Łączna liczba wyświetleń

piątek, 1 listopada 2024

RÓŻNOŚCI...

CZYLI MOJE PRZEMYŚLENIA PRZED 

ŚWIĘTEM ZMARŁYCH





 Postanowiłem napisać kilka słów na tematy, które od dłuższego czasu też chodzą mi po głowie, a o których nie było okazji wcześniej napisać. Jednak ten dzień, czyli 1 listopada (dzień Wszystkich Świętych w kalendarzu Kościoła katolickiego), jest dniem który szczególnie sprzyja takim właśnie swobodnym, może nieco nieuporządkowanym - ale w każdym razie wciąż twardo stąpającym po ziemi - myślom.

Wszystkich Świętych i Zaduszki (2 listopada - czyli prawdziwy dzień zmarłych), to dni szczególne, przynajmniej dla mnie. Nie to żebym miał jakieś myśli samobójcze, czy coś w tym stylu - w żadnym razie. Wielokrotnie już na tym blogu pisałem że samobójstwo (jeśli nie jest podyktowane ogromnym bólem, lub też możliwością doświadczenia jakichś poważniejszych cierpień), jest głupotą i to głupotą totalną. Nic nam nie daje, tylko chwilę wytchnienia od kłopotów, a potem i tak trzeba będzie do tego wrócić i to raz jeszcze (niestety w znacznie cięższy dla nas sposób) przepracować. To prawda że ten świat w którym żyjemy... musi być piekłem, bowiem realnie ten świat powstał na gównie i wszystkim, co ono sobą reprezentuje (przykładem niech będzie chociażby fakt, że wszystko co wielkie na tym świecie zawsze rodziło się w bólu, zawsze w cierpieniu, zawsze - a przynajmniej w ogromnej większości przypadków - jedni ludzie wykorzystywali drugich po to, żeby albo zarobić wielkie pieniądze, albo też stworzyć wygodne życie dla siebie i swych pryncypałów. Losem zaś tych, którzy na to pracowali, nikt zupełnie się nie przejmował i nie przyjmuje do dziś dnia). Więc uświadommy sobie fakt że żyjemy w piekle, ale nie jest to - jak widzimy - klasyczne piekło, którym straszy się nas w przekazach religijnych. Ten świat - mimo tego że jest stworzony na gównie - ma również w sobie wiele pozytywnych aspektów. Jest tu miłość, radość, szczęście, również ludzkie dobro, choć może nie ma go aż tak dużo jak zawiści, nieszczerości, nienawiści i żądzy posiadania. Ale mimo to istnieją te pozytywne aspekty, A to oznacza że nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy tutaj sami. Można nawet się pokusić o stwierdzenie (choć zabrzmi to trochę komicznie) że tak naprawdę jesteśmy awatarami samych siebie, którzy rozgrywają pewną partię bardzo potrzebną dla nas, i potrzebują doświadczeń które odczuwamy i które często bardzo silnie przeżywamy. Śmierć jest więc w tym wypadku zakończeniem gry i wybawieniem ze świata, który nigdy nie był nasz. Ale żyjemy tu i teraz i ten świat niestety jest nasz, choćbyśmy bardzo tego nie chcieli. Stąd też rodzi się wiele nieporozumień i konfliktów. 

Bogactwo pochodzi z pracy! Ta stara, można powiedzieć odwieczna prawda jest tak naprawdę coraz częściej zapominana - szczególnie przez młode pokolenie, które zupełnie już nie szanuje pracy, a szczególnie pracy efektywnej. Jakże różne jest podejście ludzi wychowanych w dobrobycie i ludzi, którzy całe życie musieli walczyć o to, aby cokolwiek zdobyć, cokolwiek, chociażby było to "tylko" jedzenie. Ilu jest bezdomnych, ludzi odtrąconych przez społeczeństwo, ludzi którym powinęła się noga, którym coś w życiu nie wyszło i wylądowali na ulicy bez dachu nad głową. Ostatnio czytałem statystyki ilu jest obecnie bezdomnych w Stanach Zjednoczonych, tym całym supermocarstwie światowym i przyznam się szczerze że jestem przerażony. Europa (która konsekwentnie idzie w tym samym kierunku) w ogóle nie umywa się do Ameryki pod tym względem (zresztą nie tylko pod tym). Ktoś powie że w ogromnej większości są to patentowane lenie, którym się po prostu nie chce pracować - niekoniecznie. Przejdźmy bowiem teraz na nasze własne podwórko, cofnijmy się o jakieś 90/100 lat i spójrzmy jak wielka bieda była w czasie rodzącej się Niepodległości... i potem. Oczywiście było to związane z wieloma czynnikami: I Wojną Światową, epidemiami (głównie epidemią "hiszpanki" -  która akurat w Polsce nie była najsilniejsza pod względem swej intensywności), rabunkami wojennymi, zmieniającym się frontem i praktycznie całkowitym zniszczeniem jakiegokolwiek przemysłu. Po odrodzeniu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, z chwilą gdy "nagle" w listopadzie 1918 r. wybuchła Polska, trzeba było zmierzyć się z tym jakże ważkim problemem społecznym i narodowym. Potem po krachu na Wall Street w październiku 1929 r. mieliśmy drugą odsłonę tego samego nieszczęścia, czyli braku pracy, bezrobocia i beznadziei jaka wówczas trapiła ludzi (spora część odbierała sobie z tego powodu życie). Przykład jednej z takich osób, Zofii Fularówny (która w swym liście do dyrektora jednego z zakładów prosiła o jakąkolwiek pracę) jest szczególnie dojmujący. A oto jego treść: "Nie mając już od dłuższego czasu żadnego zajęcia, a znajdując się w krytycznym położeniu pragnęłabym, przez otrzymanie jakiejkolwiek pracy stałej, zarobić na moje życie i na wyjście z tego smutnego obecnie mego położenia. Mam 20 lat, pragnę pracować i żyć uczciwie. Od dwóch lat nie mam już stałej pracy, pracuję dorywczo, w każdej pracy, jaką mi kto oferuje z łaski, niczym nie gardzę i żadnej pracy się nie wstydzę, wszak praca nie hańbi. Ostatnio nie mam nic, nie mogę nawet znaleźć jakiejś posługi, ażeby móc parę złotych zarobić, chociażby na mieszkanie, pominąwszy już życie i ubranie. Dowiedziawszy się, że w fabryce jest przyjęcie, postanowiłam złożyć podanie, lecz oświadczono mi, że nie warto się fatygować, wszak podanie i tak zostanie spalone. (...) Przez kilka dni namyślałam się, czy napisać do Pana list, czy to wypada i czy nie zostanie spalony tak, jak moje podanie. Lecz dziś w nocy miałam sen, który mi dodał otuchy do napisania". Odpowiedź dyrektora nie przyszła, Fularówna odebrała sobie życie. Był rok 1933. 


KOLEJKA DO URZĘDU PRACY 
KRAKÓW - 1933 



Było wiele odcieni tej naszej odrodzonej Ojczyzny i niestety nie każdy mógł znaleźć w Niej swoje miejsce. Mówię to ze smutkiem, bo myślę tutaj o sytuacji gdybym ja sam urodził się w tamtym czasie, np. w rodzinie chłopskiej, gdzie edukacja kończyła się bardzo wcześnie (jeśli w ogóle posyłano dzieci do szkoły), a przecież w szkole nie tylko zdobywano wiedzę, również uczono się języka, uczono się historii, a szczególnie tam krzewiono polskość. Tak sobie myślę czy pozbawiony tych nauk byłbym naprawdę Polakiem, czy mógłbym nie tylko mówić o sobie że mam polskie obywatelstwo, ale przede wszystkim myśleć po polsku - bo to uważam jest bardzo ważne (dziś bowiem ludzie popełniają ten błąd, że co prawda na pytanie czy jesteś patriotą 70% Polaków odpowiada "tak", ale jeśli nie ma tak sprecyzowanego pytania, jeżeli zapytamy po prostu "kim jesteś", to już ta odpowiedź jest bardzo różna i zaledwie 30% odpowiada z przekonaniem "jestem Polakiem", a to oznacza że nie ma w głowie tego przekonania że to jest podstawa, fundament. Mówię tu oczywiście o teraźniejszości, ale czy ja sam mógłbym poczuć się Polakiem, gdybym nie zdobył wiedzy jaką dała szkoła?). Oczywiście praca, jaką poczyniono w Dwudziestoleciu Międzywojennym jeśli chodzi o likwidację analfabetyzmu (szczególnie na wsi), była naprawdę pracą tytaniczną (przyznam się szczerze że sam nie znałem skali tego, co wówczas osiągnięto i dopiero potem, jak badałem ten temat, przekonałem się jak bardzo w ciągu tych 20 lat wyrugowano analfabetyzm - oczywiście nie w stu procentach - szczególnie wśród najbiedniejszych i na prowincji). Późniejsza prl-owska propaganda twierdziła że to socjalizm doprowadził do likwidacji analfabetyzmu w Polsce - bzdura totalna. W każdym razie to prawda, były dwie Polski. Jedna majętna, dostatnia, często arystokratyczna lub związana z bankowością, finansjerą etc. etc., a druga, no cóż...


PREZYDENT IGNACY MOŚCICKI W MAJĄTKU ORDYNATA ALFREDA POTOCKIEGO 



CHŁOPSKIE DZIECI



BEZROBOTNY WOŹNICA ZE LWOWA, MIESZKAJĄCY WRAZ Z ŻONĄ W WAGONIE KOLEJOWYM 
(1934)



Oczywiście nie tylko sama szkoła krzywiła polskość. Bowiem w XIX wieku gdy nie było polskiej szkoły, pierwszą osobą z którą dziecko miało styczność i od której uczyło się słów "Ojcze nasz któryś jest w niebie" w języku polskim, a następnie poznawało ojczyste dzieje, to była matka. Kobieta, na której barkach stanęło niezwykle trudne zadanie przekazania pamięci genetycznej kolejnym pokoleniom. To właśnie kobieta doprowadziła do tego, że ta ciągłość nie została zerwana przez 123 lata niewoli (a tak naprawdę 150 licząc od pierwszego rozbioru, do ostatecznego zjednoczenia ziem polskich w roku 1922). Tak, zadanie pań było niezwykle ważne i jak wspaniale wywiązały się one z tego obowiązku. Przecież to nie mężczyźni przekazywali pamięć swoim dzieciom, gdyż ci albo walczyli (i ginęli) w powstaniach, albo gnani byli przez zaborców na Sybir, do więzień i kazamatów, gdzie zdarzało się musieli spędzić wiele lat swego życia aż do śmierci (jak to było w przypadku chociażby majora Waleriana Łukasińskiego, aresztowanego 1824 r. za założenie patriotycznej organizacji Wolnomularstwa Narodowego, który zmarł w twierdzy szlisselburskiej w Petersburgu w roku 1868. Moskale nigdy nie pozwolili mu już opuścić tego więzienia i przez 44 lata celowo trzymali go ciemnej, małej celi - tragedia), albo też uciekali za granicę, by gdzieś na wzgórzu Montmartre "śnić" o wolnej Polsce. Oczywiście byłbym tutaj niedokładny mówiąc, że jedynie Matka-Polka była jedynym przekaźnikiem pamięci genetycznej Narodu dla przyszłych pokoleń, gdyż takowym był również ksiądz. Ksiądz i kobieta, a raczej kobieta i ksiądz - bo tak wyglądała kolejność - to właśnie oni spowodowali, że pamięć polskości i dawnej świetności Rzeczypospolitej (tak upadlanej przez zaborców) nie umarła. Do dzisiaj spotkałem się z opiniami Rosjan, że oni właśnie bardzo zazdroszczą nam tego, że polskie kobiety potrafiły uczynić coś, co naprawdę nie mieści się w słowach, gdyż dla nich jest to rzecz niewyobrażalna. Oni mówią otwarcie, że Rosjanki nie byłyby do tego zdolne. Nie wiem czy to prawda - tak słyszałem.




Przykładem niech będzie chociażby Marszałek Józef Piłsudski, który stał się tym, kim się stał, właśnie dzięki swojej matce - Marii. To nie jego ojciec (notabene uczestnik Powstania Styczniowego z lat 1863-64, ale właśnie matka była krzewicielką polskości. W swym testamencie z roku 1935 Marszałek napisał "Nie wiem, czy nie zechcą pochować mnie na Wawelu? Tedy niech tylko moje serce schowają we Wilnie. Tam leżą moi żołnierze, co w kwietniu 1919 mnie jako wodzowi Wilno pod nogi w prezencie rzucili. Sprowadźcie zwłoki mej matki z Sugint, wiłkomirskiego powiatu, do Wilna, pochowajcie je z wojskowymi honorami. Matka mnie, do tej roli jaka mnie wypadła, chowała". Do 1939 r. przed grobem "Matki i serca Syna" stała warta honorowa, ale później, jak nastały czasy sowieckie i jak Wilno stało się litewską stolicą (po roku 1990) to się skończyło. Notabene Maria Piłsudska zmarła w roku 1884 gdy Józef nie miał nawet 17 lat. Mimo to zakorzeniony w latach dziecięcych przekaz o potrzebie odrodzenia Ojczyzny, pamięć czytanych wówczas dzieł wieszczów narodowych: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego (który był ulubionym pisarzem Marszałka) i innych, wydała swoje owoce.


MARIA PIŁSUDSKA Z SYNAMI 



Polska odrodzona wysiłkiem swych najlepszych synów i córek, nie była jednak krajem sprawiedliwości społecznej (zresztą nie ma takiego kraju na świecie, o którym z pełnym przekonaniem można powiedzieć iż był czy jest rajem dla wszystkich swych obywateli). Wielki kryzys początku lat 30-tych jeszcze bardziej przyspieszył pauperyzację społeczeństwa, choć oczywiście nie wszędzie tak było. Ziemiaństwo - wywodzące się z dawnej szlachty, które nie utraciło swych majątków (co nie było takie proste po Powstaniu Styczniowym, gdy odbierano majątki polskiej szlachcie podejrzanej o wspieranie Powstania i sprzedawano je Moskalom) lub też nabyło je potem, a także przedsiębiorcy i ludzie wywodzący się z kręgów finansjery (częściowo również z kręgów artystycznych) żyli najczęściej na bardzo wysokim poziomie. Dopiero wielkie programy rządowe (Jak choćby budować Centralnego Okręgu Przemysłowego) rozpoczęte po roku 1937 doprowadziły do gwałtownego spadku bezrobocia. A ambitny plan ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego, przedstawiony w Sejmie w w końcu 1938 r. zakładał gwałtowną modernizację kraju w ciągu kolejnych 15 lat i zasypanie tym samym stulecia niewoli, oraz wszelkich innych gospodarczych różnic pomiędzy Polską, a krajami Europy Zachodniej, takimi jak: Francja, Wielka Brytania czy nawet Niemcy. Polska do roku 1954 miała stać się jedną z największych potęg europejskich i to zarówno gospodarczo, jak i militarnie. Ale przyszedł Hitler i Stalin i... sen się skończył (choć tak naprawdę nie był to sen, gdyż z naszym potencjałem byliśmy w stanie osiągnąć naprawdę wiele. Ale zawsze tak jakoś się dzieje, że jak Polska rośnie w siłę, to nasi sąsiedzi muszą ją sprowadzić do parteru. Czy to bezpośrednią agresją militarną, czy też działaniami niszczącymi wewnętrzną spójność naszego państwa, jak to było w wieku XVIII).


TUTAJ ZOSTAŁO POKAZANE POLSKIE ZIEMIAŃSTWO CO PRAWDA W WIEKU XIX, ALE RÓWNIEŻ I W ODRODZONEJ POLSCE BYŁO PODOBNIE

Zabawny moment:

4:25 - "Jak się Pani tutaj czuje?"

"Nie najlepiej, szczerze mówiąc nie znam tu nikogo"

"Ja też się czuję nie najlepiej, może dlatego że znam tu wszystkich" 🤭

5:20 - "Panno Rito, zostanie Pani moją żoną?"

"Mam lichy posag"

"Nie zależy mi na posagu, zależy mi na Pani"

"Wzruszające, w naszym zmaterializowanym świecie, powiedzmy że mnie zależałoby na posagu, a nie na Panu"

"Udam, że tego nie dostrzegam"

"Powiedzmy że bym Pana zdradzała"

"Zabiję Panią, jego i siebie"

"Zachęcające...." 🤣


 
To właściwie tyle co chciałem dzisiaj napisać. Takie trochę różności i myśli niezharmonizowane. Chciałem też trochę napisać o USA, o zbliżających się w wyborach, o tym dlaczego ten kraj umiera, o tym że prawdopodobnie Amerykanie chcą nas wciągnąć w wojnę na Ukrainie, na co w żadnym wypadku pozwolić sobie nie możemy - W ŻADNYM WYPADKU! Oraz o pewnych różnicach które nie dla wszystkich są oczywiste. Ale zajęłoby mi to chyba pół dnia. Postaram się jeszcze wrócić do tych tematów, zobaczymy. W każdym razie przed Wszystkimi Świętymi takie mnie myśli nawiedziły. Na zakończenie prezentuję zabawne momenty związane z pracą, jej brakiem i poszukiwaniem z serialu "Kariera Nikodema Dyzmy", opowiadającym właśnie o cwanym bezrobotnym (szukającym pracy chociażby jako fordanser w klubie nocnym), który przez wyjątkowy przypadek staje się przyjacielem polityków i wojskowych, którzy uważają go za "silnego człowieka na trudne czasy", a na którym poznaje się jedynie uznawany za chorego psychicznie brat Niny, Ponimirskiej, kobiety którą Dyzma poślubił.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz