Łączna liczba wyświetleń

środa, 4 grudnia 2024

HOLLYWOOD A POLSKA

 W LATACH II WOJNY ŚWIATOWEJ





Ten temat nie będzie tematem mojego autorstwa (a przyznam się szczerze, że przyjemnie jest czerpać z pracy innych ludzi i patrzeć jak to oni muszą się męczyć żeby cokolwiek napisać, a ty tylko to... skopiujesz 🤭. Oczywiście żartuję, a może i nie 🤔). W każdym razie dziś chciałbym podjąć temat amerykańskiej "fabryki snów" czyli Hollywood w okresie II Wojny Światowej i tego, jak prezentowano tam Polskę i Polaków. Ponieważ jednak nie jest to mój temat autorski, a jeden z ciekawszych tematów jakie znalazłem na X-ie (dawniej Twitter), pozwoliłem sobie go tutaj umieścić. Autorem tej nitki (jak można to nazwać), jest x-owicz posługujący się profilem "Wojna w kolorze", a konkretnie Andrzej Matowski, którego to stronę na Twitterze zachęcam do obserwowania i wspierania (oczywiście całkowicie bezinteresownie, podobnie jak bezinteresowny jest mój blog Grota Ragnara 😙 gdzie nie uświadczycie żadnych reklam, gdyż jest to taka moja oaza odpoczynku i pewnego rodzaju relaksu, chodź często bardzo pracochłonnego 🧐). Temat który to zaprezentował Andrzej Matowski, bardzo przypadł mi do gustu i postanowiłem go tutaj również zaprezentować, a jak wspomniałem wyżej dotyczy filmów jakie powstawały w Hollywood o Polsce i Polakach w czasie II wojny światowej. 




Warto bowiem zapoznać się z czym mieliśmy do czynienia i czy komisja Josepha McCarty'ego z lat 50-tych rzeczywiście była taka demoniczna (jak próbują nam to wmówić współcześni neomarksiści i wszelkiego typu libkowie), czy po prostu McCarty "miał twarde karty" aby ujawnić i ukarać tych wszystkich pro-sowieckich gogusiów z Hollywood i z wielu innych kluczowych branż w polityce, gospodarce i dyplomacji USA. 
Zapraszam zatem na wątek.







HOLLYWOOD A POLSKA 
(AUTORSTWA ANDRZEJA MATOWSKIEGO 
X-owy PROFIL "WOJNA W KOLORZE")


II Wojna Światowa była pierwszą prawdziwie nowoczesną wojną, w której żadna dziedzina życia nie mogła pozostać obojętna. To samo dotyczyło ogromnego amerykańskiego przemysłu filmowego, zrzeszający tysiące aktorów, scenarzystów, reżyserów - ludzi bardzo bogatych i wypływowych. Hollywood wypluwało z siebie 500 filmów rocznie. Do kin chodziło w 1939 roku tygodniowo 74 % Amerykanów, zostawiając astronomiczne 85 milionów dolarów w kasach. Jak ujął to historyk Robert Fyne: "większość widzów wierzyła w to, co pokazano im na ekranie, niczym w Ewangelię".




W czerwcu 1942 roku "fabryka snów" została objęta nadzorem Urzędu ds. Informacji Wojennej (Office of War Information), konkretnie agencji Bureau of Motion Pictures (Biuro Filmowe). Odtąd BMP opiniowało scenariusze filmów i decydowało, czy i jaki film trafi do produkcji. Filmy miały spełniać podstawową zasadę: pomóc wygrać wojnę z diabolicznym Hitlerem i jego mrocznymi zastępami. Od tego uzależniano zgodę na produkcję. Do końca wojny BMP zrecenzowało 1652 scenariusze, nierzadko wprowadzając własne uwagi i dodając swoje własne sceny.




Wielu z Was zna niektóre filmy z tego okresu. Najsłynniejszym jest bowiem "Casablanca" z 1942 r. z Humphreyem Bogartem i Ingrid Bergman, która zwróciła uwagę społeczeństwa USA na okupację Europy przez Niemców i temat ruchu oporu. Uzasadniła też amerykańską inwazję na Algierię.




Propaganda Hollywood kręciła wiele kasowych filmów oddających hołd europejskiemu ruchowi oporu. Zamach na Protektora SS-Obergruppenführera Reinharda Heydricha przez czeskich komandosów w Pradze doczekał się aż dwóch filmów w 1943 r.: "Hitler's madman" i "Hangmen also die!"




Czesi byli lubiani w Hollywood i doczekali się aż sześciu dużych produkcji, sławiących ich udział w wojnie. Ale nie byli jedyni. Z europejskim ruchem oporu utożsamiano Norwegów, którzy tylko w 1943 roku doczekali się aż pięciu dużych produkcji, na czele z "Edge of Darkness".




Nie można było zapomnieć o wielkiej roli Francuzów w walce z Hitlerem. Poza wspomnianą wyżej "Casablanką", w której do historii przeszła scena ze śpiewaniem "Marsylianki", Francuzi doczekali się jeszcze 14 wielkich produkcji, na czele z frankofilską "Joan of Paris" z 1942 r.






No i przede wszystkim, nie można było w żaden sposób zapomnieć o największym przyjacielu "dobrych" Aliantów, sojuszniku pierwszej klasy - masowym mordercy Józefie Stalinie i jego zbrodniczym imperium sowieckim, które od III Rzeszy różniło się jedynie brakiem komór gazowych.




Film "Mission to Moscow" z 1943 r. miał zdemaskować wszelkie nikczemne oskarżenia pod adresem Związku Radzieckiego i pokazać, że Stalin i jego państwo to jedynie "trochę inna demokracja" od USA. Film oparto o wspomnienia byłego ambasadora USA w Moskwie Josepha Daviesa.




"Mission to Moscow" był jedynym amerykańskim filmem wyświetlanym w ZSRR w czasie wojny (co pokazuje stopień jego zakłamania), ale nie był jedyny. Nakręcono szereg innych, na czele z "The Days of Glory" i "The Boy from Stalingrad". Konsultantami byli... radzieccy dyplomaci!




Wszystkie te filmy były pompatyczne i doniosłe. Nikomu nie przyszło do głowy żartować z cierpienia ww. narodów. Scenariusze konsultowano z dyplomatami alianckimi. Wszystkie były poważne i miały uwypuklić wkład narodów w walce z nazizmem. Wszystkich, poza jednym. Polakami. Polacy nigdy nie byli w centrum zainteresowania Hollywood. Przed II WŚ doczekali się właściwie tylko dwóch filmów "As The Earth Turns" i "The Wedding Night". Generalnie traktowano ich z lekceważeniem jako "Hunyaków" - bliżej niezidentyfikowanych imigrantów z Europy Wschodniej.




Oba filmy to całkowicie niedorzeczne koszmarki, stworzone przez ludzi, niemających pojęcia o Polsce. Przedstawiały one Polaków jako nieokrzesanych, pijanych i głupich prymitywów, jedzących z podłogi, porozumiewających się dziwnymi dźwiękami i zbitkami przypadkowych słów. 




Polska także nie była w centrum zainteresowania Hollywood. Przed wojną umiejscowiono w niej tylko jeden film - napoleoński romans "Maria Walewska". Dla porównania, małe Węgry były miejscem akcji aż siedmiu filmów, a filmy o Rosjanach, czy Żydach miały swoje odrębne gatunki.




A po 1939 r.? Generalnie w działaniach BMP nie byłoby nic złego, gdyby nie fakt, że Polska... była w zasadzie jedynym pomijanym krajem alianckim w Hollywood. A wydawałoby się, że historia napadniętego przez potężnych sąsiadów kraju, pierwszej ofiary Hitlera byłaby doskonała.




Tymczasem zainteresowanie Hollywood Polską w czasie wojny można przedstawić tak - toczącym się kłaczkiem arizońskim. Polska doczekała się tylko trzech (!) filmów w czasie wojny. Komedii "To Be or Not To Be", romansu "In our Time" i niskobudżetowego "None shall escape". Chronologicznie pierwszym filmem była komedia (!) "To Be or Not To Be" Ernsta Lubitscha z grudnia 1942 r. Powstała więc po ponad 3 latach bestialskiej niemieckiej okupacji, w momencie, gdy w Polsce trwał w najlepsze Holocaust Żydów, egzekucje i wysiedlenia z Zamojszczyzny...




Chociaż film ten jest bardzo sympatyczną komedią (i doczekał się remake'u w reżyserii Mela Brooksa), to niezamierzenie spłycał i ośmieszał realia brutalnej okupacji Polski. Nikomu w USA nie przyszło do głowy robić komedii o żadnym innym okupowanym przez Niemców kraju.




"To Be or Not To Be" opowiada historię trupy teatralnej z Warszawy, która wplątuje się przypadkowo w akcje ruchu oporu. Niewiele w nim powiedziano o roli Polski w wojnie, a dość smutnym aspektem jest zrobienie z Profesora - autorytetu dla Polaków z filmu - agenta Gestapo...




Chronologicznie drugim filmem był niskobudżetowy "None shall escape" ze stycznia 1943 r. Opowiadał on o procesie fikcyjnego niemieckiego zbrodniarza Wilhelma Grimma. Polska jest jedynie miejscem akcji, a film dotyczył głównie zbrodni na Żydach. Przeleżał na półce ponad rok.




"None shall escape" swoją premierę miał dopiero 3 lutego 1944 r. i nie zapadł on nikomu w pamięci. Uznano go za zbyt pospiesznie i niedbale zrealizowany. O roli Polski w wojnie nie pada w nim ani jedno słowo, choć pokazuje on dość pozytywnie relacje polsko-żydowskie.




I - wisienka na naszym zgniłym, hollywoodzkim torcie. Największy film poświęcony Polsce, nakręcony w USA w czasie wojny - "In our Time", który premierę miał 19 lutego 1944 roku. Film absolutnie obrzydliwy, czerpiący garściami z nazistowskiej i sowieckiej propagandy o Polsce.




Wypust studia Warner Bros. opowiada historię londyńskiej ekspedientki Jennifer, która trafia do Polski latem 1939 roku i poznaje tam w Warszawie hr. Stefana Orvida. Para się w sobie zakochuje, ale na drodze zakochanym staje rodzina hrabiego (uwaga, jest coraz śmieszniej).




Rodzina Orvidów to banda arystokratycznych, fanatycznie religijnych snobów - generalnie uosobienie ciemnogrodu. Najgorszy z nich jest wuj Pavel, pracownik polskiego ministerstwa, jawnie prohitlerowski bufon, do ostatnich minut filmu nawołujący do porozumienia z Niemcami.




Choć akcja filmu dzieje się tuż pod Warszawą (i to kilka kilometrów od niej!), to majątek Orvidów wygląda jak wyjęty z XVII wieku - panuje poddaństwo chłopów - jak jeden mąż ciemnych, głupich, bojących się traktorów i elektryczności, a zysk przeliczają na... butelki wina.




Dopiero Jennifer wprowadza odrobinę nowoczesności w tym zatęchłym zaścianku. Londyńska sprzedawczyni (!) edukuje ciemne chłopstwo o nowoczesnym rolnictwie, wujowi Pavelowi mówi, że nie wolno ustępować Niemcom, a z kawalerii - w której służy Stefan - szydzi jako przestarzałej.




Agresja Niemców na Polskę zastaje Orvidów podczas całonocnej, szlacheckiej libacji. Podczas gdy rodzina hrabiego tchórzliwie ucieka z majątkiem, on sam idzie walczyć. Jego dumny pułk kawalerii zostaje rozbity po - a jakże! - szarży z szablami na niemieckie czołgi (!).




Pod wpływem wszechwiedzącej feministki Jennifer Orvid doznaje objawienia. Przeistacza się w ludowego bohatera. Nakazuje spalić pola i posiadłość, by wróg nie miał z nich pożytku. Wymowa jest jasna: Polska może odrodzić się po wojnie tylko, jeśli zmieni się w niej władza.




Cały ten film to powtarzanie sowiecko-niemieckiej propagandy, na czele z szarżami kawalerii na czołgi. Premiera także była nieprzypadkowa. 4 stycznia 1944 r. Armia Czerwona przekroczyła granice Polski, a 22 lutego W. Churchill przyznał, że Polska będzie okrojona po wojnie.




Reżyser filmu wprost przyznawał, że Polska kojarzyła mu się z państwem niewolniczym, rodem z amerykańskiego Południa sprzed wojny secesyjnej. Wytwórnia Warner Bros. przyznała zaś, że miała problem z przedstawieniem ulicy w Warszawie, bo nie wiedziano... jak wyglądają Polacy.




Warto tu jeszcze wspomnieć o kilku innych filmach, w których Polacy powinni być, a ich nie było. W kasowej superprodukcji "The Story of G.I. Joe" z 1945 r. o froncie włoskim i bitwie o Monte Cassino o Polakach nie padło ani jedno zdanie, choć ci zdobywali klasztorne wzgórze.




Z kolei w filmach "Eagle Squadron" i "International Squadron" (w tym główną rolę zagrał Ronald Reagan) o amerykańskich w bitwie o Anglię (których było tylko kilku, ok. 11), o Polakach pada dosłownie jedno krótkie zdanie, wymienionych pomiędzy innymi narodami.




Na wiosnę 1944 r. wytwórnia Twenieth Century Fox planowała premierę komedii "Jakobowsky i pułkownik", opowiadającej o uciekającym przed antysemityzmem z Polski Żydzie i nadętym polskim oficerze. Film jednak ostatecznie wówczas nie powstał i nakręcono go dopiero w 1958 r.




ŻADEN z ww filmów nie był konsultowany nigdy z nikim z polskiego rządu emigracyjnego. W żadnym nie zagrał żaden Polak. Nigdy nie pozwolono Polakom opiniować scenariuszy, w odróżnieniu od innych Aliantów. Polacy jako JEDYNI byli przedstawiani negatywnie. A czemu? Cóż... Hollywood nie lubiło Polski z różnych względów. Głównym powodem były polityczne zapatrywania reżyserów i scenarzystów, nierzadko sowieckiej agentury na pasku Moskwy. Przedstawianie Polski w dobrym świetle oznaczałoby oczernianie ZSRR - a na to nikt w USA nie chciał pozwolić.




ZSRR nigdy nie był obiektem ataków Hollywood. Sowietów - sojuszników Hitlera z lat 1939-40 - jako "wrogów" przedstawiono w raptem trzech filmach, z czego dwa to komedie - "Ninoczka" i "Towarzysz X". Po 1941 r., gdy Sowieci stali się Aliantami, przestano je w ogóle wyświetlać.




W Hollywood w 1935 r. powstała "Anti-Nazi League", kierowana przez agenta Kominternu, Otto Katza, zrzeszająca lewicowych reżyserów i scenarzystów (a nie aktorów, bo tych uznano za... zbyt głupich). Zwłaszcza Żydów. Jej stałym członkiem było bogate i wpływowe Warner Bros. Jednocześnie, sekcją BMP w Hollywood kierował Nelson Poynter - publicysta powiązany z polityką Roosevelta. Rooseveltowcy i lewicowcy mieli jeden wspólny cel: pokonanie Hitlera. A za najważniejszego sojusznika w walce z Hitlerem uznano Sowietów, których nie można było drażnić.




Przypominanie więc losu Polski - napadniętej przez Niemców i Sowietów - byłoby nie na rękę Moskwie. Dlatego Hollywood pomijało rolę Polski w wojnie, a jeśli już musiało mówić - to robiło to oczerniając ją zgodnie z duchem sowieckiej propagandy, przygotowując oddanie jej ZSRR.




Moda na komunizm w Hollywood była powszechna i to tak, że po wojnie wielu filmowców trafiło przed oblicze amerykańskich komisji śledczych jako potencjalni agenci wpływu ZSRR. Działalność OWI/BMP uznano za tak szkodliwą, że w 1944 r. obcięto jej budżet, a potem zamknięto. Wśród przesłuchiwanych znalazł się m. in. Jack Warner, właściciel studia Warner Bros., który srogo pocił się przed komisją Kongresu i komisją senatora Josepha McCarthy'ego. Do dziś zresztą znienawidzonego w Hollywood za łapanie pożytecznych idiotów Kremla.




Tu przypomina mi się, jak parę lat temu polski internet ekscytował się, że założyciele Warner Bros. byli Żydami z Polski, och, ach, jaka duma. Spieszę przypomnieć, że Warner Bros. miało stałą manierę oczerniania Polaków za każdym razem, gdy było to możliwe. Warner Bros. odpowiada za trzy najobrzydliwsze wymienione tu filmy - "In our Time", "Mission to Moscow" (który miał premierę tuż po odnalezieniu polskich grobów w Katyniu - w maju 1943 r.) i "The Wedding Night". W swoich filmach nierzadko nadawali filmowym oprychom imiona polskich bohaterów: Sobieski czy Kościuszko - znanych Amerykanom. Nigdy nie nakręcili ani jednego pozytywnego filmu o Polsce. Kłamstwa o Polsce i Polakach, które rozsiewali prawie 100 lat temu, przetrwały właściwie do dzisiaj. 

Bracia Warner byli bowiem skrajnie lewicowymi Żydami - jak wielu filmowców Hollywood - których z Polską łączyło jedynie miejsce urodzenia, a którzy w niepodległej Polsce nigdy się nie pojawili. Wyemigrowali jeszcze w czasach carskiego zaboru. I jak wielu innych ówczesnych celebrytów, chętnie poddali się propagandzie komunistycznej, szczególnie, że ta kreowała się na przeciwników antysemickiego nazizmu. Warto to mieć w pamięci, gdy znowu usłyszycie ekscytację o "polskich śladach" w Hollywood.







poniedziałek, 2 grudnia 2024

FRANCUSKIM OKIEM - Cz. I

CZYLI PAMIĘTNIKI LEONA NOËLA 

O POLSCE 

lat 30-tych





Jak wyglądała przedwojenna Polska widziana okiem Francuzów? W zasadzie zaś jednego Francuza - ambasadora Republiki w Rzeczpospolitej (od maja 1935 do września 1939 r.) Leona Noëla. O tym opowiedzą jego "Pamiętniki" spisane w latach II wojny światowej, a po raz pierwszy wydane w Polsce w roku 1946. Jak więc wyglądała Polska Piłsudskiego oczami Francuza, jak widział on polską politykę (a należy nadmienić że nie przepadał on za ministrem spraw zagranicznych Rzeczpospolitej - Józefem Beckiem, a tamten również odwzajemniał to uczucie). Wreszcie jak wyglądała agresja niemiecka na Polskę widziana oczami ambasadora Francji? O tym wszystkim zamierzam opowiedzieć, cytując (w większych lub mniejszych fragmentach) pamiętniki Noëla z czasów pobytu w Polsce, zatytułowane: "L'agression Allemande contre la Pologne" ("Agresja niemiecka na Polskę"). Zapraszam.



VARIA




 "Stale i ze wszystkich stron dochodziły do nas wezwania rządu polskiego i naszych polskich przyjaciół (...) stawały się one coraz bardziej trwożne ze względu na jawne pogarszanie się sytuacji militarnej, która rozwijała się z niespotykaną szybkością. (...) Kierownicze sfery wojskowe zaczynały się niepokoić, widząc, że mocarstwa zachodnie nie kwapią się zbytnio z interwencją. Zaczynały się już obawiać, że nastąpi ona zbyt późno, aby ocalić Polskę od inwazji, a wojsko jej od całkowitej klęski. 

W nocy z 2 na 3 września miałem niezmiernie przykrą przez cały czas rozmowę z Beckiem, a potem z panią Beckową, z którą przywitałem się, wychodząc z gabinetu jej męża, podczas gdy ona czekała w małym saloniku obok pełna niepokoju, czy przyniosę wreszcie wiadomość oczekiwaną przez wszystkich Polaków. Nie mogłem nie rozumieć ich zwiększającego się zaniepokojenia, ale nie mając żadnych instrukcji i prawie żadnych wiadomości z Paryża, nie byłem w możności uspokoić ich".


 Po niemieckiej agresji na Polskę 1 września 1939 r. Francuzi czy mieli wszystko, aby tylko nie wejść do tej wojny. Wymyślili więc nową konferencję pokojową z udziałem Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch i oczywiście Francji, która miała rozwiązać kwestię niemieckich żądań terytorialnych w Polsce i tym samym zakończyć wojnę. francuski rząd Edouarda Daladier mocno liczył na wsparcie Mussoliniego i Włoch, którzy mieli przekonać Hitlera do wycofania wojsk z Polski i Mussolini już 2 września wyszedł z taką inicjatywą, ale od razu odrzucił ją rząd brytyjski Neville'a Chamberlaina, twierdząc że o żadnych układach nie ma mowy, dopóki wojska niemieckie są w Polsce. Część polityków Partii Pracy zaczęła twierdzić iż Wielka Brytania powinna wypowiedzieć wojnę Niemcom bez oglądania się na Francję. Wieczorem 2 września (po konsultacji z Daladierem) ustalono treść brytyjskiego ultimatum, które dnia następnego miało zostać złożone Hitlerowi. 3 września o godzinie 9:00 rano, tekst ultimatum wręczył führerowi Rzeszy Niemieckiej brytyjski ambasador w Berlinie - Neville Henderson, a brzmiał on następująco: jeśli do godziny 11:00 3 września 1939 r. wojska niemieckie nie zaprzestaną agresji przeciwko Polsce, Wielka Brytania znajdzie się w stanie wojny z Niemcami.

Hitler był zszokowany tą deklaracją, gdyż do tej pory był przekonany że Wielka Brytania i Francja nie kiwną palcem w obronie Polski, a utwierdzał go w tym przekonaniu minister spraw zagranicznych Rzeszy - Joachim von Ribbentrop. Po wyjściu Hendersona, Hitler wręczył tekst ultimatum Ribbentropowi ze słowami: "I co teraz?" Niemiecki minister wpatrywał się w ów tekst w całkowity milczeniu i dopiero obecny tam również premier Prus i minister lotnictwa Rzeszy - Hermann Goering powiedział: "Jeżeli przegramy tę wojnę, to niech Bóg ma nas w opiece". Tymczasem w Londynie na Downing Street 10 z niepokojem patrzono na zegarek i mijające minuty, wyczekując przybycia niemieckiego ambasadora z wiadomością o zaprzestaniu działań wojennych w Polsce. Nic takiego nie nastąpiło i gdy Big Ben wybił godzinę 11:00 jeden z brytyjskich sekretarzy zatrzymał zegar, następnie za szklane wieko włożył kartkę z informacją aby nie uruchamiać zegara dopóty, dopóki Hitler nie zostanie pokonany. O godzinie 11:15 premier Chamberlain wygłosił przez radio orędzie do narodu, w którym informował że Wielka Brytania znalazła się w stanie wojny z III Rzeszą Niemiecką. Ludzie słuchali tego orędzia w domach i na ulicach, smutni i pogrążeni w myślach... niektórzy płakali inni pocieszali się wzajemnie, ale te chwile szybko ustąpiły, gdy w mieście rozległy się syreny alarmowe - Nalot!!! Pierwszy od zakończenia I Wojny Światowej. Ludzie rozbiegli się w panice po domach, chowając po piwnicach i innych zakamarkach aby ocalić życie. Szybko okazało się że to był fałszywy alarm, ale życie mieszkańców Londynu i innych miast Wielkiej Brytanii uległo odtąd diametralnej zmianie. 

Jak opisuje to Antony Beevor: "Na czerwonych skrzynkach pocztowych wymalowano żółte pasy, specjalną farbą zmieniającą kolor pod wpływem gazów bojowych. Szyby w oknach zaklejano paskami papieru, chroniącymi przed odpryskami szkła. Wygląd ulicznych tłumów też uległ zmianie: pojawiło się dużo więcej mundurów, a cywile nosili w tekturowych pudełkach na sznurku maski przeciwgazowe. Dworce kolejowe były zapchane ewakuowanymi dziećmi, które miały na ubraniach karteczki z nazwiskami i adresami. (...) Nocami, po zaciemnieniu, niczego nie dawało się rozpoznać. (...) Wielu ludzi po prostu przesiadywał w domach za zaciągniętymi w oknach kotarami, słuchając rozgłośni BBC". Francuzi również poszli w ślady Brytyjczyków (nie mogąc liczyć na żadną konferencję pokojową, która miała ponownie oddać Hitlerowi cudze ziemie i kupić trochę czasu czyimś kosztem) i również wystosowali ultimatum, zostawiając sobie jednak czas na wypowiedzenie wojny do godziny 17:00. Dopiero po upływie tego terminu Paryż ogłosił, że również znajduje się w stanie wojny z III Rzeszą.

W Berlinie nie było bojowego nastroju, panowała natomiast od 1 września jakby skrywana nieco żałoba, a z pewnością nie widać było po ludziach żadnych objawów radości z toczonej wojny, co najwyżej ciekawość. Jednak po wypowiedzeniu wojny III Rzeszy przez Wielką Brytanię i Francję większość Niemców obawiała się klęski w wojnie na dwa fronty, która przecież doprowadziła II Rzeszę do upadku w roku 1918. Zupełnie inne nastroje panowały od 3 września w Warszawie. Na wiadomość o wypowiedzeniu wojny Niemcom przez aliantów zachodnich, ludzie masowo zaczęli gromadzić się najpierw pod ambasadą brytyjską, potem pod francuską i wznosić okrzyki: "Niech żyje Anglia!", "Niech żyje Francja!". Radio grało hymny obu tych państw, a minister Józef Beck (który do tej pory był nabuzowany niczym balon, obawiając się najgorszego), mógł wreszcie odetchnąć, widać było że ciśnienie z niego zeszło. Stwierdził też wówczas: "Naród miał prawo postawić mnie pod mur i rozstrzelać, gdyby oni nie byli weszli do wojny". Na ulicach (wśród głosów chwalących aliantów zachodnich), można było również usłyszeć głosy chwalące Józefa Becka, gdyż jego polityka doprowadziła do wciągnięcia do - jak planował Hitler - lokalnej wojenki, dwa najpotężniejsze państwa Europy Zachodniej. Beck udał się również do brytyjskiej ambasady gdzie wraz z ambasadorem Howardem Kennardem wygłosił z balkonu ambasady krótkie przemówienie do zgromadzonych przed ambasadą tłumów. Również Leon Noël opisywał tłumy pod ambasadą francuską: "Przyjaciele, ale również nieznajomi, względnie ludzie anonimowi, przynosili do ambasady kwiaty, często z listami doprawdy wzruszającymi. Padały okrzyki na cześć Francji i jej przedstawiciela, śpiewano poszczególne zwrotki Marsylianki. Były to sceny nie do opisania, a tłum stawał się tak wielki, że trzeba było zamknąć bramy pałacu, aby uniknąć jego zalewu (...) nie mogłem tym rozentuzjazmowanym i pełnym jeszcze złudzeń tłumom powiedzieć słów, które pragnęły usłyszeć".




W domu państwa Becków na stole stały trzy chorągiewki symbolizujące Francję, Wielką Brytanię i Polskę, ta Polska stała pośrodku i jak opisuje sekretarz ministra Becka - Paweł Starzeński niezwykłe wydarzenie, które miało miejsce wkrótce po wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Wielką Brytanię i Francję: "Na stole w pokoju jadalnym stały (...) tego wieczoru trzy chorągiewki państw, znajdujących się od dzisiaj razem w walce. Polskie barwy były umieszczone między Francją a Wielką Brytanią. Bez żadnego powodu, nikt stołu nie trącił, okna były zamknięte, przeciągu nie było, nasza chorągiewka nagle się przewróciła. Obecni popatrzyli po sobie, nikt się słowem nie odezwał".



AGRESJA NIEMIECKA NA POLSKĘ 
(LEON NOËL)





POLSKA PIŁSUDSKIEGO 
Cz. I


 Przybyłem do Warszawy w ostatnich dniach maja 1935 r. Mój wielce zasłużony poprzednik, pan Jules Laroche, mianowany ambasadorem w Rzymie na miejsce Paul Claudela, który przeszedł na emeryturę, opuścił Polskę zaraz po pogrzebie Piłsudskiego (18 maja). Laroche był ambasadorem Francji w Warszawie dziewięć lat. Objął to stanowisko w przededniu zamachu stanu dokonanego przez Piłsudskiego 12 maja 1926 r., a opuścił je po śmierci pierwszego marszałka Polski. Był to okres dla dyplomacji francuskiej niewdzięczny. Jules Laroche musiał walczyć z licznymi trudnościami, którym stawiał czoło z niezmiernym taktem i cierpliwością dzięki dużemu doświadczeniu zawodowemu. 

Józef Piłsudski zmarł w Warszawie 12 maja 1935 r. na raka żołądka; miał lat sześćdziesiąt osiem (67, był bowiem z grudnia 1867 r.) i organizm przedwcześnie wyczerpany ciężkim życiem spiskowca, bojownika i męża stanu. Śmierć jego okryła żałobą cały kraj. Poza nielicznymi wyjątkami wszyscy, nawet jego przeciwnicy polityczni, nawet ci, którzy byli ofiarami stworzonego przez niego reżimu, który uosabiał, chylili głowę przed jego gorącym patriotyzmem oraz zasługami wobec kraju i przyłączali się do hołdu całego narodu. Uroczystości pogrzebowe odbyły się z wielką wspaniałością w Warszawie i w Krakowie, gdzie zwłoki zostały złożone na Wawelu w Krypcie Królewskiej ("Bo królom był równy...", jak na pogrzebie rzekł prezydent Mościcki) obok Batorego, Sobieskiego, Józefa Poniatowskiego i Kościuszki. 

Od Belwederu, uroczego pałacyku w stylu empire, gdzie mieszkał i zmarł (co ciekawe Marszałek sypiał przy zapalonej lampce, gdyż twierdził że nocami po korytarzach Belwederu przechadza się duch księcia Konstantego Pawłowicza - brata cara Aleksandra I, który mieszkał tutaj w latach 1815-1830), aż do wspaniałego miejsca wiecznego spoczynku cała, rzec można, głęboko wzruszona Polska tworzyła szpaler Marszałkowi, oddając mu hołd, jak rzadko tylko bywa udziałem wybitnych ludzi. Większość państw reprezentowana była przez okazałe delegacje, których brali udział i książęta krwi. Kanclerz Hitler przysłał marszałka Goeringa. Naszą armię reprezentował Marszałek Pétain, a Laval, który udając się do Moskwy zatrzymał się w Warszawie z wizytą oficjalną, powrócił z Rosji aby wziąć udział w uroczystościach krakowskich. (...)

Ten wspaniały pogrzeb i wrażenie wywołane śmiercią Piłsudskiego mogą być łatwo zrozumiałe. Marszałek należał bowiem do tych rzadkich osobistości, o których mówi się, że gdyby ich nie było, historia potoczyłaby się inaczej. Drogi jego życia były niezwykłe, nawet w naszej epoce, tak przecież obfitującej w ludzi nieprzeciętnych. (...) Pomimo popełnionych poważnych błędów politycznych był to człowiek nieprzeciętnej miary i miał niektóre cechy prawdziwego męża stanu. Gdyby go nie było lub gdyby policja carska doprowadziła do jego śmierci, jak tylu innych, na szubienicy czy w jakiejś odległej wiosce syberyjskiej, trudno sobie przedstawić, kto mógłby stanąć na czele polskiego ruchu niepodległościowego. Polska miała w owej epoce, jak zresztą zawsze, ludzi wartościowych i gorących patriotów, jednak nikt z jego współpracowników czy rywali nie posiadał takiego jak on autorytetu, takiego niezwykłego daru intuicji, a nawet tych drobnych specyficznych rysów, które pomagają powstawaniu legendy.



 
Na nieszczęście Polski, gdy powrócił do czynnej roli w 1926 r., Piłsudski był już bardzo wyczerpany fizycznie, a na parę lat przed śmiercią stan jego zdrowia nie pozwalał mu na pełne trzymanie ręki na pulsie wydarzeń, nie mógł więc wpływać na nie, jak byłoby pożądane. Gdyby był młodszy i żył kilka lat dłużej, to zapewne wielkie poczucie realizmu, którego dał wybitne dowody w latach wojny, byłoby uchroniło jego kraj od tragicznych błędów (jakich błędów? Wrzesień 1939 był nieunikniony i jedynym wyjściem była szybka pomoc aliantów, ponieważ Niemiec nie dało się w tamtym czasie pokonać w pojedynkę, tym bardziej że mieli jeszcze wsparcie Związku Sowieckiego, który 17 września również napadł na Polskę. A tak w ogóle to Francuzi mogli się zgodzić na wojnę prewencyjną w roku 1933 i byłoby po sprawie. Dzisiaj nikt nie mówiłby o żadnej Wojnie Światowej, tylko lokalnej krótkiej wojence, w której obalono nazistowski reżim w Niemczech).


CDN.