Łączna liczba wyświetleń

środa, 23 listopada 2022

NIEWOLNICE - Cz. LXV

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI

 

 
 

 HISTORIA TRZECIA

SARAH

NIEWOLNICA SEKSUALNA

Cz. XII

 
 
 

 
 
DROGA DO WOLNOŚCI
 
 
 Ucieczka. To słowo tłukło mi się po głowie. Dzień i noc, trzeźwa czy naćpana, nagle miałam coś silniejszego niż narkotyki - determinację, żeby uciec. Było to maleńkie światełko, bardzo odległe, na końcu długiej ciemnej ścieżki. Ale się pojawiło. I wiedziałam, że muszę odnaleźć drogę do niego. Ale jak? Po zabójstwie Par miałam wrażenie, że Gregor i Pavlov mają mnie ciągle na oku. Nawet kiedy nie było ich w pobliżu, wiedziałam, że oni sami albo któryś z ich ludzi obserwuje mnie, żebym przypadkiem nie spróbowała ucieczki. Sprawy nie ułatwiało również to, że pojawiało się coraz więcej pogłosek o specjalnej jednostce policji. I nie były to tylko plotki. Przy mojej witrynie stanęło kiedyś dwoje nieznajomych - mężczyzna i kobieta - którzy próbowali mnie nakłonić, żebym z nimi porozmawiała. Mężczyzna twierdził, że ma na imię Leon, kobieta przedstawiła się jako Helène. Wyglądali młodo, ale nieprzyjemnie - mieli na sobie zwykłe, codzienne ubrania i w jednej chwili nabrałam co do nich podejrzeń. Byłam pewna, że to podstawieni agenci - kolejny test Gregora na dziewczynach. To Leon pojawiał się najczęściej. Kręcił się pod moją witryną, przypatrywał mi się uważnie, jakby moja twarz wydawała mu się znajoma. Od dawna nie przyglądałam się klientom, których obsługiwałam - jakie znaczenie miało to, jak wyglądają? - ale majaczyło mi się, że wcześniej go nie widziałam. Za trzecim razem wszedł po schodach na górę i powiedział, że jest gliniarzem i pracuje w jednostce specjalnej spoza dzielnicy. Nie miałam zamiaru dać się na to nabrać. Udawanie policjanta z komendy na drugim końcu miasta było klasyczną zagrywką ludzi Gregora. Kazałam mu spadać. Ale wręczył mi pieniądze i powiedział, że nie chce seksu, tylko porozmawiać.
 
- Opowiem ci pewną historię. Po mieście krążą pogłoski o młodej Angielce, która została ściągnięta do Amsterdamu przez naciągacza. Podobno była niewinną dziewczyną, dobrą, przekonaną, że przyjeżdża tu do pracy, żeby być opiekunką. Ale stało się inaczej. Mężczyzna, który ją zwabił, zmusił ją do prostytucji gdzieś w Holandii, a potem przekazał ją innemu mężczyźnie. Słyszałaś o kimś takim? 
 
Przyglądał mi się uważnie. Patrzył prosto w oczy i ponaglał mnie, żebym coś powiedziała. Ale nie byłam w stanie otworzyć ust ani wymówić słowa. Skąd to wszystko wiedział? Pewnie, że opowiedziałam moją historię innym dziewczynom, które pracowały w dzielnicy, chyba dziesiątkom. Czyżby któraś z nich puściła parę? Chyba żadna nie byłaby tak głupia, żeby rozmawiać z policją. A poza tym, czemu miałyby komukolwiek opowiadać o mnie? Nie, coś mi nie grało. To nie był prawdziwy policjant. Któryś ze szpiegów Gregora próbował mnie podejść i sprawdzić. Stąd wiedział o młodej Angielce podstępem wrobionej w prostytucję. "Nie ufaj mu, bo skończysz jak Par" - pomyślałam. Och, jak bardzo chciałam wierzyć, że to prawdziwy policjant. Marzyłam, żeby okazał się szczery i chciałam powiedzieć mu prawdę, żeby mnie chwycił, otworzył szklane drzwi mojego więzienia i zabrał mnie w bezpieczne miejsce. Pragnęłam tego tak bardzo, że chociaż wargi miałam zaciśnięte, oczami musiałam go błagać, żeby wydusił ze mnie całą historię. W końcu zaczął się zbierać do wyjścia. Wcisnął mi przedtem do ręki małą, sztywną karteczkę. Była to wizytówka z jego nazwiskiem i numerem telefonu. U góry znajdowało się wydrukowane kolorową pogrubioną czcionką logo holenderskiej policji - tak, żeby się wyróżniało. Po jego wyjściu myśli zaczęły się kotłować w mojej głowie. Czy to możliwe, że to jednak prawdziwy policjant? Chyba nawet Gregor nie zadałby sobie trudu i nie naraził na koszty drukowania podrabianych wizytówek? Ale nawet jeżeli był to prawdziwy policjant, wcale nie znaczyło to, że mogę mu zaufać. Gregor opłacał wielu policjantów. Nie zapomniałam tych siedmiu, którzy przyszli mnie zgwałcić, traktując to jako gratisowy numerek. Więc nic nie powiedziałam ani niczego nie zrobiłam. Wyciągnęłam zapalniczkę i spaliłam małą prostokątną wizytówkę z jego nazwiskiem i numerem telefonu. Po tamtym wydarzeniu Leon i Helène nadal kręcili się w pobliżu. Próbowali mnie skłonić do mówienia. Helène chyba wiedziała o Reubenie i bardzo chciała się dowiedzieć, czy wiedziałam coś na temat jego śmierci. Ale trzymałam gębę na kłódkę i po kilku tygodniach przestali się pojawiać pod moją witryną. Jednak nigdy nie przestałam marzyć o ucieczce. Chociaż wtedy byłam już całkowicie uzależniona od narkotyków, które dostarczali mi Gregor i Pavlov - twierdzili, że każdego dnia przepuszczam na crack i kokę równowartość pięciuset guldenów - widziałam małe białe światełko nadziei w oddali, na końcu długiej, ciemnej drogi. 
 
Było trochę łatwiej, bo zima się ciągnęła i Gregor z Pavlovem trochę odpuścili z pilnowaniem. Widać uznali, że od tamtej strasznej nocy w magazynie minęło dość czasu i mogą być pewni, że nikomu nie powiem o tym, co się przydarzyło biednej Par. Ale gońcy cały czas przynosili mi zapasy prezerwatyw, chusteczek i narkotyków. I wiedziałam, że przekazaliby każdy okruch informacji - donieśliby Gregorowi o najmniejszej zmianie. Więc pracowałam dalej, siedziałam w mojej szklanej klatce, rozchylałam nogi przed niekończącym się strumieniem mężczyzn, których interesowało tylko to, co mam między nimi. Na noc nadal byłam zamykana w sypialni z innymi dziewczynami, którym Gregor kazał spać na materacu obok mojego. Na korytarzu pod drzwiami dyszały i śliniły się psy. O Boże, te psy. Po dziś dzień mam przez nie koszmary, nadal je widzę, słyszę, czuję. Ludzie pytają, dlaczego nie próbowałam uciekać, dlaczego zwyczajnie nie prysnęłam. Ale nie widzieli tych psów. Nie mają pojęcia, jakie przerażenie budziły. A teraz wiedziałam już, skąd się bierze ciepłe czerwone mięso, którym karmił je Gregor - Par nie była jedyną dziewczyną z dzielnicy, która zaginęła bez śladu. Nie, nie mogłam uciec. Ani przed klientami, ani przed gońcami, ani przed gliniarzami, którzy siedzieli Gregorowi w kieszeni i żyli z jego przestępczego procederu. Nie mogłam uciec ze śmierdzącej, wstrętnej sypialni ani od psów, które jej pilnowały. Powoli, żałośnie, migoczące światełko nadziei zaczęło gasnąć. Stopniowo, ale nieuchronnie, zanurzałam się z powrotem w otępiającej mgle cracku i haszyszu, za pomocą których starałam się wybić sobie z głowy myśl o ucieczce. Wiedziałam, że Gregor nie pozwoli mi odejść, dopóki będę cokolwiek warta. A nawet potem znajdzie sposób, żeby wycisnąć ostatnie pieniądze z mojego zmaltretowanego ciała. Poza tym, dokąd miałabym pójść i kto chciałby mnie przygarnąć? Sarah Forsyth stała się uzależnioną od cracku dziwką. Moje miejsce było tutaj, w śmierdzącym szambie De Rosse Buurt. Aż pewnego ranka stał się cud.
 
 

 
Obudziłam się, jak zwykle, w rogu materaca w głębi sypialni. Byłam sama. Pozostałe dziewczyny, które towarzyszyły mi, kiedy zapadałam w narkotyczny sen, znikły. Poczłapałam do drzwi i z zaskoczeniem stwierdziłam, że nie są zamknięte na klucz. Przytknęłam do nich głowę, spodziewając się, że usłyszę niskie, złowrogie warczenie bulmastifów. Cisza. O co chodzi? Gdzie są wszyscy? Czemu zostawili mnie samą? Jak zwierzę z zoo, które pewnego dnia zastaje otwartą klatkę, siedziałam w pokoju, zbyt oszołomiona i zdezorientowana, żeby cokolwiek zrobić. Nagle zerwałam się do biegu. Stopy niosły mnie za próg, na dół, do wielkich ciężkich drzwi na ulicę. One też były otwarte. Pociągnęłam je do siebie i wybiegłam na dwór. Umysł mi się wyłączył, a stery przejęło ciało, kierowane resztkami instynktu samozachowawczego. Nie miałam pojęcia, dokąd pójść. Wiedziałam tylko, że muszę biec, i to tak szybko, jak tylko nogi są mnie w stanie nieść. Biegnij, Sarah, biegnij. Mijałam ulicę za ulicą, wejście za wejściem, sklep za sklepem. Biegłam, przerażona, że usłyszę głosy Gregora i Pavlova, wyczuję zbliżające się do mnie psy. Że poczuję leciutką ostrzegawczą zmianę w powietrzu przy kostkach i zorientuję się, że ich pyski są blisko i że zabawa się skończyła. Biegnij, Sarah, biegnij. Więc pędziłam na złamanie karku, nie oglądając się za siebie. Nagle stanęłam jak wryta. Nie wiem, co by się stało, gdybym nagle - na szczęście - nie uprzytomniła sobie, że minęłam znak: "Politie". Policja. Zawróciłam biegiem, aż znowu na niego trafiłam. Wpatrywałam się w znak i z całych sił pragnęłam spokojnie podejść, otworzyć drzwi i poprosić o pomoc. Ale moje stopy nie chciały się ruszyć. Wydawało mi się, że wrosły w ziemię. Nie mogłam ich podnieść ani przesunąć. Jak długo tak stałam? Bóg jeden wie. W końcu zmusiłam się, żeby na ołowianych nogach pokonać drogę na komisariat. 
 
W środku było ciepło mimo ogromnych okien wychodzących na ulicę. W głębi pomieszczenia znajdowała się lada z małym dzwonkiem i kilka krzeseł dla ludzi czekających na swoją kolej. Zajęte było tylko jedno, przez kobietę w średnim wieku, która czytała książkę. Zauważyłam angielski tytuł. Wcisnęłam dzwonek i wydawało mi się, że czekam wieki. Cały czas oglądałam się przez ramię, przekonana, że Gregor i Pavlov zobaczą mnie przez szybę i dopadną. Nagle zobaczyłam policjanta. I poczułam, że to koniec. Byłam pewna, że widziałam go wcześniej. Że mnie zna i wie, kim jestem. Rozpłakałam się i wyjąkałam moją historię, przekonana, że nic dobrego mi to nie przyniesie. Byłam przerażona. Bałam się, że policjant wyciągnie mnie na zewnątrz, odprowadzi brudnymi uliczkami do kawiarni Gregora i odda wprost w jego szpony. A wtedy zostanę zakuta w łańcuchy w magazynie i zabita jak Par. A potem porąbią moje ciało na pokarm dla tych okropnych psów. Ale okazało się, że się myliłam. Nie mogłam przestać płakać. Policjant wyszedł zza lady, stanął przede mną i próbował mnie wyprowadzić. Nagle kobieta z książką wstała i odezwała się do niego:
 
- Co pan ma zamiar zrobić? Dokąd zabiera pan tę dziewczynę? Nie widzi pan, że jest w szoku? 
 
Wpatrywałam się w nią z wdzięcznością. Zwykła Angielka. Nie alfons, nie diler ani prostytutka jak ja. I usiłowała mi pomóc. Policjant odparł, że jestem jedną z tych Angielek, które żyją na ulicy i są znane z tego, że kradną paszporty. Ale nie dała się zbyć. Coś w zachowaniu policjanta sprawiło, że kobieta nabrała podejrzeń.
 
- Ta dziewczyna jest Angielką i widać, że ma kłopoty. Sugeruję, żeby w tej chwili zadzwonił pan do ambasady brytyjskiej. Zaczekam przy panu. 
 
Miałam ochotę ją uściskać. Ta wspaniała nieznajoma spokojnie, ale stanowczo postawiła się brutalnemu
policjantowi. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie niczego takiego. Nikt się za mną nie wstawił, nikt nie stanął na linii ognia. Prawdę mówiąc, nigdy w życiu nikt nie wyświadczył mi żadnego dobra. Tymczasem ona sprzeciwiła się policjantowi, nie myśląc o własnym bezpieczeństwie. Nagle wiedziałam, że wszystko skończy się dobrze. Ta odważna, niesamowita kobieta uratowała mi życie, chociaż nie mogła o tym wiedzieć. Policjant wrócił za ladę i podniósł słuchawkę, wskazując mi, żebym usiadła na którymś z krzeseł. Wydawało się, że nie minęła chwila, kiedy do środka weszły dwie osoby. Widziałam ich wiele razy, zanim przekroczyłam próg tego pomieszczenia. To byli Leon i Helène. Zabrali mnie na górę, do przestronnego, zabezpieczonego kłódkami gabinetu. W środku ze zdumieniem dostrzegłam zdjęcia starannie porozwieszane na każdym wolnym fragmencie ściany - fotografie witryn z prostytutkami z dzielnicy, uzupełnione imionami, dopisanymi u dołu markerem. Były wśród nich także zdjęcia każdego sex shopu, burdelu, miejsca pokazów na żywo i każdej kawiarni narkotykowej. Przypominało to mapę piekła w kolorze. Każdy złowrogi zaułek został zaznaczony. Wydaje mi się, że nie było zakątka czy dziupli, której by nie sfotografowali i nie opisali.
 
- Obserwowaliśmy cię od dawna, Sarah - wyjaśniła Helène. - Wiedzieliśmy, że to ty, nie pytaj nas skąd, nie możemy ci powiedzieć. Ale wiedzieliśmy, że jesteś dziewczyną, o której mówią ludzie, opiekunką zwabioną tu z Anglii. Nie chciałaś z nami rozmawiać, więc mogliśmy tylko siedzieć i czekać
 
Okazało się, że Helène i Leon należeli do specjalnej jednostki, o której było tak głośno. Tej, która miała prowadzić dochodzenia w sprawie całego brudu pleniącego się w Dzielnicy Czerwonych Latarni. Działali zupełnie niezależnie od jednostki policji skorumpowanej przez Gregora. Najbardziej zainteresowani byli właśnie korupcją. Na pierwszym miejscu ich listy znajdowało się morderstwo Reubena. Odniosłam wrażenie, że szczególnie Helène zależy na tym, żeby dociec, kto za nim stał. Mówiła o Reubenie tak, jakby coś do niego czuła. Zanosiło się na to, że mam stać się głównym źródłem informacji. Ale wszystko to mogło zaczekać. W tamtej chwili musieli przede wszystkim zabrać mnie w bezpieczne miejsce i trzeba było zaangażować w to ambasadę brytyjską. Mimo że przez wiele miesięcy pracowałam jako prostytutka i miałam wszystkie objawy silnego uzależnienia od narkotyków, Leon i Helène umieli spojrzeć poza teraźniejszość i dostrzec we mnie dziewczynę, którą byłam kiedyś - Sarah Forsyth, bezbronną angielską opiekunkę, która rozpaczliwie potrzebowała pomocy. Znalezienie bezpiecznego domu zabrało sporo czasu. Leon i Helène nie mieli złudzeń co do tego, że w Amsterdamie nie mogą ufać nikomu. Denerwowali się nawet, że muszę przebywać na terenie Holandii. Ale przewiezienie mnie do innego kraju wymagało całej serii zezwoleń. W końcu zostali zmuszeni do tego, żeby zaangażować w sprawę holenderski odpowiednik wydziału specjalnego. Tylko tak można mnie było przewieźć przez granicę, do Belgii.
 
 

 
Negocjacje ciągnęły się całe popołudnie, do późnego wieczora. Z każdą mijającą godziną ogarniał mnie coraz większy strach. Tkwiłam na komisariacie, niedaleko kawiarni Gregora, Pavlova i wszystkich ich ludzi, o broni nie wspominając. Wiedziałam - Leon i Helène również zdawali sobie z tego sprawę - że Gregor przekupił połowę miejscowej policji. Mogłam rozpoznać większość skorumpowanych policjantów - zwłaszcza tych siedmiu, którzy mnie zgwałcili. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby się zorientować, że znajduję się w dużym niebezpieczeństwie. Poza tym zaczęłam odczuwać głód narkotykowy. Moje ciało do tego stopnia przyzwyczaiło się do regularnego palenia kryształków cracku, a po nich mocnych jointów haszyszu, że każda minuta spędzona na komisariacie wydawała mi się godziną dzielącą mnie od upragnionej działki. Moją paranoję nakręcała jeszcze mocniej rozpacz i upokorzenie. O północy prawie chodziłam po ścianach. W końcu zapadła decyzja, żeby sprowadzić lekarza specjalistę. Nawet w tolerancyjnej, jeśli chodzi o narkotyki, Holandii, była to rzadkość. Miałam dostać medyczną dawkę narkotyku w samym komisariacie. Kiedy wyciągano lekarza z łóżka, ambasada brytyjska pracowała gorączkowo nad tym, żeby dotrzeć do osoby, której głos najbardziej pragnęłam usłyszeć, do mojej mamy. W końcu chyba nad ranem powiedzieli mi, że jest przy telefonie. Ręce trzęsły mi się strasznie, kiedy brałam słuchawkę od Leona. Nie pamiętam, co mówiłyśmy. Ile dni, tygodni, miesięcy czekała na wiadomość ode mnie? Musiała odchodzić od zmysłów ze zmartwienia, a jednak słyszałam w jej głosie jedynie łagodność. Od bardzo, bardzo dawna nie zaznałam niczyjej łagodności. Wiem, że mama powiedziała, że zarezerwuje bilet na pierwszy poranny samolot - miała jej w tym pomóc ambasada - i że zobaczymy się następnego dnia wieczorem. Ale nie dotarły do mnie jej słowa. Zobaczę mamę? Jutro? Jak to możliwe? Byłam dziwką i narkomanką. Mama nie będzie chciała mnie widzieć. To moje ciało - obolałe, złaknione narkotyków, drżące ciało próbowało mnie zmylić. Ale mój umysł wiedział, że mama przyjeżdża. Byłam bezpieczna. 
 
Nagle do środka wszedł lekarz. Na jego widok zaczęłam się martwić. Jeżeli był klientem i regularnie odwiedzał dzielnicę? Jeżeli tak, czy mogę mu ufać? Zaczęłam wzywać pomocy, chciałam kogoś przywołać, ale poczułam tylko silne dłonie i igłę wbijającą się w moją rękę. A potem ogarnęło mnie słodkie, totalne zapomnienie. Był to zabawny początek drogi do wolności.
 
 
 
 
 
 CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz