I MŁOTA, ŻE OD RAZU PRZYPOMINA MI SIĘ INNA, RÓWNIE CUDNA PIEŚN, ŚPIEWANA PRZEZ CUDNEGO CHŁOPACZKA SPOD ZNAKU SWASTYKI. JAKŻE ONI DO SIEBIE PODOBNI




Na Jacku Kuroniu wzorował się bezpośrednio Adam Michnik (Kuroń był jego przełożonym w hufcu walterowskim). Zebrał on wokół siebie grupę przyjaciół, których oprócz przyjaźni (wielu z nich znało się od "piaskownicy") łączyło też ideowe podobieństwo ich rodziców - najczęściej przedwojennych komunistów (w ogromnej większości pochodzenia żydowskiego). Ojcem Adama Michnika był Ozjasz Szechter - członek Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy (która wyodrębniła się z Komunistycznej Partii Polski a wcześniej Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy), sowiecki agent który brał udział w operacji szpiegowskiej NKWD wymierzonej w Polskę o kryptonimie "Koń Trojański". Dążył do oderwania od Polski Kresów południowo-wschodnich i przyłączenia ich do Związku Sowieckiego. W 1934 r. został aresztowany i stanął przed sądem (w śledztwie załamał się i wydał swoich współpracowników - potem bronił się, twierdząc że stało się to pod wpływem tortur, ale gdy okazało się że do żadnych tortur nie doszło, a Szechter po prostu psychicznie nie wytrzymał aresztowania, odcięli się od niego nawet partyjni towarzysze, co spowodowało że w "Ludowej Polsce" Szechter kariery już nie zrobił). Matką Adama Michnika była Hinde Rosenbusch, zwana potem Heleną Michnik, która zakładała komunistyczne organizacje młodzieżowe, a po wojnie pisała nowe podręczniki do nauki historii. I z takiego to "patriotycznego", polskiego domu wywodziła się owa ikona polskiej demokracji i wolności - Adam Michnik. Tak się zastanawiam nieco przewrotnie i często zadaję sobie takie oto pytanie - czy jest możliwe zrodzenie zdrowych owoców z zatrutego drzewa? Pytanie to pozostawiam bez odpowiedzi.




Podobnie do dziejów rodziców Michnika, miały się historie innych komunistycznych rodzin, które po 1945 r. osiadły obok siebie, najczęściej w tzw. "Alei Przyjaciół" w Warszawie (która jako jedna z nielicznych przetrwała Powstanie Warszawskie i nie została przez Niemców zrównana z ziemią). W Alei Przyjaciół przed wojną mieszkali przedstawiciele polskiej inteligencji, wymordowanej następnie w Katyniu, Palmirach, podczas Powstania Warszawskiego, w kazamatach gestapo, NKWD, Urzędu Bezpieczeństwa i Informacji Wojskowej. Po wojnie zaś "osiedlili" się tutaj piewcy Lenina i Stalina, wyznawcy nowej religii - marksizmu, innymi słowy... zwykli zdrajcy (mam tutaj na myśli zdradę Polski, jeśli w ogóle uważali się za Polaków, bo że byli ideowymi patriotami sowieckimi w to akurat nie wątpię). Zaraz po wojnie, w zniszczonej Polsce, gdzie trudno było o kawałek chleba (aczkolwiek należy powiedzieć że u nas i tak było lepiej niż np. we Włoszech, gdzie po wojnie panowała już skrajna nędza, ale Włosi mieli to szczęście że do nich nie dotarła Armia Czerwona, przeto już w 1950 r. produkowali pierwsze modele Alfa Romeo, a u nas w dalszym ciągu panowała bieda), gdy Polacy głodowali, te wybrane rodziny "zasłużonych" komunistów opływały w dostatki (słuchałem kiedyś wyznania Janusza Weissa - który również pochodził z rodziny nomenklaturowej - i mówił, że gdy był dzieckiem to stoły uginały się od wszelkich frykasów, niedostępnych na rynku). W czasie, gdy torturowano i zamordowano rotmistrza Witolda Pileckiego, "krwawa" Luna Brystigerowa mieszkała w apartamencie w Alei Przyjaciół obok innych tego typu sowieckich agentów. Gdy gen. August Emil Fieldorf  "Nil" oddawał swe ostatnie tchnienie - Mikołaj Kłyczko - szef Departamentu Kadr i Szkolenia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (a w 1920 r. w szeregach Armii Czerwonej) mieszkał wraz ze swoją rosyjską żoną w wygodnym apartamencie. Taką to też po 1945 r. budowano Polskę, na bolszewickich agentach i sowieckich sługusach - jak więc po 1989 r. i braku jakiejkolwiek lustracji i dekomunizacji miała się z tego narybku narodzić prawdziwie wolna i niepodległa Polska? Jeżeli bowiem budujemy coś na gównie, to bez względu na to jak bardzo byśmy zaklinali rzeczywistość - złota z tego nie zrobimy.






Tak więc dzieci takowych nomenklaturowych rodzin, chowani "pod kloszem" i mający głównie kontakt z rówieśnikami z tego samego środowiska, po jakimś czasie zaczęli się buntować (od razu chciałbym dodać, że oczywiście dzieci nie dziedziczą ani win, ani zasług swych rodziców i to jest oczywiste, ale też należy pamiętać że takie osoby powinny potrafić zdecydowanie odciąć się od poglądów i czynów swoich ojców i matek - tym bardziej, jeśli rodzice ci byli zbrodniarzami, sługusami lub agentami obcego państwa. Dzieci zbrodniarzy hitlerowskich potrafili nie tylko odciąć się, ale i potępić działania swych rodziców - którzy przecież niejednokrotnie byli bardzo dobrymi rodzicami, np. komendant Auschwitz codziennie całował swoją żonę a dzieciom przynosił czekoladki i zabawki. To, czy dzieci kochają swych rodziców, czy nie, to jest już ich prywatna sprawa, ale publicznie nie może być sytuacji takiej, w której potomkowie lub krewni zbrodniarzy starają się ich w jakiś sposób usprawiedliwić, a jednocześnie samemu propagują ideę relatywizmu moralnego i twierdzą że białe i czarne, dobro i zło w zasadzie nie istnieją, a są jedynie pewne odmiany szarości. Nie! Dobro i zło istnieje, i to nie tylko wokół nas, ale przede wszystkim w nas samych i tylko od nas zależy którą drogę wybierzemy - drogę zbrodni i zaprzaństwa, czy prawdy i wolności). Pokolenie Adama Michnika żyło więc jakoby obok tych wydarzeń i pięknie opisała to znajoma Michnika - Marta Petrusewicz (również mieszkająca w dzielnicy przy Alei Przyjaciół, której tatuś - Kazimierz Petrusewicz przed wojną należał do Komunistycznej Partii Polski). Pisała ona: "W czasach przedmarcowych nas jakby mało interesowało, kto z naszych rodziców, jaką rolę odgrywał w partii i w państwie, kto był szefem bezpieki, a kto wiceszefem i co tam robili. Znaliśmy się dobrze, mówiliśmy do nich "wujku", "ciociu", rozumiało się, że rodzice czy przyjaciele naszych rodziców to nomenklatura - a jednak nikt z nas wtedy tego nie dociekał (...). Czy myśmy się przed tą wiedzą bronili? Nie wiem, ale kiedy po latach czytałam "Onych" Torańskiej (...), to mnie najbardziej tam zaskakiwało, że tymi "onymi" dla nas są nasi rodzice właśnie - którzy dla nas byli po prostu rodzicami. Chciałabym namówić kiedyś Adama, żeby napisał coś o swoim ojcu. Coś, co by z jednej strony było taką jego konfrontacją z ojcem, a z drugiej obroną ojca i wytłumaczeniem, że my, dzieci komunistów, zbuntowaliśmy się przeciw komunizmowi w sposób, który nie był sprzeczny z tym, czego nas nauczono (...) Ci z naszych rodziców, którzy jeszcze żyją, milczą o dwuznaczności swego komunizmu, rzadko chcą coś o tym powiedzieć - co zresztą mają mówić, skoro wszystko im się zszargało? Ale my jednak kiedyś coś na ten temat musimy z siebie wydusić. I zrobić to, póki ktoś z nich jeszcze żyje. Bo potem oni nic z tego nie będą mieli. A tak niech przynajmniej wiedzą, że dzieci ich kochają".



Temat ten chciałem doprowadzić do stanu wojennego, ale wydaje mi się że bez dogłębnego omówienia struktury władzy sowieckiej w Polsce po 1944 r. trudno będzie pojąć, dlaczego 13 grudnia 1981 r. gen. Wojciech Jaruzelski - któremu dziewiętnaście lat później Adam Michnik wyzna "polityczną miłość" - wprowadził zbrodniczy stan wojenny, który kosztował życie i zdrowie tysięcy ludzi? Powiem więcej - dziś nie jesteśmy w ogóle świadomi faktu, że ekipa Jaruzela (z nim samym na czele) planowała wprowadzenie drugiego stanu wojennego w... 1988 r., gdy na wiosnę i lato rozpoczęły się nowe strajki Solidarności. Dlatego też, gdy dziś widzę Adama Michnika - człowieka którego ja osobiście uważam za ogromnego szkodnika polskiej niepodległości, człowieka który wyrządził bardzo wiele zła społeczeństwu i narodowi polskiemu i który nawet nie potrafił w prostych słowach potępić agenturalnej działalności swoich rodziców, oraz zbrodniczych praktyk swego przyrodniego brata - Stefana Michnika, komunistycznego sędziego, zbrodniarza w todze, który bez mrugnięcia okiem skazywał na śmierć Żołnierzy Niezłomnych i polskich patriotów, a który zmarł w tym roku w wieku 91 lat w Szwecji - to naprawdę mam bardzo nieprzyjemne myśli. Może nie powinienem tak myśleć, ale jednak osobiście czuję duży żal, że Stefan Michnik zdążył uciec z tego świata i że nie został przedtem sprawiedliwie osądzony (tak, wiem - sam mówiłem i pisałem o dziele Plutarcha: "O odwlekaniu kary przez bogów", ale niestety, człowiek jest tylko człowiekiem i ma emocje - mnie również niekiedy te emocje dopadają). Może to jest miałkie i płytkie, ale jednak coraz częściej czuję gniew i żal, że bandyci odchodzą z tego świata nie doznawszy tutaj żadnej kary. W naszym kręgu cywilizacyjnym nie niszczy się grobów i nie pluje na nie - mimo wszystko - uważam że komuniści, zdrajcy i agenci czy to sowieccy, czy też niemieccy czy jacykolwiek inni - nie godni są spoczywać na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Sądzę że należałoby ich stamtąd "wyeksmitować" i pochować z szacunkiem, ale jednak gdzieś dalej - może nawet specjalne miejsce powinno się stworzyć dla zdrajców i zaprzańców Polski - aby tam, we własnym gronie, w nowej Alei Przyjaciół przy sobie spoczęli. I niech to będzie przestrogą dla wszystkich zdrajców (podobnie jak Szczęsny Potocki - symbol targowickiej zdrady, który po upadku Rzeczpospolitej - do której przyłożył swą rękę, deklarował potem, że Polski już nie ma i nie będzie, a każdy Polak powinien wybrać komu z państw zaborczych pragnie teraz służyć - "Ja sam - otwarcie deklarował - jestem już Rosjaninem!" Żołnierze Legionów Polskich, walczący we Włoszech u boku Napoleona Bonaparte w latach 1797-1799, powtarzali sobie potem trzy proste słowa: Szczęsny - Szuja - Szubienica. Niestety, sukinsyn też wymknął się sprawiedliwości).

Tak więc, gdy widzę dziś pijanego Adama Michnika, który w dziewiętnaście lat po ogłoszeniu stanu wojennego przez Jaruzelskiego, przymila się do tego sowieckiego pachołka i zdrajcy polskiego narodu, hańbiącego swą osobą mundur Wojska Polskiego, mówiąc że go kocha - to ja mam doprawdy odruch wymiotny. Jest to bowiem dla mnie tak niewyobrażalnie smutne i przerażające doświadczenie, że gdy pomyślę sobie na czym budowano tę dzisiejszą "niepodległą" Polskę - to czuję dreszcze, przechodzące mi przez plecy. Jezu - jakie to wszystko podłe!



"SYMBOL" DEMOKRATYCZNEJ POLSKI PO 89 r.
CZYLI PIJANY MICHNIK W WILLI JARUZELSKIEGO:

"JA GO KOCHAM!", "BEZ NIEGO NIC BY NIE BYŁO!", "JA GO KOCHAM!"




PS: Temat ten zamierzam kontynuować, gdyż warto omówić szczegółowo podstawy na jakich budowano "Ludową Polskę", aby następnie zrozumieć mechanizmy prowadzące do Stanu Wojennego i potem do transformacji ustrojowej, w wyniku której po czerwcu 1989 r. aktorka - Joanna Szczpkowska oficjalnie stwierdziła: "Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm". 




Nie, pani Joanno, komunizm się nie skończył, on się przefarbował na "nową nomenklaturę" uwłaszczoną na polskim majątku, które następnie wyprzedano w ręce obcego kapitału, tworząc z Polski swoistą formę zależności zarówno od Wschodu (na zasadzie zamiany bezpośredniego systemu kontroli państw satelickich przez Moskwę, na bardziej opłacalny system współzależności interesów), jak również od Zachodu (a przede wszystkim od Niemiec). W takim systemie byli zdrajcy (lub potomkowie zdrajców) czuli i czują się najlepiej, bowiem oni zawsze potrzebują nad sobą Pana, który będzie ich chronił (zresztą środowisko skupione wokół Gazety Wyborczej i Adama Michnika zawsze bardzo się obawiało i przestrzegało jednocześnie, przed zbyt szybkim rozkładem systemu komunistycznego, bowiem bali się oni owych: "demonów polskiego nacjonalizmu" jak je definiowali, które na razie spętane są przez komunę, ale jak te więzy zostaną poluzowane, to co będzie? te "demony" się zbudzą i nas wszystkich - potomków zaprzańców i sowieckich sługusów po prostu zjedzą. Tak, oni to mówili otwarcie i jasnym tekstem bez owijania w bawełnę). Tak oto narodziła się III Rzeczpospolita Polska.    





 CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz