CZYLI JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?
Kolejna część wybranych przeze mnie fragmentów z książki Zbigniewa Parafianowicza: "Polska na wojnie. Nieznane fakty, kulisy rozmów. Wielkość i małość polskiej polityki".
AWARIA PREZYDENCKIEGO SAMOLOTU
Cz. II
Zbigniew Parafianowicz: Jaka była reakcja na to wszystko prezydenta?
Minister Y: Podczas lotu dostawał na bieżąco informacje o tym, co się dzieje. Nie widać było po nim zdenerwowania. Nic nie mówił. Nie komentował. Nie wtrącał się.
Minister X: Nie wiem czy się bał. Na pewno nie dał tego po sobie poznać. Przecież nie będzie panikował w takiej sytuacji. On zresztą miał 10 kwietnia 2010 lecieć tupolewem do Smoleńska. Ma to gdzieś z tyłu głowy.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Po lądowaniu zmieniliśmy samolot na drugiego rządowego boeinga 737. Nie było czasu na komentowanie i dyskusje. Widziałem jednak, że prezydent był mocno zdenerwowany. Ponaglał ludzi. Przeklinał. Duda sporo przeklina. Nie gardzi przekleństwami. Nie jestem w stanie dziś powiedzieć, czy klął z powodu awarii samolotu, czy dlatego że mieliśmy poważne spóźnienie. Mieliśmy witać Bidena. Tymczasem przywitał go szef Ministerstwa Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak.
Wojskowy: Wszyscy karnie wsiedli do drugiej maszyny. Nie było rozmów o tym, co się stało nad Warką. Lot do Rzeszowa przebiegał już bez problemów. Na miejscu pozwoliłem sobie na żart, że powinniśmy tego zepsutego boeinga ochrzcić jako 737 "Warka".
Minister Y: Amerykanie nie pytali o spóźnienie. Chyba ktoś ich poinformował, że jest problem z naszą maszyną. Możliwe, że sami się poinformowali. Zdaje się, że oni prowadzą nasłuch łączności ze swojego z samolotu bezzałogowego Global Hawk na całej długości wschodniej granicy NATO. Przed 24 lutego 2022 latali nim nawet nad Ukrainą, sięgając Donbasu. Zbierają nim dane dotyczące łączności. Musieli mieć informacje o tym, co się działo między wieżą a boeingiem, który lądował w Warszawie awaryjnie. Nie wiem, może ich przeceniam. Zakładam jednak, że musieli coś wiedzieć, bo w Rzeszowie byli ekstremalnie mili i nie nawiązywali w żaden sposób do naszego znacznego spóźnienia.
Minister X: Pamiętam, że opozycja zachowała się wtedy w porządku. Nawet Radek Sikorski nie hejtował nas za spóźnienie po tym, gdy ogłoszono, że boeing miał awaryjne lądowanie. Nie było nic o lataniu na drzwiach od stodoły czy komentarzy w stylu jaki prezydent, taki zamach. My też nie naciskaliśmy na Amerykanów w tej sprawie. Choć mogliśmy. Maszyna była ich. Kupiliśmy ją niedawno. Co więcej, oni dopiero co wyplątali się z zamieszania wokół boeingów 737 Max, które spadały z powodu problemów technicznych. Chyba podobnych, bo miały problemy z tak zwanym przeciągnięciem. Gdybyśmy chcieli nagłośnić tę sprawę, ich koncern miałby poważne problemy.
Wojskowy: Zapadła decyzja o śledztwie w sprawie tego incydentu. Prowadziły je prokuratura i Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Wiem, że interesował się tym też minister do spraw służb Mariusz Kamiński. Także MON prowadził własne postępowanie wyjaśniające w bazie odpowiedzialnej za transport VIP-ów. Zaprosiliśmy do śledztwa również Amerykanów z Boeinga. Dla nich ten incydent był sporym upokorzeniem.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Prezydent interesował się tą sprawą przez kolejne miesiące. Pytał mnie co jakiś czas, jaki jest rezultat wyjaśnień. Ja nie widziałem raportu końcowego. Wiem jednak, że w bazie, która lata według instrukcji HEAD, miało dojść do zmian personalnych. Nie nagłaśniano tego. Nie wracano do sprawy, aby nie podgrzewać atmosfery i nie karmić zwolenników spiskowych teorii.
Minister X: Badano też wątek dywersji i celowego uszkodzenia samolotu. Lecieliśmy na spotkanie z Bidenem zaledwie miesiąc po rozpoczęciu wojny. Nie można było wykluczyć niczego.
Minister Y: Lecieliśmy na spotkanie z Bidenem, którego chcieliśmy przekonać do przekazania Ukrainie pierwszej partii czołgów T-72. Dziś niewielu o tym pamięta, ale Amerykanie w tamtym czasie byli przeciwni dostarczaniu Ukraińcom jakiegokolwiek ciężkiego sprzętu. Biden dopiero po spotkaniu w Rzeszowie dał zielone światło na czołgi dla Ukrainy. Wcześniej Amerykanie skalowali pomoc. Nie chcieli doprowadzić do zaognienia konfliktu. Dopiero po Rzeszowie i spotkaniu w Warszawie w cztery oczy Duda-Biden amerykański prezydent podjął decyzję, że na Ukrainę pojadą polskie T-72. W tym sensie awaria boeinga miała znaczenie. Jeśli samolot by spadł, nie byłoby żadnej dyskusji o czołgach. Byłby chaos i lawina oskarżeń, a nie myślenie o wojnie.
Wojskowy: Dziś wiadomo, że doszło do usterki trymera stabilizatora. Był problem ze sterem wysokości i elementami, które odpowiadają za to, że samolot gwałtownie nie nurkuje albo gwałtownie się nie wznosi. Po stronie polskiej nie doszło do złamania procedur opisanych w instrukcji HEAD. Nie było problemu po stronie pilotów. Jeśli trymer nie działa, pilot walczy z maszyną. Stąd odczucie niektórych pasażerów, że trwało "siłowanie się" z samolotem. Dziś też wiadomo, że pilot nie miał wyboru, musiał przerwać lot, bo było niebezpiecznie. Przy usterce trymera ląduje się w asyście straży pożarnej. Lotnisko się wtedy zamyka. Inne maszyny czekają w powietrzu.
Minister X: Jak na skalę problemu skończyło się nieźle. Byliśmy w Rzeszowie o piętnastej. Godzinę po lądowaniu Bidena, który chyba trochę posiedział w Air Force One, bo zakładano, że może jednak się wyrobimy. No nie wyrobiliśmy się. Przywitał go Błaszczak, a później Biden pojechał na spotkanie z amerykańskimi żołnierzami stacjonującymi w Jasionce. To byli spadochroniarze z 82 Dywizji Powietrznodesantowej. Duda spotkał się z żołnierzami polskimi z 18 Dywizji Zmechanizowanej, której patronem jest generał Tadeusz Buk. Ten, który 10 kwietnia 2010 zginął w Smoleńsku. Taki był początek dwudniowej wizyty Bidena w Polsce.
Wojskowy: Taka awaria może się zdarzyć w dowolnym samolocie, ale nie w trzyletnim boeingu, w którym lata prezydent. To nie miało prawa się wydarzyć.
AMERYKANIE
Minister Y: Było jasne, że demokratyczna administracja Joe Bidena nie będzie chciała z nami współpracować tak, jak wcześniej Donald Trump. To był paradoks, bo przecież z punktu widzenia polityki wschodniej korzystniejsze dla nas było zwycięstwo Bidena. On nie miał prorosyjskich sentymentów. Racjonalnie kalkulował. Niemniej jednak traktował Polskę jak Teksas. Dla demokraty Teksas to zło. Mówią o Południu jak o jakimś zjawisku zoologicznym. Tak też mówili o Polsce.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: W listopadzie 2021 roku do Warszawy przyjechała szefowa amerykańskiej wspólnoty wywiadowczej Avril Haines, która nadzoruje wszystkie agencje wywiadowcze w USA. Przedstawiła nam informacje na temat planów Rosji. Nie chcę mówić o szczegółach, ale w zasadzie przekazano nam informacje o tym, że na początku 2022 na Ukrainie wybuchnie wojna. Haines mówiła o kilku scenariuszach. Jednym z nich była wojna pełnowymiarowa. Inwazja.
Minister Y: Amerykanie mówili nam, że chcą w razie wojny ewakuować do czterdziestu tysięcy obywateli USA. Zaczęliśmy to liczyć i zastanawialiśmy się, skąd niby jest tylu Amerykanów na Ukrainie. Nawet zakładając ludzi z podwójnym obywatelstwem plus Ukraińców z kanadyjskim paszportem, nie kalkulowało się to. Stało się jasne, że oni szykują się do wywiezienia ukraińskich władz. Całej ukraińskiej administracji. Czy też szerzej, do ewakuacji elit ukraińskich.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Pamiętam, jak pierwszego albo drugiego dnia wojny zorganizowano łączenie z amerykanami i rozmowę Duda-Biden. Sullivan (Jake Sullivan - doradca do spraw bezpieczeństwa, zwolennik resetu z Rosją i "oddania" Europy pod niemiecki "zarząd komisaryczny") przekonywał że zaraz będzie koniec wojny. Ukraińcy mieli być zmieceni z planszy w ciągu trzech dni. Maksymalnie tygodnia. Sullivan szykował się na wojnę partyzancką, ale już po upadku państwa ukraińskiego. Opór w lasach, ale bez kontroli nad stolicą. Rozmowy kierował w takim kierunku. Jak możemy pomóc w dozbrajaniu Ukraińców do wojny partyzanckiej. (...)
PS: Dziś jak to się czyta, to ma się takie dziwne wrażenie, że w tamtym czasie popełniliśmy wiele błędów. Polska pomoc dla Ukrainy do dzisiaj jest największa ze wszystkich państw, które tej pomocy Ukrainie udzieliły (wliczam w to oczywiście utrzymywanie setek tysięcy, a być może milionów Ukraińców w Polsce, a także bezpośrednie finansowe wsparcie dla Ukrainy - która bez Polski realnie nie istnieje), ale po zachowaniu przywódców tego kraju widać, że oni nie mają najmniejszych nawet oznak wdzięczności z tego powodu. Oni w ogóle uważają (szczególnie Zełenski) że to, że im cokolwiek dajemy, to się należy jak psu kość, a poza tym... to i tak za mało dajemy. Ja w ogóle nie rozumiem jak można (i tutaj odnoszę się do prezydenta Dudy) tak mocno wspierać obce państwo, kosztem własnego? Nie rozumiem postępowania prezydenta Dudy i przyznam się szczerze że ja się przy tym zupełnie gubię, nie rozumiem tego człowieka i jego postępowania. Pomagać oczywiście trzeba i należy, ale na zasadzie coś za coś. My dajemy wam czołgi, wy dajecie nam polskie dzieła sztuki które pozostały we Lwowie, albo zgodę na rozpoczęcie przez polski Instytut Pamięci Narodowej (polski, nie ukraiński) ekshumacji bestialsko pomordowanych Polaków na Wołyniu w latach 1943-1944, których kości do dzisiaj nie zostały pochowane. Nic w życiu nie ma za darmo i nawet na wojnie trzeba płacić.
PS2: Druga kwestia to porażająca wręcz murzyńskość naszych polityków, którzy zawsze szukają sobie jakiegoś szefa, jakiegoś zewnętrznego silnego protektora, który zapewni bezpieczeństwo, który w razie czego powie co i jak zrobić. I to jest straszne. Ja czuję się tak, jakbym był żył w jakimś skundlonym kraju i pół biedy gdyby tyczyło się to tylko pewnych polityków (czy z prawicy czy z lewicy - bez znaczenia, ale polityków). Problem polega na tym, że tak myśli co najmniej 20 parę procent moich rodaków i to jest dla mnie straszne, to jest niesamowicie osłabiające. Jedynym pocieszeniem jest to, że drugie tyle (a myślę że spokojnie 30 parę, być może nawet 40 parę) procent Polaków pragnie Polski wielkiej. Polski która nie musi się pytać o zgodę, tylko robi tak, jak uważa za stosowne. Jak trzeba zbudować Centralny Port Komunikacyjny, to to trzeba zrobić, bez względu na to czy politycy w Berlinie, Brukseli, Waszyngtonie i Moskwie się z tego powodu zesrają, czy nie. I tutaj widzę niesamowity potencjał dla stworzenia naszego własnego polskiego deep state (którego niestety nie mamy z powodu wojny, potem długoletniej sowieckiej realnej okupacji i potem budowy skundlonej III RP) opartego właśnie na rozwoju i polskiej sile (notabene Brytyjczycy też nie mają swojego deep state, ale oni akurat zupełnie innych powodów).
PS3: Każdy naród ma jakieś swoje traumy, jakieś swoje fobie i jakieś swoje plany (np. Niemcy według mnie wciąż żyją mentalnie w okresie I Wojny Światowej, która dla nich jest nie przebytą traumą, dlatego dziś próbują stworzyć mitteleuropę w projekcie gospodarczym, czyli to, czego nie udało im dokonać w latach 1914-18). Ja uważam że my, Polacy cierpimy na syndrom utraty państwa (jakkolwiek by to nazwać). Straciliśmy bowiem Pierwszą Rzeczpospolitą w końcu XVIII wieku i tak naprawdę od tego czasu realnie jesteśmy do tyłu. Zawsze bowiem w ciągu tych ponad 200 lat byliśmy albo pod zaborami, albo pod okupacją, albo pod dominacją innych potęg i tylko ten jeden krótki, bo 20-letni okres Niepodległości, to za mało żeby wykształcić gen wiary we własne możliwości i własną siłę. Oczywiście pomimo istnienia polityków o mentalności sprzedajnych pań stojących pod latarnią, po roku 1989 społeczeństwo nabrało jednak przekonania że można budować potęgę gospodarczą, jeśli tylko ktoś obcy nie będzie nam przy tym przeszkadzał i tak się właśnie stało. W ciągu 35 lat - jakie minęły po tej tak zwanej transformacji ustrojowej - Polska odniosła niesamowity sukces. Staliśmy się drugim państwem na świecie, które przez ten czas rozwijało się w sposób niesamowicie dynamiczny, a przebiły nas pod tym względem tylko Chiny. I to jest właśnie to podglebie na którym według mnie należy budować oddolnie polską siłę, bo odgórnie widać że kundlizm panuje w najlepsze bez względu na opcję polityczną - czy to na lewicy (co naturalne według mnie), czy też na prawicy.
PS4: Problemem jest jednak spadek dzietności, ale gdybym ja był premierem rządu Rzeczpospolitej, to myślę że miałbym na to pewną radę. Oczywiście mówienie, że to kwestia żłobków, czy też braku pieniędzy powoduje, że pary nie chcą mieć dzieci - jest totalną bzdurą. Oczywiście te wszystkie problemy są ważne i na pewno składają się również na decyzję o odłożeniu albo o rezygnacji z potomstwa, ale nie jest on determinujący. Kiedy bowiem rodziło się najwięcej dzieci? Wtedy kiedy społeczeństwo było syte, bezpieczne i bogate, czy wtedy kiedy było biedne, zniszczone i słabe? Bo wydaje mi się (a raczej jest to pewność) że właściwą odpowiedzią jest ta druga opcja. W biednej Afryce rodzi się mnóstwo dzieci, w bogatych krajach tych dzieci jest coraz mniej, więc kwestii finansowe nie są wcale determinujące (są ważne ale nie najważniejsze) i to nie one decydują o braku lub posiadaniu potomstwa. Ważny jest przede wszystkim aspekt kulturowy. Zauważyłem bowiem że społeczeństwa w których religia wciąż jest bardzo ważnym aspektem życia społecznego, mają znacznie więcej dzieci, niż te, które się zlaicyzowały. Ciekawym przykładem jest tutaj państwo Izrael, które jest państwem realnie religijnym, choć na zewnątrz wydaje się być zupełnie inaczej - ale to tylko pozory. W Izraelu nie ma bowiem czegoś takiego jak świeckie państwo. Mało tego, w Izraelu nie ma ślubów cywilnych, tam są tylko i wyłącznie śluby rabiniczne, a wszyscy (dosłownie wszyscy) politycy izraelscy są jahwistami (a co za tym idzie szowinistami i fanatykami religijnymi). Oni naprawdę do dziś wierzą, że Bóg Jahwe dał im nie tylko tę ziemię którą posiadają obecnie, ale również tę, którą chcą zdobyć - czyli Strefę Gazy, Jordanię, wschodni Egipt do Nilu, Irak, Syrię i Liban. To jest tak zwana ziemia Wielkiego Izraela, którego naszywki żołnierze izraelscy noszą na mundurach. Co ciekawe gdy Palestyńczycy pytają się Żydów (którzy wypędzają ich z ich domów) dlaczego to robią, dlaczego pozbawiają ich domu, ci odpowiadają z całkowitą pewnością siebie, mówiąc: "To nie jest wasza ziemia i to nie jest wasz dom. Tę ziemię dał nam Pan i ona należy do nas" (😬). Wyobrażacie sobie aby obecnie coś takiego powiedział którykolwiek przedstawiciel europejskiego narodu? A u nas pewnym ludziom i środowiskom (i to wcale nie marginalnym) krzyż się w Sejmie nie podoba i w instytucjach publicznych, bo co, bo świeckie państwo tak? Otóż powiem tak - świeckie państwo polega na tym, że biskupi, kardynałowie i w ogóle klerycy nie zasiadają w Sejmie, nie pełnią funkcji publicznych i nie decydują bezpośrednio o naszym życiu (tak jak to czynią politycy), a krzyż nie tylko jest symbolem religijnym, ale również symbolem kulturowym. Jest częścią tradycji w której wyrośliśmy częścią naszych korzeni przecinek z drzewa naszych przodków. Wielu zaś pragnie, aby to drzewo straciło swoje korzenie. A drzewo które nie ma korzeni, nadaje się... tylko na opał.
Wracając jednak do kwestii dzietności, to ciekawym pomysłem według mnie byłoby utrzymanie programu 500 plus, ale ja bym zrobił to trochę inaczej, bo te pieniądze realnie nie mogą doprowadzić do zwiększenia dzietności w kraju. Ja wprowadziłbym 500 złotych (nie 800) od drugiego dziecka, jak również od trzeciego i czwartego. Ale już za piąte dziecko byłoby 10 000, podobnie za szóste, siódme, ósme i dziewiąte, natomiast za dziesiąte dziecko wypłacono by już 100 000 złotych. Jestem przekonany, że to by był motywator który znacznie bardziej poprawiłby dzietność w naszym kraju, niż to co wprowadził wcześniej PiS.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz