Łączna liczba wyświetleń

środa, 16 listopada 2022

BYLIŚMY - JESTEŚMY - BĘDZIEMY! Cz. XIII

CZYLI DAWNA POLSKA UCHWYCONA NA

KLISZY APARATU FOTOGRAFICZNEGO

 

 CZĘŚĆ PIERWSZA

WOJNA OBRONNA

(18 września 1939)

 
 
 

 
 
POCAŁUNEK NAJEŹDŹCÓW
(Żołnierz Wehrmachtu całuje czerwonoarmistkę)
WRZESIEŃ 1939
 

 
 
 SPOTKANIE NIEMIECKICH I SOWIECKICH BOJCÓW
WRZESIEŃ 1939
 

 
 
CZERWONOARMIEJCY GDZIEŚ NA WSCHODZIE POLSKI
WRZESIEŃ 1939
 

 
 
POWITANIE SOWIECKICH WOJSK 
(przez żydowską i ukraińską ludność polskich Kresów)
WRZESIEŃ 1939
 


 
BRZEŚĆ NAD BUGIEM
(Powitanie sowieckich i niemieckich najeźdźców)
WRZESIEŃ 1939




ROZBRAJANIE WZIĘTYCH DO NIEWOLI ŻOŁNIERZY WOJSKA POLSKIEGO
WRZESIEŃ 1939




BRZEŚĆ NAD BUGIEM
(Gen. Heinz Guderian i sowiecki komisarz Borowienski ustalają wspólną linię demarkacyjną, przewidzianą na mocy tajnego protokołu paktu Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939)
WRZESIEŃ 1939
 

 
 
 Nad ranem 18 września 1939 r. o godz. 0.30 w nocy Naczelne Dowództwo Wehrmachtu (OKW) wydaje rozkaz podległym sobie jednostkom, by ziemie polskie - ustalone w pakcie Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 r. - mające zostać przekazane Sowietom, "oczyścić z Polaków". Hitler tym samym - kosztem życia własnych żołnierzy - sprawia podarek Stalinowi, w podzięce za sowiecką inwazję na Polskę (której Niemcy wyczekiwali z ogromnym niepokojem i nadzieją na szybkie zakończenie walk na Wschodzie, niem rozpocznie się kampania na Zachodzie).
 
Jeszcze 17 września Sztab Naczelnego Wodza przenosi się z Kołomyi do Kosowa, oddalonego o niespełna dziesięć kilometrów od rumuńskiej granicy.
 
 Sowieci tymczasem rozrzucali tego typu ulotki:
 
"Rzołnierze Armii Polskiej!
Pańsko-burżuazyjny Rząd Polski wciągnowszy Was w awanturystyczną wojnę, pozornie przewaliło się. Ono okazało się bezsilnym rządzić krajem i zorganizować obronu. Ministrzy i gienierałowie, schwycili nagrabiono im złoto, tchórzliwie uciekli, pozostawiając armię i cały lud Polski na wolę losu (...) W te ciężkie dni dla Was potężny Związek Radziecki wyciąga Wam ręce braterskiej pomocy. Nie przeciwcie się Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej. Wasze przeciwienie bez kożyści i przerzeczono na całą zgubę. My idziemy do Was nie jako zdobywcy, a jako wasi bracia po klasu, jako wasi wyzwoleńcy od ucisku obszarników i kapitalistów (...) Rzucajcie broń! Przechodżcie na stronę Armii Czerwonej. Wam zabezpieczona swoboda i szczęśliwe życie".
 
Odezwa dowódcy Frontu Białoruskiego, komandarma 2 rangi Michaiła Kowalowa
(Te sowieckie cymbały nie znały nawet dobrze polskiej składni, ortografii i interpunkcji).
 
W obliczy beznadziejności położenia i realnej bezcelowości dalszej walki (mimo że opór wciąż trwał), 18 września o godz. 4:00 rano granicę polsko-rumuńską pod Czerniowcami przekroczyły najwyższe polskie władze państwowe: prezydent Ignacy Mościcki, premier Felicjan Sławoj-Składkowski, minister spraw zagranicznych Józef Beck oraz inne osobistości. Polskie władze zwolniły rząd rumuński z konieczności wypowiedzenia wojny Sowietom (do czego zobowiązywał ich układ sojuszniczy z 1921 r.), w zamian za swobodne przejście polskiego wojska i polskich władz przez terytorium Rumunii ku Morzu Czarnemu a następnie drogą morską do Francji. Tutaj rozpoczyna się intryga - do której jeszcze powrócę - a która miała na celu doprowadzenie do upadku rządu i... sojuszu z Sowietami.
 
Wciąż obowiązywał rozkaz Naczelnego Wodza kierowania się w kierunku granicy z Rumunią lub Węgrami, jednocześnie w sytuacji próby okrążenia lub rozbrojenia oddziałów przez Sowietów, należało podjąć z nimi walkę i cofać się na południowy-wschód (np. rozkaz płk. Stanisława Kopańskiego, wydany w imieniu szefa Sztabu Głównego, brzmiał: "Oddziały z bronią, które jeszcze nie odpłynęły, mają pozostać w terenie i zwracają się twarzą na wschód i walczą"). Co do oddziałów na Odcinku "Południe" wszystko było jasne i proste (generałowie: Kazimierz Fabrycy, Maksymilian Milan-Kamski, Aleksander Łuczyński, Gustaw Paszkiewicz czy Stefan Dembiński wraz ze swymi oddziałami przeszli granicę rumuńską), gorzej było z wojskami na Odcinkach "Środek" i "Północ", gdyż w pierwszym przypadku wycofywanie się mogło zostać odcięte przez siły sowieckie, a w drugim można było przejść tylko na Litwę lub na Łotwę (w tym drugim przypadku tylko niewielka i oddalona daleko na północy część oddziałów), Litwie zaś nie ufano (do 31 marca 1938 r. Litwa nie utrzymywała z Polską żadnych stosunków, ani dyplomatycznych, ani gospodarczych, ani nawet telefonicznych czy pocztowych, była to prawdziwa "dzika granica" przez prawie dwadzieścia lat - od zajęcia Wilna przez oddziały gen. Żeligowskiego - 9 października 1920 r. Przywrócenie stosunków dyplomatycznych nastąpiło dopiero po wydaniu Litwie ultimatum - 17 marca 1938 r. z żądaniem przywrócenia normalnych kontaktów międzypaństwowych pomiędzy Polską a Litwą, a owe ultimatum związane było ze śmiercią jednego z żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza - 24-letniego szeregowego Stanisława Serafina, zastrzelonego 11 marca 1938 r. przez litewskich policjantów, próbujących osłonić przerzucanych do Polski agentów).
 
Naczelny Wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły nie przekroczył granicy wraz z rządem, zamierzał bowiem przedostać się do Lwowa i tam stanąć na czele obrony miasta - dając tym samym wojsku, sojusznikom i światu jasny sygnał: Polska zdradziecko napadnięta przez hitlerowskie Niemcy i Związek Sowiecki, wciąż się broni, wciąż walczy Warszawa, walczy Modlin, walczy Lwów, Grodno, walczy Hel, wciąż znad Bzury przebijają się polskie oddziały ku Warszawie. Było oczywiste że w tych warunkach dalej wojny na polskiej ziemi prowadzić się nie da, dlatego też czym prędzej należało wyprowadzić wojska przez granicę do państw sojuszniczych (czyli głównie do Francji) i wraz z aliantami zachodnimi dalej kontynuować walkę aż do pełnego zwycięstwa i wyzwolenia całości ziem polskich spod niemieckiej i sowieckiej okupacji. Dlatego też początkowo Naczelny Wódz nie zamierzał opuszczać kraju, jednak przekonany przez Becka o wynegocjowaniu umowy z Rumunami, co do bezpiecznego przejścia polskich władz i wojska na Zachód, postanowił ostatecznie również przekroczyć granicę rumuńską. Tak powstał mit ucieczki władz i zdrady walczącego narodu przez legionowe elity, które przecież wywalczył tę Polskę i poświęciły Jej swoje młode życie, krew i marzenia. Jak wielką, kardynalną bzdurą był zarzut ucieczki, zdrady i porzucenia wojska przez Naczelnego Wodza, niech zaświadczy opinia zmarłego już prof. Wieczorkiewicza, który pisał: "Trzeba być człowiekiem zupełnie nie znającym historii Polski, aby widzieć w niej (ucieczce) coś złego. To samo zrobił w 1809 i później w 1813 książę Józef Poniatowski, a w 1831 naczelny wódz powstania listopadowego. Gdy walka militarna nie ma szans, trzeba opuścić kraj i próbować kontynuować ją gdzie indziej. (...) Mam tylko jedno zastrzeżenie do naczelnego wodza, który się wahał, co ma zrobić. Wracać do okupowanej Warszawy i walczyć do końca czy też, na co namawiali go wszyscy, wyjechać. Chociaż opuścił kraj później niż Mościcki i rząd, to powinien był to zrobić jeszcze później. Proponowano mu, i to genialne, żeby przekroczył granicę z karabinem w ręku, ostrzeliwując się symbolicznie nadciągającym oddziałom sowieckim. Byłby to piękny czyn i myślę, że wtedy nikt nie mógłby mieć do niego nawet cienia pretensji".
 
A ci wszyscy krytykanci na sowieckim żołdzie (Stalin przecież marzył o złapaniu Mościckiego, Becka a przede wszystkim Rydz-Śmigłego), ci świętojebliwi patryoci z Komitetu Obrony Demokracji Frontu Morges, ci kapitulanci, widzący w Sowietach nadzieję na dalszą walkę z Niemcami, oraz ci, którzy dziś krytykują takie postawy z punktu widzenia wyboru przez Polskę "złych sojuszy" - chciałbym się zapytać, co oni wszyscy by uczynili w sytuacji kompletnej klęski i załamania się wszystkich możliwości obrony (to znaczy dalsza walka oznaczała tylko możliwość honorowej śmierci na polu bitwy). Jakie postawy i jakich sojuszników by nam doradzali, bo odpowiedź wydaje mi się dosyć oczywista, ale daruję sobie dalsze wyzłośliwianie się. Poza tym, przecież to samo uczynił gen. Władysław Anders z polskim Rządem po klęsce Francji w czerwcu 1940 r. Też "uciekł" do Wielkiej Brytanii. I co? On nie jest za to krytykowany? A co uczynili rządzący w innych krajach? Z Norwegii "uciekł" król Haakon IV wraz z rządem, z Jugosławii król Piotr II, z Holandii królowa Wilhelmina, z Grecji król Jerzy II. Jedynie w Belgii pozostał król Leopold III i Niemcy zrobili go swoją marionetką. Rząd francuski "uciekł" z Paryża w 1940 r. z zamiarem przedostania się do Algierii i dalszej kontynuacji wojny (szybo jednak plan ten został porzucony), z Filipin zaś również "uciekł" przez Japończykami Ostatni Bóg Wojny - gen. Douglas MacArthur (prezydent Roosevelt osobiście wydał mu rozkaz ewakuacji). Wszyscy oni stali się w swoich krajach bohaterami narodowymi, byli cenieni i uważani za światłych przywódców i strategów. Problem jednak z naszą historią jest taki, że myśmy nie mieli możliwości powrócić do kraju po wojnie. Powojenna Polska była bowiem już sowiecką satelitą i zarządzana była przez jawnych i niejawnych agentów Moskwy. Ot, cała popularność mitu "wrześniowej ucieczki".
 
Przejdźmy zatem teraz do działań wojennych. Otóż, granicę państwa na Odcinku "Północ" osłaniały trzy pułki Korpusu Ochrony Pogranicza: Głębokie, Wilejka i Baranowicze. Pułk KOP Głębokie składał się z dwóch baonów: Łużki i Podwiśle; szczególnie ten pierwszy stawił zażarty opór, zginęła połowa żołnierzy baonu a druga połowa dostała się do sowieckiej niewoli (i została natychmiast rozstrzelana). Bohaterstwem wykazała się też 1 kompania Małaszki (wchodząca w skład KOP Głębokie) która broniła miasteczka Dzisna nad graniczną rzeką Dźwiną. Wojska sowieckie przeprowadził tam przez Dźwinę (służąc jako przewodnik) młody Żyd o nazwisku Szulman (syn właściciela sklepu bławatnego w mieście), a do walki przeciw wkraczającym Sowietom dołączyli policjanci i uczniowie miejskiego gimnazjum. Walka była jednak krótka, gdyż przewaga Sowietów była bezdyskusyjna. Większość została zabita a nieliczni trafili do niewoli. Część baonu KOP Podwiśle przedostało się na granicę łotewską (na Litwę ich nie wpuszczono), tam podpułkownik Jan Światkowski wygłosił krótkie przemówienie tymi oto słowy: "Idziemy dalej walczyć do Francji, kto chce - może wracać do domu". Część żołnierzy zdjęła mundury, część cywilów je założyła; wystawiono też czujki aby Sowieci nie odcięli im drogi odwrotu i przygotowywano się do przekroczenia granicy (nastąpi to w nocy z 20 na 21 września). Pułk KOP Wilejka składał się z trzech Baonów: Budsław, Krasne, Iwieniec oraz szwadron kawalerii.  Tutaj również podjęto zażarte walki obronne, ale po odcięciu central telefonicznych i magazynów, wycofano się (przy sporych stratach) w kierunku zachodnim. Ostatecznie tylko drobnej części Baonu Budsław udało się przedostać na Litwę, Baon Krasne został rozbity przez Sowietów pod wieczór i w nocy z 18 na 19 września pod Oszmianą. Szwadron kawalerii Iwiniec zdołał w całości przedostać się na Litwę. Podobnie było z Pułkiem KOP Baranowicze, który został rozproszony do 19 września (ci oficerowie, którzy dostali się do sowieckiej niewoli i nie zostali zastrzeleni od razu, potem znaleźli się na liście ofiar katyńskich).
 
Wilno od 17 września rozpoczęło przygotowania do obrony. W mieście znajdował się Ośrodek Zapasowy 1 Dywizji Piechoty Legionów, dołączało też wiele baonów KOP znad granicy litewskiej. W sumie było kilkanaście tysięcy wojska oraz tysiące zgłaszających się ochotników (w tym wielu osadników wojskowych - np. z osady Feliksowo w powiecie oszmiańskim, przybył płk. Stanisław Rybicki  - dwukrotny kawaler krzyża Orderu Virtuti Militari za walki z bolszewikami w 1919 i 1920 r.; niestety, problemem było uzbrojenie - które w większości zostało wysłane na front niemiecki. Ostatecznie w sytuacji braku broni i amunicji dla zgłaszających się ochotników, postanowiono zrezygnować z obrony miasta (choć w kierunku Wilna zmierzał gen. Wacław Przezdziecki z paroma pułkami kawalerii, dyonem pancernym Podlaskiej Brygady Kawalerii i pewną liczną dział przeciwlotniczych). 18 września postanowiono ostatecznie (po rozmowie juzowej płk. Okulicza-Kozaryna z załamanym psychicznie gen. Józefem Olszyną-Wilczyńskim) że miasto bronione nie będzie (przy czym Olszyna-Wilczyński nie wydał takiego rozkazu, a zalecał Okuliczowi-Kozarynowi jedynie takową "radę", a brzmiała ona: "A więc namyślcie się i rozstrzygnijcie w swoim sumieniu". Notabene, taką samą "radę" miał Olszyna-Wilczyński dla Przezdzieckiego w rozmowie telefonicznej, ale ten nie posłuchał go i pomaszerował - gdy już było wiadome że Wilno się nie borni - na Grodno). Płk. Okulicz-Kozarym wydał rozkaz, że Polska nie jest w stanie wojny z Sowietami (poważnie, a to niby dlaczego? Bo co, wojna nie została wypowiedziana? A czy Hitler atakując 1 września wypowiedział nam wojnę? Strona zaatakowana nie ma potrzeby wypowiadać wojny agresorowi, o czym pan pułkownik pewnie zapomniał), nic dziwnego, że większość oficerów (ppłk. Pawlik, ppłk, Grad-Soniński i ppłk. Obtułowicz) otwarcie stwierdzili że to zdrada i opuścili lokal dowództwa. Szybko też, przed budynkiem Rejonowej Komendy Uzupełnień zebrał się tłum ochotników, jasno dających do zrozumienia co sądzą o rozkazie kapitulacji. Powszechnie krzyczano "zdrada!", były też przypadki samobójstw wśród oficerów. W takiej sytuacji  wymieniony wyżej płk. Rybicki (któremu wcześniej oferowano dowództwo obrony Wilna, na zasadzie zamachu, po aresztowaniu Okulicza-Kozaryna; ten jednak odmówił) parę godzin po wydaniu owego rozkazu, wygłosił przemówienie przez radio, że oto doszło do niesamowitego wprost odwrócenia losów wojny, że w Niemczech wybuchła rewolucja, Hitler, Ribbentrop i Goebbels zostali aresztowani i przebywają teraz w więzieniu, że Niemcom wojnę wypowiedziały Stany Zjednoczone, Włochy i parę innych państw, oraz że Sowieci - na wieść o tym wszystkim - zatrzymali się. 
 
Po dotarciu tej nieprawdziwej (i w dużej mierze służącej jedynie podbudowie ducha bojowego) informacji do Okulicza-Kozaryna, ten nakazał wstrzymanie zarządzeń odwrotowych (ku granicy litewskiej) do godz. 18:00. O 17:10 jednak dotarła wiadomość od dowódcy południowego odcinka obrony miasta, że czołgi sowieckie są pod miastem i pytaniem - co robić?  Okulicz-Kozaryn po dziesięciu minutach zwłoki, oświadczył: "Strzelać!". Niestety, rozkaz ten przyszedł za późno i sowieckie czołgi minęły już pierwszą linię piechoty, co oznaczało że podjęto walkę dopiero odwodami, a te były nieliczne. W tym czasie płk. Okulicz-Kozaryn wydał rozkaz wysłania jednego z oficerów (dobrze mówiących po rosyjsku) do sowieckiego dowódcy czołgów, z zapytaniem "czego chcą?" (zapewne przyjechali na herbatkę, to przecież oczywiste 😨), a o 17:30 wydał ostateczny rozkaz odwrotu z miasta. Podpułkownik Podwysocki pojechał z rozkazem zapytać się Sowietów "czego chcą", ale daleko nie dojechał, bo został ostrzelany i musiał zawrócić, natomiast Okulicz-Kozaryn opuścił lokal Dowództwa i wyjechał w Wilna. O 18:30 do Dowództwa zadzwonił poseł polski na Litwie - Franciszek Charwat, domagając się, aby miasto nie padło bez walki, nie było już jednak osoby decyzyjnej. Co prawda ppłk. Podwysocki o 19:45 nakazał wstrzymanie odwrotu, ale nie miało to już żadnego znaczenia, jako że większa część sztabu Dowództwa wyjechała wraz z wojskiem a duża część łączności została zdemontowana. W takich warunkach o godz. 20:30 ponownie nakazano wymarsz ku Litwie (płk. Rybicki zapisał w swym sprawozdaniu: "Zmylone - oszukane miasto, świecznik polskiej kultury na północy został porzucony, wydany na łup moskiewskiej dziczy"). Oczywiście nie znaczy to, że walk pod Wilnem nie było, jednak były to walki nieskoordynowane, nieco chaotyczne. Np. na ulicy Beliny zmuszono do wycofania cały sowiecki baon czołgów po zniszczeniu jednego sowieckiego czołgu. Na Ostrobramskiej do walki weszła bateria dział przeciwlotniczych (o godz. 23:00 wycofała się z miasta). Do walk dochodziło w okolicach cmentarza na Rossie, a także przed mauzoleum z sercem Marszałka Piłsudskiego (gdzie walczyli grupa harcerzy).
 
O świcie 18 września wobec zdecydowanej przewagi wroga, cofnęły się nad wschodniej granicy Bataliony Korpusu Ochrony Pogranicza - Kleck i Ludwikowo. Posuwały się w kierunku zachodnim na Łuniniec. Podobnie rzecz ma się z Batalionem Sienkiewicze, zaś Batalion Dawidgródek wycofuje się do Stolina. W Nowogródku, po otrzymaniu telefonu z informacją o sowieckiej agresji, wojewoda nowogrodzki - płk. w stanie spoczynku Adam Sokołowski (do 1935 r. szef gabinetu Marszałka Piłsudskiego w Ministerstwie Spraw Wojskowych), wykonał telefony do podległych mu starostów. A tak to opisuje on sam w swym pamiętniku: "Kolejno połączyłem się telefonicznie z trzecim nadgranicznym starostą Weze w Wołżynie. Ponieważ on objął to stanowisko dość niedawno, nie zdążyłem go dostatecznie poznać, więc nieco się obawiałem, czy w tak krytycznej sytuacji wytrzyma nerwowo i nie straci głowy. Zameldował mi się szybko przy telefonie i świadomie rozpocząłem z nim rozmowę w tonie, jakby nie zaszło nic szczególnego: "Dzień dobry, Panie Starosto, co u Pana słychać?" Na to mi odpowiedział z pełną energią w głosie: "Wszystko w porządku, Panie Wojewodo". Na to ja: "Cieszę się z tego bardzo, a przede wszystkim z tego, że słyszę Pana w dobrej formie. A teraz proszę mnie uważnie słuchać. Sowiety przekroczyły naszą granicę w powiatach nieświeskim i stołpeckim dziś o świcie. Niewątpliwie przekroczyły one i Pańską granicę. Proszę natychmiast nawiązać łączność z Wołmą i Iwieńcem, do których to miejscowości zapewne już wkroczyli, albo wkraczają właśnie, i o wyniku proszę mi szybko zameldować. Jednocześnie proszę przygotować ewakuację urzędów i policji do Wilna". Wojewoda Sokołowski opuścił Nowogródek jeszcze przed południem 17 września 1939 r. "nie chcąc wpaść w ręce wojsk sowieckich" - jak pisał i pojechał po swą żonę i dwu synów do powiatu święciańskiego na Wileńszczyźnie, skąd (choć żona - Anna nalegała na przekroczenie granicy łotewskiej) pojechali do Święcian. Starosta nowogródzki Adam Milewicz wraz z żoną Anną też planowali wyjechać na Litwę, ale ostatecznie pani Anna zrezygnowała z ewakuacji z Wilna, odstępując miejsca w samochodzie dwóm prokuratorom z Nowogródka. Samochód ten zresztą był tak załadowany, że ludzie nie tylko siedzieli ściśnięci wewnątrz, ale jeszcze stali na stopniach. Tak dojechano i przekroczono granicę litewską (po latach pani starościna Anna Milewiczowa pisała z satysfakcją, że owi młodzi ludzie (Jerzy Dietrich i Aleksander Stambrowski), którym odstąpiła miejsca w samochodzie, potem znaleźli się w Polskim Wojsku na Zachodzie i przeżyli.
 
A teraz, jak widział wkraczających do Polski Sowietów, dziennikarza "Czerwonego Sztandaru" (organu lwowskich komunistów) Emil Szirer, który spotkał ich na trasie wiodącej do Kowla. Tak to spotkanie opisał w "Czerwonym Sztandarze" z 5 grudnia 1939 r.: "Pierwszy raz spotkałem radzieckich ludzi na kowelskiej szosie. Wyszliśmy im naprzeciw parę kilometrów. Stali przy swoich tankach i samochodach ciężarowych, ubrani w długie szynele czerwonoarmistów - poważni, spokojni, uśmiechnięci. Ten młody chłopak, wsparty o karabin, jeszcze na wiosnę w swojej rodzinnej wsi nad Dnieprem orał traktorem obszar kołchozowej roli. Wczoraj kołchoźnik, dziś czerwonoarmista. (...) Wmieszałem się w zbrojny i przyjazny tłum. Przyszliśmy dużą grupą powitać ich proletariackim słowem na progu miasta. - Przynosimy wan oręż i pokój - mówi do grupy chłopców podkowelskich czerwonoarmista. - Czas towarzysze, chwycić za oręż i tak jak my - mocno go w rękach dzierżyć". (...) - Nasz kraj - mówi inny, z jasnym puszkiem na wardze - rządzi się wielką Stalinowską Konstytucją. Stalinowska Konstytucja to kodeks radzieckiej moralności i socjalistycznej etyki". Ów Emil Szirer - jeśli jego historia nie została specjalnie wymyślona i jest prawdziwa - zapewne miał duże szczęście, gdyż w normalnej sytuacji po spotkaniu "polskiego komunisty" przez czerwonoarmistów, czekałaby go kula w łeb; a to z tego powodu, że Stalin po prostu wydał wyrok na "polskich komunistów" jak i na całe państwo i naród polski. Polacy mieli zniknąć jako naród a Polska jako państwo i w tym świecie nie przewidziano miejsca nawet dla "polskich komunistów" (których Stalin podejrzewał o działalność szpiegowską). Nic dziwnego że Komunistyczną Partię Polski moskiewski Komintern rozwiązał już w 1938 r. Był to wstęp do całkowitej likwidacji państwa, narodu i wszelkich oznak polskości (nawet tych skomuszałych). Dopiero w 1940 r. Stalin zaczął powoli zmieniać swoją politykę w tej mierze. Przejawem tego było przyjęcie na Kremlu (pod koniec stycznia 1940 r.) Wandę Wasilewską (córkę Leona Wasilewskiego, jednego z najbliższych współpracowników Józefa Piłsudskiego). Po tym spotkaniu Wasilewska uzyskała nieformalną pozycję pełnomocnika Stalina do spraw polskich, zaraz też została przyjęta do partii bolszewickiej i "wybrana" deputowaną do Rady Najwyższej Związku Sowieckiego. Wasilewską Stalin obdarzał niemal bezgranicznym zaufaniem, co powodowało, że jej pozycja znacznie wzrosła - była bowiem fanatyczną wręcz zwolenniczką państwa sowieckiego.
 
A teraz relacja Stanisława Stommy - redaktora naczelnego "Kuriera Wileńskiego": "W niedzielę 17 września rano, gdy przybyłem do swego gabinetu w "Kurierze Wileńskim", dyżurny redaktor słuchał radia, które nadawało wiadomość, że Armia Czerwona przekroczyła polską granicę i szybko posuwa się naprzód. Zrozumiałem od razu cały sens tej wiadomości: był to koniec realnego państwa polskiego. A czym stawaliśmy się my, obywatele tego państwa? Mieliśmy się stać poddanymi, niewolnikami Hitlera lub Stalina. Wejście pod ich władzę musiałoby się wiązać z rezygnacją z wszelkiej duchowej niezależności. Jeszcze królowie pruscy albo carowie z dynastii Romanowych rozumieli przynajmniej słowo "tolerancja". Teraz było ono kategorycznie wykreślone ze słownika państw totalitarnych, ośmieszone jako wyraz burżuazyjnej dekadenci. Zostawało niewolnictwo w najdokładniejszym tego wyrazu zrozumieniu. Od razu rankiem 17 września zdecydowałem się, że ja w Wilnie okupowanym przez Sowiety nie zostanę. Nie miałem najmniejszych zlodzeń, czym będzie okupacja sowiecka. Pod panowaniem hitlerowskich Niemiec można by może przetrwać biernie, podporządkowując się milcząco narzuconej władzy, ale w Sowietach wymagano powszechnej mobilizacji politycznej "obywateli". Zresztą, miałem na koncie kilka artykułów antykomunistycznych i rozumiałem, co to znaczy. Zgłosiłem się do mojego przyjaciela Antoniego Golubiewa, który myślał podobnie jak ja, i zaproponowałem: idźmy piechotą na Litwę".
 
Wciąż trwa obrona Helu i Kępy Oksywskiej i mimo ataku artylerii, dział pancernika Schleswig-Holstein oraz licznych łodzi torpedowych i trałowców, polskie Wybrzeże ciąż walczy, dając jasny sygnał mamy prawo do Bałtyku, to morze jest też nasze (w szkole podstawowej w Gdyni [w wieku siedmiu lat, czyli był to rok szkolny 1988-89] uczyłem się pieśni: "Morze, nasze Morze, będziem ciebie wiernie strzec, wiernie strzec. Mamy rozkaz cię utrzymać, albo na dnie, na dnie twoim lec. Albo na dnie, z honorem - lec!").
 
 

 
 Kończy się bitwa nad Bzurą (określana przez nazistowską propagandę jako "największa bitwa wszechczasów"). Resztki polskich Armii Poznań i Pomorze usiłują się przedrzeć do Warszawy i Modlina. Najbliżej stolicy jest Grupa Operacyjna Kawalerii gen. Romana Abrahama, która (pomimo ciężkich walk) wciąż prezentuje znaczną siłę bojową. Łącznie w stolicy znajduje się 180 tys. żołnierzy (duża część z nich jednak jest ranna lub niezdolna do walki). Niemcy tymczasem nacierają na Łomianki i przerywają łączność Warszawy z twierdzą Modlin.

Pułkownik Porwit - dowódca zachodniego odcinka Obrony Warszawy, inicjuje na przedpolu akcje dywersyjne i nękające - co noc wysyła pluton ułanów ze 144 Pułku Piechoty, na zwiad terenu pomiędzy własną linią obrony a oddziałami przebijającymi się ku Warszawie z Puszczy Kampinowskiej (gen. Kutrzeba prosił bowiem gen. Józefa Rómmla - dowódcę Obrony Warszawy o wsparcie i "podanie ręki" jego wojskom, idącym ku Warszawie, Rómmel jednak niczego nie uczynił o co potem Kutrzeba miał do niego żal. Porwit zaś - nie zgadzając się ze stanowiskiem dowódcy obrony miasta, działał bardziej na własną rękę). Podobnie czyni major Zborowski, formując Specjalny Oddział Szturmowy, operujący na zachodnim przedpolu obrony miasta i likwidujący grupy wysyłanych niemieckich patroli i szpic. Do walki włącza się też dywersja, czyli żołnierze ubrani po cywilnemu, którzy przenikają na niemieckie pozycje i niszczą tabory, zabijają kanonierów przy działach i prowadzą wywiad (Niemcy bardzo się bali owych "partizanen" i strzelali do każdego, kto się pojawił w ich polu widzenia, szczególnie nocą. Dowództwo stwierdzało w raporcie przesłanym do Berlina, że wielu żołnierzy ma tak rozstrojone nerwy, że gotowi są strzelać nawet do swoich, biorąc ich za "polskich partyzantów").

Grupa Operacyjna gen. Franciszka Kleeberga odparła niemieckie uderzenie na Kobryń i skierowała się w kierunku Kowla. W Lasach Janowskich wciąż walczy - na czele dywizji Armii Małopolska - gen. Kazimierz Sosnkowski, próbując przebić się do Lwowa. Armia Frontu Środkowego (gen. Piskora) również usiłuje przedrzeć się do Lwowa, tocząc ciężkie boje pod Tomaszowem Lubelskim. 

A tymczasem po przekroczeniu granicy polsko-rumuńskiej Rząd polski i Naczelny Wódz i wszelkie oddziały wojskowe (w tym 100 samolotów bojowych) zostaje internowanych przez władze rumuńskie (polskie zaś Łosie i Karasie Rumuni włączają do swoich sił powietrznych - sprawdzą się potem w czasie wojny ze Związkiem Sowieckim po 22 czerwca 1941 r.).

A tymczasem Anglicy i Francuzi pozostają bierni - pewnie liczą że wojna ich ominie. 😏
      
 

 
 
PS: Moskiewscy bandyci wystrzelili rakiety które spadły na polską ziemię i zabiły dwie osoby w powiecie hrubieszowskim. Cóż, "matuszka Rassija" - bandycki kraj, który nie ma już prawa dłużej istnieć w takiej formie - szykuje się właśnie do galopującego rozpadu. 
 
 

 
A tymczasem - tak jak pisałem kilkanaście dni wcześniej, Ukraina zajęła Chersoń. A następny będzie Krym, Zaporoże, i Donbas i "operacja specjalna" skończy się totalną kompromitacją tych żałosnych zbrodniarzy u władz ruskiego miru.                  
 
  
 
 

 
CDN.
  

2 komentarze:

  1. Co do Ukrainy obecnej to ja bym w ogóle im nie wierzył. My będziemy mieli z nimi problem. Zobacz kto jest teraz Ministrem Spraw Zagranicznych w rządzie Ukrainy. Popierający Banderę zwolennik.

    Ukraina to bandycki naród, który jest wymieszany przez Polaków i Ruskich. Ale w większość to oni nam zadawali szpilę w plecy przy każdych możliwych okazjach przez czas istnienia I i II RP.

    Im szybciej wrócą do siebie po wojnie tym lepiej dla nas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście że po zakończeniu wojny duża część Ukraińców wróci do swego kraju (część z nich zapewne zostanie, ale to będzie mniejszość). Nie zmienia o faktu, że w ŻYWOTNYM interesie Polski (i nie tylko Polski) jest całkowite i niepodważalne zwycięstwo Ukrainy w tej wojnie, tym bardziej że Ukraińcy są zdeterminowani i nieustannego bombardowania, nie załamują się na duchu, czego już nie można powiedzieć o naszych sojusznikach na Zachodzie.

      Żełeński ostatnio powiedział wprost: "Możemy nie mieć pieniędzy, ale nike nie pozbawi nas ducha". Kto jeszcze potrafiłby tak powiedzieć w dzisiejszej Europie? Armie europejskich państw to jest kpina, nawet Armia USA też już nie prezentuje takiego poziomu, jak było to w latach 80-tych czy nawet jeszcze 90-tych. Antykulturowa rewolucja spod znaku lgbt i gender wyżarła ludziom mózgi i pozbawiła odpowiedzialności nie tylko za własny kraj, ale również za siebie samego.

      Kto będzie bronił nie tylko Ukrainy, ale również nas samych, gdyby doszło do poważniejszego konfliktu? Dlaczego z ruskiego pocisku, jaki spadł w Przewodowie zrobiono nagle ukraiński, który spadł przez pomyłkę? Odpowiedź na to pytanie jest prosta, dlatego tak postąpiono, ponieważ już samo uruchomienie Artykułu 4 Paktu Północnoatlantyckiego mogło okazać się totalną kompromitacją, gdyż wystarczyłoby, aby tylko jeden kraj NATO wyłamał się z tego i już sama spoistość Paktu Północnoatlantyckiego stanęłaby pod znakiem zapytania, a tutaj przecież tylko chodziło o podjęcie wspólnych naraz w celu wypracowania jednego stanowiska. To było niemożliwe i dlatego Biden tak nalegał na zrobienie z tego "ukraińskiej pomyłki".

      Musimy zdawać sobie sprawę, że NIKT nam nie pomoże w przypadku konfliktu (może poza USA i Wlk. Brytania ale i te państwa będą dawkowały pomoc i starały się zbytnio nie "drażnić" Putina). Dlatego celem musi być stworzenie własnej silnej armii, która będzie mogła odeprzeć napastnika i przejść do ofensywy (nasza sytuacja geopolityczna jest o tyle lepsza niż w 1939 r. że dziś walczylibyśmy tylko z jednym przeciwnikiem, a nie z dwoma). Ale, nim to nastąpi, to właśnie Ukraina stanowi swoisty mur bezpieczeństwa, odgraniczający cywilizację euroatlantycką od ruskiego miru. Tylko Ukraina i dlatego każdy atak na ten kraj w tej sytuacji, jest godzeniem w bezpieczeństwo i niepodległość własnego kraju i narodu.

      Usuń