CZYLI PLAN ROZWIĄZANIA PROBLEMU DOSTĘPU NIEMIEC DO PRUS WSCHODNICH PRZEZ POLSKIE POMORZE
II
AUTOSTRADĄ PRZEZ POMORZE
Cz. III
Nim zaś doszło do sierpniowego spotkania Jana Szembeka z niemieckimi politykami w Berlinie (w czasie trwania Igrzysk Olimpijskich), w marcu 1936 r. pojawił się kolejny (choć mniej oficjalny) konflikt polsko-niemiecki. 7 marca tego roku Hitler formalnie ogłosił remilitaryzację Nadrenii, (podając jako powód, rozmowy toczące się nad francusko-sowieckim paktem o wzajemnej pomocy, twierdził bowiem że pakt ten narusza zobowiązania zawarte w 1925 r. w Locarno i jest próbą okrążenia Niemiec). 3 000 niemieckich żołnierzy wkroczyło do Nadrenii, a 30 000 stało z bronią u nogi, czekając na reakcję Francji. Gdyby Francuzi wysłali tam wówczas swoje wojska w celu przywrócenia stanu prawnego zawartego w Traktacie Wersalskim (czerwiec 1919) i wzmocnionego traktatem z Locarno (grudzień 1925 r.), Niemcy musiałyby się wycofać (i to pomimo faktu, iż Hitler nakazał Wehrmachtowi stawić opór Francuzom). Zaledwie parę godzin później (po mowie Hitlera wygłoszonej w Reichstagu) minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej - Józef Beck, wezwał do siebie francuskiego ambasadora Leona Noëla (ci panowie wyjątkowo za sobą nie przepadali, ale to jest zupełnie inna kwestia), aby uroczyście poinformować go że "W tych okolicznościach Polska pragnie zapewnić Francję, iż jeśli sytuacja będzie tego wymagać, Polska pozostanie wierna zobowiązaniom istniejącym między oboma krajami" i jak dodał: "Żadne porozumienie polsko-niemieckie nie może wpłynąć na generalną politykę Polski w tym zakresie". Innymi słowy Beck informował oficjalnie, że jeśli Francja zainterweniuje w kryzysie nadreńskim, to Polska uderzy na Niemcy od wschodu (był to więc powrót do koncepcji wojny prewencyjnej Marszałka Piłsudskiego z 1933 r.). Noël uznał deklarację Becka za niezwykle ważną i wręcz za "historyczny akt" (tym bardziej, że po zawarciu polsko-niemieckiej "deklaracji o niestosowaniu przemocy" ze stycznia 1934 r. stosunki polsko-francuskie znacznie się pogorszyły. Było wiele wzajemnych oskarżeń - Polacy twierdzili że Francja stosuje "brudne metody" i traktuje Polskę jak swoją "gospodarczą kolonię", Francuzi z kolei pisali że Polska ma swój "kompleks niższości" na ich punkcie). Jednocześnie tego samego dnia Beck poinformował posła belgijskiego - Paternotte de la Vaillèe, że jeśli Belgia wkroczy do Niemiec, to Polska pójdzie w jej ślady.
Zarówno Noël jak i de la Vaillèe przekazali tę deklarację swoim przełożonym, ale już dnia następnego 8 marca, w dwóch polskich gazetach "Iskra" i "Gazeta Polska ukazały się komentarze biorące w obronę działania Niemiec w Nadrenii, co nieco zdezorientowało - szczególnie Noëla, który złożył wizytę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i poskarżył się Beckowi na "dwulicową dyplomację". Beck podkreślił, że jego słowa z poprzedniego dnia są w dalszym ciągu aktualne i Polska wypełni swoje zobowiązania traktatowe w przypadku interwencji francuskiej w Nadrenii, dodał jednak, że to, co piszą dziennikarze, to jest zupełnie inna kwestia (należy jednak pamiętać że obie te gazety były bliskie rządowi, a Gazeta Polska była wręcz rządowym organem prasowym) 10 marca Noël rozmawiał z ambasadorem amerykańskim w Polsce - Johnem Cudachy i potwierdził, że Beck złożył mu propozycję wspólnej akcji zbrojnej przeciwko Niemcom po ich wkroczeniu do Nadrenii. Ten, pragnąc wyjaśnić sytuację, dnia następnego rozmawiał z hrabią Janem Szembekiem i ten powiedział mu otwarcie, że rzeczywiście Beck złożył taką deklarację, ale deklaracja ta dotyczyła pełnego zaangażowania się Francji w Nadrenii, a nie tylko - jak to określił - "ukłucia szpilkami", bo w tym przypadku - stwierdził - Polska nie zamierza interweniować. Dlatego też zarówno Noël, jak i i francuskim minister spraw zagranicznych Pierre Etienne Flandin uznał tę deklarację za złożoną "w złej wierze". Rzeczywiście, tej kwestii Beck działał nieco powściągliwie i trochę jakby na dwa fronty. Z jednej strony chciał zmobilizować Francję do działania i zapewne gdyby Francuzi uderzyli, to prawdopodobnie Polska również weszłaby do walki (chociaż samej interwencji w Nadrenii Beck nie postrzegał jako obligującej do wypełnienia zobowiązań sojuszniczych), ale jednocześnie dawał Niemcom znak, że sojusz z Polską wciąż obowiązuje (stąd może Francuzi uznali taką politykę za dwuznaczną i złożoną "w złej wierze"). W każdym razie, mając doświadczenia lat wcześniejszych (również te z roku 1933, gdzie Polska otwarcie deklarowała rozpoczęcie interwencji przeciwko Niemcom, a Francuzi odmówili wówczas swego udziału), Beck wolał się zabezpieczyć, znając francuską niemoc zarówno polityczną jak i militarną (w tym czasie bowiem we Francji panowała ogromna niestabilność polityczna, a rządy zmieniały się dosłownie co kilka miesięcy, nawet co kilka tygodni, poza tym francuska niemoc militarna polegała na tym, że oni przede wszystkim szkolili się do działań obronnych, tylko i wyłącznie obronnych, co było zupełnie niezgodne z warunkami zawartego w lutym 1921 r. traktatu polsko-francuskiego o wzajemnej pomocy).
Marcowy kryzys roku 1936 znacznie wzmocnił Niemcy i jednocześnie wykazał, - jak stwierdził Churchill - że w przypadku międzynarodowej pożogi wojennej "Francja nie będzie walczyć, Anglia zaś będzie ją powstrzymywać, nawet jeśli Francja przystąpi do walki". W europejskiej polityce coraz trudniej było bowiem znaleźć kogoś, kto chciałby otwarcie nowego konfliktu z Niemcami. We Francji ostatnim politykiem, który otwarcie reprezentował dawno zapomnianą francuską mocarstwowość (tę w napoleońskim wręcz stylu) i jednocześnie dążył do sojuszu z Polską, starając się powstrzymać ekspansywność Niemców, to był były francuski premier Louis Barthou, który zginął zamordowany w Marsylii w październiku 1934 r. (należy jednak dodać, że jak większość Francuzów również i Barthou był chorobliwym moskalofilem). Całkowita bezczynność Francuzów w sprawie Nadrenii, umożliwiła jednak Niemcom dalszą ekspansję, tym bardziej że wkroczenie Wehrmachtu do Nadrenii było testem sprawdzającym spójność zwycięskiej koalicji z 1918 r. Po wojnie generał Jodl stwierdził, że Niemcy okupowały ten obszar przy użyciu zaledwie jednej dywizji i dodał: "Mogę jedynie powiedzieć, że zważywszy na sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, sama francuska armia osłaniająca mogła rozbić nas w pył"). Od tej chwili stawało się coraz bardziej jasne, że Francja nie ruszy w przypadku agresji niemieckiej, bo jeśli nie interweniowała gdy zagrożone były jej własne interesy, to czy interweniuje gdy Niemcy napadną na inny kraj europejski? Piłsudski dawno przestał liczyć na Francję (powtarzał bowiem "Francja nas opuści, Francja nas zdradzi"), a takim ostatecznym zerwaniem z Francją był rok 1933 (nic zatem dziwnego że na łożu śmierci zalecał Beckowi aby wciągnął do przyszłej wojny Wielką Brytanię).
Tymczasem powróćmy jednak do sierpnia 1936 i wizyty Jana Szembeka w Berlinie podczas Igrzysk Olimpijskich. Spotkał się on tam (m.in.) z profesorem von Arnimem w założonym (25 lutego 1935 r.) przez Goebbelsa Instytucie Niemiecko-Polskim. Rozmawiano na wiele tematów, ale jednym z głównych problemów było otwarcie analogicznego instytutu w Warszawie (o co zabiegał von Arnim, a Szembek obiecał że zajmie się tą sprawą, lecz ostatecznie do otwarcia takiego instytutu nigdy nie doszło). Natomiast zmagania polskich sportowców na arenach Berlina (114-osobowa reprezentacja, 103 mężczyzn i 11 kobiet), niemiecka publiczność przyjmowała dość pozytywnie (jak bowiem pisał w swej notatce z 7 sierpnia Jan Szembek, będąc po rozmowie z płk. Kazimierzem Glabiszem z Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych, opierającym się na meldunkach wywiadu wojskowego: "Koła inteligencji niemieckiej okazywały wobec Polaków chłód, natomiast ze strony szerokich mas publiczności, sportowcy polscy spotkali się z bardzo gorącym przyjęciem". Tutaj akurat nie byłbym aż taki optymistyczny, należy bowiem pamiętać że Niemcy równie mocno oklaskiwali Francuzów - którzy weszli w trakcie otwarcia Igrzysk z hitlerowskim pozdrowieniem, a także Włochów, Hiszpanów, Holendrów, Czechów i Brytyjczyków. Takie bowiem było odgórne zalecenie szefa Ministerstwa Propagandy Rzeszy - Josepha Goebbelsa, aby zagranicznym gościom okazywać maksimum kurtuazji i gościnności). Ciekawy jest również reportaż prasowy z tych Igrzysk Janusza Minkiewicz dla "Robotnika" (pisma socjalistycznego), w której pisze on: "Olimpiada berlińska stała się przede wszystkim manifestacją polityczną. Jej centralną postacią uczynił się Hitler, a miliony swastyk zwisających ze wszystkich okien Berlina, oznaczają związek olimpiady z hitleryzmem. Atmosfera w Berlinie jest ciężka i duszna. Po godzinie włóczęgi po mieście, z ochotą wraca się do hotelu, aby odpocząć od niesłychanego tłoku, hałasu, zamieszania wywołanego stłoczeniem się kilku milionów ludzi. Oko zmęczone jest czerwienią hitlerowskich chorągwi, ucho słabnie od słów "deutschland, deutschland, deutschland" świdrujących się z głośników ustawionych co kilka kroków na ulicach. Tłumy mało zajmują się właściwymi zawodami sportowymi. Zajmuje je przede wszystkim Hitler. Którędy będzie przyjeżdżał, skąd go najlepiej obejrzeć, gdzie go najlepiej usłyszeć? Trzeba mu przyznać, że stuprocentowo potrafił wykorzystać olimpiadę do swoich propagandowych celów. Dał możność swobodnego wyżycia się szerokim masom. Dał im rozrywkę i zarobek. Zrozumiał, że potrafi tym więcej wywołać dla siebie entuzjazmu, niż jakimkolwiek, najbardziej choćby demagogicznym posunięciem politycznym. Lud niemiecki, który wyległ na ulice z okazji olimpiady, zapomniał o karności związanej z każdą hitlerowską manifestacją polityczną i z ochotą oddycha swobodą, z jaką może komentować wszystkie aktualne wydarzenia... sportowe. (...) Nie ma tym razem żadnych nakazów i przymusów. Wszelka akcja polityczna jest na okres olimpiady zawieszona. Nie głosi się wprost, bezpośrednio hitlerowskich haseł, aby dać wypoczynek Niemcom i nie drażnić cudzoziemców. Dlatego jedni i drudzy są zadowoleni, a ten system dania odpoczynku od politycznej propagandy jest właściwie najbardziej skuteczną... polityczną propagandą".
Prasa niemiecka oczywiście pisała o tym, że zarówno Polska jak i Niemcy mocno się do siebie zbliżyły i łączy je coraz więcej elementów w dziedzinie polityki zagranicznej oraz wewnętrznej. Twierdzono wręcz, iż tworzy się swoista oś Berlin-Warszawa. Częste (od wiosny 1934 r.) podróże - nie tylko przedstawicieli najwyższego szczebla rządowego - ale chociażby dowódców policji, wojska, artystów, studentów i młodzieży, świadczyły dobitnie że nie są to wcale słowa rzucane na wiatr. Na ogół z inicjatywą takich spotkań występowała strona niemiecka, a potem następowała rewizyta. Podkreślono też bardzo silne zbliżenie na polu gospodarczym (chociaż tendencje z lat 1928-1935 tego nie wykazywały) i mówiono wręcz o przyszłej niemiecko-polskiej wspólnocie obszaru (Raumgemeinschaft), twierdząc, że po zwycięstwie nad Sowietami w przyszłej wojnie Polska otrzyma swój własny "Mały, wielki obszar gospodarczy" w Europie Środkowo-Wschodniej. W tych zagadnieniach kwestia Pomorza oraz drogi i autostrady przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich, schodziły na drugi a nawet trzeci plan. Warto też oczywiście tutaj podkreślić że ta wspólnota - która teoretycznie zaczęła się rysować (choć trzeba pamiętać że strona polska bardzo podejrzliwie podchodziła do tych kwestii, przykładem niech będzie fakt że większość rewizyt młodzieży polskiej w Niemczech była bardzo nieliczna, raczej próbowano uniemożliwić bratanie się np. polskich harcerzy z członkami hitlerjugend) miała swoje odzwierciedlenie również w filmach. Od 1935 do 1937 Niemcy nakręcili w Polsce kilka filmów krajoznawczych (np. "Die alte Königstadt Krakau" - "Stare królewskie miasto Kraków" 1935, "Warschau" - "Warszawa" 1936, "Heimat der Goralen" - "Ojczyzna górali" czy "Zwischen dem schwarzen und weissen Czeremosz" - "Między Czarnym i Białym Czeremoszem". Zobowiązano się również do kupowania filmów jednej i drugiej strony, z tym że strona polska miała usuwać wątki które by były nieprzyjazne ideologii narodowosocjalistycznej, natomiast Niemcy mieli tolerować uczestnictwo aktorów żydowskich w polskich filmach. Planowano też stworzyć wspólną polsko-niemiecką koprodukcję filmową, która miała być kasowym hitem w obu krajach, poszukiwano jednak odpowiedniego ku temu tematu. Zamysły te nieco popsuli Francuzi, którzy we wrześniu 1935 r przybyli do Polski (mam tutaj oczywiście na myśli delegację filmowców francuskich) w celu omówienia wspólnego polsko-francuskiego filmu o księciu Józefie Poniatowskim - jedynym Polaku, który został marszałkiem Francji. Z planów tych jednak nic nie wyszło i powrócono do koncepcji polsko-niemieckiej kooperacji filmowej. Niemcy zaproponowali wybór tematu panowania Augusta II Mocnego i tzw. "epokę saską" w Rzeczypospolitej w XVIII wieku, podkreślając że stosunki polsko-saskie zawsze były bardzo silne. Film miał zostać pozbawiony jakichkolwiek wątków propagandowych, a wręcz przeciwnie, miał stać się dziełem które jednoczy "artystyczną wolę wyrazu i formy przedstawicieli obu Narodów". Pewien problem stanowił tylko fakt, że epoka saska nie cieszyła się w Polsce zbyt dobrą opinią, a król August II Mocny i jednocześnie elektor Saksonii - Fryderyk August I, był odbierany raczej negatywnie. Dlatego też w filmie planowano przedstawić wspólnotę ludu Polski i Saksonii, która nie ma nic wspólnego z ekstrawagancką polityką dworu Wettynów i samego Augusta II, a szczególnie z jego brataniem się z carem Piotrem I.
Ostatecznie doszło do realizacji tego projektu i 17 stycznia 1936 r. odbyła się uroczysta premiera filmu w Dreźnie z udziałem miejscowych władz i ambasadora Rzeczpospolitej Józefa Lipskiego. Film nosił tytuł "August der Starke" ("August Mocny" - jego nazwa oczywiście wzięła się stąd, że król ten był bardzo silny i sam w dłoniach łamał podkowy, przestawiał armaty, których nie mogło ruszyć kilku żołnierzy i w ogóle popisywał się swoją siłą), film ten został wyreżyserowany przez Paula Wegenera. Przy jego realizacji zasięgnięto pomocy zarówno historyków, jak i historyków sztuki i historyków mody, a w filmie wystąpiła doborowa obsada ówczesnych niemieckich i polskich aktorów, jak choćby: śpiewak operowy Michael Bohnen (który wcielił się w rolę Augusta Mocnego), Lil Dagower (jako królewska metresa, księżna Königsmark), Marie-Luise Claudius (jako hrabina Cosel - kolejna królewska metresa), Günter Hadank (jako król Szwecji - Karol XII), a także Loda Halama, Wanda Jarszewska, Tamara Wiszniewska, Franciszek Brodniewicz czy Franciszek Suchcicki. Film ten co prawda pozbawiony był elementów propagandowych, ale bardzo swobodnie podchodził do wydarzeń historycznych, skupiając się głównie na postaci samego Augusta II Mocnego, który po roku 1709 odzyskał władzę w Rzeczpospolitej i zmagając się zarówno z rosnącą opozycją polskiej szlachty oraz wpływami cara Piotra I, samotnie spędzał długie godziny na Zamku Królewskim w Warszawie. Dużym walorem artystycznym tego filmu, jest jednak jego nakręcenie w niezniszczonych jeszcze przez wojnę rezydencjach Wettynów w Warszawie i w Dreźnie. Film - mimo dużych nakładów finansowych i ogromnej kampanii reklamowej jaka została wobec niego nakręcona (głównie w Niemczech) - nie spotkał się z szerokim odbiorem. W Niemczech (szczególnie na Śląsku, na Pomorzu i w Prusach Wschodnich) bardzo szybko schodził z ekranów kin, gdyż nie było frekwencji. W Polsce zaś był jeszcze mniej popularny i poza sporadycznymi seansami w nielicznych kinach które go wyświetlały, można go było obejrzeć jedynie na zamkniętych pokazach. Film ten został również poddany sporej krytyce i to zarówno w Niemczech jak i w Polsce (w Polsce zarzucano realizatorom zbytnią afirmację niemieckich wpływów kulturalnych w Polsce, oraz idealizację wizerunku niepopularnego władcy).
Nie było to oczywiście jedyne wspólne polsko-niemieckie dzieło artystyczne, takich filmów powstało kilka jak choćby Abschiedswalzer ("Pożegnalny walc" który w Polsce nosił tytuł "Chopin, pieca wolności") z 1934 r. Którego centralnym tematem był wybuch Powstania Listopadowego w Polsce w roku 1830 i Wielka Emigracja żołnierzy i inteligencji po roku 1831 do Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii (oczywiście skupiano się głównie na Niemczech, gdzie rzeczywiście Polacy w tamtym czasie byli przyjmowani jak bohaterowie, jak obrońcy wolności, gdyż w niemieckich państwach wówczas wszelka wolność była tępiona, a władcy poszczególnych krajów Rzeszy rządzili twardą ręką). Ten film okazał się strzałem w dziesiątkę i był bardzo popularny i to zarówno w Niemczech jak i w Polsce (w Belwederze prywatny pokaz tego filmu urządził sobie nawet Marszałek Piłsudski), ale również w innych krajach w których był wyświetlany, jak choćby w Wielkiej Brytanii (gdzie odbył się nawet specjalny pokaz dla pary królewskiej w pałacu Buckingham). Film oczywiście skupiał się na życiu kompozytora Fryderyka Chopina i jego patriotycznym zaangażowaniu w wielki wybuch Polaków (oczywiście Chopin nie uczestniczył w walkach zbrojnych w Królestwie, wówczas bowiem przebywał w Dreźnie, Monachium a potem w Paryżu, gdzie leczył się z nieodwzajemnionej miłości do śpiewaczki Konstancji Gładkowskiej, w której to się zakochał ok. 1829 r. i ta miłość długo w nim trwała. Film oczywiście eksponował szczególnie wątki antyrosyjskie, oskarżając Moskwę o utratę przez Polskę niepodległości (z tego też powodu w polskiej prasie poddano film krytyce, jako że pomijał on zupełnie sprawstwo pruskie które było kluczowe, bowiem to nie Rosjanie dążyli do zaborów, a właśnie Prusacy. Rosjanom zabory nie były potrzebne, ponieważ od co najmniej 1764 r. kontrolowali oni w mniejszym lub większym stopniu wydarzenia dziejące się w Rzeczpospolitej i nie musieli się z nikim dzielić tą władzą. Caryca Katarzyna II zgodziła się na pierwszy rozbiór dopiero w 1772 r. w sytuacji gdy bardzo nalegał na to król Prus - Fryderyk II Wielki oraz cesarz Józef II Habsburg. To więc nie Rosjanie, a Niemcy - z Niemką jako carycą Rosji - doprowadzili realnie do rozbiorów Polski).
W tym czasie powstawało też wiele innych polsko-niemieckich filmów jak choćby: "Ritt in die Freiheit" ("Ku wolności") z 1936 r. również o tematyce Powstania Listopadowego i miłości rotmistrza polskich ułanów Staniewskiego (w tej roli Willi Birgel, który w 1940 r. wystąpił w jawnie antypolskim filmie "Wrogowie"), do Kateriny - siostry rosyjskiego gubernatora Grodna (w tej roli Ursula Grabley). W filmie tym przede wszystkim eksponowano patriotyzm i waleczność Polaków, zestawiając go z okrucieństwem Moskali. Innym filmem z koprodukcji berlińskiej "Ufy" i "Warszawskiej Spółki Kinematograficznej" był "Polenblut" ("Polska krew") z 1935 r. Film opowiadał o polskim szlachcicu, hrabim Baranskim (w tej roli Iwan Petrovich), myślącym tylko o przyjemnościach, którego serce odmienia dopiero miłość do pięknej Heleny Zaremby (Anna Ondra). Kolejnym tego typu filmem był "Mazur" z 1935, umiejscowiony w czasie I Wojny Światowej, którego głównym wątkiem była osobista tragedia Very Kowalskiej (w tej roli Pola Negri) tancerki Teatru Wielkiego w Warszawie, która została wykorzystana przez rosyjskiego dyrygenta Grigorija Michaiłowa. Ostatecznie Vera strzela i zabija Michajłowa, gdy widzi go w objęciach swojej córki. Gra Poli Negri (ówczesnej sexbomby), stanowiła niewątpliwą zaletę tego filmu (sam Goebbels obejrzeniu filmu stwierdził: "Negri gra porywająco" - chociaż wcześniej sama aktorka przyznała że Goebbels wytknął jej niearyjskie pochodzenie i podejrzewała że było to związane z tym, że w charakterze sekretarki zatrudniła Żydówkę. W tej sprawie nawet Hitler nakazał rozpoczęcie śledztwa i ostatecznie w lutym 1935 r. niemiecka prasa napisała: "Ona (czyli Negri) jest Polką, a więc Aryjką"). Takich filmów było jeszcze kilka, W każdym razie współpraca polsko-niemiecka wydawała się rozwijać we wszelkich dziedzinach począwszy od polityki, a skończywszy na filmie i sporcie. Sytuacja ta jednak nie była taka prosta i łatwa, bowiem co prawda Niemcy kupowali polskie filmy (zobligowała ich do tego umowa, zawarta 22 lutego 1937 r.) ale w większości ich nie puszczali w swoich kinach (w 1936 i 1937 na ekranach niemieckich film kin nie pojawił się ani jeden polski film fabularny, podczas gdy w Polsce pokazano w tym czasie aż 35 niemieckich filmów). Ostatecznie więc 1 października 1937 r. polska strona wypowiedziała umowę filmową pomiędzy oboma krajami (w styczniu 1938 r. podpisano więc nową umowę).
PORTRET POLI NEGRI
(1924)
Wzajemne polsko-niemieckie relacje rozwijały się dobrze (choć nieco z przymusu, gdyż ewidentnie dążyły do tego władze niemieckie, podkreślając w swoich kronikach, jak to płynnie i bezkonfliktowo układają się nasze wzajemne stosunki. Strona polska zaś była bardzo powściągliwa tej tematyce). Joseph Goebbels lubił na przykład Jana Kiepurę i uważał go wręcz za wyjątkowego artystę o pięknym głosie (przy poparciu szefa ProMi, Kiepura występował od 1934 r. w Berlińskiej Operze Państwowej i w Filharmonii Berlińskiej i był zapraszany na wszelkie najważniejsze koncerty w Niemczech. Kiepura zresztą już w sierpniu 1936 r. w rozmowie z Janem Szembekiem w Berlinie zwierzył mu się, że chciałby na stałe osiedlić się w Berlinie i rozpocząć tutaj "na szeroką skalę działalność propagandową", ale uczyni to dopiero wtedy, kiedy uzyska zgodę polskiego rządu i będzie miał pewność że "leży to na linii interesów rządu polskiego". Takie przesiedlenie się też do nazistowskich Niemiec wiązałoby się z zerwaniem kontaktów ze środowiskiem amerykańskim - z którym on był związany, a tam miał kontakty z wieloma Żydami. Ostatecznie Szembek stwierdził, że zapewne polski rząd nie będzie miał nic przeciwko jego osiedleniu się w Niemczech i tak się też stało, a Kiepura działał tam również w interesie tamtejszej Polonii, uświetniając swoją obecnością wiele imprez polonijnych, utrzymując stały kontakt z ambasadą Rzeczpospolitej w Berlinie i będąc nieoficjalnym ambasadorem polskich spraw w Niemczech. Niemieckie władze tolerowały to aż do kwietnia 1939 r. kiedy Kiepura - będąc na tourne w USA, zadeklarował przeznaczenie 100 000 zł ze swojej gaży, na polski Fundusz Obrony Przeciwlotniczej. Nagle przestał być zapraszany na wszelkie uroczystości kulturalne w Niemczech, a niemiecka prasa nazwała go "polskim wrogiem" i "żydowskim mieszańcem"). Podobnie zresztą Pola Negri, która była najlepiej opłacaną kobiecą aktorką w Niemczech (nawet Goebbels twierdził, że Negri "pożera zbyt dużo pieniędzy", ale i tak był wielbicielem jej aktorskiego talentu).
ŻYCIE JANA KIEPURY PEŁNE BYŁO WIELU NIETYPOWYCH ZWROTÓW AKCJI, ŻYŁ DOSTATNIO W OTOCZENIU PIĘKNYCH KOBIET, ALE JEDNOCZEŚNIE NIEPOZBAWIONY BYŁ OBOWIĄZKU WOBEC WŁASNEJ OJCZYZNY. BRAŁ PRZECIEŻ UDZIAŁU W PIERWSZYM I DRUGIM POWSTANIU ŚLĄSKIM w 1919 i 1920
Wracając zaś do tematu drogi i autostrady przez Pomorze, to przez większość 1936 i cały 1937 r. temat ten praktycznie nie był podejmowany we wzajemnych polsko-niemieckich stosunkach. Dopiero rok 1938 spowodował znaczne ożywienie w tym temacie.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz