Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 3 listopada 2024

MEMORIAM - Cz. XXII

 VERGINES VESTALES I TRZY CIOSY





Oto kolejna seria którą zamierzam reaktywować. Zresztą (w miarę możliwości oczywiście) zamierzam po kolei ożywiać wiele z już popadłych w stan prawdziwej katatonii tematów, aby ostatecznie doprowadzić je do końca i pójść dalej. Ten jest pierwszym z nich. Myślę też że już wkrótce także uporządkuję poszczególne serie na stronach tematycznych, czego już od długiego czasu nie czyniłem.



UMIŁOWANY POKÓJ
I ZŁUDNE NADZIEJE
SIEDEMDZIESIĄTYCH LAT 

Cz. VII







CO Z TYM WSCHODEM? 
Cz. II


 Od dłuższego czasu było już oczywiste, że pokój pomiędzy Rzymem a Mitrydatesem VI Eupatorem - władcą Królestwa Pontu (z którego stworzył nadczarnomorskie imperium), nie może przetrwać. Nie pragnął tego ani sam Mitrydates (który jawnie dążył do rzucenia Rzymowi wyzwania), ale poniekąd nie pragnęli tego również sami Rzymianie, którzy co prawda przez większość czasu zajęci byli albo konfliktami wewnętrznymi, albo walkami zbuntowanych wodzów (jak choćby Sertoriusza w Hiszpanii) czy italskim powstaniem niewolników Spartakusa; ale świadomość pojawienia się lokalnego mocarstwa w Azji Mniejszej, które mogło podważyć rzymską władzę w tym regionie, była im wybitnie nie na rękę. Co prawda dawno już porzucono scypionowską zasadę "divide et impera" w polityce zagranicznej, kierując się raczej katonowską zasadą podboju i bezwzględnej eksploatacji zdobytych terenów, aczkolwiek nie wszędzie i nie zawsze można ją było wdrożyć w życie.  Dlatego też polityki te wzajemnie się ze sobą przeplatały. Rzym na Wschodzie pragnął mieć lokalne królestwa pod swoją kontrolą, wyznaczając ich władcom (lub też naczelnikom - jak w przypadku celtyckiego plemienia Galatów, zamieszkujących środkową Anatolię), określone tereny, poza które nie powinni się zbrojnie wychylać, jeśli nie chcą mieć problemów. Natomiast ambitni władcy, tacy właśnie jak Mitrydates VI czy Tigranes II Wielki - władca Armenii, zdając sobie sprawę ze swojej siły militarnej, pragnęli podważyć rzymską zasadę klientyzmu w polityce zagranicznej i samemu narzucić pozostałym krajom swoje zasady. Było oczywiste że w tej sytuacji nie ma miejsca na kompromis, a jeśli takowy się pojawi, będzie tylko przesunięciem w czasie nieuniknionej wojny.

Wiedział o tym doskonale Mitrydat, który na długo przed rozpoczęciem roku zero (czyli wybuchem III wojny z Rzymem w roku 74 p.n.e., dwie poprzednie miały bowiem miejsce w latach 88-85 i 83-81 p.n.e. i zakończyły się w większości utrzymaniem status quo - o czym zresztą pisałem już w poprzednich częściach tej serii), rozpoczął zakrojone na ogromną skalę przygotowania do nowej, wielkiej i ostatecznej wojny z Rzymem o być albo nie być, czyli o wszystko. Rozdysponował 2 000 000 medymien zboża wzdłuż wybrzeży swego państwa dla armii, z którą rozpocznie ten konflikt. Po niepowodzeniach ostatnich wojen, zreformował również gruntownie własną armię na wzór rzymski, a jednocześnie zapewnił sobie wsparcie licznych sojuszników, takich jak: Chalibowie, Ormianie, Scytowie, Taurowie, Heniochowie, Leukozyci czy Achajowie. Ściągnął też ludy zamieszkałe nad rzeką Termodon, gdzie według greckich mitów znajdował się kraj Amazonek. Ale to były tylko siły azjatyckie, z Europy bowiem ściągnął plemiona: Basilidów i Jazygów, Koralów, Traków, Bastarnów (którzy mawiali o sobie że są najdzielniejszymi spośród wszystkich wojowniczych plemion). Appian podaje, że łączne siły jego armii liczyły wówczas 140 000 wojowników pieszych i 16 000 konnych. Przystąpił też król Mitrydates do zakrojonej na ogromną skalę rozbudowie dróg wiodących do tych krain, które zamierzał zaatakować. Po zakończeniu ostatniej wojny z Lucjuszem Licyniuszem Mureną w roku 81 p.n.e. (notabene wojny, którą Murena sprowokował, co spotkało się z krytyką Senatu i nakazem aby czym prędzej wojnę tę zakończył), Mitrydates przystąpił do "pokojowego" przejmowania terytoriów na zasadzie faktów dokonanych (można to nazwać "reunionami Mitrydatesa" - mając na myśli oczywiście politykę stosowaną przez króla Francji Ludwika XIV w latach 1679-1684, polegającą na pokojowym przyłączaniu określonych terenów i miast do Francji, motywując to względami dynastyczno-historycznymi). Już w roku 80 p.n.e. uczynił swego syna - Macharesa władcą plemion znad Bosforu (rezydował on w greckim Byzantion, które w ciągu kilku kolejnych wieków przekształci się w konstantynopol). Kontrola nad Bosforem była bardzo ważna, gdyż dzięki temu flota Mitrydatesa mogła wypłynąć z Pontus Euxinus (Morza Czarnego) na Morze Achajskie i Morze Śródziemne (co prawda kontrola nad Hellespontem, drugą cieśniną Propontydy - czyli dzisiejszego Morza Marmara - znajdowała się wówczas w rękach Rzymian).




W tym samym 80 r. p.n.e. Mitrydates ruszył na Wschód w kierunku gór Kaukazu, aby podporządkować sobie plemię Achajów, których siedziby znajdowały się na południe od Kolchidy. Grecy twierdzili że to plemię jest potomkami tychże Achajów, którzy po zdobyciu Troi zabłądzili gdzieś na Wschodzie i nie wrócili do Hellady, osiedlając się właśnie w rejonie górskich szczytów Kaukazu. Nie wiadomo na ile był to mit, a na ile prawda, ale Mitrydates nie zaprzątał sobie głowy takimi pierdołami. Miał bowiem jasno wytyczony cel stworzenia ze swego kraju nie tylko regionalnego, ale można wręcz powiedzieć kontynentalnego mocarstwa, a do tego potrzebował ludzi, pieniędzy i rozległych ziem, na które mógłby się w razie czego bezpiecznie wycofać, aby przegrupować swoje siły i ponownie wrócić do walki. Pont był bowiem małą krainą. Sama nazwa tego państwa w języku greckim brzmiała "Pontus" czyli po prostu morze (więc nic oryginalnego 😉). Najczęściej jednak zwano go "krajem przy morzu", który nie posiadał nawet swojej własnej oryginalnej nazwy. Kraj był podzielony na dwie części, które oddzielały od siebie wysokie Alpy Pontyjskie (biegnące również wzdłuż wybrzeża). Północ, żyzna kraina rodząca nieskończoną ilość drzew owocowych, a także wszelkich zbóż i posiadająca pastwiska pod wypas kóz i owiec, była krajem greckich miast, greckiej mowy i greckiej kultury. Wszystkie wyspiarskie miasta pontyjskie były miastami greckimi: Synopa (największy bodajże port morski Pontu), Trapezus, Amisos i Temiscira  nad rzeką Iris (nazwana tak zapewnie na pamiątkę mitycznej stolicy Amazonek, która co prawda była nieco oddalona od samego morza, ale zaliczona jest do miast morskich Pontu właśnie ze względu na samą rzekę, którą można było dopłynąć do Morza Czarnego). Na północy rosły też liczne lasy, które ścinano i w ten sposób handlowano drewnem z krainami, które tego surowca pozbawione były (takimi jak choćby Egipt), a za które często płacono jak za złoto i drogie kamienie. Poza tym wybrzeże obfitowało oczywiście w liczne ryby w Morzu Czarnym pływające, a także w bogactwa naturalne znajdujące się u stóp gór pontyjskich. Była to więc bogata i szczęśliwa kraina, która tak naprawdę nie potrzebowała z nikim walczyć, z nikim wojować, ani też zdobywać nowych terenów, skoro wszystko i tak było w zasięgu ręki w nadbrzeżnym Poncie. Nic więc dziwnego że sam Mitrydates nie tylko że używał greki jako oficjalnego języka swego dworu, ale również uważał się za Hellena - potomka Aleksandra Wielkiego. Południe państwa Mitrydat VI było jednak już zupełnie inną krainą. Co prawda wzdłuż licznych rzek także tam znajdowały się żyzne tereny rolnicze, ale kraj ten praktycznie pozbawiony był większych miast, a jedynie zasiany mniejszymi i większymi wioskami, wśród których wyjątkiem były takie miasta jak Amazja (której wielkość nie mogła się równać z Synopą, Pergamonem, Atenami, nie mówiąc już o innych stolicach hellenistycznego świata), a była stolica Królestwa Pontu. Inne mniejsze miasta (lub raczej większe wioski) to Komana, Zela czy Tawium. Kraj ten był zasiedlony plemionami Paflagończyków (głównie regiony zachodnie wraz z Amazją),  Kapadoków (południe kraju) i Ormian (wschód). A nad tą mozaiką plemion władzę i tak sprawowała perska arystokracja rodowa, wywodząca swe korzenie jeszcze w czasach Imperium Achemenidów (sam Mitrydates również uważał się za Persa, potomka Cyrusa Wielkiego i Dariusza Wielkiego, a jego dwór w Amazji miał wiele elementów zaczerpniętych z kultury irańskiej - nawet język był perski, ale Mitrydates starał się swych dworzan przymusić do mówienia po grecku). Ta południowa kraina pontyjska była o wiele bardziej skłonna do najazdów i podbojów na inne ziemie, gdyż w ten sposób mogła najłatwiej zdobyć nowe łupy. 




Mimo to wyprawa przeciwko Achajom w roku 80 p.n.e. zakończyła się porażką Mitrydatesa. Achajowie spalili swoje siedziby i wycofali się w rejony górskie, nie podejmując otwartej walki z armią Mitrydatesa, ale gdy ci wracali - niczego nie zdobywszy - zostali zaatakowani przez Achajów i mocno ucierpieli. Ta porażka była policzkiem na wielkomocarstwowych planach Mitrydates (zresztą historia zna przypadki gdy górale potrafili pokonywać świetnie uzbrojone i wielkie armie - oczywiście nie w bezpośrednich walkach, ale stosując taktykę partyzancką, niespodziewane ataki i szybkie odskoki).  Postanowił więc szybko ją sobie odbić, atakując teraz Kapadocję. Bardzo szybko zajął leżącą nad rzeką Halys Mazakę (stolicę Kapadocji), z której król Ariobarzanes I musiał uciekać (79 r p.n.e.). Oczywiście znał tylko jedną drogę ucieczki - do Rzymu, gdzie od razu poskarżył się Senatowi na gwałt ze strony Mitrydatesa, a Senat nakazał królowi Pontu aby ten wycofał się z Kapadocji i oddał tę krainę ponownie Ariobarzanesowi. Nie mając wówczas zreformowanej armii, a także nie będąc przygotowany do nowej wojny, Mitrydates musiał posłuchać i tak właśnie uczynić, ale było oczywiste, że to już ostatni raz, kiedy musi ugiąć się przed żądaniem podłych złodziej z nad Tybru (w liście do Fraatesa III - władcy Partów z 68 r. p.n.e. Mitrydates wyjaśnia powody dla którego przystąpił do wojny z Rzymianami i jednocześnie prosi Fraatesa o wsparcie militarne: "Król Mitrydates do króla Arsakesa (grecka odmiana imienia Fraates). Pozdrowienie. (...) Gdybyś mógł cieszyć się trwałym pokojem, gdyby żadni zdradzieccy wrogowie nie byli blisko Twoich granic, gdyby zmiażdżenie rzymskiej potęgi nie przyniosło Ci chwalebnej sławy, nie ośmieliłbym się prosić o Twój sojusz i byłoby daremne, gdybym miał nadzieję połączyć moje nieszczęścia z Twoją pomyślnością. (...) W rzeczywistości Rzymianie mają jeden uporczywy powód do prowadzenia wojny ze wszystkimi narodami, ludami i królami; mianowicie głęboko zakorzenione pragnienie panowania i bogactwa. (...) Chociaż byłem oddzielony od ich imperium zewsząd królestwami i tetrarchiami, jednak doniesiono im, że jestem bogaty i że nie chcę być niewolnikiem, sprowokowali mnie do wojny poprzez Nikomedesa (IV - zmarłego w roku 74 p.n.e. króla Bitynii, który w swym testamencie zapisał kraj Rzymowi). (...) Wiem dobrze, że macie dużą liczbę ludzi i wielkie ilości broni i złota (czyżby antyczny "dej" Zełenski? 🤭), i dlatego szukam waszego sojuszu (...) Zaiste, niewielu ludzi pragnie wolności, większość zadowala się sprawiedliwymi panami; (...) Rzymianie mają broni przeciwko wszystkim ludziom, najostrzejszą tam, gdzie zwycięstwo przynosi największe łupy; to zuchwałością, oszustwem i łączeniem wojny z rabunkiem stali się wielcy. Zgodnie ze swym naturalnym zwyczajem zniszczą wszystko, lub zginą próbując", w dalszej części listu Mitrydates zachęca Fraatesa do wspólnego uderzenia na Rzymian (on z rejonu Armenii, a Fraates z obszaru Mezopotamii), aby wspólnie mogli zgnieść owych nad-tybrzańskich złodziei.

Minęło kolejnych pięć lat od czasu, gdy Rzymianie nakazali Mitrydatesowi wycofać się z zajętej przez niego Kapadocji. Przez ten czas nie próżnował, a rozszerzał zarówno swoje królestwo (szczególnie na obszar dzisiejszego Krymu, podporządkowując sobie tamtejsze greckie miasta - w roku 77 p.n.e. strateg i gubernator greckiego miasta Olbia, leżącego na północ od Krymu między Dniestrem a Dnieprem - Diogenes, syn Tyjosa poświęcił mur miejski, a w inskrypcji znalazły się odniesienia, iż władcą jest Mitrydates Eupator. Notabene Diogenes prawdopodobnie przybył do Olbii z Snopy, czyli był gubernatorem narzuconym z zewnątrz przez samego Mitrydatesa, jako że imię Tyjos w Synopie było bardzo powszechne. To oczywiście tylko moje przypuszczenie, ale wydaje się całkiem oczywiste), jak też przygotowując armię do nowej, nieuniknionej wojny z Rzymem. Gdy więc w roku 74 p.n.e. w Nikomedii swoje ostatnie tchnienie wydał Nikomedes IV - władca Królestwa Bitynii (który pomimo faktu iż utrzymywał liczny harem - notabene złożony z przedstawicieli obojga płci - to jednak nie doczekał się potomstwa, nawet córek, które w tamtym czasie nie uważane były za godne następstwa tronu i tylko w wyjątkowych sytuacjach dochodziło do przypadków dziedziczenia władzy przez kobiety). Pozostawił on testament, w którym całe swoje Królestwo zapisywał Rzymowi (miał on bowiem licznych znajomych w Rzymie i w samym Senacie. Przyjaźnił się też z Gajuszem Juliuszem Cezarem, wówczas nastoletnim młodzieńcem. Potem Cezar był nazywany pogardliwie "królową Bitynii", jako że twierdzono, iż miewał stosunki homoseksualne z Nikomedesem). Teraz więc namiestnik rzymskiej prowincji Azji (czyli dawnego Królestwa Pergamonu) Marek Junkus Sylanus, przygotowywał się do wkroczenia do Nikomedii i objęcia Bitynii w rzymski zarząd prawno-polityczny. Tylko że nastąpiła wówczas pewna przeszkoda i nie był nią wcale fakt, że ostro sprzeciwił się temu sam Mitrydates z Pontu, dla którego przejęcie Bitynii przez Rzymian było zagrożeniem pełnego opanowania cieśnin wiodących na Morze Śródziemne, na co nie mógł sobie w żadnym razie pozwolić, jeśli chciał zdominować Azję Mniejszą. Podstawowym faktem który stanowił pewien (aczkolwiek dla Rzymian niewiele znaczący problem), był fakt, że sami mieszkańcy Bitynii jawnie sprzeciwili się testamentowi swego króla i zamiany ich państwa w rzymską prowincję. To właśnie oni w dużej mierze widzieli w Mitrydatesie swego wybawiciela.




Nim jednak wojna się rozpocznie, przenieśmy się na moment do Rzymu, gdyż w tym właśnie czasie (na początku 74 r. p.n.e.) wracał z Sycylii (gdzie sprawował swoją kwesturę) młody (bo zaledwie 32-letni) Marek Tulliusz Cyceron (o jego pobycie na Sycylii wspomniałem pokrótce w poprzednich częściach tej serii). Oczywiście jako kwestor przebywał w sztabie rzymskiego namiestnika wyspy, ale początkowo jego pobyt tam nie został dobrze przyjęty przez mieszkańców, gdyż w tym czasie w Rzymie zapanował problem ze zbożem, a co za tym idzie była obawa wybuchu klęski głodu, dlatego też nakazywał mieszkańcom czym prędzej wysyłać zboże do stolicy. Wkrótce potem jednak swoją łaskawością i przychylnością zjednał sobie wielu Sycylijczyków, którzy bardzo dobrze go wspominali nawet po wielu latach (choć kwesturę pełnił tam oczywiście tylko przez jeden rok 75 p.n.e.). Gdy przyprowadzono przed jego oblicze kilku młodzieńców z rzymskich rodów, którzy w czasie wojny domowej zachowali się haniebnie, uciekając od służby wojskowej właśnie na Sycylię, ten wziął ich w obronę i wybronił ich przed sądem, który skazać ich miał na banicję a prawdopodobnie również na karę śmierci. To była jego tak naprawdę pierwsza próba sądowa, którą zdał wyśmienicie zyskując jednocześnie szacunek i dobre imię na Sycylii. To wszystko napełniło Cycerona taką butą, że był wręcz pewny, iż o jego sukcesach na Sycylii wie cały Rzym i że temat ten nie schodzi z ust mieszkańców grodu Romulusa. Swemu niewolnikowi, z którym udał się na Sycylię (jego żona Terencja - kobieta majętna, dzięki której tak naprawdę wszedł do Senatu - bo przecież wybory kosztowały majątek -  chociaż wielu twierdziło że była "płaska jak deska" i niezbyt urodziwa, to jednak był z nią szczęśliwy. Dała mu zresztą najukochańszą osobę pod słońcem, córkę Tullię - która była oczkiem w jego głowie. Tak więc Terencja pragnęła pojechać z mężem na Sycylię, ale według prawa żona nie mogła towarzyszyć mężowi w jego obowiązkach {wielu twierdziło że to dobrze dla Cycerona, gdyż mógł wreszcie wyrwać się z jej szponów}) polecił Cyceron wynająć specjalny okręt, którym wpłynął do portu w Puteoli w Kampanii, stojąc na jego dziobie niczym zwycięski wódz. Wciąż przekonany że tam w porcie czeka na niego huczne powitanie, że nie tylko Puteoli ale cały Rzym rozprawia o jego sukcesie sądowym w Syrakuzach. Gdy więc zszedł na brzeg (a miał na sobie togę senatora) i ludzie ujrzawszy go, przybyli doń aby posłuchać plotek z Rzymu, ale usłyszawszy że przybywa z prowincji, szybko się rozstąpili. Cyceron zaś ujrzał pewnego znajomego z Rzymu, którego szybko zapytał co też tam w stolicy mówią o jego sądowym sukcesie na Sycylii, na co ten odparł: "A to byłeś na Sycylii? Nie wiedziałem!" 🤣. Ta lekcja którą doświadczył Cyceron w Puteoli była dla niego bardzo dotkliwym policzkiem, a jednocześnie wyrobiła w nim przekonanie że jeżeli w ogóle chcę odnieść sukces i zostać na trwałe zapamiętany, to musi być jeszcze lepszy. Takie też zapewne przedsięwziął wówczas tam, w tym porcie postanowienie, którego potem trzymał się aż do swej śmierci 31 lat później, w roku 43 p.n.e. gdy próbował ostrzec Marka Brutusa i Gajusza Kasjusza przed sojuszem Oktawiana i Antoniusza. Został zamordowany na rozkaz Marka Antoniusza, który już dużo wcześniej obiecał mu, że zginie, a jego dłonie osobiście przebije do drzwi kurii Senatu. I tak też się stało.






W roku 74 p.n.e. bardziej niż powrót Cycerona do Rzymu (notabene mieszkał wówczas w dwupiętrowym domu na Eskwilinie, a jego dom wciśnięty był między świątynię a dzielnicę mieszkaniową i chociaż Terencja chciała przeprowadzić się do większego domu - gdyż stać ich było na takowy, zresztą mieli też posiadłości poza Rzymem - to jednak Cyceron nie zgodził się na to, gdyż liczył się z karierą polityczną, natomiast taki dom blisko zwykłych ludzi, niedaleko dzielnicy Subura - czyli dzielnicy rzymskiej biedoty - mógł przysporzyć mu wielu głosów w wyborach, tym bardziej że często spacerował po ulicach starając się pamiętać imię i wykonywany zawód każdego z mijanych przechodniów, którzy mu się kłaniali. Stwierdził bowiem kiedyś, że skoro rzemieślnik jest w stanie zapamiętać nazwy narzędzi którymi się posługuje, a które są martwe, to on sam jako człowiek który pragnie zajść wyżej niż zwykły rzemieślnik, powinien pamiętać imiona swoich wyborców. Tak też czynił, miał bowiem fenomenalną pamięć), który tak naprawdę nikogo z nie obchodził, pojawiła się wówczas sprawa niejakiego Statiusa Albiusa Oppanikusa, który zdobył sławę w Rzymie dzięki... swym zabójstwom. Po raz pierwszy Oppanikus pokazał się ze swej prawdziwej natury, gdy w 82 r. p.n.e. w czasie proskrypcji sullańskich, zamordowany został jego sąsiad z którym darł koty - Marek Aurius (chociaż w tym przypadku nie zostało udowodnione że Oppanikus osobiście go zamordował, a raczej że stało się to za jego namową). Wkrótce potem Oppanikus zadłużył się w pewnej dziewczynie o imieniu Sassja, która była wyzwolenicą, a być może nawet niewolnicą i zapragnął ją poślubić. Nie godzili się na to jednak jego synowie, więc... ich też zabił (prawdopodobnie otruł) w 80 r. p.n.e. Potem już poszło z górki, w roku 75 p.n.e. zamordował swoją ciotkę Cluentię (którą miał otruć), a następnie swego brata Gajusza Oppanikusa. W roku 74 p.n.e. zaś pozbawił życia Asuwiusza i Dina. W tym też czasie został oskarżony o te zabójstwa i stanął przed sądem, ale okazało się że sędziowie go uniewinnili (wkrótce potem oskarżono Gajusza Fidiculanusa o przyjmowanie łapówek w celu ułaskawienia Oppanikusa). Prawdziwe śledztwo w sprawie korupcji sędziów w procesie Oppanikusa zacznie się jednak dopiero w roku 72 p.n.e. i zakończy przede wszystkim wygnaniem samego Oppanikusa z Rzymu, który zginie rok później (w roku 69 p.n.e. Sassja wznowi śledztwo w sprawie przyczyn śmierci swego męża).




Tym właśnie żył Rzym i Italia w roku 74 p.n.e., nie zbliżającą się wojną z Mitrydatesem na Wschodzie, nie wyczynami sądowymi Cycerona na Sycylii. A jeśli w ogóle kogokolwiek interesowała wojaczka, to co najwyżej walka Gnejusza Pompejusza z  Kwintusem Sertoriuszem (stronnikiem Gajusza Mariusza) w Hiszpanii, który uczynił z tego kraju swoje własne księstewko. Wkrótce potem w Italii wybuchnie niewolnicza rewolta Spartakusa, (ale o niej pisałem w poprzednich częściach tej serii więc nie będę już się powtarzał), która też zaabsorbuje wielu Rzymian. W każdym razie Mitrydat szykował się do wojny, a Rzymianie szykowali się również do walki z piratami na morzu - i o tym również opowiem w kolejnej części.




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz