CZYLI PRÓBA ODPOWIEDZI NA PYTANIE
CO TEŻ WYDARZYŁO SIĘ
W LANGWEDOCJI
W LATACH 60-tych XVIII WIEKU?
Wszystko zaczęło się latem roku 1764 w Langwedocji, w rejonie Gévaudan (południowa Francja). Wtedy to też po raz pierwszy pojawić się miała owa sławna później na całą Europę - "Bestia z Gévaudan", w której wytropienie i zastrzelenie włączyła się spora część okolicznej ludności, nie wyłączając wojska (potem obróciło się to przeciwko owym wysiłkom, gdyż gazety w Europie pisały, że Francuzi zbłaźnili się wystawiając do walki z bestią całą armię łowców, chłopów i okolicznych żołnierzy - a mimo to nie byli w stanie jej zabić). Rok 1764 nie był zbyt dobry dla Francji. Dopiero co "Królestwo Złotych Lilii" pozbawione zostało kolonii w Ameryce na korzyść Brytyjczyków i Hiszpanów (pokój paryski z 10 lutego 1763 r., kończący długą i krwawą Wojnę Siedmioletnią). A poza tym osobistą tragedią króla Ludwika XV, była wówczas śmierć (15 kwietnia 1764 r.) jego wieloletniej metresy i przyjaciółki - madame de Pompadour, która zmarła w Wersalu, w wieku zaledwie 42 lat (choroby i ciągła walka z królewskim otoczeniem oraz rodziną - szczególnie zaś córkami króla, które nie przepuściły żadnej okazji aby ubliżyć lub pognębić de Pompadour - niechybnie odcisnęły swoje piętno i w ogromnym stopniu przyczyniły się do jej przedwczesnej śmierci). Król pożegnał kondukt żałobny swej ukochanej, stojąc w strugach deszczu na tarasie swego pałacu i jedynie wzrokiem odprowadzając ją na miejsce wiecznego spoczynku. Lata po zakończeniu Wojny Siedmioletniej, to okres stopniowego, ale nieuchronnego kryzysu, który dwadzieścia pięć lat później doprowadził do wybuchu Rewolucji Francuskiej. Na domiar złego w Langwedocji zjawiła się wówczas dziwna bestia, zbierająca śmiertelne żniwo wśród okolicznych chłopów (a szczególnie chłopek, gdyż przeważnie atakowała kobiety i dzieci).
Ponoć po raz pierwszy owa bestia miała uderzyć 30 czerwca 1764 r. zabijając Jeanne Boulet, mieszkającą we wsi Ubas, z parafii św. Stefana de Lugdarès. Jednak byli tacy, którzy twierdzili, że nie był to pierwszy atak tego potwora, gdyż jako pierwsza zaatakowana miała być nieznana z imienia kobieta w rejonie Langogne, którą jednak ocalić od śmierci miały wypasane przez nią krowy, atakując napastnika swymi rogami. Na ile to była prawda, a na ile wymysł - tego nie wiadomo, lecz można powiedzieć iż owa ocalona kobieta nie starała się robić z tego faktu większego zamieszania i nawet nie określała zwierza, który ją napadł mianem "bestii", a mówiła jedynie iż był to: "jakby wilk, lecz to nie był wilk". W kolejnych tygodniach i miesiącach pojawiały się nowe informacje o atakach, których ofiarami padały głównie kobiety i dzieci. W grudniu 1764 r. ataki znacznie się zwiększyły i spowodowały one w tym miesiącu aż sześć ofiar śmiertelnych. W styczniu 1765 r. było ich już jedenaście, a w kolejnych miesiącach skala ta albo nieco opadała, albo też się zwiększała. Najwięcej ataków zanotowano zimą i wiosną 1764/1765 r., potem ta skala nieco opadała, aczkolwiek ataki trwały aż do jesieni 1767 r. gdy nagle "Bestia z Gévaudan" zniknęła i wszelki słuch po niej zaginął. Jednak przez te trzy lata prawdziwa psychoza ogarnęła nie tylko całą Langwedocję, ale i sporą część Francji, powodując napływ do Gévaudan (i okolic w których dochodziło do ataków), wielu śmiałków oraz żądnych przygód łowców, mających nadzieję upolować ową bestię. Różnie też ją przedstawiano, wielu twierdziło że przypomina ona wilka, pokryta jest czerwonawą sierścią, potrafi bardzo szybko biegać, szczęka jej opatrzona jest w ostre kły, na łbie posiada rogi niczym byk, lecz jej wielkość, zbliżona miała być do wielkości cielęcia.
Wciąż pojawiające się nowe ataki i niemożność ustrzelenia bestii, doprowadziły najpierw do aktywizacji władz tamtejszych prowincji: Langwedocji i Owernii, a dopiero potem sprawa doszła aż do Wersalu. Najpierw jednak postanowiono zorganizować wielkie łowy na potwora, które odbyły się w dniach 7 i 11 lutego 1765 r., a wyznaczony do tego zadania przez intendenta Langwedocji - de Guignard'a de Saint Priest'a - kapitan Duhamel, zwołał 20 tys. szlachty i chłopów z 73 parafii, ściągnął oddział dragonów z Clermont i najął "łowców wilków" z Normandii - braci d'Enneval. Ustrzelono wówczas jednak tylko kilka wilków, ale owej "bestii" nie udało się znaleźć. W kolejnych miesiącach znów było głośno o atakach i nowych ofiarach "Bestii z Gévaudan", a szczególnie okrutny i zuchwały był atak z 24 maja 1765 r. Tego bowiem dnia bestia zaatakowała w kilku miejscach i odgryzła ofiarom głowy. Zaczęto więc podejrzewać, że bestii tych jest więcej, niż jedna. W czerwcu zadanie "ubicia potwora", otrzymał sam królewski łowczy - Francois Antoine de Bauterne, który nie był już młodzieniaszkiem (miał 71 lat), a mimo to zabrał się do tego zadania z wielką werwą i odpowiedzialnością. Trzy miesiące tropił zwierza i wreszcie 21 września 1765 r. udało mu się ustrzelić (oczywiście była to zorganizowana nagonka, w której również uczestniczyło kilka tysięcy myśliwych w tym prawie cała okoliczna szlachta, chłopi i oficerowie pułku królewskiej gwardii) w lesie Pommier, nieopodal Saint-Marie-des-Chazes. Ubite wówczas zwierzę - był to wilk sporych rozmiarów - otrzymał co najmniej dwa strzały (w tym jedno w oko) a i tak nie od razu padł martwy i jeszcze próbował uciec w las. Upolowany wilk był duży, miał 1.81 m. długości i ogromne kły. Rozciągnięto go na szubienicy ustawionej na wozie, ciągniętym przez konia i zawieziono do miasteczka, gdzie też ściągnięto mieszkańców pobliskich wiosek, aby potwierdzili że to ta właśnie bestia napadała na stada i ludzi w całej okolicy. Tak też się stało - ludzie potwierdzili.
Niestety, nie oznaczało to końca ataków. 2 grudnia 1765 r. bestia znowu zaatakowała, tym razem dwóch młodych pasterzy krów. Nieskuteczność w jej ustrzeleniu i ciągłe wieści o nowych atakach, powodowały powszechne przerażenie ludności w całej okolicy, a nawet w większej części Langwedocji i Owernii. Ludzie twierdzili, że bestia jest postacią demoniczną i że kule się jej nie imają. Twierdzono też, że jej pojawienie się, to kara Boska za wypędzenie z Francji zakonu jezuitów (ludzie lubią dawać wiarę wydarzeniom niezwykłym, które tylko w bardzo ograniczony sposób są ze sobą powiązane i tak właśnie było w tym przypadku, gdyż zakon jezuitów został wygnany z Francji dopiero w listopadzie 1764, a ataki miały miejsce już z końcem czerwca tego roku). Pojawiały się też teorie (głównie wśród okolicznych chłopów) że bestia, to tak naprawdę czarownik, który potrafi przemieniać się w zwierzę, a także że dusze ludzi potępionych wcielają się w wilki i atakują ludzi (niektórzy przypominali sobie też dawne ostrzeżenia francuskich hugenotów - głównie proroka Jurieu - sprzed prawie stu lat - którzy przepowiadali pojawienie się w tych okolicach dzikiej "Bestii" i ostrzegali przed rozlew krwi niewinnej oraz prześladowaniami sprawiedliwych). Ludzie bali się więc wychodzić do lasu, a także po wsi po zmroku, gdyż bestia ta atakowała także błąkające się samotnie osoby na wsiach i w małych miasteczkach. Dlatego zbierano się w grupy i nasłuchiwano, a gdy tylko dało się słyszeć jakiś krzyk w oddali, wówczas całą grupą pędzono w to miejsce i niejednokrotnie dzięki temu ocalano życie, czy to napadniętej kobiecie, czy też dziecku. Ludzie co prawda się bali, ale jednak pomagali sobie nawzajem, wiedząc że w grupie znacznie łatwiej będzie im osaczyć i ubić owego potwora. Zdarzały się też zwycięskie pojedynki z bestią pojedynczych osób - mężczyzn, kobiet, a nawet dzieci. Przede wszystkim należało chronić szyje i okolice głowy, gdyż bestia najczęściej atakowała właśnie te miejsca, zdając sobie sprawę, że dzięki temu szybko może zadusić ofiarę. Ludzie opowiadali sobie przypadki, jak to zaatakowana matka, bohatersko i zwycięsko walczyła z bestią o swoje dzieci (tak, jak w miejscowości Rouget - 14 marca 1765 r.). Dwoje małych dzieci kobieta ta ocaliła, ale starsze, sześcioletnie, bestia porwała i uszła z nim w las. Wówczas nadbiegł pasterz z dużym psem pasterskim i ów pies poszedł w gęstwinę za bestią, dopadł ją i zmusił by puściła dziecko, choć sam odniósł poważne rany (szczególnie wokół pyska). Dziecko było wolne, ale odniesione rany (przede wszystkim głowy, którą bestia trzymała w pysku i za którą ciągnęła owe dziecko za sobą) sprawiły, że przeżyło tylko trzy kolejne dni. Takich przypadków było dość dużo (np. służąca walcząca z bestią w obronie swej pani), co też pokazywało determinację mieszkańców okolicznych ziem do wzajemnej obrony i ostatecznego rozprawienia się z niebezpieczeństwem.
Po czerwcu 1765 r. ataki były już mniejsze i obejmowały jedną lub dwie osoby w miesiącu. Tak było aż do początków listopada 1767 r. gdy bestia nagle zniknęła i już nigdy się nie pojawiła, a co za tym idzie zakończyły się też ataki na okoliczną ludność. Ludzie zastanawiali się, co też mogło być powodem pojawienia się bestii i czym ona właściwie była. Starano się powiązać tę sprawę z historią rodziny Marvejols, którzy (ojciec, matka i dwóch synów) zostali w 1762 r. oskarżeni o tresowanie wilków w celu ograbiania podróżnych i skazano ich za to na śmierć przez powieszenie. Wyrok został wykonany. Być może było w tym jakieś ziarno prawdy, a owe "Bestie z Gévaudan" (bo zapewne były co najmniej dwa, lub trzy tego typu osobniki, tym bardziej że ataki odnotowywano czasem tego samego dnia w różnych, znacznie oddalonych od siebie miejscach) może były jaką pozostałością po "stadzie" rodziny Marvejols, które to po ich śmierci musiało samo szukać pożywienia. Ale to oczywiście tylko jedna z hipotez, gdyż do dziś dokładnie nie wiadomo czym (lub... kim) była "Bestia z Gévaudan". Pozostaje nam więc jedynie gdybanina i bujna wyobraźnia, widząca w owej bestii wilkołaka, pumę, lub jakieś inne dzikie zwierzę, skrzyżowane z wilkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz